KALINA BIESIADNA
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez KALINA BIESIADNA
-
KOCHANE DRZEWKA_____dla WAS UPŁYWA SZYBKO ŻYCIE____Krzysztof Krawczyk http://www.youtube.com/watch?v=nbGJcvsvue8&feature=related
-
JARZEBINKO CZERWONA_____dla Ciebie spiewam http://www.youtube.com/watch?v=6BU9NbhO3yY
-
Jan Kiepura http://www.youtube.com/watch?v=lhYhERQquMU&feature=related
-
Zajrzalam na chwilke,,,, JARZEBINKO CZERWONA____gdzie sie podziewasz??? Dla Ciebie ___mojej najwspanialszej PRZYJACIOLCE dedykuje ten wiersz Do Przyjaciela Jesteś... Przyjacielem ponieważ jesteś węzłem, który łączy, lecz nie zniewala. Przyjacielem, ponieważ jesteś podmuchem, który uspokaja, lecz nie usypia. Przyjacielem, ponieważ jesteś bratem, który upomina, lecz nie upokarza. Przyjacielem, ponieważ jesteś wzrokiem, który patrzy, lecz nie osądza. Przyjacielem, ponieważ jesteś ręką, która prowadzi, lecz nie ciągnie na siłę. Przyjacielem, ponieważ jesteś oazą, która pokrzepia, lecz nie zatrzymuje. Przyjacielem, ponieważ jesteś sercem, które kocha, lecz nie zmusza. Przyjacielem, ponieważ jesteś czułością, która chroni, lecz nie podporządkowuje. Przyjacielem, ponieważ jesteś obrazem Boga - właśnie dlatego. Helena Oshiro Przytulam cieplutko! A teraz biegne na rower Do zobaczenia
-
Hermansson,,,sorry KOCHANE DRZEWKA!!! Pozdrawiam bardzo serdecznie Zycze milego dnia/popoludnia Uciekam na basen.Pa,pa
-
Książki o kobiecej przyjaźni: Antonina Kozłowska „Czerwony rower”, Edyta Czepiel „Jasne błękitne okna” Grazyna Plebanek"Dziewczyny z Portofino" Jill Mansel "Kiedy mysle o Tobie" Marie hermanssen "Plaza muszli" Cathy Kelly "Przyjaciolki od serca".
-
I nie martwcie się, jeżeli Wasza przyjaźń nie przypomina w niczym spektakularnego koleżeństwa z filmu „Lejdis”. Scenariusz tego filmu napisali faceci – właśnie dlatego owe „lejdis” wciąż mówią o seksie i są takie aktywne. W rzeczywistości Polki wcale nie rozmawiają o seksie tak dużo. Z badań wynika, że ich wspólnie spędzany czas to klasyczne „nicnierobienie”. Wcale nie muszą mieć tego samego hobby ani lubić identycznych rzeczy. Polskie przyjaciółki nie kłócą się i... nie pożyczają sobie ani ubrań, ani kosmetyków. Ale są dla siebie nawzajem autorytetami w różnych dziedzinach. Uważają, że przyjaciółki wcale nie muszą ich znać na wylot, wystarczy, że sobie ufają, są szczere i lojalne. A gdy idzie o mężczyzn... – Deklarują, że nigdy nie pokłóciłyby się o faceta, a jednocześnie kłócą się o niego – mówi doktor Tomasz Sobierajski. – Przyjaciółki często się spotykają (20 procent robi to codziennie) albo – jeżeli mieszkają daleko – wiszą na telefonie. W świecie rywalizacji i pośpiechu warto zadbać o przyjaźń, bo pewność istnienia bratniej duszy jest antidotum na strach samotności. „Rytm przyjaźni odmierzany jest dekadami. Trwała przyjaźń wymaga lat zasiewów, doglądania w warunkach wilgotnych i suchych, warunków do zapuszczania mocnych korzeni. Nie ma zbyt wiele wspólnego ze skutecznością czy napiętymi terminami. Chodzi w tym wszystkim o siedzenie w barze nad zimnym piwem czy zarzucanie przynęty w bystrym potoku. Chodzi o bycie obecnym, wspieranie i słuchanie, kiedy życie przyjaciela wali się w gruzy” – pisze Sam Keen.
-
– Żaden człowiek nie jest w stanie tego dokonać – uważa doktor Tomasz Sobierajski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Założenie, że mąż może być najlepszym przyjacielem kobiety, jest z gruntu fałszywe. Swojemu najlepszemu przyjacielowi chcemy się przecież zwierzyć na przykład z tego, że… mąż nas ostatnio bardzo, mówiąc oględnie, wkurza. Poza tym w przyjaźni niezbędna jest wspólnota doświadczeń, nie mówię o tak zwanej „solidarności jajników”, ale tylko kobieta może zrozumieć podły humor przyjaciółki, którą dopadło właśnie napięcie przedmiesiączkowe. Z ostatnich badań nad kobiecą przyjaźnią przeprowadzonych przez doktora Sobierajskiego na zlecenie marki Olay, wynika, że statystyczna Polka wcale nie jest otoczona wianuszkiem przyjaciółeczek, ma ich najwyżej kilka. I co ważne – że kobiety po 50. roku życia mają więcej przyjaciółek niż zorientowane na mężczyzn 25-latki. – Prędzej czy później dochodzą do wniosku, że nawet najbliższy, najlepszy i najbardziej wyrozumiały partner nie zastąpi przyjaciółki – tłumaczy Sobierajski. „Potrzebni są nam przyjaciele tej samej płci. Pewnego rodzaju potwierdzenie i akceptację możemy uzyskać bowiem tylko od nich” – wyjaśnia Sam Keen. cdn
-
– Prawdziwe przyjaźnie nawiązują się w okresie dorastania, mniej więcej do końca liceum. Tylko wtedy mamy tyle czasu, nieograniczonego obowiązkami, rodzinnymi, domowymi, zawodowymi, żeby spędzać go w większej części z przyjaciółmi. Wtedy chłoniemy świat, interesują nas sprawy wielkie, filozoficzne, tożsamościowe, i mamy mało przyziemnych obowiązków i zajęć. Możemy więc wspólnie z przyjaciółmi toczyć dyskusje (oczywiście strasznie niedojrzałe, czarno-białe i z perspektywy czasu, dziecinne), rozważać, zastanawiać się nad życiem – uważa Antonina Kozłowska, pisarka i tłumaczka, autorka wydanej niedawno doskonałej powieści o nastoletniej, a później kobiecej, przyjaźni „Czerwony rower”. – Mam dwie serdeczne przyjaciółki z liceum, z którymi wspólnie dorastałam, razem przeżywałyśmy wszystkie ważne „pierwsze razy”, pierwsze miłości, pierwsze rozczarowania, eksperymenty z narkotykami i alkoholem, pierwsze samodzielne mieszkania, potem śluby, ciąże, poronienia, porody. Później, gdy pochłania nas rzeczywistość, rodzina, praca, dzieci, ta potrzeba gdzieś znika. Wówczas nieoczekiwanie okazuje się, że to mąż jest naszym najlepszym przyjacielem. Magda wyszła za mąż jako 24-latka za swoją pierwszą licealną miłość. Ich małżeństwo dla wszystkich stanowiło wzorzec „najlepszej pary na świecie”. Po 10 latach ten idealny związek się skończył – wprawiającym wszystkich w osłupienie – rozwodem. Powód: symbioza. Wszystko robili razem. Mieli tego samego dentystę i tych samych przyjaciół, a nawet wspólny adres mailowy. Kiedy on próbował wyskakiwać na piłką z kolegami – ona się dąsała. Kiedy ona wymyśliła sobie pilates – on kręcił nosem. Teraz Magda mówi, że najgorsze, co się może człowiekowi zdarzyć, to ulokowanie w jednej osobie nadziei na spełnienie wszystkich swoich pragnień i potrzeb.
-
Arystoteles mówił o przyjaźni jako o „rzeczy najkonieczniejszej w życiu”. Gdy się zakochamy, wydaje nam się, że to miłość leży na najwyższej półce naszych emocjonalnych potrzeb. Nieprawda. „Przyjaźń, filia, uczucie istniejące tylko między równymi sobie, jest jednocześnie najoszczędniejszą i najtrwalszą odmianą miłości. Stonowana jak popołudniowa rozmowa, lecz tak silna, żeby przetrwać próbę czasu. I choć głęboko angażuje emocjonalnie, nie wymaga romantycznego szału. Żadnego wycia do Księżyca, żadnej eksplozji sprzecznych uczuć. Żadnej zazdrości. Przyjaźń tworzy łagodnych mężczyzn i łagodne kobiety” – pisze Sam Keen, amerykański filozof i terapeuta w książce „Ogień w brzuchu”. Naszym pierwszym przyjacielem jest matka i to od niej uczymy się nawiązywać kontakty, najpierw z bliskimi, a potem z mniej bliskimi ludźmi. Ale prawdziwa szkoła przyjaźni rozpoczyna się w okresie dorastania. To wtedy tworzą się wzorce naszej lojalności, wspaniałomyślności, wielkoduszności albo odwrotnie: zazdrości, lęku, zdrady. cdn
-
Jowita, Ania, Alicja, Kasia Obserwuje je ukradkiem. Oto niska szczupła Ania, o opalonej cerze, przeklinająca jak przedwojenny krakowski szewc. Męskim sposobem bycia przykrywa ogromną wrażliwość. To ona pomogła rok temu Paulinie spakować rzeczy. Przeprowadziła ją do nowego mieszkania po rozstaniu ze zdradzającym przyjaciółkę mężem. Zamieszkała z nią na jakiś czas, żeby Paulinie „nie przyszły do głowy jakieś głupstwa”. Obok, na fotelu, siedzi rudowłosa smukła Jowita o długich rzęsach i karminowych ustach. Kiedy Paulina zmagała się z depresją, Jowita dzwoniła prawie codziennie. Umówiła ją z dobrym psychiatrą, który przepisał leki antydepresyjne. Opowiadała zabawne historie, zapraszała na bakłażany nadziewane pieczarkami, robiła najlepszą na świecie kawę barraquito z cynamonem. Paulina patrzy z czułością na krótkowłosą Kaśkę – z brzuszkiem po niedawnym bliźniaczym porodzie, głaszczącą kota, który zostawia na jej spodniach kłaki sierści. Kilka lat temu w innej przestrzeni minęły się z Pauliną, bez nawiązania głębokiej więzi. Potem los znów je zetknął i Kaśka bezinteresownie dała jej kilka zleceń umożliwiających finansowe przetrwanie. Potem poszły na spacer i na kawę, rozmawiały długo, odkryły, że są inne, niż myślały o sobie nawzajem… Gestykulująca długimi palcami Alicja, prawnik, o wyglądzie zimnej kobiety biznesu, towarzyszyła Paulinie w czasie rozprawy rozwodowej. Wywalczyła orzeczenie winy eksmęża Pauliny i spore alimenty. Przejęła na siebie ciężar rozmowy z nim (Paulina nie miała na to siły) i wywiązała się kapitalnie. Kiedy koło północy dziewczyny wychodzą, Paulina dziękuje Sile Wyższej, że postawiła te osoby na jej drodze. Wie, że chociaż one nie odczuły magii tego wieczoru, ona znów jest silniejsza ich siłą. Każdej na pożegnanie powiedziała, że ją kocha i uściskała czule. Dzień „czterdzieści i jeden dzień” zacznie od kawy z cynamonem. Nie ma na to przepisu Na półkach w księgarniach nie ma podręczników uczących bycia dobrym przyjacielem. Dziwne. Bo przecież, kiedy się patrzy na wypełnione poradnikami regały, można pomyśleć, że z tych książek da się nauczyć wszystkiego. Jak być kochankiem(ką) doskonałym(łą), jak zwiększyć wszystkie możliwe rodzaje inteligencji, w jaki sposób poprawić komunikację z przełożonym i podwładnymi, podszlifować poczucie humoru, ocieplić kontakty z niezbyt lubianymi ciociami i wujkami. W poradnikach znajdziemy przepisy na prawdziwą miłość do grobowej deski, absolutne szczęście, święty spokój, godne umieranie, rozwiązywanie nierozwiązywalnych konfliktów i porządek w domu. Jednak przepisu na bycie najlepszym przyjacielem chyba nie udało się jeszcze napisać. Dlaczego? Pewnie z tej przyczyny, że nie da się nikogo nauczyć: 1. gadania o niczym i pękania ze śmiechu do drugiej w nocy, 2. wysłuchiwania po raz tysięczny ósmy, że on jest draniem, z taką samą uwagą i współczuciem, 3. oddawania krwi, kiedy jest taka potrzeba, 4. przemierzania 300 kilometrów w zimny listopadowy wieczór, żeby ratować przyjaciółkę przed nią samą, 5. szperania w ciucholandach i buszowania po wyprzedażach, 6. kochania jej dziecka tak mocno, jakby to było własne. cdn
-
WITAJ BIESIADO KOCHANE DRZEWKA_________-witajcie Dziekuje Ciekawie napisala Krystyna Romanowska:\" bycia przyjaciółką nie można się nauczyć z żadnego poradnika. Bo kobieca przyjaźń to gadanie o niczym do późna, wysłuchiwanie po raz tysięczny historii, którą znamy na pamięć, a czasem ratowanie przyjaciółki przed nią samą. To były 40. urodziny Pauliny. Zaprosiła 4 kobiety. 4 przyjaciółki. Wieczór, którego nie zapomni do końca życia. Nie dlatego, że czterdziestka. Dlatego, że po raz pierwszy wita je w jednym pokoju i doświadcza uczucia ogromnego szczęścia. One tego nie wiedzą, ale wcale nie dlatego, że brak im empatii. Dwie z nich widzą się po raz pierwszy w życiu. Przyszły na urodziny Pauliny, jak na jedne z kolejnych urodzin bliskich osób. Gdyby dwa lata później zostały zapytane, co pamiętają z tamtego wieczoru, odpowiedziałyby pewnie, że niewiele. Wspominałyby, że było miło, ale bez przesady. Ot, luźna atmosfera przekomarzań i rozmów o facetach. I słuchanie „Carmina Burana”. – A ja czuję ogromne szczęście, spełnienie i uniesienie. Jak po udanej randce. Prawie mnie zatyka z czułości – mówi Paulina. – Dawno nie doznawałam takiego uczucia wdzięczności wobec kogokolwiek. Bo dzięki tym kobietom żyję. Bo one tak naprawdę uratowały mi życie. cdn
-
SZMARAGD pobudza do działania, pomaga w doskonaleniu duchowym. Wycisza emocjonalnie, działa leczniczo na wzrok, a w razie choroby obniża goraczkę. Przynosi szczęście zakochanym, chroni ich przed zdradą, a także niepowodzeniami. KRYSZTAŁ GÓRSKI niweluje szkodliwe promieniowanie i dodaje energii do działania. Ma także inspirujacy wpływ na umysł, pomaga w rozwoju duchowym. Rozwija uczuciowo, wzmacnia miłość, wspiera harmonię w związku. KOCHANE DRZEWKA_____wybierzcie – jaki chcecie miec. ,,,, DOBRANOC BIESIADO
-
TURKUS zmienia negatywną energię w pozytywną i ułatwia koncentrację. Wzmacnia refleks za kierownicą. Zapewnia szczęście rodzinne, pomaga w osiąganiu lepszego statusu materialnego. RUBIN oprócz tego, że jest bardzo dekoracyjny, dodaje sił i podnosi witalność. Noszony na ciele uśmierza bóle, poprawia gojenie się ran, odpędza złe sny. Jego czerwień dodaje pewności siebie, zapewnia też namiętna miłość w związku. BURSZTYN aktywizuje umysłowo i pozbawia leków. Noszony w biżuterii uśmierza bóle reumatyczne, wspomaga leczenie gardła i tarczycy. Nalewka zrobiona z bursztynu działa na bakterie podobnie jak antybiotyk. cdn
-
AGAT wzmaga odwagę, chroni przed kompleksami. Różowy jest kamieniem miłości. Zapewnia trwałość uczucia, oddala zdradę. Zielony uśmierza ból i wspomaga układ krążenia. Chroni przed złem, pomaga osiągąć cele. TOPAZ ma kolor bladożółty. Ożywia umysł, ułatwia skupienie. Obdarza niezwykłą intuicją oraz pomaga w rozwiązywaniu trudnych problemów. Daje dar rozpoznawania fałszywych przyjaciół, a także oddala groźne choroby. AMETYST odpędza złe myśli. Jego fioletowy kolor pobudza do walki z przeciwnościami, przynosi dobre pomysły. Nosząc ten kamień, zachowasz umiar w piciu alkoholu, a swój dom zabezpieczysz przed złodziejami oraz wszelkimi katastrofami. cdn
-
WITAJ BIESIADO WIECZOROWA PORA KOCHANE DRZEWKA_________witajcie.Dziekuje za piekne wiersze. Przesylam WAM kosz serdecznosci wraz z ciepelkiem z Florydy. Pogoda cudna.Do poludnia w basenie ,a potem w terenie:)) Codziennie zaliczam wiele mil na rowerze.Dwa dni temu troche przeforsowalam i odczuwalam bol w stopie,dzien pozniej w kolanie.Chyba za duzo o nim myslalam:) Starosc nie radosc,hihihi A dzis wszystko wrocilo do normy.I dobrze,bo nie mam zamiaru sie tym zamartwiac.,,,jestem juz dobrze zahartowana:) http://www.samre.info/kartki/87/kartka87.html Pozdrawiam bardzo serdecznie
-
JARZEBINKO CZERWONA____dziekuje slicznie za Twoje opowiadanie. Och,wczoraj bylam nim pochlonieta.:) Uwielbiam te Twoje lekturki Buziaczki
-
Tylko Mnie kochaj To był piękny spacer. Czułam się spełniona i szczęśliwa. On był przy mnie, On był ze mną... Jego obecność dawała mi tyle nieopisanej radości... Już zmierzchało, gdy wracaliśmy do domu przechodząc przez zieloną polanę. Słońce leniwie chowało się za horyzontem, a niebo robiło się coraz bardziej czerwone, czerwone... "jak krew" pomyślałam... Nagle nasza równa i przestronna droga zamieniła się w małą wąską ścieżkę, zarośniętą cierniami, ostem i pokrzywami. Innej nie było, nie było gdzie skręcić, cofnąć się tez nie było można, bo za naszymi plecami nie było już nic... Tylko przepaść... Niespodziewanie szarpnęłam się, bolały mnie Moje pokryte bąblami stopy i łydki, które zaczęły krwawić od ran zadanych przez kolce cierni. On spojrzał na mnie z czułym zatroskaniem. Zdecydowanie wziął mnie za rękę, prowadził i osłaniał sobą, a momentami nawet mnie niósł na swoich ramionach. Jego piękne odzienie zamieniło się w strzępy, a rozorane przez ciernie ciało pokryło się żywymi ranami. On milczał, ja o nic nie pytałam. Szliśmy, nawet wręcz przedzieraliśmy się przez te dzikie chaszcze w kompletnej ciszy, w której słychać tylko było nierówny rytm naszych serc... W pewnej chwili znaleźliśmy się na ulicy, która pomimo swojego przepychu i nowoczesności, stwarzała wrażenie bardzo zaniedbanej i ubogiej... wypełnionej, ze tak to określę, pewnym rodzajem nędzy i żałości na wzór cuchnących slumsów. Po drodze mijaliśmy sierocińce; domy publiczne; szpitale; skłócone rodziny; poniewieranych rodziców; domy starców; bezdomnych na dworcach; upośledzonych w przytułkach; niechcianych, błąkających się bez celu i tak samotnych, że aż boli nastolatków; skrzywdzonych i płaczących...; zdradzonych małżonków i przyjaciół; ofiary przemocy i wojen; narkomanów i upadających pod ciężarem swoich uzależnień; zapatrzonych w siebie egocentryków... Nagle zatrzymaliśmy się pod pustym, zamkniętym i opuszczonym kościołem. Noc swoja czernią potęgowała dziwne uczucie osamotnienia i palącej jak pochodnia tęsknoty... Dziwnej tęsknoty... Cisza na zewnątrz mnie była tak wyraźna, że aż krzyczała i przeszywała mnie na wylot swoją spotęgowaną głuszą... Bolała. Zatrwożona spojrzałam na Niego pytająco... ? "Tylko Mnie kochaj..." z miłością powiedział Jezus i przytulił mnie do Swojego Serca " Tylko Mnie kochaj..." Spojrzałam prosto w Jego w oczy... były jak lustro, w którym zobaczyłam całe swoje dotychczasowe życie i siebie, taką jaka jestem naprawdę... Ale zobaczyłam jeszcze coś... Miłość, która nie zna granic.. Miłość, bezkresną jak ocean... ...tylko mnie kochaj.... wyszeptałam ...tylko mnie kochaj, Jezu... I zapłakałam... jak Piotr owej nocy... Calineczka :)
-
„Panie, czymże ja jestem przed Twoim obliczem? Prochem i niczem”. Tymi słowami nasz wielki poeta – Adam Mickiewicz – wyraził jedną z największych prawd o człowieku i jego losie na ziemi. Bez względu na stanowisko, godności, sprawowane urzędy i posiadane tytuły, każdy z nas w którymś momencie historii zbawienia stanie się właśnie prochem i połączy się z ziemią, z której został utworzony. Popielec jest szczególnym dniem roku liturgicznego. Rozpoczynamy dziś Wielki Post, który ma nas przygotować na największe święto chrześcijańskie - Święto Wielkiej Nocy. Życie uczy nas, że gdy chcemy dobrze i owocnie przeżyć jakieś wydarzenie, zawsze starannie musimy się na nie przygotować. Dlatego też do tych najważniejszych świąt szykujemy się przez czterdzieści dni pokuty i umartwienia, naśladując w ten sposób Chrystusa, który przed rozpoczęciem swojej nauczycielskiej działalności przebywał 40 dni na pustyni, modląc się i poszcząc.
-
WITAJ BIESIADO KOCHANE DRZEWKA___________witajcie JARZEBINKO CZERWONA__________.Dziekuje ks. Jan Twardowski pisze: „Od ciemnej grudki prochu; która smoli ręce, z namaszczeniem rzuconej w Popielcową Środę, cichutka radość wzbiera. O rzuć prochu więcej, na warkocz, na czuprynę, w książeczki, na brodę... Bo przecież od tej grudki – wiosna w drzwiach kościoła, (...) będzie więcej spowiedzi i dobrych uczynków, wiele rzeczy skradzionych powróci w czas krótki a wszystko się rozpocznie po prostu od Środy, i właśnie od popiołu... od smolącej grudki”. Pozdrawiam bardzo serdecznie
-
Marek Grechuta » Takiej miłości nam życzę Kiedy mnie pytasz czym jest miłość Mówię: \"O Tobą jest...\" To Twój łagodny wzrok i uśmiech To Twój każdy gest To Twój kolejny granit To Twój kolejny żart Oraz to wszystko, co nam wróży Ślepa talia kart Więc się nie pytaj, bo miłość taka Nie zna wielkich słów Lubi tak milczeć jak jasne słońce, Jak księżyca nów A kiedy źle, to wicher za nią Wyje, deszcz łka... A kiedy radość, to rozpływa się Wilgotna mgła Refren: Takiej miłości, więc nam życzę Kiedy tylko wzrok Mówi na tyle, aby rozwiać Wątpliwości mrok Takiej miłości, więc nam życzę Kiedy tylko gest Mówi na tyle, by zrozumieć Jak to z nami jest Kiedy mi mówisz, że nie wystarczy Tylko wzrok i gest Na tyle spraw codziennie innych Mówisz: \"Wiesz, jak jest...\" Powiem Ci, że napewno Potrzeba wiele słów Stąd tyle książek Pod poduszkami snów W tej codzienności nam jednak potrzeba Prostej prawdy słów, By zauważyć jeszcze słońce I księżyca nów Więc skoro tyle zdań wyszukanych Oraz gorzkich łez Kosztuje czasem prosta sprawa My zostańmy bez... Powtórzyć refren (2 razy)
-
– Marzenia często się spełniają, gdy wypowiemy je na głos. Danuta Grechuta: Myślę o tym, żeby wszystko, co Marek zostawił: jego obrazy, ulubiony fotel, fortepian, złote płyty przenieść w jedno miejsce i stworzyć taką kawiarenkę-muzeum. Już nawet wiem, jak by się nazywała. Odbywałyby się tam kameralne koncerty. – Ocalić od zapomnienia? Danuta Grechuta: To jest moim obowiązkiem. A gdy ocalam, czuję się spełniona. I łatwiej mi znieść naszą rozłąkę. – Chwilową. Danuta Grechuta: Chwilową.
-
– Świeczka się wypaliła? Danuta Grechuta: Tak, po prostu zgasła. I nie ma na to rady. – I pozostaje tylko ta ostatnia rozmowa, którą pamięta się do końca swoich dni? Wspomina ją Pani? Danuta Grechuta: Ostatnia rozmowa dotyczyła… telewizji. Marek pod koniec życia zaczął oglądać seriale telewizyjne. Nawet mnie to dziwiło, bo ja nie potrafię się na nich skupić. On powoli wycofywał się, przestawał reagować na rzeczywistość, zamykając się w swojej, jakby wirtualnej. Podejrzewałam, że patrząc na ekran, niewiele z tego zapamiętuje, że czyni to mechanicznie. Ale gdy spytałam go, o co w tym odcinku chodzi, opowiedział mi losy bohaterów. Zaczął się śmiać, że mnie to dziwi. On interesował się takimi prostymi sytuacjami życiowymi, potrafiły go wciągnąć i przeżywał je. Płakał na „Trędowatej” czy „Znachorze”. Łukasz nawet polował z kamerą, żeby sfilmować jego łzy i pękaliśmy wtedy ze śmiechu. – Szukał w serialach ucieczki od życia? Danuta Grechuta: Nie, on był pełen humanizmu, rozumiał te serialowe najprostsze ludzkie potrzeby. Bo życia nie ma co komplikować. Jak się umiejętnie żyje, to wszystko jest proste. A Marek tak na co dzień żył bardzo prosto, skromnie. – Teraz Pani już może słuchać jego piosenek? Nastawia Pani płyty? Danuta Grechuta: Nie nastawiłam żadnej płyty, odkąd go nie ma. To raczej ja śpiewam jego piosenki. Te pierwsze, sprzed lat. „Pomarańcze i mandarynki”, „Nie chodź, dziewczyno, do miasta”. Śpiewamy je razem. Bo słyszę, jak mi wtóruje gdzieś z góry, akompaniuje na fortepianie. To taka nasza rozmowa. – Wierzy Pani w życie po życiu? Danuta Grechuta: Mam na to dowody. Zwłaszcza teraz, jak organizowałam festiwal, a było to duże przedsięwzięcie, sądzę, że miałam wstawiennictwo Marka tam, na górze. I wszystko się udało fantastycznie. W przyszłym roku zamierzam jeszcze tę imprezę rozszerzyć i po Krakowie przenieść festiwal do Warszawy. Będzie w dwóch miastach. Mam jeszcze jeden pomysł, ale nie wiem, czy nie za wcześnie o tym mówić. Wymagać będzie wiele zachodu, przydzielenia przez władze miasta lokum. Mam takie marzenie... cdn
-
– To Pani była silniejsza? Danuta Grechuta: Marek był silny artystycznie, a ja życiowo. Dlatego nasze małżeństwo tak dobrze funkcjonowało. – Nigdy nie ciągnęło Pani na scenę? Danuta Grechuta: To mnie ciągnęli, ale odmawiałam, bo nie podobał mi się mój głos. Był za wysoki. Ale Marek lubił słuchać, gdy śpiewałam w domu. – Pani syn powiedział kiedyś, że jego ojciec żył w zamkniętym świecie, do którego bliscy nie mieli dostępu. Pani słowa przeczą temu. Danuta Grechuta: Marek przebywał w swoim świecie, gdy tworzył. Pół dnia potrafił coś tam wymyślać, a my spokojnie chodziliśmy po domu, wychodziliśmy, wracaliśmy. Łukasz nie ma co narzekać, bo oni się bardzo kochali. I mimo że Łukasz skończył wzornictwo na ASP, odziedziczył talent po ojcu i chyba planuje coś związanego z muzyką, bo wyposaża studio. Ja nie pytam, sam mi powie w odpowiednim czasie. W nim musi wszystko dojrzewać, jak w Marku. – Czy można przygotować się na czyjąś śmierć? Danuta Grechuta: Nie byłam przygotowana. Nastąpiła niespodziewanie, chociaż Marek chorował od pewnego czasu neurologicznie. Ale lekarze nie oceniali tej choroby w kategoriach ostatecznych. To stało się nagle, w nocy… po prostu nadszedł ten moment i koniec. Każdemu jest pisana jego pora. cdn
-
– Występy Marka wyczerpywały? Danuta Grechuta: Kontrolowałam to, nie dopuszczałam do wielkiej ilości koncertów. To artystów zmusza do wspomagania się używkami. Pilnowałam więc limitu. Odwoływałam recitale ponadnormatywne. Miewaliśmy z Markiem o to scysje. Nieraz się przekonał, że jak przesadził, musiał za to zapłacić. – Jak? Danuta Grechuta: Rozstrojem nerwowym. Okresami, gdy w ogóle nie był zdolny do działania. Zrozumiał, że to nie ma sensu, nie popłaca. – Była Pani dla męża wyrocznią? Danuta Grechuta: Z rozkoszą słuchał, składając na mnie odpowiedzialność za nasze życie. A ja przyjęłam, że tak musi być. Czasami próbowałam z siebie strząsnąć to brzemię – a niech odpowiada sam za siebie. Szkody jednak były znaczne. – Liczył się z Pani zdaniem jako recenzentki jego twórczości? Danuta Grechuta: Bardzo, chociaż czasem się oburzał, srożył, chodził obrażony, że go nie doceniam. Ale już widziałam, jak w myślach pracuje nad tym, by zmienić wersję według mojej podpowiedzi. A jak już ją poprawił, był szczęśliwy, a ja zadowolona. – Pewnie niejedną piosenkę napisał wyłącznie dla Pani? Danuta Grechuta: Taką jedną naprawdę dla mnie nagrał z premedytacją. Wszystko zaaranżował tak, żeby mnie w studio nie było. Bo ja bym nie dopuściła do nagrania, gdybym znała tę piosenkę wcześniej. Beatyfikował mnie w niej zwrotami: „...święta żona, nieoceniona”. A potem przyszedł do domu dziwnie zadowolony. Dał mi demo i mówi: „Posłuchaj sobie”. Potem żadne słowa już nie padły. Bo musiałoby się to skończyć kłótnią. – Wszyscy i tak wiedzieli, że jesteście świetnym małżeństwem. I że była Pani kompasem Marka? Danuta Grechuta: Wiedzieli, że byłam przy nim w każdej sytuacji, że Marek miał do mnie zaufanie i że na mnie polegał. A to wyzwalało we mnie takie siły, że potrafiłam rozwiązać każdy problem. Gdyby nie miał oparcia w kimś bliskim, byłby bardzo samotny, nieszczęśliwy. cdn