kiedyś miałam psa który był bardzo agresywny. Jesli już sie zaczynał gryźc z jakims psem to bez wzgledu czy szanse były wyrównane czy też nie gryzł sie do upadłego. I tak pewnego letniego popołudnia szłam z ukochanym pieskiem na smyczy... patrze a na przeciwko mnie stoi tzy sztuki kundli jakiś takich wkurzonych i widze że nadodatek ze sobą spokrewnionych czyli na mur-beton jesli zuca sie na mojego psa to bedzie to kwetia śmierci... Eh! nie mogac sie juz wycofac bo już te trzy groxne istity zbiliżały sie do mnie złapałam psa na rece i podązam do przodu... kilka metrów dalej bawiłao się kilkoro kilkunastoletnich dzieci. Właściwie był tam jakiś sklep więc było ich sporo. mój ier oczywiście rozwściczony wyrywał mi się przeokropnie. Dochodze do ych psów pierwsze dwa zaczeło za mną isc i mnie okropnie obwochiwać a trzeci... trzeci bezprecedesowo rzucił sie na moją nogę i zaczął ją.. GWAŁCIĆ! Cyrk był niesamowity! nie mogłam wypuścic swojego psa bo wiedziałm że bedzie sie nimi gryźć, zdrugiej srony nie mogłam odpedzić psa bo ręce miałam zajęte... cignęłam go dobrych kilka metów na tej nodze a dziecie zamiast mi pomóc... jak to dzieci ;)))