-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Kamelia
-
Czy ty jesteś Bogiem? - zapytał z niedowierzaniem pewien portugalski chłopiec. Nie mogłem zawahać się ani wycofywać - wywołałoby to tylko jeszcze większy śmiech. - Tak - odpowiedziałem stanowczo - podobnie jak wszyscy Hindusi. Muszą oni tylko zdać sobie z tego sprawę. - W jaki sposób chcesz sobie \"zdać sprawę \" z czegoś, co nie jest prawdą? - odciął się z drwiącym parsknięciem. - Ty nie stworzyłeś świata! czy ty mała nie twierdziałaś ze kazdy jest bogiem, tylko \"musi sobie z tego zdać sprawę\"???
-
rozdział 8 W mojej części wyspy byłem podziwiany i ubóstwiany pewien, że jestem Bogiem. Jednakże ci nieoświeceni chłopcy z Queen ´s Royal College traktowali mnie zaledwie jak równego sobie, a czasami · nawet i nie tak. A pytania, które mi zadawali - czasem żartem, a czasem na serio - zaczęły wstrząsać moją wiarą. - Czy to prawda, że Hindusi wierzą, że wszystko jest Bogiem? Skinąłem głową, przenosząc zakłopotany wzrok z pytającego na zebranych wokół chłopców różnych ras i religii, którzy chcieli mnie dręczyć. Stawało się to już zwyczajem - a inni hinduscy chłopcy skwapliwie unikali udzielania mi jakiejkolwiek pomocy, tak jakby się wstydzili lub bali się. - Chcesz powiedzieć, że mucha jest Bogiem, albo mrówka, albo pluskwa? - W otaczającym mnie tłumie rozległy się salwy śmiechu. - Śmiejecie się, bo nie rozumiecie - powiedziałem dumnie. - Widzicie tylko iluzję, lecz nie dostrzegacie Jedynej Rzeczywistości - Brahmanu. Czy ty jesteś Bogiem? - zapytał z niedowierzaniem pewien portugalski chłopiec. Nie mogłem zawahać się ani wycofywać - wywołałoby to tylko jeszcze większy śmiech. - Tak - odpowiedziałem stanowczo - podobnie jak wszyscy Hindusi. Muszą oni tylko zdać sobie z tego sprawę. - W jaki sposób chcesz sobie \"zdać sprawę \" z czegoś, co nie jest prawdą? - odciął się z drwiącym parsknięciem. - Ty nie stworzyłeś świata! Jeden z chłopców, Anglik, wydawał się wiedzieć zbyt dużo o hinduizmie. - Słyszałem, że jesteś wegetarianinem - nie uznajesz prawa do niszczenia jakiegokolwiek życia... - Wyznaję zasadę nieużywania przemocy. Tak jak Gandhi. Wszyscy go szanują. On był wielkim Hindusem! Odbieranie życia jest złem. - Wszelkiego życia? - nie zwróciłem uwagi na ton jego głosu, który powinien był mnie ostrzec, że zastawia na mnie pułapkę. Potaknąłem stanowczo. Wszelkie życie jest święte. Tak mówią Wedy - spojrzałem błagalnie w stronę kilku chińskich chłopców z grupy, o których wiedziałem, że są buddystami. Oni również w to wierzyli - dlaczego się do tego nie przyznawali? Wiedziałem, że jestem w kłopocie i pragnąłem, żeby zechcieli pomóc mi w tej kwestii, chociaż w wielu innych zagadnieniach religijnych byłbym ich wrogiem. Na lekcjach biologii uczyliśmy się już o tym, jakich jest siedem cech charakterystycznych dla życia. Były to: oddychanie, przyjmowanie pokarmu, wydalanie, wrażliwość na bodźce, wzrost, reprodukcja i ruch. Wiedziałem aż za dobrze, że również rośliny posiadają wszystkie te cechy. Odbierałem życie, kiedy zrywałem banana lub mango i zjadałem je. Nie widziałem żadnego sposobu, by zaprzeczyć, że wegetarianie odbierają życie, byłem jednak zdecydowany bronić różnicy między odbieraniem życia roślinom, a odbieraniem życia zwierzętom. Mój przeciwnik mrugnął do swoich przyjaciół. - Czy nie wiesz, że nawet rośliny posiadają siedem charakterystycznych cech życia? - zapytał. - Wegetarianie również odbierają życie. Otworzyłem usta, próbując wyjaśnić różnicę między życiem roślinnym a zwierzęcym, lecz głos zabrał już ktoś inny. - A co się dzieje, kiedy on gotuje sobie wodę na herbatę? - zapytał jakiś głos z tyłu. - Pomyślcie o tych milionach bakterii, które wtedy zabija! Biedne, bezbronne zwierzątka - bo przecież nimi są. Wiecie one ewoluują i przesuwają się w górę w łańcuchu reinkarnacji - w końcu zostają krowami i ludźmi! Wszyscy mieli świetną zabawę. - Do licha, on jest normalnym mordercą! - zawołał ktoś z lewej. - Nie ma się co dziwić, że jest taki chudy! - dodał ktoś inny. - Żywić się tylko roślinami! Trzeba jeść mięso, człowieku! - Po prostu nie rozumiecie! - protestowałem odważnie. Płonęły mi policzki, a w środku czułem się rozbity i sfrustrowany.
-
zdarzyła sie niebezpieczna sytuacja zagrazająca życiu :( (zbyt długi opis).............. Kiedy przyszliśmy do siebie, zwróciliśmy się powoli w kierunku domu, zachowując powagę i milczenie, zatopieni we własnych myślach. Jeśli była to moja karma z jakiegoś poprzedniego wcielenia, to było to w moim odczuciu strasznie niesprawiedliwe. Dlaczego miałbym być karany za jakieś dawne grzechy, których nawet nie pamiętałem?
-
nawet wbrew mojemu wychowaniu...tak jak w przypadku Maharaja, wbrew hinduizmowi,,,u mnie wbrew religii katolickiej. Bóg żyje...i objawia sie tym którzy Go szukają i pragną Go poznać:)
-
tak, był tak wychowany, ale to co spotkał go później ..nie było już wychowaniem ..ale poznaniem PRAWDZIWEGO ŻYWEGO BOGA, wbrew temu jak był wychowany. Ja też byłam katoliczką a żywego Prawdziwego Boga poznałam nie dlatego ze tak mnie wychowano, ale dlatego ze on mi się dał poznać:) Zapraszam na cd. historii:)
-
Mimo że spokój, którego doświadczałem w medytacji, opuścił mnie tak łatwo, nie opuściły mnie tajemne siły; zaczęły się nawet objawiać publicznie, wyzwalane i utrzymywane przez praktykowanie Jogi. Wiedząc, że bez tych manifestacji nadprzyrodzonej mocy nie będę miał zbyt wielu zwolenników, powitałem tą rosnącą moc duchową z radością.Często, kiedy byłem pogrążony w głębokiej medytacji, bogowie przybierali widzialną postać i rozmawiali ze mną. Czasami wydawało mi się, że wyobraźnia astralna przenosi mnie na odległe planety lub do światów znajdujących się w innym wymiarze. Miały minąć lata, zanim dowiedziałem się, że podobne doświadczenia były stymulowane w laboratoriach, pod czujnym okiem parapsychologów, przy użyciu hipnozy i LSD. W osiąganych przez Jogę transach najczęściej przebywałem sam na sam z Śiwą Niszczycielem, siedząc w strachu u jego stóp, podczas gdy wielka kobra owinięta dookoła jego szyi wpatrywała się we mnie, sycząc i ostrzegawczo wysuwając swój język. Zastanawiałem się czasami, dlaczego żaden ze spotykanych przeze mnie bogów nie wydał mi się dobry, łagodny i kochający.
-
Jedyną rzeczą, jaką robiłem z ochotą, było pasanie krowy - troska o to najświętsze ze stworzeń miała zbawienny wpływ na karmę człowieka. Lecz od dnia kiedy mnie zaatakowała, straciłem mój entuzjazm nawet do tego zajęcia. Skończył się również mój kult krowy. Głęboko martwiło mnie, gdy widziałem, jak stan szczęśliwego spokoju, który osiągnąłem przez medytację, mógł tak łatwo zostać zniweczony łajaniem mojej ciotki oskarżającej mnie o lenistwo lub o to, że nie wykonywałem przypadającej mi w udziale części domowych obowiązków. Zazwyczaj byłem spokojną osobą, lecz przy takich okazjach mój temperament wybuchał i broniąc się, że w obronie używałem ostrego języka
-
rozdział 6 Często w moich głębokich medytacjach znajdowałem się w innym świecie sam na sam z Śiwą, którego zachowanie zawsze było groźne. Kiedy pewnego dnia przebiegałem przez podwórze mojej ciotki Sumintry, w bosą stopę wbił mi się gwóźdź. Leżąc później w łóżku, z gorączką wywołaną na skutek infekcji, nie mogłem pozbyć się nieodpartego wrażenia, że to Śiwa umieścił tam ten duży gwóźdź i skierował na niego moją stopę. Próbowałem oddalić to uczucie, uznając je za zwykły przesąd, lecz kiedy wspomniałem o tym mojemu kuzynowi Krishnie, w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Zwierzył mi się, że i on miewał podobne wrażenie, że atakuje go Śiwa.
-
rozdz. 6 - Kaszlesz tak bardzo już od wielu tygodni! Słyszę cię co nocy. - Naprawdę nic mi nie jest. Nie martw się Ma. Każdy kaszle. A jak ty się dzisiaj czujesz? - Wstydząc się za siebie, chciałem zmienić temat w obawie, że mogłaby się domyślić prawdy. Potajemnie paliłem bardzo dużo już od miesięcy byłem pewien, że Ma, moje ciotki i wujowie ostro by się sprzeciwili, gdyby się o tym dowiedzieli - a nie byłem już w stanie zerwać z tym nałogiem. Myślałem często, jak dziwną rzeczą był mój ścisły wegetarianizm - nie kupiłbym w sklepie sera, który byłby krojony nożem używanym do krojenia kiełbasy lub mięsa - a jednak nie mogłem rzucić palenia, chociaż wiedziałem, że rujnuje to moje płuca. Siedząc samotnie gdzieś na polu, paliłem jednego papierosa za drugim, zaciągając się głęboko za każdym pociągnięciem. A najgorsze ze wszystkiego jako że nie chciałem, by ktokolwiek dowiedział się o moim ukrytym nałogu - musiałem kraść papierosy, mimo że miałem mnóstwo pieniędzy i to dręczyło bardzo moje sumienie. Bez wątpienia w mej duszy toczyła się walka między Ravaną a Ramą i wydawało się, że nie mam żadnego wpływu na jej wynik. Ravana wygrywał, pomimo moich gorących modlitw do Hanumana. Tego dnia w drodze do szkoły po raz pierwszy odczułem pustkę w środku, kiedy słyszałem z ust moich wielbicieli zwyczajowe pozdrowienie: \"Sita-Ram, Mędrcze Ji \". Nie dręczyła mnie moja rozmowa z Ma, chociaż wiedziałem, że ją okłamałem. Myśli moje zajmowało niepokojące doświadczenie, które stało się moim udziałem dzisiejszego poranka. Kiedy w jednej ręce trzymałem małą mosiężną czarę, zwaną lota, napełnioną świętą wodą dla złożenia ofiary oczyszczającej, położyłem właśnie świeży kwiat hibiskusa na głowie naszej krowy, tak jak to czyniłem każdego ranka i kłaniałem się, oddając jej cześć - nagle, z ostrzegawczym parsknięciem, to wielkie, czarne stworzenie pochyliło głowę i zaatakowało mnie. Uskoczyłem do tyłu, z ledwością unikając rogów, a następnie rzuciłem się do ucieczki, gubiąc po drodze lota i modlitewne korale. Mój bóg polował na mnie! Na szczęście nie zdążyłem wcześniej odwiązać krowy. Sznur zatrzymał ją w chwili, gdy już myślałem, że przebije mnie swoimi rogami. Wstrząśnięty, nie mogąc złapać tchu, spojrzałem najpierw na stratowaną lota i korale, na gniewnie bijące o ziemię kopyta, a potem na jej wielkie brązowe oczy, wpatrujące się we mnie z ogromną nienawiścią. Zaatakowany przez mojego boga! A ja od lat czciłem ją wiernie przez godzinę każdego dnia! Idąc do szkoły, dwie godziny po tym wydarzeniu, ciągle jeszcze drżałem w środku - już nie z przerażenia, lecz z niewymownego żalu. Dlaczego? Chociaż Śiwa, Kali i wielu innych bogów często napawało mnie strachem, krowa była tym jedynym bóstwem, które zawsze wielbiłem. Pasienie jej i dbanie o nią było moim ulubionym obowiązkiem. Zawsze traktowałem ją - a także wszystkie inne zwierzęta - z wielką dobrocią. Dlaczego więc bóg ten zaatakował mnie? Było to pytanie, które miało mnie nękać przez wiele następnych dni. Nawet Gosine nie potrafił na nie odpowiedzieć. wszystko jest bogiem...krowa też.
-
- Mędrcze Maharaj, namahste Ji. - Namahste Ji, Mędrcze Bhajan - odpowiadałem z powagą, czując wewnętrzne zadowolenie. Chociaż uważałem, że nie osiągnąłem jeszcze w pełni świadomości własnego Ja, czułem, że jestem bardzo bliski jivan - mukti - najwyższego ideału postawionego przed człowiekiem w Bhagavad-Gicie. Uwolnienie się z tego stanu pierwotnej niewiedzy jeszcze w mojej cielesnej postaci sprawiłoby, że nie podlegałbym już reinkarnacji, lecz zostałbym na powrót połączony z Brahmanem - moim prawdziwym Ja - na zawsze. Byłem obecnie przekonany, że to właśnie ten stan osiągnął mój ojciec i dążyłem do tego samego wyzwolenia z iluzji indywidualnego istnienia. Byłem jednym jedynym Brahmanem, czystym istnieniem świadomością - szczęściem; należało więc oczekiwać, że inni ludzie, widząc stopień, w jakim zrealizowałem ten najwyższy ideał, powinni kłaniać mi się i czcić mnie. Właściwie i ja, siedząc przed lustrem, czciłem samego siebie. Dlaczegóż by nie? Ja byłem Bogiem. Kriszna w swojej cennej i pięknej Bhagavad-Gicie obiecywał tę boską wiedzę tym, którzy praktykują Jogę. Był to nektar, który mieli pić medytujący. Nie była to kwestia stania się Bogiem, lecz po prostu zdania sobie sprawy z tego, kim naprawdę jestem i kim przez cały czas byłem. Spacerując ulicami rzeczywiście czułem, że jestem Panem wszechświata i że kłaniają mi się moje stworzenia. Chociaż nie było rzeczą łatwą skromnie przyjmować cześć, nauczyłem się stopniowo, jak zachowywać skromność nie przynosząc przy tym ujmy mojej boskości. Trzeba było tylko pamiętać o tym, że wszyscy ludzie byli z tej samej Istoty - za wyjątkiem oczywiście tych, którzy nie należeli do żadnej z czterech hinduskich kast. Moją wielką ambicją stało się nauczanie godnych Hindusów prawdy o tkwiącym w ich istocie bóstwie, uwolnienie ich z okowów niewiedzy. Chciałem zostać guru, ponieważ guru to nauczyciel i bez jego pomocy dla Hindusa nie ma nadziei na uwolnienie się z koła reinkarnacji. Spacerując ulicami rzeczywiście czułem, że jestem Panem wszechświata i że kłaniają mi się moje stworzenia. (czy ty maała nie twierdziłaś ze każdy jest bogiem i Panem wszechświata?)
-
rozdział 5 Nic nie było ważniejsze, niż nasza codzienna transcendentalna medytacja, będąca sercem Jogi, którą Kriszna zalecał jako najpewniejszą drogę do wiecznego Szczęścia. Mogła ona jednak być również niebezpieczna. Przerażające doświadczenia psychiczne zagrażały nieostrożnemu człowiekowi, pogrążonemu w medytacji. Przypominały one widzenia towarzyszące zażywaniu narkotyków. Znane były przypadki, gdy demony opisywane w Wedach zawładnęły niektórymi Jogami. Moc kundalini, o której mówiono, że leży zwinięta jak wąż u podstawy kręgosłupa, mogła, uwolniona w głębokiej medytacji, wywoływać doświadczenia ekstatyczne; mogła też - jeśli nie była właściwie kontrolowana - spowodować wielkie szkody na umyśle, a nawet i na ciele. Granica między ekstazą a horrorem była bardzo delikatna. Dlatego też my, początkujący, byliśmy pod bliskim nadzorem Brahmacharyi i jego pomocnika. W czasie moich codziennych medytacji zacząłem mieć wizje psychodelicznych kolorów, słyszeć nieziemską muzykę i odwiedzać egzotyczne planety, gdzie rozmawiali ze mną bogowie, zachęcając mnie do osiągania jeszcze wyższych stanów świadomości. Czasami w moim transie spotykałem te same straszne, demoniczne istoty, które są przedstawiane w świątyniach hinduskich, buddyjskich, sinto oraz innych religii. Było to przerażające przeżycie, lecz Brahmacharya wyjaśniał mi, że to normalne i namawiał do kontynuowania moich poszukiwań i dążeń do uświadomienia sobie własnego Ja. Czasami przeżywałem poczucie mistycznej jedności z wszechświatem. Stawałem się wszechświatem, Panem wszystkiego, wszechmocnym, wszechobecnym. czy ty maaała nie mówiłaś ze jesteś bogiem?
-
Siadając w pozycji lotosu z twarzą skierowaną ku wschodowi, popijałem wodę oraz rozpryskiwałem ją na siebie i wokół mnie dla ceremonialnego oczyszczenia. Później praktykowałem Jogę, ucząc się kontroli oddechu, a następnie przywoływałem czczone przeze mnie bóstwo wykonując nyasę - dotykając mojego czoła, ramion, klatki piersiowej i ud, umieszczając symbolicznie w ten sposób bóstwo w moim własnym ciele. Odczuwałem mistyczną jedność z każdym czczonym przeze mnie bogiem. Siedząc przed ołtarzem, spędzałem godzinę na głębokiej medytacji, koncentrując całą moją uwagę na czubku nosa dopóki nie straciłem kontaktu z otaczającym mnie światem i nie zacząłem dostrzegać jedności mojej istoty Jedyną Rzeczywistością, będącą podstawą wszechświata
-
des, Jezus oddał za ciebie życie byś ty mogła żyć, moja śmierć nic ci nie da. Bóg oddał siebie dla ciebie, by dać ci życie wieczne i przebaczenie i wolność.
-
\"Ja jestem Panem, w niczym nie różnię się od Niego, Brahmanu, i nie cierpię z powodu żadnej troski i udręki. Ja jestem istnieniem - wiedzą - szczęściem, zawsze wolnym. Czy tak maała nie mówiłas o sobie?
-
Wstawszy wcześnie rano, powtarzałem natychmiast stosowną mantrę do Wisznu i składałem wewnętrzny hołd naszemu rodzinnemu guru. Recytowałem poranną modlitwę z pamięci z największą żarliwością, postanawiając w ten sposób wykonać dzieło tego dnia pod przewodnictwem Pana Wisznu i potwierdzając, że stanowiłem jedność z Brahmanem: \"Ja jestem Panem, w niczym nie różnię się od Niego, Brahmanu, i nie cierpię z powodu żadnej troski i udręki. Ja jestem istnieniem - wiedzą - szczęściem, zawsze wolnym. O Panie świata, wszelka mądrości, najwyższe bóstwo, małżonku Lakszmi, O Wisznu, budząc się wcześnie rano, będę spełniać obowiązki mojej ziemskiej egzystencji... O panie Hriszikesa, władający moją zmysłową istotą, z Tobą w głębi mego serca, będę postępować tak, jak mi nakazano \". Potem następowała moja - odbywana jeszcze przed świtem - rytualna kąpiel, będąca aktem oczyszczenia, który przygotowywał mnie do mających nastąpić później obrzędów. Recytowałem wtedy mantrę Gayatri, rozpoczynającą się od nazw trzech światów: \"OM, Bhuh, Bhuvah, Suvach - medytujmy nad tym cudownym blaskiem oślepiającego dawcy życia, Sawitara; niech pobudza nasze rozumy \". Była ona uznawana za mantrę mantr, samą esencję uzyskiwanej przez bramina mocy duchowej. Powtarzałem tę odę do słońca, pochodzącą z Rigwedy, setki razy dziennie, zawsze w sanskrycie, języku bogów. Jej wartość wynikała z powtarzania im więcej razy, tym lepiej i jako małe dziecko recytowałem ją szybko tysiące razy, zanim nauczyłem się, co ona oznacza. Ważniejsze od zrozumienia znaczenia było prawidłowe wymawianie sanskryckich dźwięków. Już samo to stanowiło podstawę skuteczności mantry. Wierzyłem niewzruszenie, tak jak wszyscy ortodoksyjni Hindusi, że mantra uosabiała samo bóstwo i tworzyła to, co wyrażała. Wierzyłem, że przez prawidłowe powtarzanie mantry Gayatri i oddawaną mu codziennie cześć samo słońce utrzymywane było na swym właściwym miejscu.
-
rozdz. 4 - Czytaj Bhagawad-Gitę, Rabi, nieustannie - napominała mnie często. Darzyłem ją szacunkiem za tryb życia jaki prowadziła. Próbowała zająć miejsce mojej matki i nauczyła mnie wiele z Wed, szczególnie z Vedanty, która była jej ulubioną księgą. Akceptowałem wszystko, co mówiły te święte pisma, chociaż wiele rzeczy było trudnych do zrozumienia i wydawało się być sprzeczne ze sobą. Zawsze miałem przejmującą świadomość, że Bóg istniał zawsze i że to on wszystko stworzył. A jednak Wedy mówiły, że był taki czas, kiedy nie istniało nic - Brahman powstał z niczego. Nawet Gosine nie potrafił pogodzić tego z pochodzącym z Gity stwierdzeniem Kriszny: \"To, czego nie ma, nigdy nie może być \". Pozostało to dla mnie zagadką. Koncepcja Boga właściwa hinduizmowi mówiąca o tym, że każdy liść, każdy insekt, każda gwiazda jest Bogiem, że Brahman jest wszystkim i wszystko jest Brahmanem - nie kolidowała z moją świadomością Boga jako kogoś, kto nie jest częścią wszechświata, lecz jego Stworzycielem kto jest kimś innym i o wiele większym niż ja i nie jest we mnie, tak jak byłem tego uczony. Zarówno ciotka Revati, jak i Gosine tłumaczyli mi, że podobnie jak wszystkie inne istoty ludzkie, byłem ofiarą mayi, błędnej koncepcji na temat rzeczywistości, zwodzącej wszystkich, którzy nie byli jeszcze oświeceni. Postanowiłem pozbyć się tej oznaki ignorancji. Mój ojciec podjął walkę i pokonał złudzenie odrębności od Brahmanu. Ja też chciałem tego dokonać. Po tajemniczej śmierci mojego ojca stałem się ulubionym obiektem zainteresowań wróżbitów odczytujących los z dłoni, astrologów i przepowiadaczy przyszłości, którzy często zatrzymywali się w naszym domu. Nasza rodzina nie podejmowała w zasadzie ważnych decyzji bez konsultacji u astrologa, było więc ważne, by moja przyszłość została potwierdzona w ten sam sposób. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy uczynić coś, czego nie przepowiedziały gwiazdy. Bardzo zachęcające było więc to, że dowiadywałem się, iż linie moich dłoni, planety i gwiazdy - zgodnie z tym, co mówili interpretujący je ludzie zgadzały się co do tego, że zostanę wielkim hinduskim przywódcą. Jog, guru, mędrzec, sanyasi - najwyższy kapłan w świątyni - wszystkie te przepowiednie wprowadzały mój młody umysł w oszołomienie.
-
des chcę napisać tych kilka fragmentów dla maałej:) ja żyję miłoscią i dbam o miłość. Odnalazłam miłosc i kocham ludzi:) Słuze Bogu miłości, przebaczenia i dawcy zycia wiecznego:)
-
Starannie unikając trumny leżącej krzywo na jadącym z przodu karawanie, skupiłem całą moją uwagę na wysokiej trzcinie cukrowej, rosnącej po obu stronach wąskiej drogi. Patrzyłem, jak przesuwa się powoli, nieruchoma i pełna powagi, z długimi, zielonymi liśćmi, zwisającymi jakby w smutku. Tak właśnie powinno być, skoro wszystkie rzeczy we wszechświecie - ludzie, zwierzęta, przedmioty miały wspólny Byt. Wydawało mi się, że cała przyroda opłakuje odejście awatara. Kiedy pojawi się w ludzkiej formie następne tego rodzaju objawienie bóstwa? Nawet mędrcy - bramini, posiadający największą wiedzę - nie wiedzieli tego.
-
Jwgo ojciec umiera... Rozdział 2 W końcu na skutek zwykłego wyczerpania moje spazmy ustąpiły. Przez długi czas leżałem spokojnie, próbując bez wielkich efektów zrozumieć słowa Kriszny skierowane do Arjuny posyłanego w bój. Słyszałem te słowa tak często, że znałem je już na pamięć: \"Mądrzy nie boleją ani nad żywymi, ani nad umarłymi... i zaprawdę nigdy nie przestaniemy być... Mieszkaniec ciała... przechodzi do innego ciała; nie boleją nad tym niezachwiani \".
-
Bóg był dla mnie wszystkim i wszystko było Bogiem - za wyjątkiem, oczywiście, tych nieszczęsnych istot, które nie należały do żadnej kasty. Mój świat był pełen duchów, bogów i sił tajemnych, a moim obowiązkiem od samego dzieciństwa było oddanie każdemu z nich tego, co mu się należało. (maała czy to nie jest tak jak ty zawsze pisałaś?)
-
Wypełniając tego rodzaju instrukcje przekazywane mi przez matkę i naśladując doskonały przykład mojego ojca, począwszy od wieku lat pięciu codziennie praktykowałem medytację. Siedząc w pozycji lotosu, z wyprostowanym kręgosłupem i oczami wpatrującymi się niewidzącym wzrokiem w nicość, naśladowałem tego, który już wtedy wydawał się być bardziej bogiem niż moim ojcem.
-
Des ta historia jednak czegoś uczy.... trzeba tylko chcieć zobaczyć i otworzyć uszy, oczy , serce i rozum
-
Tak, jakgdyby od tamtego czasu minęło nie 25 lat lecz 25 dni, słyszę ciągle jej miękki, wyraźny głos cytujący Pana Krisznę z jej ulubionych fragmentów Bhagavad-Gity: \"Niech Jog nieustannie praktykuje Jogę, pozostając samotnie w ukrytym miejscu, ujarzmiwszy myśl i jaźń, uwolniwszy się od nadziei i zachłanności. Ujarzmiwszy myśli i zmysły, siedząc nieruchomo na miejscu, powinien praktykować Jogę dla oczyszczenia Jaźni. Utrzymując ciało, głowę i szyję w pozycji wyprostowanej, nieruchomo, pewnie, koncentrując wzrok na czubku nosa... dotrzymując ślubów Brahmacharyi, kontrolując umysł, myśląc o Mnie... Jog zjednoczony w ten sposób zawsze z Jaźnią... podąża ku Pokojowi, ku najwyższemu Szczęściu, które mieszka we Mnie. \" Kriszna był Mistrzem i Stwórcą prawdziwej Jogi, tak mówiła Gita. A mój ojciec był jego najwierniejszym uczniem. W miarę, jak szybko mijały lata, pogłębiało się we mnie to przekonanie, aż w końcu sam zostałem Jogiem.
-
zacytuję wam jedynie małe urywki z historii życia tego człowieka rozdz. 1. \"Odmienne stany świadomości \" zdobyły jednak na Zachodzie nowe uznanie, mając swój początek w przeprowadzanych w laboratoriach naukowych doświadczeniach z narkotykami, przenikając następnie do społeczeństwa, aż do momentu, kiedy miliony ludzi doświadczyły tej \"odmiennej rzeczywistości \". Kolejne miliony wkroczyły w to, co zwane jest teraz \"wyższą świadomością \" stosując hipnoterapię, autosugestię, sterowaną pracę wyobraźni oraz różne popularyzowane na Zachodzie formy jogi - od TM (Transcendental Meditation - Medytacja Transcendentalna, przyp. tłum.) aż do \"skupiania się \" i wizualizacji. Co więcej - w środowisku naukowym w coraz większym stopniu uznaje się wagę zjawisk zachodzących w psychice. Przyczyniło się to do przejścia wcześniejszego sceptycyzmu materialistycznego społeczeństwa Zachodniego w nową otwartość na okultyzm. Jednakże my, Hindusi, wiedzieliśmy od tysięcy lat, że w jodze tkwi prawdziwa moc. Mój ojciec był tego dowodem. Był on ostatnim żyjącym wzorem wprowadzania w zwyczajne życie tego, czego nauczają słynni teraz w Europie i Ameryce jogowie i guru. Wprowadził w życie to, o czym oni mówią. Dokonało tego niewielu ludzi.
-
http://www.sekty.net/?id=429&p_id=92 nie musicie jej kupować. cała książka jest tu. Jest dość obszerna 270 stron, ale ja przeczytałam ją wczoraj i polecam kazdemu, kto upartuje prawdy w korzeniach buddyjscko-hinduistycznej filozofii wschodu. przeczytajcie swiadectwo tego człowieka.