Cześć Kobiety! Można? Ja z butelką chianti i chandrą jak Morze Czerwone. Pokrótce: osoby dramatu (może raczej tragifarsy, bo jak to dziadostwo inaczej nazwać?). Ona - trzydzieści parę lat, niby udane małżeństwo, fajny dzieciak, praca, no - żyć nie umierać. I wielka pustka. Znacie ten syndrom zaciętych ust? Tak trzeba. Nieważne, że on mnie już dawno nie kocha, że ja do niego też już nic nie czuję. Mamy to i tamto i jeszcze tamto, mamy dziecko itd. inne mają gorzej, w końcu nie pije, nie bije, taki inteligentny itp., itd.... I ni stąd ni zowąd Ona zakochuje się jak szczeniak w poznanym gdzieś tam facecie. Milutki flirt, ot, dla zabawy. Facet oczywiście żonaty (czy któraś zna jakiegoś sensownego wolnego? ja nie). Znajomość się urywa nieskonsumowana. I pewnego dnia okazuje się, że On (jej mąż) miał romans. Przez ok. dwa lata. Jego Pani podjęła jakieś tam życiowe decyzje, on oczywiście wrócił skruszony do ślubnej (chyba się wystraszył, że kochanka myśli o tej znajomości zbyt poważnie). Ona, nasza ulubiona bohaterka, w skrajnej desperacji znalazła numer Tamtego - no i się zaczęło, już na dobre.... I teraz Ona się buja, bo tamten, cud-miód, ale jak chłopaczek. Z nóżki na nóżkę - i chciałbym i się boję. Ech, życie niedobre...