Aurinko
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Aurinko
-
wybaczcie mi tę \"misurkę\". Pomyliłam epoki. :(
-
Najlepsze przebieranki w jakich brałam udział, zdarzyły się nie mnie, ale moim uczniom. W Nowym Jorku, dawno dawno temu. Zanim podzielę się z wami swoją opowieścią, pięknie się przywitam. Hej tam na Werandzie Witam! W latach osiemdzieisątych ubiegłego wieku uczyłam w szkole polskiej na Manhattanie. Na zakończenie roku szkolnego przygotowaliśmy fragmenty \"Zemsty\" pana hrabiego Aleksandara F. Mieliśmy zapał, mieliśmy tekst, czekała nas niewątpliwie życzliwa widownia złożona z rodziców, więc wszelkie przygotowania szły świetnie. Zabawy było dużo, bo i tekst i postacie - ucieszne. Kłopot był z kostiumami. Nie udało się ich pożyczyć z miejscowego teatru (tak robiłam w Warszawie), bo i jak, bo i skąd - żupany, misiorki i inne części staroploskiego stroju. Zapomnieć :( Pomogli rodzice. Żebyście moje drogie mogły zobaczyć, co nam przyniesli. Jaki piękny był jedwabny szlafrok samego dyrektora oddziału banku polskiego w NJ - to znaczy żupan dla Cześnika - Pawła z VIII a. Jaka piękna była woalka naszej dyrektorki. Dyrektorowa (ta od banku) oddała nam na jedno popołudnie swoją przepięknej urody suknię balową, aby tylko nasza podstolina - Monika z VIII - wyglądała jak na naszą polską szlachciankę przystało. Pani konsulowa użyczyła kilo swojej biżuterii, a czyjaś mała siostrzyczka pięknie zagrała menueta. Znalazła się też i szabla i gitara dla Papkina. A jakże. A Dyndalski pisał swój sławny list prawdziwym gęsim piórem, podarunkiem od ambasadora. Nie było kłopotu z anycznymi meblami, bo cały konsulat RP to cudeńko architektoniczne i na zewnątrz i w środku. Ja sama się nie przebierałam, byłam reżyserem, inspicjentem, suflerem, i już sama nie pamiętam kim jeszcze. Stałam za kulisą z pięknych obrusów zdjętych na czas spektaklu ze wszystkich stołów w konsulacie i ... przeżywałam jedną z najpiękniejszych chwil w swoim życiu. A więc wcale nie trzeba się przebierać, żeby dobrze się bawić z przebierańcami. PS. Kilka dni temu, oglądając jakiś program na BBC, zauważyłam nazwisko naszego nowojorskiego Papkina, jako tłumacza. To znaczy Jacka M., który grał w naszym szkolnym przedstawieniu tę najzabawniejszą postać fredrowską. To było miłe.:)
-
Kiedy tak poczytałam sobie \"historyczną wypowiedź \" Aleks, to przyszło mi do głowy, że nic się na tym świecie nie zmieniło od wieków. Właściwie to ród ludzki jest wciąż na etapie wychodzenia z jaskini. Trochę się ludziska ubrali, trochę pobudowali, wymyślili pismo i kilka innych użytecznych wynalazków, ale siebie samych nie zmienili. Kiedy się wściekną to niszcą, burzą i rujnują. Uff!! Witajcie moje miłe panie Byłam cały dzień w Warszawie. Ubrałam się ciepło, bo na Kurpiach jesienne chłody, a w Warszawie - milutko. Musiałam się więc rozbierać z niektórych warstw wierzchnich mojej odświętnej garderoby. Zrobiłam gigantyczne zakupy - ku niezadowoleniu mojego męża- które z trudem przytargałam na miejsce zbiórki, czyli gabinetu mojego męża. Mąż cały czas pracował w swoim biurze na Marszałkowskiej i z niepokojem obserwował, jak a ja przez cały dzień donosiłam kolejne paczki i paczuszki. Kiedy przyszedł czas pakowania się do samochodu, okazało się, że sami nie damy rady. Pomagali pracownicy naszej firmy, znosząc z trzeciego piętra ( bez windy) moje \"skarby\" i pakując je do samochodu przy dzwiękach niemiłych pomrukiwań szefa ( na szefową). Najcięższe były książki (Linko! kupiłam sobie Musierowicz, ale chyba zacznę czytać ją od końca(?), bo to \"Czarna polewka\") i ciężka też była karma dla psów. Udało mi się ukryć pomiędzy \"ważnymi\" paczkami kilka drobizagów zupełnie zbędnych, ale jakże urokliwych i \"pamiątkowych\". Mój tata nazywał je durnostojkami, a mama przydasiami. Na pewno znacie ten problem. Półki zastawione drobiazgami, które do niczego nie służą, ale żal się z nimi rozstać. Wyprawa do Warszawy była udana. Przyjrzałam się też niektórym ulicom i wielu ludziom na trotuarach. Podobało mi się.:) Kiedy ma się dobry humor Warszawa jawi się jako miasto zaczarowane i jedyne takie na świecie. Pa
-
Już popołudnie, sobotnie popołudnie. Nie ma nic lepszego. Zawsze wtedy czuję niesłychany luz wewnętrzny. Od lat tak już jest. Cudowne uczucie. Po urodzinach mam się nieźle. Co ja piszę - miewam się fantastycznie! W znacznej mierze dzięki paniom z Werandy. Tyle ciepła, tyle życzeń, i netowych upominków nie dostałam jeszcze nigdy w życiu. Dziękuję najserdeczniej :) W dzisiejszej porannej poczcie mailowej znalazłam rysunek mojej wnusi - Amelii Ewy. To nie ma znaczenia, że \"stuknęło\" jej dopiero dwa ( i pół) roczku. Rysunek jest najpiękniejszy w świecie. Forma zdominowała treść co prawda, ale ja doczytuję się tam jej wspomnień z wakacji w Polsce. Jazdy konnej na Kizi w Mikołajkach, obżarstwa porzeczkami i malinami zrywanymi prosto z krzaka z babcinego sadku, zabawy z łagodnym ogromnym psem Doro i złośliwą, ale słodką i cierpliwą jamniczką Czatą. Takie dziecięce rysunki roświetlają świat dorosłych. Mój świat rozświetla Amelia bazgrząc, o przepraszam - tworząc, kolejne wizje swojego niewinnego bajecznego świata. Spróbuję pokazać Wam jej najnowszy rysunek. Jeśli znowu uda mi się opanować technikę \"internetowych przesyłów\" ;)
-
Jeszcze nigdy nie dostałam w prezencie urodzinowym opowieści urodzinowych moich przyjaciół. To doskonały pomysł. Dziękuję. Obiecałam Aleks opowieść o mojej osiemnastce. Niestety, nie ma o czym pisać. Nie była wcale szczególna. Po zastanowieniu, postanowiłam opisać moje szczególne urodziny - 28.:) Dwudzieste ósme.:) Zacznę od początku. W 1980 roku kilka pań z konsulatu w Nowym Jorku postanowiło pojechać na wycieczkę do Meksyku. Wkręciłam się w ich grono, chociaż nie było to łatwe, bo pań tych nie znałam, a i ich mężowie byli na o niebo wyższych stanowiskach niż mój młodziutki wtedy mąż. Był słoneczny pażdziernik a ja... w ósmym miesiącu w ciąży. Wiedziałam, że taka okazja, jak pobyt w Mexico City, w Acapulco, Tasco, Guadalachara (Guadalajara) może się nigdy nie przydarzyć, więc nie zważając na nic, postanowiłam lecieć. Oczywiście nie powiedziałam paniom o takim drobiazgu, jak mój wyjątkowo duży brzuch (w ciąży utyłam 17 kilogramów!). Na lotnisku szok. Nie pomogły zapewnienia, że jestem po konsultacjach z moją panią doktor. Dostałam srogą burę od przerażonych pań. Na początku podróży nie odzywały się do mnie, nawet mi nie pomogły, kiedy kłamałam stewardesie meksykańskich linii lotniczych, że jestem dopiero w szóstym miesiącu ciąży, a ten wielki brzuch to dlatego, że będę miała bliźnięta. W końcu uwierzyła i wpuściła na pokład samolotu. Zaraz po wylądowaniu w Mexico, panie były tak szczęśliwe, że samolot dotarł do celu ( po drodze była burza, wiadomo - trójkąt bermudzki), że darowały mi wszystko. Przez cały czas wycieczki opiekowały się mną jak córką. Byłam najmłodsza i wiele z nich miało dzieci w moim wieku. W hotelach dostawałam najlepsze miejsca w pokojach, w restauracjach - najlepsze dania - no -- najzdrowsze. Dżwigały na zmianę moją walizkę, w której była między innymi....wyprawka dla dziecka. Moje urodziny - 13 października - wypadły w Tasco. Panie zaprosiły mnie na kolację do romantycznej knajpki w samym centrum tego uroczego miasteczka słynącego z wielu kopalń srebra i przepięknych z niego wyrobów. Do naszego stolika ( na pięknym tarasie z widokiem na całą okolicę) zaprosiły mariachi z gitarami i w pięknych ogromnych sombrero. Specjalnie dla mnie zaśpiewali i zagrali kilka cudownych pieśni. Później, po kliku drinkach moje panie śpiewały dla mnie polskie piosenki, które bardzo podobały się \"tambylcom\". Pamiętam, że bardzo się wzruszyłam i żałowałam, że nie ma ze mną mojego męża. On często szykował dla mnie podobne niespodzianki. Nie urodziłam dziecka w Meksyku. Syn urodził się o czasie - 1 grudnia, w Nowym Jorku na Geenwich Village. Po powrocie z wycieczki moje panie powtarzały często, że wycieczka była dlatego tak udana, bo nie było z nami mężczyzn. Same baby! Jakże się myliły. Przecież \"przemyciłam\" przedstawiciela płci przeciwnej ;)
-
Biegam pomiędzy telewizornią, gdzie mąż przygotował maleńkie urodzinki, a Werandą, gdzie przysiadły się do wilkinowego stolika moje sieciowe przyjaciólki. Poczytałam Aleks, poczytałam Linkę i czuję się najszczęśliwsza z ludzi. Dla Aleks przygotuję wieczorkiem ( późnym wieczorkiem) wspomnienie mojej osiemnastki, a dla Linki przepis na ciasto babuni z Mołodeczna. Teraz biegnę do męża. Tak ładnie wszystko przygotował. De Mello, ciebie też zapraszam do stolika.:) Dla ciebie książka z przypowieściami filozoficznymi. Później - obecuję- podam tytuł i moją na jej temat opinie. Tak na początek dyskusji może. Pozdrowienia
-
Do urodzinowego stołu zapraszam wszystkich, których ników nie znam, a którzy odwiedzają Werandę i zechcą na chwilkę się na niej zatrzymać, aby poczytać posty, podumać, powspominać i podzielić się swoimi przemyśleniami. Dziękuję za życzenia i internetowe upominki :)
-
Jak miło mieć urodziny.:) Mąż przywiózł z Warszawy ogromny bukiet kwiatów. Dzieci zadzwoniły z życzeniami niemal o świcie, a nawet niektórzy przyjaciele pamiętali i złożyli życzenia ( ja niestety, nigdy nie pamiętam o ich urodzinach, więc się naprawdę wzruszyłam). Zajrzałam na Werandę, a tam wszystkie moje przyjaciółki z sieci - już prezentami ( z sieci) i życzeniami ( z serca). Swoją maleńką uroczystośc urodzinową miałam w tym roku nad wyraz oryginalną. Jej uczestnikami byli: dekarz, ten co układa na nowym garażu dachówki i rynny z rynajzami, był \"drwal\" co to przygotowuje nam na zimę drewno do kominka i był kamieniarz, co kończy kamienne ścieżki i coś jeszcze, co ma przypominać wodospad. Zrobiłam kawę, nalałam do kieliszeczków księżycówki, tak to się chyba nazywa wódka z puszczy i ukroiłam kilka kawałków szynki, którą wczoraj wieczorem wędził mój mąż w naszej nowowybudowanej wędzarni (mojego projektu!). To było dopiero przyjęcie. Najzabawniejsza była degustacja szynki. Okazało się, że każdy z panów sam wyrabia szynki i kiełbasy i sam wędzi. :) Ile ja się nasłuchałam. A ile było smakowania, mlaskania i oceniania. Kiperzy z najlepszych winnic niech się chowają. Panowie odgadli jakiego to drzewa do wędzenia używał mój mąż, jak długo wędził i ile ja dodałam specjałów, aby smak był taki, jaki był. (Nie miałam odwagi wyznać, że nic nie dodałam, bo wcale się na tym nie znam - wszystko na oko!). Oceniona była też księżycówka. Butelkę tego \"trunku\" dostałam w prezencie od ojca panny młodej, na której to weselu bawiliśmy się w ostatnią sobotę. Taki specjał dostawali tylko goście honorowi. Przyznam, że mimo wdzięczności, wolałabym kawał weselnego tortu. Ale... Nie wyobrażałam sobie jaką wiedzę z dziedziny pędzenia alkoholu mają miejscowi majstrowie. Sprawa moich urodzin poszła precz, a prym wiodła degustacja i dyskusja, kto, gdzie, kiedy,ile, z czym i jak czyni zaczyn i .... Teraz jestem na Werandzie, w innym świecie. I to mi się podoba.:) Pobawię się trochę wyobraźnią. Nakryję stolik błękitnym obrusem, zapalę pomarańczowe świece (Aleks - to dla Ciebie - tak ładnie wyglądasz w ich blasku), postawię smakowite ciasto upieczone według przepisu mojej babuni z Mołodeczna ( Linko -to dla Ciebie- mam nadzieję, że się już nie odchudzasz, tak ładnie wyglądałaś na w te lato), do wazonu włożę kwiaty (Idalio - to dla Ciebie - wyrosły koło Twojego pięknego stawu, a może koło nowego tarasu), a stól przystroję jarzębiną ( to dla ciebie Stello - wiem, że lubisz jarzębinę). Wśród talerzyków poukładam jabłka ( to dla Ciebie Ewikkk - mieszkasz przecież w big apple). Usiądę w wiklinowym fotelu i zaczekam.;)
-
Moje Kochane Przyjaciółki z Werandy. Dziękuję serdecznie za życzenia urodzinowe.:) Dziękuję też za dzwiękowe niespodzianki. :) Żeby podkreślić, jak ważne dla mnie są wasze życzenia i upominki - przesyłam drobiazg od siebie. Coś jak wspomnienie lata, coś z piasku i wyobraźni, coś z klasyki. Dla każdego coś miłego. Wieczorem wrócę na Werandę i napiszę o swoich urodzinach. Teraz wracam do ogrodu, bo zostało jeszcze sporo pracy. Pozdrawiam http://www.sandfantasy.com/videoclips/ocean.wmv
-
Linko, po przeczytaniu Twojego postu przejrzałam mimnione strony naszej Werandy i dopatrzyłam się, że Stella miała urodziny 13 września.:) . Czy to znak zodaiku - PANNA ? Ja jestem od urodzenia WAGA. Ty Linko przyznałaś się do urodzin 7 kwietnia. Jaki to znak zodiaku? Nie jestem w tym mocna, ciągle mi się myli. Najlepiej pamiętam znak mojego męża - Panna, znak mój - Waga, znak mojej córki - Skorpion, znak mojego syna - Strzelec, Jak widzicie - wszystkie znaki uporządkowane. Kolejne. Tak też \" w porządku\" się rodziliśmy, według starszeństwa. Mąż we wrześniu, ja w październiku, starsza córka w listopadzie, a syn - najmłodszy - w grudniu. I wszyscy urodziliśmy się tego samego dnia tygodnia - w poniedziałek rano !:) Pamiętam, jak bardzo mi zależało, aby syn nie urodził się nawet o jeden dzień wcześniej niż przewidziany termin. Chciałam, aby był to grudzień. I udało się, poród zaczął się w listopadzie, a maluch urodził się już grudniu, raniutko w poniedziałek. I porządek narodzin w naszej rodzinie nie został zmącony.;) Życzę spokojnej nocy. Jutro na pewno zajrzę na Werandę
-
Witajcie Moje Miłe Panie z Werandy Kiedyś Stella przyznała się do urodzin. Długo się zastanawiałam, czy i ja mogę? Przecież to już pięćdziesiąte czwarte. (Wolałam napisać literami niż cyframi. lepiej wygląda.) W głowie szumi jak u młodej pełnej życia i obietnic dziewczyny, a w kościach skrzypi i coś gada za każdym razem, kiedy chcę klęknąć lub wskoczyć na stołeczek! No więc dobrze - wyznaję. Urodziłam się 13 października 1952 roku. A więc w drugiej połowie dwudziestego wieku :) Urodziłam się w Bydgoszczy, wychowałam w Warszawie, a \"dożywocie\" spędzam na kurpiowskiej wsi. Ale bilans! Ale najważniejsze to to, że bilans wychodzi mi na PLUS. Mnie się życie udało;) Jutro przygotuję naszą Werandę, zostawiając na wirtualnym stoliku kilka smakołyków i nalewkę mojego męża. Ale tak naprawdę to wolę na urodziny nasze pogaduszki. Napiszcie coś proszę!:) Pozdrowienia i uściski
-
Obiad juz się gotuje, to dobrze ! siadam więc na chwilkę do komputera, aby zajrzeć na Werandę i sprawdzić, czy któraś z przyjaciółek nie zostawiła przypadkiem na naszym wiklinowym stoliku kolejnej wiadomości.:) Przeczytałam ponownie kilka poprzednio zostawionych postów i zauważyłam krótką uwagę Aleks o Fidelu i Kubie. Dawno dawno temu, kiedy mieszkałam jeszcze na Manhattanie ( ukłony dla Ewikkk, mojej \"sąsiadki\") spotkałam pewnę Kubankę rodem z Hawany. Czekając na nasze dzieciska ubierające się godzinami w przedszkolnej szatni, opowiadała mi o swoim kraju. Pamiętam, że zdziwiły mnie te opowieści, bo nie zgadzały się z obrazem, jaki pokazywała wtedy TV amerykńska. Moja znajoma ceniła sobie kubańską rewolucję, bo pochodziła z najbiedniejszych warstw społecznych i dla niej i jej rodziny - Fidel Castro był wybawcą. Opowiadała mi o straszliwej biedzie i poniżeniu przed rewolucją, biedzie skrywanej skrzętnie za fasadami wspaniałych amerykńskich hoteli i kasyn. Opowiadała, że Kuba była dla Amerykanów prawdziwą Mekką, gdzie za marne centy można było kupić młodą dziewczynę, chłopca lub dziecko (pedofilia wtedy kwitła, ale się o niej tak jak dzisiaj, nie mówiło). Budowano tylko hotele, tylko kasyna i ekskluzywne apartamenty, ale tylko na wybrzeżu, zapominając o reszcie kraju. Nie było szkół, szpitali i innych temu podobnych. I rzeczywiście telewizja \"od wieków\" pokazuje nam tylko starego Castro i tylko kilka starych samochodów. Czasami obdrapane domy i braki w sklepach. Mówi się o więzieniach i więźniach politycznych. Ale przecież medal ma dwie strony. Warto czasami popytać, poobserwować i wyrobić swój własny pogląd. Ja na Kubie niestety nie byłam; później już nikogo z tamej strony globu nie spotkałam, więc tak naprawdę to nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Pewnie jak zwykle - prawda jest po obu stronach. I propaganda tez.
-
Moje Drogie Werandowe Przyjaciółki Tak bardzo chciałam napisać wczoraj coś o moich uczuciach, które zrodziły się albo raczej obudziły w związku z wiadomością o śmierci Marka Grechuty. Nie udało się. Moja sieć internetowa znowu padła i nie miałam łączności ze światem cały wieczór i całą noc. Dzisiaj rano przeczytałam wszystkie wasze posty i nie mam nic do dodania. Wszystkie czujemy Józefa, wszystkie tak samo reagujemy, a więc ja mogę się tylko podpisać ze smutkiem wielkim pod tym wszystkim co Wy moje Drogie napisałyście. Mnie te odejścia \"bliskich nieznajomych\" (osobiście ich przecież na ogół nie znamy), którzy mieli na nas tak duży wpływ (Kalina Jędrusik, Agnieszka Osiecka, Andrzej Drawicz, Czesław Niemen, Marek Grechuta - wszyscy po 60 lat lub rok więcej!) przypomniały zamierzchłe czasy, kiedy jako młoda osoba słuchałam takich samych słów żalu. Wypowiadali je rodzice i ich przyjaciele na wieść o odejściu swoich \"bliskich nieznajomych\" - Kurakiewicz, Woszczerowicz lub z młodszego pokolenia - Cybulski czy Kobiela. Mogłabym tych nazwisk wymienić więcej, ale dam spokój. Przecież Wy je doskonale znacie. Każde pokolenie dorasta do takiego wieku, kiedy przychodzi czas żegnać swoich idoli, swoje wzorce, swoje młodzieńcze platoniczne miłości (ja kochałam się w Jasiukiewiczu). I to wcale nie jest do końca takie smutne. Wszyscy spotkamy się kiedyś na gwiezdnych łąkach, w siódmym wymiarze i urządzimy pogaduszki na werandzie.
-
Hej, hej, hej na Werandzie Droga Idalia już mi pomogła i wyjaśniła co to są te rynajzy. Teraz cała Weranda jest uświadomiona i gdyby kiedyś ktoś rynajz potrzebował - nie będzie problemu. Można je kupić albo zrobić! ;) Doskonale czytało mi się sobotnie i niedzielne posty zostawione na werandowym stoliku przez Linkę, Aleks i Idalię. Nie odniosę się do wszystkich od razu, bo mój post okazałby się najdłuższy. Poruszę tylko ...zaimki. Idalia wspomniała o tych zaimkach, z taką lubością używanych przez niektórych \"językowo leniwych\". Wraz z wiekiem i ja zaczynam posiłkować się coraz częściej zaimkami, czasami z ogromną wdzięcznością, że istnieją. Kiedy pamięć zawodzi, czyż nie fajnie jest powiedzieć: - \"podaj mi TEN, no tam, leży w tamtym...\" Kiedy byłam całkiem młoda i jeszcze jeździłam z rodzicami ich zabawnym Zaporożcem, usłyszałam taką ich rozmowę . - \"Ten tego Władziu, ten tego...\" - krzyknęła przerażona mama. Tata uspakajająco i całkiem poważnie odpowiedział - \" Ten tego, Teniu, ten tego...\". \"Konwersacja\" odbyła się w sytuacji, kiedy mój papcio jak zwykle nieprzepisowo (prowadził makabrycznie) wyprzedzał na trzeciego. Oni zrozumieli się wtedy doskonale. Ja musiałam czekać dziesięciolecia, żeby zrozumieć przyczynę takich odzywek i zacząć, tak jak oni, porozumiewać się ze swoim mężem podobnym \"zaimkowym\" kodem. Na pociechę mam fakt, że wokoło mnie coraz więcej ludzi korzysta z zaimków. I to niekoniecznie ludzie starsi, młodym to też się zdarza. ...a może to nie jest objaw zaniku pamięci.... ...ten, tego, a co to tu ja chciałam jeszcze napisać? ;)
-
Na Werandzie bardzo teatralnie, a ja mam teatr \"ludowy\" za oknem. A raczej kabaret. Witam i kłaniam miłym paniom! Pamiętacie może przesławny skecz Tuwima, znany z repertuaru kabaretu \"Dudek\", w którym pan Kobuszewski i pan Gołas - obaj \"fachowcy\", naprawiali kran, albo cieknącą rurę ( już nie pomnę) biednemu \"klientowi\"? grał go chyba pan Michnikowski. Majster uczył wtedy swego ucznia fachowych terminów, obcych każdemu, kto wcześniej nie naprawiał cieknącego kranu. I radził: \"...wężykiem, wężykiem podkreśl....\" Dzisiaj w południe majster, który miał robić dach na naszym garażu, odmówił roboty, bo nie było rynajz - r y n a j z - powtarzam. Byłam sama, mąż gdzieś pojechał coś załatwiać, i nie miałam pojęcia co to są rynajzy i gdzie mogę je znaleźć. Majster odjechał zniesmaczony, a mąż kiedy wrócił, zaczął być niezadowolony, bo przecież rynajzy są! Są w stodole i czekają. Zakupione, przywiezione - od tygodnia czekają na majstra, który ze złośliwością kurpiowską wciąż nas omijał.( Na Kurpiach brak dekarzy, to się daje zauważyć.) Kiedy w końcu majster zdecywował się do nas wstąpić - ja wystąpiłam z tymi rynajzami! :( Do końca życia ich nie zapomnę! Szkoda, że Tuwim nie wstawił tego słówka do swojego skeczu, może nie byłoby całego tego zamieszania. Pa
-
Czytam z wielkim zainteresowaniem teatralne posty naszych Werandowniczek. Okazuje się, że teatr czaruje swoją magią każdą wyobraźnię, pod każdą szerokością geograficzną. Witajcie Przypomniałam sobie, jak bardzo musiałam używać swojej wyobraźni, kiedy w marcu 1990 roku siedziałam na widowni Teatru Narodowego w Helsinkach i oglądałam \"Portret\" Mrożka, reżyserowany przez estońskiego reżysera Matti Unt, a grany przez sławy scen fińskich - --- po fińsku! Ja umiem powiedzieć tylko jedno zdanie w tym języku ; \"mine en puhu suomea\", co znaczy - \"nie mówię po fińsku\".;) No, ale do czego jest nam dana wyobraźnia? Spektakl był super, a spotkanie za kulisami jeszcze bardziej fascynujące. Poznałam wtedy osobiście reżysera i wspomniane wcześniej sławy. Nigdy później nic podobnego mnie nie spotkało. Nasuwa mi się na myśl wiele wspomnień teatralnych, ale jest już późno i czas spać. Tym bardziej, że poprzedniej nocy czuwałam przy moim psie. Po operacji, jaką miała moja jamniczka -staruszka Czata, musiałam się nią opiekować jak dzieckiem w czasie ząbkowania. Operacja się powiodła - pies się wybudził z narkozy i teraz mogę już spokojnie pospać. Życzę spokojnej nocy, a Ewikkk życzę miłego wieczoru ( ta róznica czasu!)
-
Witam Werandę po przymusowej przerwie. Ciągłe kłopoty z internetem. Wiadomo - prowincja. Internet \"przychodzi\" do mojej wsi kiedy chce.;) Teraz jest wszystko w porządku, korzystam więc z okazji, że mam łącze ze światem i przybywam, aby pobyć na Werandzie z wszystkimi miłymi paniami. Droga Linko, skoro twoja ciocia jechała do kościoła do Myszyńca, i machała czasami chlubką, to były to na pewno - Kurpie Zielone. I jeśli wybierała się do Kadzidła - to też Kurpie Zielone. 100 kilometrów dalej na północny wschód od Warszawy. Mnie przyszło mieszkać na Kurpiach Białych, tych bliżej Warszawy. Zapewne, z powodu tej bliskości wielkiego miasta poczucie tożsamości Kurpiów Białych uleciało dawno dawno temu. Nikt w mojej okolicy nie przyznaje się już, że on Kurp i to \"biały\". Szkoda. Aleks wspomniała o wspaniałych kobietach z przełomu wieków. O dwóch pannach z Kossakówki. Był okres w moim życiu, kiedy fascynowały mnie obie, każda na swój sposób. \"Maria i Magdalena\" zaczytana była wielokrotnie. Z Marią Pawlikowską - Jasnorzewską kojarzy mi się przyjemne zdarzenie, takie z dziedziny prezentów urodzinowych. Na swoje 33 urodziny dostałam równocześnie trzy tomiki jej wierszy, od trzech różnych, nie znających się osób - moich serdecznych przyjaciół. Od przyjaciółek z pracy (pracowałam wtedy w archiwum państwowym), od przyjaciółki \" z podwórka\" i od znajomego - mojego sympatyka - jeśli wolno mi tak o nim powiedzieć. Miłe, że wszyscy kojarzyli mnie z tą właśnie poetką. Dziękuję za link, który podał nam pomarańczowy nik. Zapisałam go w zakładkach.
-
Mieszkam tak daleko od kina. :( Jestem zmuszona czekać na Canal+, żeby zobaczyć film, tak gorąco rekomendowany przez Aleks i Linkę. Poczekam. Poczekam, bo jak czytam w postach - warto. Napisałaś Aleks, że lubisz wiatr. Zazdroszczę ci. Ja wiatru nie lubię, oczywiście nie wspominam o zefirkach w upalne popołudnia. Te są Ok. Wiatr budzi we mnie niepokój, powoduje kłopoty z koncentracją, wręcz mi przeszkadza. Ostatnie dwa lata są spokojne na Kurpiach, tyle jest tych wiatrów ile potrzeba, ale drzewiej bywało okropnie wietrznie. Ile ja dni przesiedziałam w domu, nie wystawiając nosa na dwór, czekając na spokojny dzień. Ile naprosiłam się tych od pogody, aby w końcu zapowiedzieli spokój tam na górze. Domyślam się, że wspominając wiatr, nie miałaś na myśli halnego, tornada, huraganu V stopnia, czy innych tego typu przyjemności ;) Aleks, a może nauczysz mnie lubić wiatr? Pięknie o wszystkim piszesz, jesteś przekonująca. Może się uda.:) Dzisiejszy dzień na Kurpiach bez wiatrów, bez wichur i huraganów. Tylko zachwycające poranne mgły i smugi dymów na pustych już kartofliskach. Jesień.
-
[\"Duchowi memu dała w pyski i poszła\"] to cytat z Fantazego pana J. Słowackiego. :) Aleks jesteś doskonała! Ogary dawno już poszły w zapomnienie. Teraz będziemy radośnie \"wypominać\" ci Słowackiego.;) Wstąpiłam na Werandę tylko na chwilkę. Wieczorem napiszę o mojej wyprawie do weterynarza. Byłam tam z moją przytulanką Czatą - miniaturowym jamnikiem, który liczy sobie trzynaście lat i tyleż samo lat jest złośliwy, nieustająco.
-
Aleks55555555555555555555555555 Moja Droga, ale cię ta polityka poruszyła! Niech ją, tę brudną politykę, gęś kopnie. Aleks, usiądź z nami na Werandzie i udawaj, że nie jest tak żle, jak na to wygląda. Kochana, szkoda twojego zdrowia. Niewiele możesz zmieć, nie masz praktycznie żadnego wpływu na to, co dzieje się na \"górze\". Uchroń więc siebie i między innymi .....nasze werandowe relacje. Bo choć wirtualne, ale miłe, ciepłe i serdeczne. Proponuję ci udanie się na \"emigrację wewnętrzną\". Wspólnie będziemy zastanawiać się nas życiem - naszym życiem, wspólnie będziemy się wspierać i bawić. Niech sobie tam gdzieś na górze panowie Kaczyńscy i inni im podobni radzą sami. Jeśli przyjdzie czas - zaprotestujemy lub coś innego, ale póki co ....spokój, spokój, spokój. Pozwolę sobie wrócić do literatury, polskiej - do milszego tematu, bo tak przyjemniej. Ja dowiedziałam się o imieniu Bohuna z książki pana Wańkowicza \"Ziele na kraterze\". Uzbrojona w tę wiedzę nękałam wszystkich, którzy moim zdaniem szpanowali w sprawach literatury i nie tylko. Później ktoś w moich kręgach bardzo rozpowszechnił wokoło to tajemnicze imię sienkiewiczowskigo bohatera i musiałam znaleźć inną \"zagadkę\" literacką. Napisałabym jeszcze coś. ale moje trzy psy ustawiły się w szeregu i czekają na spacer. Czata (najmniejsza) popiskuje, Doro (wilkopodobna znajda) poszczekuje, a Sara (rasowy owczarek ze szkoły policyjnych psów) merda zachęcająco ogonem. Nie mogę zwlekać. Pa
-
Witajcie miłe panie i mili panowie , jeśli jakowyś odwiedzają nasz topik :). Droga Aleks, do Ciebie się zwracam, bo wspomniałaś o życiu prywatnym naszego wieszcza. Przypominam sobie zaciekłą, niekończącą się dyskusję na temat wpływu znajomości życia prywatnego twórcy na percepcję jego twórczości. Na każdym roku powracał ten temat, w zależności od \"przerabianej\" epoki. Był bardzej lub mniej poruszający. Mickiewicz rozpalał nas do białości. Jedni stawiali pytanie, czy inaczej odbieralibyśmy \"Pana Tadeusza\", gdybyśmy nie wiedzieli ,że jego autor był emigrantem. Innie pytali, jakie to ma znaczenie. Ważna jest tylko treść poematu. Dla jednych każdy epizod z życia poety przybliżał im jego twórczość, innym wcale nie potrzebna była wiedza o jego życiu imtymnym na przykład. I tak bez końca. Z każdym twórcą, z każdym utworem - ta sama dyskusja. Czytałam setki książek nie mając pojęcia o życiorysie pisarza. W pamięci mam dziesiątki autobiografii, które pochłaniały mnie bez reszty mimo, że nie zapoznałam się dobrze z twórczością ich bohatera. A właśnie -Moja Linko58, a jak jest z panią Musierowicz ? Ciekawa jestem, ile z jej życia jest w jej książkach. Zaraz zabieram się za czytanie. Nic nie wiem o autorze. Zobaczymy. Pa
-
Godzinę temu wróciłam z wyprawy do Warszawy. Zdążyłam już nakarmić swoje psy i swojego męża ;) i mam chwilę, aby pobyć na Werandzie. Witajcie! Pogoda była dzisiaj przepiękna. Kiedy jednak biega się po wielkim mieście z przysłowiowym językiem na brodzie, dobrze by było, gdyby zawiał jakiś miły chłodny zefirek. Niestety. Udało mi się odwiedzić swojego lekarza i nawet wystarczyło czasu na lekarza, a raczej weterynarza Czaty, mojej przytulanki -rudej długowłosej miniatury jamnika. Obie leczymy to samo - nowotwór. Są takie dni, przynajmniej w moim życiu, kiedy wszystko układa się świetnie; wszędzie się zdąża na czas, wszystkie zaplanowane zakupy kupi się bez problemów, a spotkania trwają tyle ile powinny i nie zawalają planu całego dnia. Dzisiejszy dzień należał do takich właśnie udanych, radosnych. pogodnych i ...\"wydajnych\".:) Są i inne dni, ale o nich nie będę teraz nawet wspominać. Linko , skopiowałam sobie spis lektur pani Musierowicz. Dziękuję. Zacznę czytać od pierwszej przez ciebie wymienionej powieści. Wczoraj wspomniałam o tym mojej córce, kiedy rozmawiałyśmy przez Skype ( 5000 mil - to niewiarygodne!) i ona przypomniała mi, że czytywała kiedyś jej książki. Teraz więc kolej na mnie. Aleks Twoja opowieść wspominkowa o polskim wrześniu bardzo mnie wzruszyła. Tym bardziej, że teraz piszę właśnie w mojej \"księdze rodzinnej\" rozdział poświęcony przejściom wojennym naszych matek, ojców, wujków, cioć, babć, dziadków i pradziadków. Niedawno otrzymałam kolejne materiały od członków naszej rodziny i mam sporo z tym roboty. Dziadek mojego męża, którego zdążyłam jeszcze poznać (zmarł wkrótce po naszym ślubie) brał udział w bitwie pod Mokrą. Był porucznikiem w 11 dywizjonie artylerii konnej pod dowództwem ppłka Władysława Szweda, która była częścią Pomorskiej BK Armii \"Pomorze\" gen. bryg. Stanisława Grzmota-Skotnickiego. Jak to wszystko pięknie brzmi. Niestety, moja wiedza jest wielce uboga w szczegóły, bo dziadek nie lubił i nie chciał opowiadać, a i rodzina się nie dopytywała. Wielka szkoda, że dziadek nie uczestniczył w spotkaniach podobnych temu, które Ty tak pięknie opisałaś. Może więcej mogłabym wtedy zapisać w naszej rodzinnej kronice. Z wojennej pożogi ocalalo tylko jedno jedyne zdjęcie dziadka. Z zawódów jeździeckiech, zrobione w momencie, kiedy pokonuje kolejną przeszkodę. Dlatego z tak wielkim zainteresowaniem i radością przeczytalam tych kilka zdań o innych uczestnikach bitwy pod Mokrą. Dziękuję Ci serdecznie. Pozdrowienia
-
Dobrze, że o książkach dzisiaj mowa. Witajcie Miłe Panie, witam też pomarańczową \"korektorkę\" (szkoda, że nie wstawia swoich tekstów, miałybyśmy okazję coś poprawić, coś wytknąć. Przysługa za przysługę) Dzisiejszy dzień zaczął się i skończył pod znakiem książki. Rano zaczęłam porządkować swój księgozbiór. Obiecałam wspomóc naszą wiejską bibliotekę, więc zabrałam się za selekcję. Na półkach zrobiło się trochę luźniej, przy okazji odkurzyłam te książki, do których sięgam rzadziej, lub w ogóle nie sięgałam od lat. No i trafiłam na swoją ukochaną, której nie czytałam lata całe, a którą kiedyś zaczytywałam \"od deski do deski\". To \"Klucze\" Marii Kuncewiczowej. Uwielbiam tę pisarkę. Mam jej wszystkie książki i kilka o niej samej. Odkurzając stary zniszczony egzemplarz wspomnianych wcześniej \"Kluczy\" ,otworzyłam go na chybił trafił i przeczytałam mały fragmencik. To znaczy zamierzałam przeczytać mały fragmencik,ale się nie udało. Właśnie niedawno skończyłam ostatnią stronę. Linko, nie czytałam żadnej powieści pani Misiorowicz, ale tak zachęcająco o niej piszesz, że będąc jutro w Warszawie ( jadę do szpitala na konsultacje ) wstąpię do księgarni i kupię sobie coś, co może będzie jeszcze na półkach. Aleks, wspominając Mickiewicza, przypomniałaś mi, jak ważna to dla mnie była książka, kiedy mieszkałam w Nowym Jorku. Pakując się, nie mogłam zabrać całej biblioteki, więc włożyłam do skrzyni tylko dwie pozycje: \"Pana Tadeusza\" i \"Kwiaty polskie\". Nie zaglądałam do nich przez rok (przyjaciółka dosyłała mi z kraju nowości), ale kiedy wreszcie dopadła mnie tęsknota - czytywałam je sobie do poduszki - po całym dniu \"walki\" z dzieciskami. Wiele fragmentów pamiętam do dzisiaj i deklamuję sama sobie, spacerując z psami po łąkach. Nie mam pojęcia dlaczego tam, ale tak właśnie się dzieje. Pa, żegnam dzisiaj, wyłączam komputer i wracam do książki.
-
Bardzo boję się bólu, więc kiedy zaczyna mnie dopadać, próbuję zająć wyobraźnię kolorowymi przyjemnymi obrazami. Tak min. uczono mnie kiedyś w poradni leczenia bólu w Warszawie. Czasami pomaga. Linka, Aleks- spróbujcie, a nóż się uda? Dawno temu wspominałam na tym topiku, że lubię porównywać inscenizacje, ekranizacje i inne \"-cje\" znanych dzieł literatury polskiej i obcej. Teraz, kiedy mogę ściągać z internetu wiele filmów, stworzyłam sobie kolekcję filmów opartych na powieściach Jane Austin. Mam min. pięć wersji \"Dumy i uprzedzenia\", łącznie z tą ostatnią - z Bolywood z Indii. Mam kilka wersji \"Rozważnej i romantycznej\", dwie wersje \"Emmy\". Najczęściej wracam do wersji czarno białej \"Dumy i uprzedzenia\" z 1941 roku. Bomba. Ale w mojej kolekcji na CD jest też mleczarz Tewe ze \"Skrzypka na dachu\". Jego mogę słuchać pasjami. Niestety nie mam innych wersji. Ciekawa jestem, kto jeszcze na świecie sfilmował tę sztukę. Sienkiewicz też doczekał kilku ekranizacji. To wiecie. Amerykanie, Włosi i my Polacy spróbowaliśmy coś zrobić z \"Quo vadis\". Ja - jak narazie mam tylko polską wersję. Kupiłam całkiem niedawno.Teraz czekam kiedy uda mi się ściągnąć z internetu dwie pozostałe. Oglądanie wielu wersji tego samego dzieła pomaga mi poznać inny punkt widzenia. Pomaga mi zwrócić uwagę na inne ważne znaczące momenty i zobaczyć wyobrażoną sobie wcześniej scenę oczami scenografów, charakteryzatorów, dekoratorów i reżyserów w końcu. To bywa naprawdę pasjonujące. Przynajmnie dla mnie.
-
Dobrze jest wstąpić na Werandę wieczorem, bo ma się do poczytania wiele arcyciekawych postów. Witam wszystkie panie, które dzisiaj na Werandę wstąpiły: Linkę58 -, Aleks555 , Borowinkę . Cudownie było Was poczytać. Przyszła mi dzisiaj do głowy myśl, że nasza Weranda to najdziwniejsze miejsce na Ziemi. Naprawdę. Sprawdźcie same. No bo jeśli spojrzeć z niej na zachód - to pomacha nam Linka z Poznania; jeśli spoglądać na południe - Aleks na Jurze częstochowskiej uśmiechnie się do nas serdecznie; na północny wschód - moja Puszcza Biała i moja stara chata, a daleko, daleko za oceanem, gdzieś tam na Manhattanie - na wschód od naszej Werandy - Ewikkk wśród drapaczy chmur śle do nas kolejne posty. Szymonka i Stella - pozdrawiają z niziny mazowieckej ( Szymonka z samego jej serca - Warszawy). Można spoglądać z naszej Werandy w każdą stronę i zobaczyć co tylko się zapragnie. Przeszłość, przyszłość. Miejsca nie tylko te, gdzie mieszkamy, ale i te, o których myślimy i do których tęsknimy. Ja osobiście uzupełniłabym widok z naszej Werandy o widok na góry. Tatry.