El Bathory
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez El Bathory
-
Prawa ciężarnych a chamstwo ludzi. Polacy gdzie wasza kultura?
El Bathory odpisał na temat w Ciąża, poród, macierzyństwo i wychowanie dzieci
Tak już śledzę to forum od jakiegoś czasu z przerwami. Już się tutaj raz wypowiadałam, co myślę na ten temat, ale jeszcze mnie coś zainspirowało. EwelinaEwa, zgodzę się, nasze mamy pracowały w ciąży. Nie wiem, ile masz lat, ale jak moja mama pracowała ze mną w ciąży, dokładnie 31 lat temu, to: 1/ panował ustrój socjalistyczny, gdzie każdy miał pracę, siedziało się w niej bite 8 godzin i ani minuty dłużej, nie było kryzysu, stresu, mobbingu - ale za to był stres i stanie w kolejkach (ale to już inny temat). Generalnie był przymus pracy i każdy ją miał. W sklepach niby nic nie było, ale i tak jakoś głodem nikt nie przymierał. 2/ nie było komputerów, kopiarek, faksów, telefonów komórkowych - czyli potężnych emitorów fal elektromagnetycznych i toksycznego smogu elektrycznego. Także można sobie było siedzieć w biurach itd. do upadłego. Pracowało się ciężej, ale zdrowiej. 3/ obojętne, czy się poszło do sklepu osiedlowego, czy na targ, wszędzie było zdrowe jedzenie. Ew. można się było zwolnić w ciągu dnia i wyskoczyć na jakieś zakupy, a potem to odpracować. Spróbuj sobie teraz gdzieś wyskoczyć! 4/ Ciężarne były traktowane w pracy \"normalnie\", to znaczy nie były dyskryminowane ani w czasie ciąży, ani po jej powrocie. Teraz nagminne jest natomiast zwalnianie pań, które wrócą po macierzyńskim lub/i wychowawczym, tak szybko, jak jest to tylko możliwe. Podsumowując: Nie dziwię się dziewczynom, które od samego początku są w pracy szykanowane przez to, że są w ciąży, lub z góry wiedzą, że zostaną zwolnione, że od razu idą na zwolnienie. Mniej stresu - zdrowsze dziecko. Poza tym, żyjemy w innych czasach, w innych realiach i naprawdę nie każda kobieta może i powinna zostać w pracy, bo może to mieć negatywny wpływ na rozwój i zdrowie dziecka. Niestety, ale nowe technologie, to także nowe wyzwania dla ludzkich organizmów i nic się na to nie poradzi. A co do opisywanych historii m.in. o autobusach i tramwajach, oraz ustępowaniu miejsc - już się na ten temat wypowiadałam. Wszystko zależy od wychowania i kultury ludzi. I owszem, ciąża to nie choroba, ale za to \"stan odmienny\". Nie neguję tego, że inne osoby mogą się źle czuć, chociaż po nich tego nie widać, lub pomimo tego, że są to osoby młode. Ale jak to trafnie ktoś zauważył - autobusy i tramwaje to środki komunikacji miejskiej, a nie autokar wiozący towarzystwo na zlot inwalidów, gruźlików, młodych kalek po szkole itp. Teraz jednemu z drugim ciężko komuś ustąpić miejsca, to potem to do takiej osoby wróci - prędzej, czy później. I uprzedzając spekulacje: - mam 31lat - mam 5-miesięcznego synka - pracowałam do ostatniego dnia ciąży (mały figiel a na porodówkę pojechałabym z pracy) - nie korzystałam z kolejek w marketach dla tzw. uprzywilejowanych, bo mnie szlag trafiał na widok stojących tam ludzi (np. pan, który ani nie miał 10 art., ani nie wyglądał na inwalidę, ani tym bardziej na kobietę w ciąży) - nie jeździłam autobusami, bo ich nie uznaję także, gdy nie jestem w ciąży (chodzę na piechotę, nawet, gdy muszę iść z 1h, bo tak jest zdrowiej; z brzuszkiem też chodziłam - dziecko jest wtedy dobrze dotlenione; w ekstremalnie ciężkich przypadkach jeździliśmy z mężem samochodem). -
Cześć Kochane! Ja tylko na momencik. Igorek zrobił nam niespodziankę i przyszedł na świat 13-tego w piątek. Prawie 3 tyg. przed planowanym terminem. Już mam za sobą poród i bardzo się z tego cieszę. :D Miałam jeszcze w ten piątek iść ostatni dzień do pracy, a tu nagle, budzę się rano z dziwnym uczuciem niepokoju. Zerwałam się z łóżka, a tu - coś ze mnie cieknie. Dopełzłam z zaciśniętymi nogami do łazienki, zapukałam, bo mąż właśnie szykował się do pracy i poprosiłam, żeby zostawił mnie na moment samą. A wtedy - chlust - kałuża na podłodze, ja w szoku i tylko się wychyliłam do niego, żeby mu powiedzieć, żeby zbierał się do szpitala. Dotarliśmy tam przed 7 rano, ok. 7 byliśmy już na porodówce, a o godz. 10.45 Igorek był już z nami. Jeszcze miałam sporo nerwów przez tą moją bakterię, czy jej dziecku nie sprzedałam, ale 3 godz. i jeszcze raz przed samym porodem dostałam taką dawkę ampicyliny, że konia by zabiło. Wzięli wymazy ode mnie i od synka - No i możemy odetchnąć z ulgą. Jest całkowicie zdrowy. Dostał 10 punktów w skali Apgar i od niedzieli, 15-tego jesteśmy już w domu i przyzwyczajamy się do siebie. :) Pozdrawiam wszystkie marcóweczki
-
Dziewczyny, dzięki za słowa pełne otuchy! Aż mnie znowu na płacz zebrało. Jeszcze wczoraj wyczytałam, że jakiejś babce maleństwo po paru dniach zmarło, bo nikt jej posiewu nie zrobił i nikt nie wiedział, co się z dzidzią naprawdę dzieje :( Moja Pani doktor stwierdziła, żeby nie panikować, bo po to ten posiew zrobiłyśmy, żeby go pokazać zaraz po przybyciu do szpitala, przed porodem, to podadzą mi antybiotyk i zajmą się odpowiednio dzieckiem. Oczywiście - pod warunkiem, że trafię do normalnego szpitala, gdzie dyżurował będzie poważny lekarz, a nie jakieś fajfusy. Przykład z poprzedniego tygodnia: bratowa mojej koleżanki z pracy trafiła z ciążą zagrożoną do szpitala (z oczywistych względów nie mogę podać, którego), jakiś \"pan doktor\" zrobił jej USG, po czym poinformował i tak już udręczoną psychicznie kobietę, że on nie widzi na USG kręgosłupa u dziecka. No nie ma - i już! Zawołał kolegę, na co ten stwierdził, że: A co to? Czy mi się wydaje, czy to dziecko ma 2 kości strzałkowe? No same powiedzcie, czy to nie jaja! Jakbym tego od zaufanej osoby nie słyszała, to bym pomyślała, że to taki głupi żart na podkręcenie ciężarnej.
-
Hej, ciężaróweczki. No i zaczęło się u mnie pieprzyć! Jak przez całą ciążę było wszystko ok, tak ostatnio zrobiła mi lekarka wymaz z pochwy, a tam - jakiś PIEPRZONY STREPTOCOCCUS AGALACTIAE, grupa B, bardzo liczne i z wysoką, naturalną odpornością na penicyliny i cefalosporyny!!! Sorry, że tak z siebie bluzgi wyrzucam, ale jestem zupełnie rozwalona. Wczoraj, jak sobie poczytaliśmy różne fora o tym cholerstwie, to się poryczałam! Paciorkowiec bezmleczny! :( Zaraz się będę próbowała dodzwonić do mojej giny. Wiem, że są jeszcze inne antybiotyki i można z tego dzidzię wyciągnąć, ale co, jak trafię do jakieś pipidówy, bo w Olsztynie wszystkie porodówki będą zajęte. Ostatnio cały czas tak jest. :( No i się boję.
-
Maja, historia z miseczką z IVp. mnie rozwaliła! :D Ja z koleji wywalam wszystko do śmieci, co uważam za śmieci, lub do piwnicy, jeśli jest to coś, co rzeczywiście się przyda - np. szablony do malowania na ścianie (wyniosę je do piwnicy sama, jak znam życie, bo przecież moje kochanie twierdzi, że w piwnicy to one jeszcze od wilgoci się zniszczą. CZUJECIE?! Plastikowe szablony! Które będą się rozkładać jeszcze ok. 500 lat po naszej śmierci. Ale piwnica jest dla nich zabójcza!). Ostatnio przez miesiąc musiałam się dopraszać, żeby mój mąż dał ogłoszenie do gazety, że oddamy kanapę (też z JYSKa, też w średnim stanie, ale lepszym niż np. szafa). Ale to było ciężkie! Bo przecież ta kanapa na pewno się jeszcze przyda i będziemy żałować, że jej nie ma :/ Ojej... Ale się udało. W ten sam dzień, w który wyszło ogłoszenie, jakaś pani tego grata zabrała i jeszcze była szczęśliwa, bo jej kanapa się całkiem rozleciała. Co do tych linków, to nie wiem, dlaczego, ale Tlen rozdzielił spacją adres sklepu od adresu do poszczególnych mebli, dlatego nie działają. No nic - cześć pracy. Spadam pisać pisma do Urzędu Skarbowego. Trzymajcie się babeczki :)
-
A, to jeszcze wam pokażę, jakie synkowi meble do pokoju kupiliśmy - na stronie producenta niestety, ale zawsze: http://www.sklep.meble.pl/p7394,e-szafa-2d.html http://www.sklep.meble.pl/p7337,e-komoda-mala-3sz.html http://www.sklep.meble.pl/p7397,e-polka-z-drzwiami.html http://www.sklep.meble.pl/p7373,e-regal-duzy.html Całe szczęście, że udało mi się na to oszczędzić, bo te meble, które do tej pory stały w drugim pokoju już się nieźle sypały - nabytek z JYSKa, sprzed ok. 5 lat. Jeszcze tylko muszę moją brzydszą połowę zmusić do wyniesienia paru szpargałów z tego pokoju, bo już go sobie zaadoptował - m.in. trzeba wywaliś stamtąd zderzak do samochodu, szpargały z szuflady, farby, listwy do oprawiania obrazów, płyn do szyb samochodowych, olej do wymiany w samochodzie, i takie tam "drobiazgi". Bo oczywiście wszystko się przyda. Jak się wkurzę, to sama zrobię z tym porządek, a już on wie, co to oznacza. Żadnych sentymentów.
-
Ja zazdraszczam podwójnie: po pierwsze - dzisiaj nie zjem obiadu, bo zrywam się wcześniej z pracy i lecę na kurs, a w domu będę ok. 20.00, po drugie - sama za Chiny Ludowe nie zrobie gołąbków, bo się brzydzę surowego mięsa. :( Także, jak nam się gołąbki na obiad trafią, to albo u którejś z mam, lub u cioci - tak średnio raz na półtorej do dwóch lat. :/
-
Hej, kochane ciężarówki. Z milion lat mnie tu nie było! Już przerobiliśmy szkołę rodzenia - 2 tyg. od 18.00 do 20.00 i stwierdzam, że warto było. Co do szpitala, w którym będę rodzić, to nawet nie wiem, czy jest sens jechać i oglądać, bo i tak jest tak pełno porodów, że kto wie, czy nie będę się musiała po jakichś tam Ostródach, czy innych Bartoszycach ciągać. W ogóle to ostatnio mam wrażenie, że czas pędzi, jak potłuczony. Nie mam czasu zająć się podstawowymi rzeczami - torba do szpitala - nie spakowana, ciuszki dla dziecka itp. - nie poprane i nie wyprasowane. No szał!!! Ok. Termin mam niby na 04.03., ale czy dziecko o tym wie? A nóż-widelec zechce wcześniej wyskoczyć, i co ja wtedy zrobię!!!! Cały czas jeszcze pracuję i chodzę na kurs doszkalający (miałam tylko 2 tyg. przerwy ze wzgl. na szkołę rodzenia, a teraz muszę nadrabiać zaległości, bo egzaminy mam 17.02.). Na wolne wybieram się dopiero od 18.02. i boję się, że nie zdąże z wszystkim w domu. Tutaj w pracy, to się wyrobię, ale to też kosztem tego, że ostatnio na 4h musiałam przyjść popracować w sobotę. Jeszcze trochę, to chyba oszaleję. Tak już mi się czasami chce po prostu wyspać - np. do 9 rano, a tu - codziennie 6.30 pobudka i do pracy, a w weekend wystarczy, że mąż się z rana ok. 7.00 zacznie wiercić i do widzenia - po spaniu. Że już o nocnych spacerkach \"na siku\" nie wspomnę. Aaaaaaa, tak się musiałam wyżalić. Coś mi humor wysiadł, pewnie z niewyspania. Ale mam też powody do radości - synek waży już ponad 2,5kg, mam dość dużo wód płodowych, także sobie może jeszcze poszaleć w brzuszku. No i wszystko przebiega bez problemów - tylko mi momentami troszkę ciężko się chodzi.
-
Co do ceny wizyt, to ja płacę też te 80zł za wizytę + 20 do 30 zł za różne badania. A wizyty mam cały czas - raz na miesiąc. Prezenty mam już też praktycznie porobione, została mi tylko moja mama. A to wszystko przez moją siorę, która już ponad dwa miesiące temu bombardowała mnie informacjami, co na imieniny, a co na święta jej kupić. Ustaliłyśmy coś, a tu nagle - parę dni temu królewna zmieniła zdanie. Więc się wkurzyłam i jej powiedziałam, żeby kupiła, co uważa, a my sami coś wymyślimy. Ja teściowej koszulkę nocną kupiłam. Mam nadzieję, że się spodoba. A teściowi piżamkę. :) Brzuszka sobie nie mierzyłam z prozaicznego powodu - nie mam w domu centymetra. Wagi zresztą też nie. Dlatego dopiero przy następnej wizycie się dowiem, ile mi przybyło kg. Co do USG przed samym porodem to nie jestem pewna, ale czy to nie ginekolog na ostatniej wizycie nie powinien określić ułożenia dziecka. Zdaje się powinien też zrobić cytologię, zlecić badanie krwi i moczu, i z takimi wynikami można się udać spokojnie na porodówkę. Ale tylko przypuszczam. To nasze pierwsze dzieciątko.
-
Ewcia, moja gina mi co miesiąc USG robi. Nie miałam za to żadnych połówkowych, ani 3D, ale Pani Doktor twierdzi, że wszystko jest ok i nie ma takiej potrzeby. Za każdym razem bada serduszko dziecka, jego wagę, rozmiary itd. Pomidorówka, mam nadzieję, że jednak to USG nie szkodzi :(
-
Dzisiaj, to akurat mi się nic nie śniło, ale wczoraj!!! Najpierw śniło mi się, że byłam w szkółce rodzenia, a tam coś dziwnego zaczęło mi się dziać z brzuchem. Tzn. dostałam takich niby skurczy, ale dziwnych, bo brzuch mi się taki plastyczny zrobił, jak w przypadku tańca brzucha i zaczęło mnie coś tam bardzo ciągnąć i bałam się, że to poród. Następnie znalazłam się z mężem w obcym mieście, o takim dość historycznym charakterze. Miasto było zupełnie wyludnione, zbudowane z jasnego piaskowca i mało piękne parki. W jednym z nich weszłam na trawę i nagle ten trawnik zaczął się samoistnie przesuwać w kierunku wody, jak taśma przenośnikowa. No i zaczęłam na czworakach pełznąć w kierunku chodnika, bo się bałam, że wpadnę do wody. A mój mąż zaczął się strasznie śmiać i pytać, co ja robię, bo on stał dokładnie obok i nic się nie działo. A potem, że moje kochanie (tylko nie zaplujcie ekranu niczym) - poszło na wojnę :/ Siedziałam w domu z przyjaciółką właśnie mojego męża i ona mi powiedziała, że może go na jakimś czacie znajdziemy (czujecie - w czasie niby-wojny). Włączyłyśmy komputer i oczywiście go znalazłyśmy, pod jego zwyczajowym pseudo. Czytałyśmy, co tam jest popisane i miałam normalnie takie filmy z wydarzeń, które opisywał, tzn. widziałam to jak filmy. Zwróciłyśmy też uwagę z tą psiapsiółą, że schudł (na podstawie opisów), włosy mu strasznie urosły i wydawał się jakby młodszy. Na koniec owa przyjaciółka stwierdziła, że on już nie wróci. Chodziło nie o to, że zginie, tylko o to, że gdzieś tam utknął i znowu założył jakiś zespół muzyczny. Oczywiście to też widziałam (prawie najnowszy teledysk Metallica o wojnie w Afganistanie), tzn. panów w czarnych skórach na scenie i jakieś tam gruppies. Tak się zdenerwowałam, że się obudziłam. I nie mogłam zasnąć z powrotem.
-
A tak w ogóle, to Dzień Dobry wszystkim! Pozdrowienia dla Pauli - nowej mężatki w klubie :)
-
Sirusho!!!! Oglądzasz Dextera?!?!?!?! Pokrewna dusza! :D My też teraz śledzimy 3 serię. Jak tylko wyemitują w USA, w niedzielę nowy odcinek, do środy mamy już u nas, łącznie ze świeżutkimi napisami. Normalnie - szał. I - jak mój małżon od tygodnia powtarza, jak stanie się coś irytującego - Najważniejsze, że Miguel nie żyje ;)
-
Tylko wieku nowej mamuśki nie znam :)
-
Madziulina, Ty nie słuchaj tej Twojej teściowej! Ludzie, co za kobieta. Normalnie fontanna empatii! Ja się staram nie dopuszczać do siebie takich sensacji. Nawet, jak ktoś coś takiego opowiada, to sobie myślę - ok, smutne, szkoda, że to kogoś spotkało, ale mnie to nie dotyczy. Jestem regularnie badana i wszystko jest ok. A ogólnie to staram się to jednym uchem wpuszczać, a drugim wypuszczać. Chociaż rzeczywiście teściówka nie powinna Ci takich sensacji teraz fundować, bo to niepotrzebne. Pewnie nie pomyślała. Niektórym się to zdarza. Cześć Lukka! Witamy w klubie. Tabelka, to zestawienie, kto skąd i z jakim ładunkiem wewnętrznym ;)
-
No, to trzymam kciuki!
-
Kitkax - GRATULACJE! Fajnie się wreszcie dowiedzieć, prawda :) Aj, dziewczynki, ja to nie mam szans na L4. Tzn. teoretycznie mogłabym wziąć, tylko, że już nie miałabym do czego wracać (chodzi mi o pracę). Tak samo mam z macierzyńskim - będę na nim tylko te 14 tyg., które ustawowo muszę odbyć sama - Dzięki Bogu za jego małe łaski. Inaczej musiałabym pewnie z tydzień po porodzie dygać do roboty. I tak nie wiem, co tu wymyślą, bo nie będzie miał kto wszystkiego dopilnować. Wiem, powinnam mieć to w głębokim poważaniu. I pewnie bym miała, gdyby nie to, że jestem podstawowym źródłem utrzymania w domu :( Mam nadzieję, że nie wepchną mi do chaty na siłę laptopa, żebym w domu pracowała z niemowlaczkiem u boku. Chybabym się załamała nerwowo.
-
Sirusho, w zasadzie obowiązuje reguła, że kobieta w ciąży jest osobą uprzywilejowaną - egal, czy to sklep, poczta, czy bank. Na poczcie mają wręcz obowiązek obsłużyć Cię w pierwszej kolejności. Tyle teorii. Praktyka jest jednak taka, że każdy ma to w dupie, a jak człowiek ma odwagę cywilną upomnieć się o egzekwowanie tego prawa, to jeszcze może od życzliwych kolejkowiczów zebrać - co najmniej nieprzychylne spojrzenia. Co do Pomarańczy: Kobieto, gratuluję ciąży i pozytywnego podejścia do życia i myślę, że nikt tutaj nie porównuje na serio swojej sytuacji do sytuacji osób niepełnosprawnych. Ale jak to mówiła moja nauczycielka od j. polskiego - ponad połowa Polaków nie rozumie tego, co czyta. Pauli chodziło zapewne o to, że osoba niepełnosprawna, nawet z niewidocznym kalectwem może się wylegitymować np. w banku, czy urzędzie i jest obsłużona poza kolejką. Natomiast kobieta w ciąży, mimo np. widocznego zaawansowania ciąży jest traktowana jak każda inna osoba - zdrowa, pełnosprawna i bez dodatkowego obciążenia. Niestety nie rozumiem, dlaczego mimo tego, że podobnie jak ja jesteś w 7 miesiącu nie potrafisz zrozumieć, że kobieta w ciąży może mieć słabszy dzień i nie ma siły stać w kolejkach. Niestety, jest to zwykła biologia - masa ciała wzrasta nieproporcjonalnie, występują uciski na nerwy kulszowe, bóle kręgosłupa, czy nawet omdlenia. I rozumiem oburzenie np. Sirusho i Pauli, że nikt nie respektuje praw ciężarnych. Tak jak pisałam - są kolejki dla osób niepełnosprawnych i kobiet w ciąży oraz do 10 artykułów, ale co z tego. Raz jeden jedyny w takiej kolejce stanęłam (w Tesco), ale ciążę miałam jeszcze niewidoczną, czułam się dobrze, po prostu miałam mniej niż te 10 art. I co? W owej kolejce stała tylko jedna pani w ciąży a poza nią - jeszcze jedna osoba, która miała poniżej 10 zakupów. Poza tym - mamuśka z kupą rzeczy i dwójką (wcale nie malutkimi) i jakiś facet - tuż przede mną - też z górą zakupów. Aż się we mnie gotowało! Świństwo i bezczelność. A panie w Tesco, które od jakiegoś 1,5roku stosują strajk włoski też mają wszystko w dupie, bo tak naprawdę, to powinny takie pijawki pogonić.
-
Ewcia, ja też w pracy od rana - od 8. I długi dzień mnie znowu czeka. Wrócę do domu dopiero ok. 20.00 wieczorem. A z tymi szaleństwami w brzuszku to u mnie jest podobnie. Jak mi się tylko jakieś dyskoteki w środku rozpoczynają i tatuś rękę mi na brzuchu położy, to jest natychmiastowy spokój. Nie wiem, dlaczego :) Paula_81 Nie ma się co martwić, że nie masz czasu na sklepy. Wierz mi, oszczędzisz sobie sporo nerwów, bo ludzie znowu szaleją, jakby się III światowa zbliżała. Ja w każdym razie nienawidzę zakupów, a jeszcze bardziej atmosfery w spożywczakach. Agresor mi się ostatnio zaczął włączać. Już nie chodzi o to, że w większości sklepów nie ma kolejek dla tzw. uprzywilejowanych (bo nawet jeśli są, to każdy ma to w dupie), ale ludzie są tak bezczelni, że aż się gotuję. Ostatnio jakiś dziad się wepchał przede mną w kolejce, bo on "ma tylko chleb i pomidory", a ja miała ciut więcej na taśmie wyłożone. Tak się wkurzyłam, że (mimo tego, że nigdy nie komentowałam takich zachowań, wolałam przemilczeć), to mu wygarnęłam: "Nie, no pewnie, a kobieta w ciąży niech sobie dalej w kolejce stoi. A co tam! Dziękuję panu bardzo!" Zmieszało się chamidło, ale i tak się nie cofnął z powrotem. GRRRRRrrrrrrrrrrrrrrrrrr!!!!!!!!
-
*Zdrowo literkę zjadłam
-
Jeśli chodzi o te pasy pociążowe, to też jestem za. Upatrzyłam sobie nawet coś na Allegro. Ale podstawą jest woda - tutaj zgodzę się z Sirusho w 100%! Właśnie w tej książce o Pilatesie, którą mam w domu napisali, że woda, to podstawa, bo gdy ma się jej zbyt niski poziom, siada przemiana materii. Na początku wypicie chociażby litra wody było dla mnie jakimś koszmarem. Czułam się jak napompowany balon. Ale w tej książce nawet podali sposób, jak do takiego picia przywyknąć. Po prostu należy wypić szklankę wody zaraz po przebudzeniu, przed wyjściem do pracy - drugą. Przed każdym z 5 posiłków w ciągu dnia (je się częściej, ale w mniejszych ilościach), tak z 15min. przed jedzeniem, też trzeba wypić tą szklankę wody. I tak nagle, okazało się, że nie jest to takie trudne. Kwestia przyzwyczajenia. I nawet na frytki można sobie pozwolić od czasu do czasu w związku z tym. Tylko ja akurat lubię założenia diety South Beach - tzn. mądrości o indeksach glikemicznych i ich wpływie na produkowanie insuliny i wzrost masy ciała. W zasadzie chodzi tam również o niełączenie. Jeśli chodzi o ziemniaczki z sosikiem - to owszem, ale ile zje się tych ziemniaczków, tyle powinno się do nich zjeść jakiejś surówki, żeby indeks glikemiczny nie był za wysoki. I tyle. Czyli np. można sobie upiec mięsko na obiad, zjeść je z sałatą, jakąś surówką, itd., a ziemniaczki na kolację z sosem od tego mięsa i surówką. Zrowo - bo dużo witamin i nie tucząco, bo się insulina nadmiernie nie wydziela.
-
Cześć dziewczyny! Tasieńko - współczuję stresu. Majaitosia - trzymaj się, na pewno wszystko się ułoży. Dzidzia musi być zdrowa. Zaraz Ci prześlę inf. o tych lekach. Może jednak się nadadzą. Co do jedzenia słodyczy, to nie mam takiego problemu, bo po prostu od 11 lat już nie jem. A jak mnie coś najdzie, to jakieś tam daktyle, trochę rodzynek, czy inne suszonki i mi wystarczy. A moje chłopię wręcz mi wciska jedzenie - ogólnie. Nawet mi kandyzowane ananasy wczoraj kupił - tak sam z siebie. On się strasznie boi, że ja jestem za chuda. Ok, ciążę zaczynałam z niedowagą (naprawdę lekką), ale bez przesady. Muszę go stale pilnować, żeby mi nie nawalił jedzenia za dużo na talerz i ciągle się o to droczymy. On twierdzi, że to przecież mało, a ja mu wymiantam - że on się zachowuje, jak psychopatyczna mamuśka, która na siłę wciska swoim dzieciom jedzenie. ;)
-
Ja myślę, że to aura nie sprzyjająca. Ale i tak cieszę się, że dzisiaj jest lepiej niż wczoraj. Wczoraj o mało w pracy nie zemdlałam z rana - mam cholernie niskie ciśnienie. Sirusho - ja na odzyskanie właściwych kształtów - m.in. brzucha polecam także Pilates. Mają fajny program dla \"rekonwalescentów\". I różne ćwiczenia - codziennie można co innego robić, co dla mnie jest kwestią kluczową. Strasznie szybko mnie nudzą te same ćwiczenia. Stepper przeżyję jeszcze tylko dlatego, że jak sobie tuptam, to oglądam coś w telewizji, czy jakiś tam film.
-
Madziulina, prawie Ci zazdroszczę tego zwolnienia. Ale to chyba przez pogodę mam po prostu lenia. No i pewnie dlatego, że dzisiaj zaczynam kurs (który będę musiała przerwać na czas porodu i nadrabiać zaległości) i nie będzie mnie w domu od 8 rano do 20.00 wieczorem. Muszę się z pracy zerwać i lecieć na miasto na zajęcia. A tak mi się nie chce :( Jutro dentysta, więc znowu nie odpocznę, a w czwartek - znowu kurs. I jeszcze w sobotę małżon idzie do pracy, więc całą chatę znowu będę ja sprzątała. W takich chwilach cieszę się, że to tylko 40m2.
-
Majaitosia Wrócę do tematu pęcherza - kochana, urosept, to ja sobie chyba do nosa mogę wsadzić. I popchać tabletkami z żurawiny. Niestety mam na tyle schrzaniony pęcherz, że nic mi to nie da. Wiem, co mówię. Tak, jak pisałam od ponad 6 lat z tym walczę. Już chyba tylko bioenergoterapeuty nie zaliczyłam z tej okazji. Leczyłam się (przed ciążą) nie tylko furaginem, cipronexami i innymi antybiotykami, ale także przez dwa miesiące w zeszłym roku - antybiotykiem branym na przemian z drugim antybiotykiem na drobnoustroje i trzecim antybiotykiem - przeciwgrzybicznym. Potem nastąpił antybiotyk tzw. chemiczny, a potem jeszcze jeden. Na koniec był jeszcze jeden antybiotyk przez kolejny miesiąc po 1 tabletce, a wszystko zapijane sokami z porzeczki i żurawiny. Potem oczywiście brałam też żurawinę. Ale jak po tej kuracji dostałam zapalenia pęcherza, to nawet furagin i NoSpa nie działały. W nic już nie wierzę. Potem ponad pół roku bawiłam się w parzenie ziół odkarzających - piłam to świństwo dzień po dniu. I też dupa! Dlatego tak bardzo bałam się ciąży i tego, że zaraz znowu się pochoruję i to w najmniej odpowiednim momencie. Oczywiście już zaliczyłam (jak wcześniej pisałam) swoją porcję furaginy, ale - nigdy więcej. Teraz mam leki homeopatyczne i - o dziwo!- naprawdę działają. Jak tylko czuję coś niepokojącego (a jestem bardzo wyczulona na dziwne sensacje przy siusianiu), to na noc aplikuję sobie po te 20 kropel na wodę i rano jest ok. Może też powinnaś tej homeopatii spróbować - jest to bezpieczne i dla mamy i dla dziecka, więc może warto... Jakby co, podam Ci nazwy.