Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Aurinko

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez Aurinko

  1. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    Wpadłam na chwileczkę, korzystając z tego, że Amelia już śpi i mam dla siebie kilka wolnych godzin. Poczytałam wasze wpisy, wspomnienia, wiadomości - uśmiechnęłam się , posmuciłam się trochę, zadumałam - nad lekturą tego wszystkiego, o czym piszecie. Samo życie. Szymonko, wspominając paczki, które wnosili dzisiaj do domów twoi sąsiedzi, przypomniałaś mi o tym, że nie wszyscy "okienni obserwatorzy" są tacy mili i życzliwi jak ty. Dawno, dawno temu mieszkałam w Finlandii ( dlatego mój nik to Aurinko, tzn. \"słońce\" po fińsku), mieszkałam w budynku zasiedlonym przez naszych rodaków, niestety. Jak wszędzie na świecie, tam też panowało przedświąteczne zakupowe szaleństwo. Wnoszenie do domu paczek zbyt dużych i podejrzanie drogo wyglądających, kosztować mogło plotki rodaków na temat : jak to iksiński wydaje bez opamiętania pieniądze, jaki jest rozrzutny i skąd te pieniądze w ogóle ma. Jeśli paczki podejrzanie tanio wyglądały, można było być posądzonym o szczególne skąpstwo. Najlepiej, jeśli udało się przejść pod oknami "kochanych sąsiadów" całkiem niepostrzerzenie, a najlepiej, jeśli później nie trzeba było wyrzucać do wspólnego śmietnika dużych kartonowych opakowań.Treść obmowy była zawsze taka sama. Na moich Kurpiach mam teraz własny śmietnik i spokojną głowę. Tak przynajmniej sądzę. Pozdrowienia PS Linko, zdrówka życzę. Trzymaj się i nie daj się! PS Wszystkim bywalczyniom Werandy -
  2. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    na przywitanie Vigo, moja kochana, dzięki ci za ten wiersz czarowny. Czytam czasami poezje, ale ten przeoczyłam nieopatrznie. Teraz, kiedy go wkleiłam do swojego dziennika, będę czytywać go i obcować z nim częściej. Ten wiersz o sośnie, a tak naprawdę o tęsknocie rozumiem doskonale. Tak złożyło się w moim życiu, że wiele lat mieszkałam zagranicą. Miałam 27 lat, kiedy mąż pierwszy raz wywiózł mnie z Polski, i to za ocean. Chociaż Nowy Jork w 1979 roku, w dodatku po siermiężnej Polsce, wydawał mi się Edenem (przynajmniej na początku) - to cierpiałam z tęsknoty jak pokutnik. Oprócz stosownego bagażu niezbędnego na czteroletni pobyt, zabrałam kilka, dosłownie kilka ulubionych książek. Jedną z nich wzięłam tak na przekór, bez przekonania bo nie była to wtedy lektura trafiająca do mnie. \"Pan Tadeusz\" - pana Mickiewicza. Wyobraźcie sobie, miłe panie, że właśnie ta wierszowana księga stała się moją nieodłączną towarzyszką. Kiedy tęsknota za krajem cisnęła mnie do nowojorskiego bruku, kiedy wokoło wciąż nie było polskich sosen, - dowolnie wybrany fragment z epopei - łagodził ból. Bo tęskniłam aż do bólu serca. Ale zauważyłam, że nie jest to przypadłością wszystkich podróżujących i emigrujących. Mój mąż na przykład, czuł się na obczyźnie jak ryba w wodzie i kiedy minął nasz czas pobytu, nie miał ochoty wracać (pomijam wszelkie wtedy zawirowania polityczne). Zaraz na początku pobytu w usa, poznaliśmy dwóch braci Polaków, którzy od czasów wojny, a więc prawie od zawsze mieszkali w Katonah (stan New Jersy). Jeden z nich, później nasz bliski przyjaciel, tęsknił jak ja. Wraz z żoną Polką prowadził typowo polski dom, jego dzieci znały polski, chociaż coraz słabiej, odwiedzały często stary kraj. Wszystkie święta, uroczystości - wszystko na polską modłę. Tabuny Polaków przechwytywanych gdzie się da, przewijało się przez jego dom. Drugi brat, ożenił się z Amerykanką, nie odwiedzał Polski, nie chciał już mówić po polsku i w usa czuł się doskonale, chociaż gorzej był ustawiony w życu, niż jego starszy brat. No więc różnie z tą tęsknotą bywa. Ale ja cieszę się, że ludzie z tej tęsknoty schną czasami. Dzięki temu mamy najpiękniejsze wersy, najpiękniejsze obrazy (Chełmoński) i najpiękniejszą muzykę. Ja, dzięki tej tęsknocie piszę dziennik, który zaczęłam właśnie w Nowym Jorku. To już 25 lat i wiele wiele grubych zeszytów. Tęsknię za wami!
  3. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    Droga Szymonko, Moje Kochane utalentowane bywalczynie Werandy, nie piszę poezji, choć literatura nie jest mi obcą z racji zainteresowań i zawodu niegdyś wykonywanego (nauczycielka języka polskiego w liceum warszawskim i nie tylko) Ale poezję kocham i wciąż czytuję. Chwaliłam się już tym kiedyś na innym topiku. Nawet wpisywałam tam wtedy wiersze, promując ciocię Marię - naszą rodzinną poetkę. Teraz przesyłam wam wiersz , który napisała moja wspomniana wycześniej ciocia - poetka, Maria Ostrowska-Wrede , pani \"grubo\" po pięćdziesiątce, bo licząca sobie lat 80. Wiersz \"Piję kawę\" napisała w 2002 roku i umieściła go w tomiku \"Po stromych ścieżkach\". Dodam, że tomik zredagowała sama a ja wydałam go własnym nakładem w ilości egzemplarzy sztuk - 20. \"Zmierzch się rozlał dookoła, Przemknął się ciemnymi drzwiami. Ogarniając całą przestrzeń, Niebieskimi wszedł oknami. Piję kawę pełną zmierzchu, Swoje życie z kawą mieszam. Myśl wysyłam na kraj świata I zasłonę na niej wieszam. Jestem jakby nieobecna. Oczy ciemność zamykają, Korci aby powspominać. Duchy dawne się skradają. Pamięć często płata figle, Gdzieś w mej duszy skrzypce łkają, Nie wiem skąd się one wzięły, Co naprawdę wspominają. Czy to Jama Michalika, Czy kawiarnia Na Zaułku. Ta melodia chodzi za mną I powtarza refren w kółko. Albo taka drobna sprawa, Kupno starej bransoetki. I ta broszka gdzieś zgubiona, Która miała kształt rozetki. Coś już było, coś minęło, Łyk cierpienia, łyk radości. Dylematy, konwenanse, Czasem szczypta szczęśliwości. Kiedyś miałam taki zamiar, Żeby wszystko to porzucić, Obejść cały świat wokoło, Ale w końcu tutaj wrócić. Z kawą spijam gorycz życia I radości trzy łyżeczki, No i szczęścia trzy kropelki Z małej mej filiżaneczki. Teraz piję tylko lurę, Bo zbyt czarna sercu szkodzi. Pusta już jest filiżanka. W głowie też się nic nie rodzi. Jeśli pozwolicie, to (za przyzwoleniem cioci Marii) będę co jakiś czas wpisywać jej wiersze. Kto wie, może je polubicie, jak ja?
  4. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    ten kwiatek to dla Advanced. Wybaczcie wszystkie inne panie z topiku, ale dzisiaj to jej się głęboko pokłonię. Za tę piękną bajkę (chociać to dopiero początek), za to, że się nią z nami podzieliła. Dziękuję Advanced Czytam tę opowieść z zapartym tchem i nadziwić się nie mogę, ile ukrytych talentów drzemie w domowych zaciszach. Ja też kiedyś słuchałam bajek, ale tylko czytanych, bo nikt z moich dorosłych bliskich nie umiał ich opowiadać. Później bajki czytałam, ale też i opowiadałam swoim dzieciom. Jedna z nich stała się naszą ulubioną, szczególnie syn ją polubił. To polska baśń o żywej wodzie. Stało się tak, że kiedy książka z baśniami zaginęła w kolejnej przeprowadzce, zmuszona byłam opowiadać ją synkowi z pamięci. Pamięć szwankowała, szczegóły gdzieś się zapodziewały w zakamarkach pamięci, więc bajka obrastała w nowe szczegóły i nawet nowe fakty. Z czasem syn także zaczął dopowiadałć, tak od siebie, czasami obydwoje opowiadaliśmy \"anty-bajkę\" (ale to już wtedy, kiedy był dużo starszy), czasami robiliśmy maleńkie inscenizacje. Syn jest już dorosłym młodym człowiekiem (25 lat), ale czasami, kiedy wpada w odwiedziny na Kurpie, prowokuje wspólne opowiadanie bajki o żywej wodzie. To cudowny pomost do wspomnień dla nas obojga. Moja droga Adcanced pozwolę sobie skopiować bajkę i przesłać ją mailem synowi do Warszawy. Jestem przekonana, że mu się ona spodoba. Może w rewanżu opowiemy Ci kiedyś naszą wersję baśni o żywej wodzie. PS Moja maleńka Amelia śpi sobie smacznie, za co wdzięczna jej jestem niesłychanie, bo mogłam spokojne Was, moje werandowniczki poczytać i coś do was kliknąć. Przesyłam pozdrowienia
  5. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    [kwiatKochane Moje, nie mogę bez Was żyć. Musiałam się odezwać. Mam dosłownie minutę, bo córka zajęła się swoją córeczką, abym ja mogła \"skrobnąć\" do Was kilka słów. O tym, że pamiętam o Was, o tym że podczytyję i o tym że czasami pragnę podzielić się radością, jaka jest moim udziałem, kiedy tulę do siebie mięciutkie, cieplutkie ciałko Amelii. Czasami trudno mi uwierzyć, żę póltora roku temu przecinałam pępowinę tego słodkiego szkraba, pomagając mu zaczerpnąć pierwszy chałst życia. Teraz biega po domu ciągąc za ogon moją Czatę (jamnik miniatura), wkładając paluszek do oka Sarze (owczarek niemiecki), czy jeżdżąc na grzbiecie Doro (owczarkowaty kundel -znajda, o pomarańczowych oczach). Za chwilę zaczynamy kąpiel naszej milusińskiej. Nie było by w tym nic takiego szczególnego, gdyby nie to, że łazienka nie skończona ( pamiętacie program TVN - \"Usterka\"?) i kąpiel odbywa się w kuchni przed kominkiem w małej wanience, jeszcze z czasów, kiedy Amelia była niemowlęciem, (Amelia mieszkała dwa miesiące u nas w Polsce, zanim poleciała do taty do Pensylwanii.) Cała kuchnia spływa wodą, a my z córką - spływamy potem od gorąca bijącego z kominka. Ale za nic w świecie nie oddałabym tych chwil. Wierzcie mi. Uciekam, bo woda już nagrzana, a mała przygotowała już swoje kaczuszki i uluboioną myjkę. Żegnam więc moje wszystkie nowe miłe wirtualne przyjaciółki. Do następnego przeczytania. P.S. Właśnie Mija przyszła do mnie do komputera i wcianając kawałek kiełbasy, którą wędził osobiście mój mąż (to jego hobby), próbuje mi \"pomóc\" klikając w klawisze.
  6. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    kwiat] Moje Miłe Panie, a może i Panowie skryci za ładnymi nikami, Witam. Już na wstępie chciałabym się wytłumaczyć każdą przyszłą nieobecność spowodowaną przyczynami rodzinnym acz nader przyjemnymi. W poniedziałek z USA przyleciała do mnie na skrzydłach LOTU moja córeczka ze swoją córeczką. Zostaną pięć tygodni. Już teraz więc mogę przypuszczać, że będę pisać rzadko i niesystematycznie. Proszę więc Was moje nowe wirtualne przyjaciółki, abyście pamiętały o mnie i nie myślały, że was chcę opuścić, albo nie daj Boże, zaniedbać. Może uda mi się czasami rankiem, kiedy dziewczynki będą jeszcze spały (jak obecnie) kliknąć parę słów, tak aby po prostu dać o sobie znać. Teraz życzę miłego, pełnego przyjemnych wrażeń dnia; takiego zaśnieżonego jak u mnie na Kurpiach I słonecznego jak w ….w Grecji na przykład.
  7. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    Czytając po raz wtóry „opowieści wigilijne” bywalczyń naszej werandy, pomyślałam, że warto byłoby dodać opowieść, która mnie co prawda nie dotyczy, ale której niejako byłam świadkiem i o której prawdziwości mogę zaświadczyć. Ciocia mojej ulubionej sąsiadki, pani Jadzia nie wyszła za mąż, bo nie mogła zapomnieć swojego narzeczonego z okresu okupacji i powstania warszawskiego – pana Władka ps. „Łoś”. Wychowywała dzieci swojej siostry ( w tym moją ulubioną sąsiadkę) i nie myślała już o zamążpójściu. Przed Świętami, bodajże w 1970 roku, poszła jak każdego na Nowy Świat do cukierni Bliklego po ulubione ciasta i stanęła pokornie w ogromnie długiej zakręconej kolejce za jakimś starszym panem – no właśnie……. Za Władeczkiem, ps. „Łoś”. Cały powojenny czas pani Jadzia myślała, że on nie żyje, że zginął w powstaniu. Nie szukała go więc przez Czerwony Krzyż, tak jak on jej był szukał, po to tylko, aby dowiedzieć się, że zginęła na Mokotowie. Pan Władeczek zaraz po powstaniu był w obozie, który potem wyzwolili Amerykanie. Nie wrócił do Polski, bo nie miał już do kogo. Wyjechał do Anglii i tam później rozkręcił kwitnący interes (hotele na wybrzeżu), ożenił się z angielską lady i doczekał dwójki dzieci. Do Warszawy przyjechał tylko raz w …. W tym właśnie wspomnianym wcześniej 1970 roku. Przyleciał tylko na trzy dni na zjazd kolegów z batalionu. Tuż przed odlotem wstąpił do Bliklego na pączki. Kolejka go przeraziła, miał odejść, ale jakaś niewypowiedziana siła kazała mu zostać i cierpliwie czekać ( przed wojną kawiarnia Bliklego była ulubionym miejscem naszej pary). Ta historia ma happy end. Pan Władeczek rozwiódł się z żoną Angielką i pomimo zaawansowanego wieku ożenił się z panią Jadzią. A moja sąsiadka dostawała w najtrudniejszych czasach paczki z zagranicy, których jej cała okolica zazdrościła. Już do końca swoich dni (oboje odeszli w latach 90-tych) każde słodkości na świąteczny stół kupowali razem u Bliklego. To wiem na pewno. Rozpisałam się dzisiaj, że ho ho! Pozdrawiam
  8. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    Droga Vigo tak pięknie opowiedziałaś o zwyczajach świątecznych. Zawsze uważałam, że wiele wiem na ten temat, a tu niespodzianka! Nowe informacje i to bardzo ciekawe. Dziękuję, że się z nami nimi podzieliłaś . Czas Świąt to nie tylko magia modlitw i kolęd, rodzinnych spotkań przy tradycyjnie zastawionym stole i prezentów. Dla mnie to także czas wspomnień. Szczególnie tych o rodzinnych świętach z okresu dzieciństwa. W swoim życiu dostałam wiele przepięknych prezentów, czasami wręcz szałowych, które sprawiły mi ogromną radośc. Najbardziej jednak pamiętam mały domek dla lalek, którzy zrobili dla mnie rodzice i podłożyli pod choinkę w 1958 roku, jak sądzę. Tata zrobił mebelki, a mama uszyła firanki, pościel i utkała mikroskopijny dywanik. Właśnie ten dywanik był dla mnie cudownym objawieniem; wydawał mi się najpiękniejszą rzeczą pod słońcem.Wszystko mieściło się w pudełku po dużych damskich botkach. Teraz domyślam się, że nie było to arcydzieło rzemiosła, ale dla mnie zawsze pozostanie czymś szczególnym. Teraz moje dzieci mają podobne wspomnienia, tyle, że z 1982 roku. I dotyczące ozdób choinkowych. Zdarzyło się tak, że mieszkaliśmy cztrey lata na Manhattanie. Byliśmy wtedy bardzo biedni i nie mogliśmy wydawać pieniędzy na ozdoby choinkowe, których i tak nie moglibyśmy później zabrać do Polski. Robiłam więc ozdoby sama, z \"pomocą\" dzieci. Korzystałam z wzorów mojej babuni, przywołując z pamięci rady mamy i pani od prac technicznych z warszawskiej podstawówki. Była bibułka, kolorowe \"złotka\", słomka, jabłuszka, orzechy i cukierki. Ja mniej pamiętam, co na tej choince tak naprawdę zawisło, ale dzieci przypominają mi to koślawe drzewko choinkowe każdego roku i zawsze ciepło o nim mówią, chociaż obok stoi bogata wystrojona, naprawdę piękna sztuczna choinka. Moje kochane, mamy dużo czasu do Świąt tegorocznych ( wcześnie zaczęliśmy wszyscy, szczególnie supermarkety), więc może podzielimy się naszymi wspomnieniami o tych szczególnych dniach. Byłoby cudownie. Bardzo lubię czytać wasze opowieści.
  9. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    Dla mężczyzn, tych prawdziwych, wymyślono kiedyś, że powinni zbudować dom, spłodzić syna i posadzić drzewo, najlepiej dąb. Nie wiem co wymyślono dla prawdziwych kobiet. Ja urodziłam dwoje dzieci ( i to syna i córkę), wyremontowałam stary kurpiowski dom i starą zabytkową stodołę (cudowny przykład miejscowej ciesielki) no i posadziłam las ( no, może z nijaką pomocą miejscowych leśników).I właśnie o ten hektar lasu mi dzisiaj chodzi. Jest bardzo młody, ledwie go widać z moich okien. Jestem z niego bardzo dumna, bo sama decydowałam o rodzaju nasadzeń. Są tam modrzewie, głogi i jarzębiny, oczywiście i brzozy i sosny, ale i \"choinki\" i dzikie jabłonie, wiśnie, mirabelki (to dla ptaków na zimę) i wiele wiele innych. A więc mam las i.... mam też sąsiada - Jóźka, któremu ten las przeszkadza. Zapewne dlatego, że graniczy przez miedzę z jego polem. Już wcześniej zauważyłam, że \"wypadają\" nam niektóre drzewka. No coż, myślałam, susza, choroby roślin, błąd w sztuce. Ale dzisiaj, po popołudniowym spacerze już wiem. Sąsiad znalazł sposób, skoro kłótnie nie pomogły. Stopniowo, powolutku wyrywa sadzonki, które jego zdaniem zagrażają plonom z jego pola. Moje drogie, przypomina wam to coś lub kogoś? Kargula, Pawlaka, a może sąsiada z opowieści Szymonki? Przy drodze, bardzo się w moim lasku przerzedziło, powiem więcej - jest łyso. Niestety, nie mogę złapać Jóźka na gorącym uczynku, bo pewnie robi to wczesnym rankiem. Szkoda. Szkoda lasu. Ale nie smućcie się, wiosną dosadzę w puste miejsca jeszcze piękniejsze sadzonki!
  10. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    Są takie filmy, których atmosfera przyciąga mnie jak magnes. Kiedy je oglądam, czasami wielokrotnie, przenoszę się do świata, gdzie wszystko zdaje się mieć odpowiednie proporcje i rytm. Odpowiednie proporcje dla mnie, według mojego życzenia. Jednym z tych filmów jest wspomniany przez Mariannę \"Przystanek Alaska\". A z obecnie nadawanych \"Kochane kłopoty\". Z polskich filmów nasuwa mi się tytuł \"U Pana Boga za piecem\" Jacka Bromskiego. Takich filmów z przyjazną atmosferą znam wiele, ale teraz jak na złość nie mogę przypomnieć sobie żadnego innego tytułu. Może później, z okazji innych przemyśleń. Lubię w tych filmach, czy lepiej w scenariuszach tych filmów, podejście do życia ich bohaterów; poważne, jak należy, ale nie tak na serio, żeby kruszyć kopie o byle co. Próbuję nauczyć się takiego podejścia do życia, ale niestety nie potrafię. Przejmuję się byle czym, zrażam się zbyt szybko, zbyt emocjonalnie i zbyt na prędce podchodzę do swoich codziennych spraw. Bez niezbędnego dystansu. Wiem, wiem Moje Kochane bywalczynie naszej Werandy, teorię \"życia i bycia\" znam na pamięć, ale z jej realizacją jest bieda. Szkoda. Mogłabym mieć na przykład charakter Maggie z Alaski -pilota doskonałego. Na naszej Werandzie oddalam się od swoich spraw na tyle, że mogę je zobaczyć w innym świetle. Zmienia się moje podejście do nich. Łagodnieję. Oby Weranda trwała długo, oby miłe jej bywalczynie dalej podtrzymywały jej szczególną amosferę.
  11. Aurinko

    Pogaduszki na werandzie

    Buszowałam sobie po tematach kafeterii, a tu nagle coś nowego i wielce obiecującego - Weranda. Coś dla mnie. Już ją sobie wyobraziłam, wiem jak wygląda i o czym chciałabym rozmawiać z przyjaciółkami - kobietamui dojrzałymi z internetu. Wpraszam się więc i wpisuję, pełna obaw, ale ciekawa i podekscytowana. Miałam kiedyś werandę - dużą i przyjazną, obrośniętą dzikim winem, jasną i wygodną. Coś mnie kiedyś podkusiło i \"ociepliłam\" werandę, włączając ją tym samym do strefu domu. Dzięki kosztownej modernizacji znikł urok \"przedpodwórza\". Teraz mam jasny, bardzo jasny pokój, ale nie mam już werandy. Na podwórzu nie ma miejsca na nową, niestety. Będę więc przychodzić na tę wirtualną. kobieto dojrzała jestem z tobą! PS. Aby nik byl w kolorze czarnym i zabezpieczony hasłem, trzeba wejśc w preferencje. Powodzenia
×