ORZECH
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez ORZECH
-
Witam Biesiadniczki ! Na powitanie Słodkie Twoje usteczka I loczki lnem płynące Oczka wesoło patrzą Iskierkami błyszczące W rączkach zabawka mała To Twoje pulchniutkie paluszki W uśmiechu buzia cała Fikają radośnie nóżki Szczęśliwi jesteśmy z Tobą Radosnym śmiechem gaworzysz Swą maleńką osobą Wszystkie serca otworzysz.
-
Zbuduję dom z cegieł miłości połączę je cementem radości Dach ułożę z dachówek serdeczności Szyby będą ze szkła wyobraźni Fundamenty zrobię z betonu zrozumienia I dodam małe ziarenko cierpienia Płot zrobię z desek prawdomówności A furtkę z prętów czułości W ogrodzie posadzę róże życzliwości Zaś obok nich trawę wyrozumiałości Tu zawsze będę miała schronienie Mieć taki dom to moje marzenie. pozdrawiam.....do przyszłego razu.....myślę, że nieprędko :-( trzymajcie za mnie kciuki!
-
wiersz na pożegnanie. nie szukaj śladu moich stóp w nocy padał deszcz rozmył je jestem tam gdzie śpi słońce za horyzontem dnia na zachodzie zbyt mało o mnie wiedziałeś musiałam odejść za wzgórza ciebie też nie poznałam dobrze ukryty za maską pogardy więc odeszłam późnym popołudniem a czarne ptaki frunęły za mną.
-
Pozdrawiam biesiadniczki. Jeśli nadchodzi wieczór i nudzisz się, Jeśli zamgli się czy deszcz spadnie, Jeśli opadną martwe liście, Jeśli będzie ci źle, Jeśli nie będziesz za dziesiątą granicą, Daleko od mego domu, mych drzwi, Wejdź za próg, przyjdź mi powiedzieć \"dzień dobry\".. Jeśli żyjesz niekiedy zdała od słońca, W moim sercu dzieją się cuda I śmiechu jest ile dusza zapragnie, Dla tego, komu go nie dostaje. Przyjaźń lepsza jest niż wszystkie banki, Droższa niż sztabka złota... Nie zapomnij mi powiedzieć \"dzień dobry\". Zadzwoń czasem do mnie, Wystarczy usłyszeć głos... Zawsze ktoś jest dla kogoś. Nie wszyscy są egoistami, Zawsze jest ktoś dla tego komu smutno, Tak wielu ludzi spotykasz na swych drogach... Przyjdź, jeśli chcesz, Przyjdź mi powiedzieć \"dzień dobry\". Jan-Ludwik
-
Pozdrawiam biesiadniczki. O wiosennym deszczu. Świat naprzeciwko zolbrzymiał: Po snach przewala się ciężko dzień otwarty jaskrawo i bolą wspomnienia wieków przebytych, zarastające urojonym morzem podróżnym i przydrożną trawą. Dziś: kiedy deszcz wiosenny, drzewa sztywne jak karton, w pokoju: pies patrzy w zaprzestrzeń otwartą - dalszą niż mój wzrok. Szczeka - wywołuje zaświat ukryty w jaźni. Dzień odprężony deszczem urywa się w oknie i najwyraźniej w obcych ulicach słyszę swój nabrzmiały krok, gdy ulatuje szary szerszeń szmeru. Pamiętam, w miastach starych, nie odszukany przez czas, chodzę długo ulicami - jasnymi kolumnami słoty, i na najwyższej wieży zegarów brzask znajduje mnie nagle skutego w niebo jak w gotyk. Pamiętam twój uśmiech nie odszukany w śpiewnym wyrazie krynolin, wsród srebrnych sygnaturek deszczu i serce, które boli wszystkimi domami tych miast opuszczonych. O norymbergi, awiniony moich wędrówek! okna wasze - oczy powrotu - gasną. To ostatnia wieża z daleka ujrzana jak ołówek wypisuje w przestrzeni rachunek czasu. O wiośnie, o lasce złamanej wzrokiem odnoszę ten ciężar miast przeżytych do nieskończonych alej kasztanów, do troski mojej, do mitu. 20 IV 40r.
-
Pozdrawiam biesiadniczki. Z niepodlewanego pąku róż. Nie wyrośnie róża. Tak jak i koleżeństwo. Nie narodzi się z niczego. By kogoś polubić. Nie jest to prostą rzeczą. Ten ktoś musi sobie na to zasłużyć. To tak jakby w pocie czoła. Zapracować na chleb. Sama nie wiem. Czy do tego jest potrzebny uśmiech. Szeroko roztwarte do pomocy ramiona. Czasami bardzo bliskie sercu słowa. Mała rola słuchasz. Być może większa rozmówcy. Ty sam wiedziałeś. Jaką drogą iść. By wbić się na ten szczebel. A Twym mistrzostwem. Była i jest zwinność.
-
W miejscu odległym od tej zapowiedzi rychlej śmierci rośnie złote drzewo życia i rosną drzewa śmierci. Do tego sadu szczęścia i smutku ktoś bramy z kwiatów otworzył. Intruz swą ingerencją zlo wyzwolił i pokryło się niebo chmurami. Ucichły śpiewy i gwar. Przez las śmiech szyderczy niosł stach niczym pieśń. Zamarzały dusze świata. Tego świata który do końca trwa w nadziei. I czeka. gamael
-
Gdy się do życia wiosną świat budzi, przyroda pisze apel do ludzi: - To my, rośliny! - To my, zwierzęta! O naszym zdrowiu nikt nie pamięta? Trujące ścieki, trujące dymy, bez tlenu rzeki... ...My się dusimy! A gdy umrzemy w trującym brudzie, na martwej ziemi zginą też ludzie! Chcemy żyć z wami w zgodzie, przyjaźni, niechaj nie zabraknie wam wyobraźni! Tęczowy motyl nad łąką lata, pająk misternie sieć swą uplata. Patrzcie, jak pięknie w lesie, w ogrodzie! Ile jest życia w ziemi i w wodzie! I ty, Pierwszaku, oszczędzaj wodę, nie niszcz i nie śmieć. DBAJ O PRZYRODĘ.
-
Pozdrawiam biesiadniczki. Staff Leopold A gdy ujrzymy sie znowu... Kiedyś po długich latach ujrzymy się znowu. Łódź moja będzie w przystań wracała z połowu Pereł, po które rozkaz twój na burz szaleństwo Wyprawił mnie. Żądałaś, by niebezpieczeństwo Było próbą miłości mej, a twym okupem. W zachód różowy łódź ma wracać będzie z łupem. Gdy na wód senność zaczną od skał padać cienie, A morze będzie ciche jak moje znużenie. Wiosło złożę i zwinę żagiel, jak tęsknotę U progu ukojenia. Fale miekkie, złote Nieść mnie będą spokojnie, jak blade godziny, Na których szczęście płynie w wspomnienia krainy. Na brzegu czekać będziesz. A gdy dotknę ziemi, Milczenie będzie naszym powitaniem. Niemi Popatrzymy na skarbów morzu wzięty przepych Zgasłym spojrzeniem oczu od bujnych łez ślepych. Pójdziem, a ty nie spytasz o moje przygody, Gdy na twojego domu wchodzić będziem schody. Aż kiedy w twym ogrodzie pod ciemnymi drzewy Usiądziem chłodząc skronie letnimi powiewy, Choć nie wyrzeknę słowa brzmiącego wyrzutem, Uczujesz nagle w sercu boleśnie ukłutem Żal obłędny, szalony lęk, jak zawrót głowy, Żeś pierwszy lot mych tęsknot na mozół jałowy Skazała, na tych marnych nam skarbów szukania, I przeklniesz dzień, gdym słuchał twego rozkazania, Choć nie zgadniesz, że jutro opuszczę twe progi: Bom, błądząc, nad cię błędne swe pokochał drogi...
-
Witkacy do kraju wraca Takie życie po śmierci, jak za życia od dziecka, A samobójcy spokoju nie znają - wieść niesie Już pół wieku prawie zżera mnie ziemia sowiecka, Chociaż żyły otworzyłem na polskim Polesiu. Każdy spotka tego diabła, którego się boi - Resztki po mnie kołchoźnik bronuje, jak umie, A świat odkrywa na nowo wciąż dramaty moje Śmiejąc się z nich do rozpuku, zamiast je zrozumieć. Leżę ja niegłęboko, Więc czuję, jak wokół Ogarnia niepokój Czerwone Robaki. Póki trupów było w bród, Żyło im się tu, jak z nut. Ale potem zwykły głód Dał się im we znaki. Coś mi mówi, że jeszcze wygrzebią mnie z tej dziury I gdzie indziej urządzą mi pochówek nowy. Ponoć w tej sprawie Narodowa Rada Kultury Prowadziła już w Moskwie pomyślne rozmowy. Jeżeli mnie już czerwony czerwonemu sprzeda I ożyję dla hecy na narodowej tacy - To już nigdy więcej głosu z siebie nie dam By byle kto wycierał sobie gębę - Witkacym. Ale w Zakopanem Z góralem nad ranem Zupełnie pijany Wyjdę w Tatry I w kiszek mych umyśle Wyrażę się ściśle, A myśl swoją wyślę Na cztery wiatry.
-
Karpiński Franciszek Tęskność do kraju Kiedy mną tęskność rządziła, Szedłem nad brzegi Dunaju. Odludność mię tam pędziła I chęć wzdychania do kraju. Cichości! siostro tęsknoty, Ja nie wiem, czem ty mię bawisz? To wiem, że serce mi krwawisz: Ja przecie lubię twe groty. Łzy moje z jego wodami Mieszając, w dalekie kraje Wysyłałem je posłami, Aż tam, gdzie mu bieg ustaje. Łzy moje! płyńcie, mówiłem, Kiedy w Euksynie staniecie, Tam łzy mych braci znajdziecie, I krew ich, zmieszaną z iłem. O wy! sprawiedliwe świadki Tej rany, co mię tak boli: Powiedzcie, jak jest dzień rzadki, Żebym nie płakał ich doli. Wy, w ciszy morza głębizny, Poznacie tam: jak jest mało, Którymby się płakać chciało Upadającej ojczyzny.... Na was napadłszy płochliwa Ryba, gdy się już złączycie, Lub się wkoło zatrzymywa, Lub skosztowawszy da życie. I niewiadomi żeglarze, Płynąc nad waszym siedliskiem, Nagłym jakimś łez wytryskiem Zbogacą wasze ołtarze. Ty, która na twojej szali Ważysz bezprawność krajową, Nie widzisz, żeśmy ustali Pod twoją ręką surową? Naród mój postać swą traci, Miasta poszły na pustynie; Nie widzę w ich rozwalinie, Ledwie część jakąś mych braci. Dusze szlachetne! wy, które Dając ojczyźnie krew swoją, Jużeście przeszły tę chmurę, Wśród której burzy ci stoją. Jeśli tam macie łzy wolne, Płaczcież, prosząc o ulżenie! Tu, widzę, nasze westchnienie Ani łzy nasze niezdolne...
-
Pozdrawiam biesiadniczki. Tam, w moim kraju, w dalekiej stronie . Konopnicka Maria Tam, w moim kraju, w dalekiej stronie Sto gwiazd zgaszonych stoi w koronie, Sto gwiazd zgaszonych nad polem stoi, Jak stu rycerzy w żelaznej zbroi. Tam, w moim kraju, w dalekiej stronie Sto serc gorących tęsknotą płonie, Sto serc gorących w piersi uderza Jak duch w żelazne blachy pancerza. Tam, w moim kraju, w dalekiej stronie Sto wichrów tętni przez puste błonie, Sto wichrów tętni przez szlak stepowy Jak stu rumaków w złote podkowy. A jak przeminie sto dni, sto nocy, Wstaną rycerze w serc żywych mocy, Wstaną rycerze, dosiędą konie, Zapalą gwiazdy w złotej koronie.
-
DLA WAS DRZEWKA: http://www.beruska8.cz/jidloapiti/kava/13.gif
-
Ciesielczuk Stanisław, (Nie, tyś nie ta...) Nie, tyś nie ta, na którą patrzą moje oczy, I nie ta, którą widzisz, kiedy spojrzysz w lustro. Świat nieznany, co wiecznie przez serca się toczy Odnalazł w tobie również swoją zmienną ustroń. Łączy ludziz bezmiarem nić, którą uprzędła Wieczność, prządka najcichsza, z chwil, godzin i lat... Ćhoć masz oczy i usta, jesteś jak legenda, Jak ten jasny kwiat życia, którym zakwitł świat. Tu smutek jest jak radość, co w sercu trzepota, Tu radość jest jak smutek, szczęście jest jak żal... Rozpuść włosy strumieniem ściemniałego złota, Dziewczyno, falo piękna, najpiękniejsza z fal! Tak, tyś ta, którą widzisz, kiedy spojrzysz w lustro, Tyś ta sama, na którą patrzą moje oczy. Świat znajomy, co wiecznie przez serca się toczy, Odnalazł w tobie również swoją zmienną ustroń.
-
Pozdrawiam biesiadniczki! Baczyński Krzysztof Kamil, Ciemna miłość Leżymy w łożu mrocznym jak na dnie strumienia wyschłego. Włosy długie, poplątane wioną, rozdzielają się, łączą jak smugi cierpienia i niosą się jak ścieżki ku dalekim strunom. Tu u nas zła tarnina rośnie tak po brzegu biała czasem, a czasem jest jak rozpacz dłoni, i armie ciężko dzwonią jak wykute w śniegu, w księżycach jasnych sunąc. Krzyk, parskanie koni i czołgów ryk podziemny - jakby wydzierały dusz trzepot nieostrożnie pobratany z ciałem. Więc nasze ciała długie, splecione jak palce w nocnym konaniu cierpną i wiatr nam na twarze niesie płatki tarniny odstrzelone w walce, i leżą tak jak piętna pośmiertne, na miłość strącone, aby wspomnieć, że się nic nie śniło, bo oczy były otwarte i we śnie. I źródła są w powietrzu, i czujemy je to są pociski krwi, co jeszcze trysną. I łkania są w powietrzu metalowy jęk, który się w ogniu spełnia ulewą ziarnistą. I boleść, którą kiedyś nazwiemy ojczyzną, co teraz jest jak dziecko, które nam we śnie umiera. Jeszcze oddech jego z ziemi drży, bo to był mej miłości pierworodny syn. A potem długa noc. I zrywam się w ciemności bez zbroi, nagi, taki, jakem z ziemi wstał, rozpleść łodygi naszych nie spełnionych ciał i być żołnierzem nocnym wiary bez litości. I nim odejdę jeszcze, nim się broń rozpali, widzę, jak się ten obłok twego ciała żali. Bo ciemne miłowanie jest na dnie człowieczem, które pragnących traci i czystość rozdziera, a które się do dłoni bierze razem z mieczem, lecz się w nim cierpi długo, chociaż nie umiera. l znów widzimy miasta płonące l dymy, co się powoli wznoszą pnąc na stopnie niebios, i szubieniczne drzewa skrzypią, i z daleka bicz strzela i rozcina z ziemią wraz - człowieka. A nad tym krzewy kwitną. Z pąków zielonkawe chmury płyną. Dojrzałość lepko się przelewa. Widnokręgiem o świtach ciągną kluczem drzewa. I ludzie ci żałosni, w nie obeschłych gruzach, pod namiotami cyrków, w świergocie karuzel, unoszą się jak łachman, wśród dymu śpiew niosą weseli. Jak wyzwanie sczerniałym niebiosom. Długie, suche koryto - jest to dno strumienia, gdzie leżymy jak kamień pod kurzawą gwiazd. Tyle jeszcze milczenia strasznego jest w ziemi, że chyba go wystarczy na niejedną śmierć! Módlmy się, módlmy słowami ciemnemi! Siejmy, o, siejmy, chociaż ziarnem serc!
-
Asnyk Adam, Letni wieczór Już zaszedł nad doliną Złocisty słońca krąg Ciche odgłosy płyną Z zielonych pól i łąk. Dalekie ludzi głosy, Daleki słychać śpiew I cichy szelest rosy Po drżących liściach drzew. Promieńmi gra różana Topnieje w sinej mgle, A świeży zapach siana Skoszona łąka śle. Wraz z wonią polnych kwiatów, Z gasnącym blaskiem zórz Cicha poezja światów W głąb ludzkich spływa dusz. W półcieniu pierś olbrzymią Podnoszą widma gór, Nocnymi mgłami dymią, Wdziewają płaszcze chmur. I wiążą swoje skrzydła, Podarty kryjąc stok Jak senne malowidła Powoli toną w mrok. Wieczoru blask niepewny Oświetla obraz ten Ludzie w zadumie rzewnej Gonią piękności sen.
-
Chciałabym dać Ci niebo byś mógł przechadzać się alejkami Boga, Chciałabym dać Ci ziemię, byś mógł cieszyć się milionami kwiatów Chciałabym dać Ci morze byś mógł poznać rafę pełną teczowych kolorów Chciałabym dać Ci swoją łzę byś dostrzegł ile w niej miłości, ile wiary... Chciałabym wyciągnąć swe serce, udowodnić Ci że bije tylko dla Ciebie...
-
http://www.beruska8.cz/jidloapiti/kava/13.gif Jak miło tu wpaść i wypić kawkę w Waszym towarzystwie , zapraszam!
-
Na Ziemi — świętowanie wiosny! W słonecznym blasku zanurzony świat... Powietrze świeże i przezroczyste — Bielutkim różem przybrany sad... Wszystko, co żyje trzymam na dłoniach, Kwiaty i gołębice! „Kocham cię!” — śpiewa serce Pieśń nad pieśniami. Ja — w każdej drobince!... W ramionach, jak w rzekach płynie Życiodajny sok, aromatu pełen... Siłę Życia daje wszystkim istnieniom Pocałunek z Pierworodnych Głębin.
-
Piszę wiersze... Delikatnie... Przez pryzmat uczuć... Z odrobiną łez...uśmiechu i wiary, Witam dzień nowy i żegnam stary... Mówię do Ciebie częścią mojej duszy I nie liczę na to, że Cię coś w nich poruszy... Lecz jeśli zapłaczesz... Niech Twą każdą łzę me dobre słowo osuszy... Tak by zapanował spokój w Twej duszy. Dziś odsłaniam przed Tobą całe wnętrze moje Powierzam Ci najskrytsze tajemnice swoje. Piszę, bo wierzę, że mnie zrozumiesz I że prawdziwie kochać umiesz... Dziękuję, że czytasz wiersze moje.
-
Wciąż jesteś przy mnie. Wszelki dźwięk i ruch tak zwykły, jak schylenie czoła ku rękom, trzepot powiek i cichy uśmiech zamyślenia - to jesteś ty. Milczenie ust, puls serca i pieszczota dłoni nie chwycą ciebie, ani słowo, które w przemożny rośnie rytm i jakby falą i ciemnością ogarnia mnie... Więc smutek, gorycz, tęsknota - czyż naprawdę jestem struną, na której ból mijania w dźwięk się przewija? Tylko jedna ty, kiedy schylasz się nade mną uważnie patrząc w moje oczy, uciszasz drżenie i mój ból, i chociaż ciebie nie ogarnę słowem i gestem, jest mi dobrze i mówię ci po prostu: JESTEŚ...
-
Pozdrawiam biesiadniczki. Brrrrr a co to za tematy? A kysz.kysz.kysz!!!!!! Serce pęcznieje, nabrzmiewa, Wesele musuje w ciele, Można oszaleć z radości, O, moi przyjaciele! Od stóp do głowy krąży Potok niepowstrzymany! Pomyślcie, co się dzieje! Jaki to pęd opętany! Jak bardzo jest! jak wiele! Jak żywo, zupełnie, cało!
-
Pozdrawiam biesiadniczki. Dzisiaj dłużej się pospało, Bo zabiegów żadnych niema Słońce dobrze już przygrzało, A tu wstawać po co niema. Zeszli się panowie, panie, Smacznie zjadło się śniadanie, Po śniadaniu, kto ma chętkę, Idzie se na pogawędkę. Bo jak w każdym zbiorowisku, Tak i tu na uzdrowisku, Różnych ludzi się spotyka, Jest tu zdrowy, jest kaleka. I biedny i bardziej zamożny, Prostak, lekarz i uczony, Niewierzący i pobożny, Z całej polski z każdej strony. I płci pięknej co niemiara, Ciechocinek najechało, Żadna z pań nie chce być stara, I panienek jest niemało. Więc jak rzekłem dziś niedziela, A niedziela to niedziela, Żwawo zwinie się ubieram, By podążyć do kościoła. Lecz nie wszyscy, jak się rzekło, Idą do świątyni, Inni tam nie wierzą w piekło, Co kto chce to czyni. Inny spacer, kawiarenka, Park, ławeczki i panienka, Rozmaici są panowie, Każdy ma inaczej w głowie. Pogoda dziś wyśmienita, Niejeden gazetę czyta, Inny z dziewczyną do parku, Włosy leżą mu na karku. Chociaż przyzwoity młody, Lecz go szpecą bokobrody, Ona za to roześmiana, Cała sztucznie upiększana. Oczy, usta zmalowane, Jak tu ściskać taką pannę, Nie poradzisz taka moda, Ale wielka niewygoda. Ściera się to jak z motyla, No i maluj się co chwila, Za to ładnie się wygląda, Coś z papugi, coś z wielbłąda. Lecz niejeden z kuracjuszy, Myśli o własnej duszy, Wykorzystać chce niedzielę, I pomodlić się w kościele. A w świątyni tłok niezmierny, Zdrowia prosi ludek wierny, Bo bez Twej Jezu przyczyny, Nie pomogą borowiny. Kąpiel słona ni natryski, Kiedy w głowie ci kieliszki, Ani wanny solankowe, Gdyś innym zaprzątnął głowę. Więc błagamy Ciebie Chryste, I Ciebie Matuchno Boża, Byśmy serca mieli czyste, No a potem dużo zdrowia. Tłumy wiernych przed kościołem, Poklękali wszyscy społem, Zdrowszy podpiera zdrowszego, Słuchają słowa Bożego. Bo świątynia jest za mała, Żeby wszystkich pomieściła, Gdy skończyła się Ofiara, Rozpłynęła do dom wiara. Po obiedzie co się zowie, Znów na deptak brną panowie, Bo pogoda dopisuje, Więc każdy szczęścia próbuje. Zapełniły się uliczki, I ławeczki i chodniczki, Aż do samego wieczora, Łazi zdrowy drepcze chora. Każdy ma powietrze świeże, Ze słodyczy coś se bierze, Jeden piwo inny wino, Popijają sobie ino. Z której tylko spojrzysz strony, Cały deptak zapełniony, \"Brystol\" pełen do ostatka, Przed hotelem płyta gładka. No a na niej limuzyny, Stojąc maja smutne miny, Że ich bogaci panowie, Tak różowo maja w głowie. Na ławeczkach se siadamy, Minerałkę popijamy, Bo tu w parku pełno ławek, Wiewióreczkom do zabawek. Spoczywamy sobie trochę, A rudaski te nie płoche, Całkiem ludzi się nie boją, Na dwu łapkach sobie stoją. Widać proszą o orzechy, Mieliśmy z nimi uciechy, A gdy dostały cukierki, To się robił rumor wielki. Na gałęzie wskakiwały, Jedna drugiej odbierały, Było przy tym pisku wrzasku, Aż paw się przestraszył w lasku. I choć to stworzonka głupie, Ale jak cukierka schrupie, To ci aż na ramie wskoczy, A tak miło patrzy w oczy. Zmierzch powoli park ogarnia, I do bloków wszystkich zgarnia, Myślicie że koniec na tem, Księżyc zawisł już nad światem. Wiosna idzie chociaż zwolna, Ach ta wiosna tak swawolna, Jaki tu widok radosny, Musi być przy końcu wiosny. Po kolacji znów od nowa, Kawiarenka, hotel, kino, Nie może pomieścić głowa, Gdzie w ciemnościach pary giną ... I tak z grubsza opisałem, Jak niedziela przeleciała, Lecz wszystkiego nie widziałem, I tak już głowa rozbolała.
-
Pozdrawiam biesiadniczki! SOLENIZANTKO! W dniu tak uroczystym W dniu twego święta Składa Ci życzenia Ten kto o Tobie pamięta By życie Twe było kwiatkami usłane Tak piękne i czyste jak letni poranek By obce Ci były kłopoty i niedole Niech nigdy nie bedzie chmurek na twym czole.