Enia2
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Reputacja
0 Neutral-
Witam wszystkich w Nowym Roku i życzę wszystkiego dobrego. Przełom roku to taki dobry moment na refleksje i podsumowania, oraz robienia planów na przyszłość. Ponieważ z mężem mieliśmy sporo wolnych dni postanowiliśmy porozmawiać o naszym związku. Doszliśmy, że brakowało w nim szczerych rozmów, dobrej komunikacji i prawdziwej bliskości. W ramach poszukiwań rozwiązania, trafiłam na książkę, która już od dłuższego czasu zalegała na mojej półce, ale tak jakoś nie miałam wcześniej czasu jej przeczytać i skończyłam na kilku stronach. Jest to \"Emocjonalna niedostępność. Jak rozpoznać chłód emocjonalny, zrozumieć go i unikać w związku\" Bryn C. Collins. Opisane tam są różne typy ludzi charakteryzujących się niedostępnością emocjonalną. Wśród tych typów są też ludzie, którzy lubią romansować. Wbrew pozorom oni również mogą być niedostępni emocjonalnie. Cytuję: \"Mogłoby się wydawać, że ludzie którzy rozpaczliwie poszukują miłości, należą do najbardziej dostępnych emocjonalnie Ale nie sądzę. Już sama rozpaczliwość bierze górę nad ich umiejętnością budowania więzi, ponieważ siła potrzeby związku pochłania całądostępną energię\" Jest tam też napisane o rozwoju związku, o budowaniu więzi z partnerem, jak spróbować rozwiązać problem niedostępności emocjonalnej w istniejącym związku i jak samemu się otworzyć. Jeśli chodzi o nas wiele spraw stała się jasna. Okazało się, że mój mąż, jak dzieje się tak z wieloma mężczyznami (bo tak są wychowywani), był niedostępny emocjonalnie. U nas ten problem zaczął się sam rozwiązywać jeszcze przed przeczytaniem ksiązki. Mój mąż w końcu się otworzył, pojawiłą się huśtawka emocjonalna o której czasem pisałam, ale w wyniku niej, zaczęło się wiele rozmów i zmian na lepsze. Też trochę dzięki topikowi o molestowanych, bo wiedziałąm jaką przyjąć postawę wobec zmian. Ksiązka tylko potwierdziła i wyjaśniła nam pewne schematy. Ja też się z czasem stałam niedostępna emocjonalnie pod wpływem sytuacji w jakiej się znalazłam. Też mam sporo pracy nad sobą :) Zaczynamy to zmieniać i wychodzimy na prostą. Myślę, że wiele osób z tego topiku nie ma wystarczająco silnych więzi i stąd te problemy z 2. To czego szukamy to bliskich więzi z inną osobą. Nie znajdujemy ich w małżeństwie, więc mamy złudzenie że z kimś innym uda nam się to osiągnąć. Podobnie jak było i u mnie (ale to już przeszłość, która jeszcze czasem mnie dopada w chwilach silnego kryzysu). Moje doświadczenia zdają się to potwierdzać Ale jak pisałam przeważnie mamy nadzieję się, że uda nam się nawiązać tą więź z kimś innym. Okazuje się, że to raczej złudzenie więzi z 2. Jeśli 2 jest również w związku to znaczy, że tam też brakuje więzi. Oznacza to, że nie została wypracowana przez lata małżeństwa. Bo wszyscy z początku jesteśmy niedostępni emocjonalnie, lecz z czasem się otwieramy i wypracowujemy więź. W związku z tym, szanse na to w nowym związku sa marne ( to już mój wniosek, po lekturze ksiązki). Myślę że tak jest w większości wypadków. Polecam ksiązkę. Książka jest pełna ciepła, pisana ze zrozumieniem, bo często zachowania takie są nieuświadomione. Myślę, że wiele spraw wyjaśni przynajmniej tym paniom, które szukają rozwiązań i chcą coś zmienić a nie tylko się wyżalić na topiku. Pozdrawiam
-
pinezka - będzie dobrze, musi być. Odnajdziesz jeszcze spokój i możliwość okazania ogromu swoich uczuć w ramionach 1. Potrzeba na to tylko czasu. Może nie obejdzie się bez burz i bólu, ale musisz pamiętać jaki cel przyświeca i myśleć pozytywnie. Dopóki żyjemy wszystko jeszcze jest możliwe. Może tylko jeszcze nie znamy na to sposobu. U mnie wszystko się uspokaja. Pracujemy nad starymi zadawnionymi ranami, które doprowadziły do tego żeśmy się od siebie oddalili i znalazło się miejsce na kogoś innego - nad naszymi fundamentami. A podstawą jest szczerość. Również i 1 musiał zrzucić tę maskę którą nosił przez tyle lat, aby mogło być dobrze. Nie wiem jak to się skończy, ale jest coraz lepiej. Staram się myśleć pozytywnie, choć i tak czasem dopada mnie kryzys. Pozdrawiam wszystkich bywalców topiku. Również tych którzy czytają a nie piszą. Szczególnie a_dusię która czuwa nad sensem moich wypowiedzi ;) . Wszystkim życzę na Nowy Rok dużo pozytywnego myślenia i wyciszenia emocji jakie nami szarpią. Bo niewątpliwie wszystkie jesteśmy bardzo wrażliwymi osóbkami. Oby w Nowym Roku wszystko się ułożyło jak najlepiej dla Was.
-
Przeczytałam swój przedwczorajszy post jeszcze raz. Rzeczywiście wygląda to na gadkę po pijaku.. Przepraszam wszystkie forumowiczki. Chyba zgłoszę ten wpis moderatorowi... Na usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że strasznie źle mi było. Mam męża a czuję się taka samotna, ale na szczęście przygotowania do świąt nie pozwalają na zbytnie rozmyślanie.
-
Jak tu cicho... Przygotowania do świąt w toku ;) Też nie mam zbytno czasu, więc krótko... Polecam dwa atykuły do poczytania w wolnej chwili. Wogóle polecam platformę www.eioba.pl , na którą trafiłam przypadkiem a atrykuły to: www.eioba.pl/print/48447 - \"Wszystko między nami (to) gra\" oraz www.eioba.pl/print/2019 - \"Osho - Zaryzykuj bycie uczciwym\" polecam zarówno paniom jak i panom i pozdrawiam wszystkie zabiegane przed świętami panie
-
Zakręcona ja walczę o zdrowy odbiór sytuacji, a im zdrowsza się sobię wydaję, tym gorszy robi się on.. dlatego tak cięzko walczyć o siebie. Ale robię co mogę a i tak daję się wciągnąć w te gierki, do których dołączają się osoby trzecie, które mają spaczony obraz sytuacji, bo znają ją z opowiadań tylko jednej strony. Wczoraj podrukowałam parę stron z www.kobieceserca.pl/czytelnia , a zwłaszcza artykuł o bliskości A dziś porozmawialiśmy szczerze. Mąż zrozumiał dlaczego tak się zachowuje. Mówił, że niepotrzebnie słucha czasem innych i patrzy jak inni żyją, bo inni mają swoje modele życia i nie można się na nich wzorować. Powoduje to tylko zamieszanie. Doszedł do wniosku, że jak słucha głębi swego serca, to ono mu dobrze podpowiada, bo jest nam oboje wtedy lepiej, że powinien zaufać przede wszystkim swemu sercu. To, że odkrył niedawno w sobie uczucia spowodowało, że bał się je zainwestować, bał się, że to oznacza podporządkownie i nie zauważy kiedy zostanie oszukany, choć tak naprawdę mi wierzy, że między dwójką a mną do niczego nie doszło. I że musi najpierw dojść do ładu sam ze sobą, a potem możemy rozmawiać ze sobą rozsądnie i to jest podstawa związku. Dziś mówił rozsądnie. Mnie cięzko jednak uwierzyć, że to na długo, ale muszę spróbować. Muszę się starać myśleć pozytywnie. Wiem, teraz wyglądam nieco głupio, być może znów się nabieram... Ale daliśmy sobie czas do świąt. Pewnie łatwiej byłoby nam oboje dojść do ładu ze sobą gdybyśmy się na jakiś czas rozstali - nie byłoby wtedy ognisk zapalnych, moglibyśmy się wyciszyć, zajrzeć w głąb siebie... Ale to na razie niemożliwe. Ja będę trzymać raz obrany kurs (zakręcona - ten, o którym mówiłaś i o którym mówią kobiety na \"molestowanych\") choć zdarzało mi się zboczyć, ale teraz jak oboje chcemy może skończą się te gry, które sprowadzają na manowce
-
Zakręcona jak widać wszystko nie jest takie proste. Jest mi już lepiej. Staram się trzymać w garści. Jestem silna ja to wiem na molestowanych psychicznie jestem \"prawie 40\" jak widać i niepoprwana też tam trafiła. To znaczy, że jednak jak nie ma porządnych fundamentów związku to pojawia się uczucie do dwójek jak drogowskaz - uciekaj, masz szanse jeszcze ułożyć swoje życie. Nie generalizuję - odnosi się do mojego przypadku i niepoprawnej. Ja tak jak niepoprawna mogę napisać \"to że nie jestem z 2 to przejaw rozsądku\" - ale czy to naprawdę rozsądek? Ja już w to wątpię Nie wiem jak z tym jest u Was kobietki. Staram się to racjonalizować, bo już mam taki durny umysł. Chyba muszę go zostawić - ciężko to przed samą sobą przyznać, ciężko zrealizować ale to chyba rzeczywiście nie ma sensu. Ciężko mi będzie to skończyć zwłaszcza tu w obcym kraju. Ale to ciągnie się już za długo. Ponad rok jak mi to uświadomiła moja dobra koleżanka, do której się kiedyś wprowadziłam na trzy dni by odetchnąć i zebrać myśli Dziś był miły i wydawał się rozsądny, ale najpierw zaczął od oskarżeń, dopiero jak nie skutkowały mądrzał... Nie zwracałam uwagi, przynajmniej się starałam, czytałam książkę, on próbował zwrócić na siebie uwagę, i całował to w czółko to w policzek nie licząc się z tym, że wolę czytać i że nie chcę by mi zasłaniał - cały on... Ale to wszystko powinno być pisane na innym topiku, a ja nie jestem w stanie pisać równocześnie na dwóch. Może założyć topik \"Kobiety molestowane zakochane w innym, a nie w mężu\" :) absurd. Śmieję się z tego ale tak jest, to śmiech przez łzy - teraz widzę tą głupotę.
-
Mam ochotę skończyć swoje życie. Jedynie dzieci mnie jeszcze trzymają. Co one zrobią jak mnie zabraknie? Mój Boże. Kto się nimi zajmie? Mój mąż? kompletnie się do tego nie nadaje - sam jest jak dzieciak w dodatku nie ma u nich autorytetu. Co za wzór może stanowić człowiek, który jest uparty i nie chce się rozwijać. Człowiek który spędzał całe popołudnia, rozwiązując swoje problemy emocjonalne ze mną nie zważając na to że przede wszystkim dzieci mnie potrzebują. Dzieci cieszyły się gdy go nie było, bo miały mnie w końcu dla siebie. Dlaczego skończyć? Bo mam już tego dość, jestem zmęczona. Tak to sa właśnie te fundamenty. W gruzach. Nie dwójka niszczy mi życie.. Tylko jedynka i osoby które wydzwaniają. Ktoś z podłego polskiego środowiska. Nigdy dwójce nie dałam znaku, że się w nim zakochałam nawet kiedy tak w istocie było. Dlaczego? Bo można zawsze było obrócić to w żart. Uporałam się z tym uczuciem, które nie pojawiłoby się gdybymi się z mężem układało, sama, nie dopuściłam do niczego więcej niż rozmowa, bo myślałam że najważniejsza jest rodzina i dzieci. Postąpiłam wbrew swoim uczuciom. Zaufałam rozsądkowi. Teraz jestem zależna od huśtawki nastrojów mojego męża. Przekręca moje słowa, szpera mi po moich rzeczach (wcześniej też to robił, jeszcze jak dwójki nie było) czyta co piszą do mnie przyjaciele z Polski. Nie liczy się to że powiedziałam mu sama jak jest i że jestem z nim szczera. Uważa że wszystkie jego wątpliwości powinnan ja rozwiewać nawet te urojone. Nie liczą się fakty tylko to co on wymyśli. Już mu nawet powiedziałam niech w takim razie pójdzie sobie skoro tak myśli i da mi wreszcie spokój. Ale on nie chce, bo twierdzi że mnie kocha, to jest miłość???? wieczne i bezpodstawne ranienie drugiej osoby??? Jego zdaniem winny jest 2 nie ktoś kto to zamieszanie wprowadził. Cóż z tego że była fascynacja, nikt tu nikogo nie zdradził i to nie oznacza że nie kocham aktualnego partnera. Gdybym nie kochała go nie cierpiałabym tak, poszłabym się zabawić nie przejmując się jego urojeniami. On zabija we mnie resztki mojej miłości do niego. Bo łatwiej by mi było go nie kochać. Chcę żeby zniknnął z moich oczu. Poszedł i znalazł sobie kogoś. Ja zostałabym dla dzieci, z dziećmi. Ale to niemożliwe bo on zostanie ze mną bo mnie kocha - tak twierdzi. A ja nie potrafię dłużej z nim żyć. Czasem wydaje się że myśli rozsądnie 1-2 dni jest ok, a potem znowu jazda na urojeniach. Stoimy w miejscu. A ten kto zrobił nam takiego psikusa cieszy się, że mu wyszło. Ale to dla mojego męża nie ważne że biegnę do pracy zdenerwowana i roztrzęsiona. Może mu o to chodzi by uznano mnie za wariatkę. I może nią jestem skoro jeszcze z nim jestem. tyle lat rozwalone przez jego rozczulanie sie nad sobą i szukanie problemów tam gdzie ich nie ma. Bo tak naprawdę to mam problem głównie z nim. To długa historia naszego małżeństwa. Może innym razem ją opisze gdy jeszcze będziecie chcieli, a ja jeszcze tu będę na tym łez padole. Zawiniłam jednym - jestem zbyt wyrozumiała. Zbyt często rezygnowałam z czegoś dla wspólnego dobra, gdy nie było tego z drugiej strony. Teraz gdy zaczęłam dbać o swoje, on czuje się źle sam ze sobą i mnie o to obwinia. To ciągnie się jeszcze od czasów gdy byliśmy w Polsce. I pierwsza jego durna zazdrość była o wirtualne rozmowy z facetem na GG. A my po prostu mieliśmy o czym ze sobą porozmawiać - mieliśmy wspólny temat. Tylko tyle - a mąż chciał mu wtłuc, że miesza się między nas. Nie za takiego faceta wychodziłam.
-
Wklejam artykuł zacytowany na innym topiku, przez chooligankę. Myślę że się na mnie nie obrazi :) Lucyna Słup IŚĆ, CIĄGLE IŚĆ \"Iść, ciągle iśc w stronę słońca, aż po horyzontu kres...\'\' - śpiewał kiedyś zespół ,,2+1\'\'. Droga ku akceptacji własnego życia jest niewątpliwie drogą długą i prowadzącą ku wolności wewnętrznej - ,,w stronę słońca...\'\' Myliłby się jednak ktoś, kto sądzi,że ma ona kształt linii prostej - wystarczy na nią wejść, a dalej wszystko toczy się samo. Droga prowadząca do zgody na własne życie rozwija się ruchem spiralnym. Idąc nią napotykamy na ,,słoneczne polany\" ale także i na ,,ciemne lasy \", które wydają się nie mieć końca, na sytuacje pozornie bez wyjścia. Mimo, że najchętniej byśmy je ominęli, to właśnie dzięki tym trudnym, kryzysowym sytuacjom dokonuje się w naszym życiu najwięcej. Kryzysy spotykające nas w życiu są rzeczą normalną i pełna zgoda na życie jest niemożliwa bez akceptacji tego faktu. Mimo potocznego, negatywnego zabarwienia słowa ,,kryzys\", są one doświadczeniami pozytywnymi prowadzącymi do otwarcia nowych, życiowych horyzontów. Inaczej mówiąc kryzysy mogą stać się naszą wielką szansą na bardziej pogłębioną i pełniejszą zgodę na życie- pod warunkiem, że zostaną przyjęte i właściwie podjęte. Każdy kryzys- niezależnie od tego, jakich wartości, czy jakiej dziedziny życia dotyczy - charakteryzuje się pewną dynamiką (11). Rozpoczyna się w momencie gdy z ,,jasnej polany\" - wkraczamy w ,,ciemny las\'\', gdy ,,wali się nam świat\'\', gdy to, co dotychczas znane staje się obce. Jesteśmy zaskoczeni, często przerażeni nową sytuacją, nie umiemy się w niej odnaleźć. Zawodzą nasze sprawdzone metody, sposoby reagowania - czujemy się jak w pułapce. Już w tym momencie stajemy przed wyborem. Możemy - odwołując się do utrwalonych sposobów reagowania próbować cofnąć się do sytuacji sprzed kryzysu albo zaakceptować fakt zupełnych ciemności i starać się wytrwać. Tylko drugi sposób zachowania się gwarantuje nam przejście przez tę fazę kryzysu, tzw. fazę zagubienia. Jeżeli go wybierzemy, wkrótce okaże się, że ciemność staje się jeszcze większa.W tej następnej fazie kryzysu - fazie dezorientacji negujemy dotychczasowe wartości i sposoby postępowania,gdyż boleśnie doświadczamy, że one się nie sprawdziły. Często kwestionujemy wszystko, czym żyliśmy do tej pory. Tu także możemy się cofnąć lub... przeczekać akceptując dezorientację w czujny, ,,nasłuch*jący\'\'sposób i starać się odnaleźć drogę, która z ciemności wyprowadzi nas ku światłu.W ten sposób wchodzimy w fazę trzecią,gdzie najważniejsze staje się odczytanie, rozeznanie tego,co mamy czynić. Rozeznanie i wybór odpowiedniego sposobu zachowania się w sytuacji kryzysowej wiąże się zawsze z walką wewnętrzną, z trudem, z cierpieniem. Poznawanie prawdy o sobie, zrywanie z dotychczasowym sposobem myślenia i reagowania, szukanie nowej drogi - to wszystko nas bardzo boli. Na każdym etapie kryzysu mamy ochotę się wycofać, ale tylko przejście przez wszystkie jego fazy pozwoli nam w procesie akceptacji życia posunąć się o krok dalej. Jaden kryzys nie jest przegrany, jeżeli podejmujemy go z Chrystusem, który nas umacnia i pomaga wybrać właściwą drogę. Zaufanie Jego prowadzeniu na każdym etapie kryzysu, odczytywanie tego, czego On od nas oczekuje sprawia, że nasze życie staje się coraz bardziej zgodne z Jego wolą. Na podstawie przyjmowania sytuacji kryzysowych widać wyraźnie, że zgoda na własne życie nie ma nic wspólnego z biernością i cierpiętnictwem ale jest twórczym szukaniem Prawdy. Odnalezienie właściwej drogi i wejście na nią sprawi, że ciemność zacznie się przerzedzać. Wyjdziemy znowu na ,,słoneczną polanę\'\'. Otworzą się przed nami nowe perspektywy, nowe możliwości działania. Podejmiemy życie na nowo w nowej sytuacji. Będziemy czuć się dobrze, swojsko, bezpiecznie- aż do następnego kryzysu... Droga akceptacji życia nigdy się nie kończy i prawdziwym nieszczęściem byłoby stwierdzenie, że już doszliśmy do celu. Wprawdzie z biegiem lat ,,słoneczne polany\" kuszą nas coraz bardziej ale tym mocniejsze powinno być nasze wewnętrzne pragnienie, aby iść dalej, aby nie ustawać w dążeniu, w wysiłku, w trudzie... W trudzie poznawania siebie,przemiany swoich postaw i w trudzie ufania na nowo w każdej sytuacji, w trudzie poddawania się Bożemu prowadzeniu. I właściwie nie jest ważne, czy coś osiągnęliśmy. ,,Naszym powołaniem jest nie tyle doskonałość, co rozwój\'\' - pisze John Powell (12). Faust, bohater słynnego poematu Goethego na pewno nie był człowiekiem pobożnym w potocznym rozumieniu tego słowa. Nie prowadził cnotliwego życia - uwiódł i porzucił zakochaną w nim Małgorzatę. Nie mówiąc o tym,że zawarł pakt z piekłem chcąc przeżyć życie jeszcze raz. Tym,co go ożywiało było dążenie do prawdy. Ono skłoniło go do tego, by oddać swą duszę za eliksir młodości...Ono wreszcie pozwoliło mu odnaleźć sens życia w czynieniu dobra. Dlatego w chwili śmierci Faust zostaje uratowany. egnając się z życiem słyszy słowa aniołów: ,,Kto wiecznie dążąc trudzi się, tego wybawić możem\"(13)
-
Zaczerniłam się, tak żeby nikt nie mógł się podszyć. Sprawdzam czy działa. Pozdrawiam wszystkie kobietki