W moim przypadku jest tak, że to mój mąż złozył papiery o rozwód, a sprawa toczyła się tak długo dlatego, że po pierwsze ona domagała się niesłychanie wysokich alimentów (wyższych niż jego zarobki), a po drugie (a w zasadzie to powinno byc jako pierwsze) on zaparł się, że wyrok musi być z orzeczeniem jej winy, czyli żeby sprawiedliwości stało się zadość. Bo rzeczywiście tylko ona była przyczyną rozpadu ich związku. Potem, to on wniósł sprawę do sądu metropolitalnego i sąd orzekł, że to jej wina, skutekiem czego nie może wyjść ponownie za mąż, chyba że ordynariusz miejsca wyrazi na to zgodę. tak swoją droga, to niezłej piany na ustach musiała dostać, jak to przeczytała, bo w sądzie rzecz jasna się nie zjawiła.
Wiecie, moja koleżanka ma faceta. Jest świeżo po rozwodzie. Małżeństwo trwało 7 lat, bezdzietne, bo każde było zajęte swoją karierą, choć tak naprawdę on chciał, ona nie. Moja koleżanka bardzo go kocha, choć wierzcie mi, on jest tak zakorzeniony w swoim nieszczęściu, które przydarzyło się w przeszłości, że nie umie docenić, tego co ma i co może z nią mieć. Ale do czego zmierzam. Ona zapytała mnie kiedyś, czy ja porównywałam się kiedykolwiek z byłą zoną mojego męża. I powiem Wam prawdę, że niegdy, choć czasem czuję ten swój numerek dwa. Czasem mi szkoda, że to nie ja byłam pierwsza, ale bez porównań.