KALINA BIESIADNA
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez KALINA BIESIADNA
-
– Prowadziliście dwa równoległe życia? Danuta Grechuta: Tak to wyglądało. W domu musiał być spokój, odpoczynek. Zresztą Marek był domatorem. Lubił usiąść na kanapie, coś tam opisać albo obejrzeć ukochany sport. Zagrać w brydża. Takie nieszkodliwe przyjemności. Ludzi wprawiało to w zdumienie. Kiedyś jeden aktor nie wytrzymał: „Jak wy umiecie tak sobie zwyczajnie żyć? On je ciastka, ty robisz na szydełku”. – Robi Pani na szydełku? Serio? Danuta Grechuta: Wtedy wszystko robiłam. Suknie, spódniczki – taka moda była. Pamiętam, że chodziłam w mini. A ludzie uważali, że jak artysta, to powinien szaleć. – Jeść kawior i popijać go koniakiem? Danuta Grechuta: Mniej więcej. A jego żona powinna być ekscentryczną Dagny Przybyszewską jeżdżącą po ciuchy do Paryża. – Tymczasem Pani była kotwicą trzymającą rodzinę blisko ziemi? Danuta Grechuta: Na pewno nie mogłam lewitować, bo skończyłoby się to katastrofą. – Ale podobno prowadziliście dom otwarty, tak zwany na szlaku. Każdy mógł wpaść bez zapowiedzi? Zwłaszcza artyści z Piwnicy pod Baranami? Danuta Grechuta: Bywało, że wpadali, jeszcze kiedy mieszkaliśmy w starym domu, blisko Rynku. Pamiętam, że kiedy przychodził Piotr Skrzynecki, to noc miałam z głowy. Marek szedł spać, a ja siedziałam ze Skrzyneckim, który miał zwyczaj rozmawiać do rana. Próbowałam go wyprowadzić: „Chodź, Piotr, odprowadzę cię do domu”. Potem on mnie odprowadzał. I znowu ja jego. Tak obracaliśmy ze cztery razy, aż zaczynało świtać. – Poświęcała się Pani? Danuta Grechuta: Złożyłam swoje ciało na ołtarzu sztuki. Całe życie złożyłam. To oznaczało prowadzenie przedsiębiorstwa. Dzień i noc odbieranie telefonów. Kontrakty, umowy, zwłaszcza po 1990 roku, kiedy już można było działać pod własnym szyldem, a nie Estrady czy Pagartu. cdn
-
___Widziała pani jego obrazy? Danuta Grechuta: – Widziałam. Był utalentowany. Tak. I najlepsze, co mogłam zrobić, to pokazać dzieła Marka na szerokim forum. Poczułam się, jakby nie umarł, tylko po prostu wyjechał. – Byliście razem całe dorosłe życie. Danuta Grechuta: Poznaliśmy się w 1967, pobraliśmy w 1970. Licząc od ślubu – 36 lat. Kiedy się spotkaliśmy, oboje byliśmy na studiach. On na architekturze, ja na pedagogice. Marek wprawdzie śpiewał w kabarecie studenckim Anawa, ale nie sądziłam, że to będzie jego przyszłość. Ślub wzięliśmy właściwie dla mieszkania. – Dla mieszkania? Danuta Grechuta: Chodziło o metraż. Pamiętam, jak Marek powiedział: „Słuchaj, mam dostać mieszkanie, ale jeśli nie weźmiemy ślubu, to dadzą mi tylko garsonierę”. Każdy miał prawo do ściśle określonej powierzchni. Urzędy decydowały o całym ludzkim życiu. Pobraliśmy się więc pośpiesznie. – Zdecydowałaby się Pani wyjść za Marka, gdyby wtedy było wiadomo, że będzie artystą? Danuta Grechuta: Zdecydowałam się niezależnie od tego, kim miał zostać. To przeobrażenie z architekta w artystę działo się na moich oczach. Stawał się coraz bardziej popularny. Tylko że traktowaliśmy to jako urozmaicenie. Potem to potoczyło się jak kula śniegowa. – A Panią to przerażało? Danuta Grechuta: Chyba tak, bo gdy patrzę teraz na nas z perspektywy, to podziwiam siebie z tamtych lat. Ten wybuch popularności mógł całkiem zawrócić nam w głowie. Ale nie zawrócił. Głównie dzięki temu, że Marek miał dystans do siebie i sławy, tak jakby ta popularność go w ogóle nie interesowała. On nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego piosenki są takimi przebojami. – Trudno w to uwierzyć. Danuta Grechuta: Naprawdę. Nawet ostatnio, gdy Marek nagrał piosenkę „Kraków” z zespołem Myslovitz, dopiero od znajomych dowiedzieliśmy się, że to taki przebój. Myśmy żyli normalnie, bez gwiazdorzenia. Estrada to estrada. A dom to dom. Nie wytrzymałabym z rockandrollowcem na co dzień. cdn
-
WITAJ BIESIADO KOCHANE DRZEWKA____WITAJCIE SREBRNA AKACJO .Dziekuje Mysle,ze wszyscy kochamy piosenki Marka Grechuty. Posluchajmy wywiadu Krystyna Pytlakowskiej z Jego zona_____Danuta Grechuta. Danuta Grechuta nie słucha piosenek Marka. Wyłącza radio. Ciągle myśli, że on jest „gdzieś w Polsce” na koncercie. Że niedługo wróci. Danuta i Marek byli małżeństwem 36 lat. „Moja święta żona”, tak o niej mówił. – Jak się żyje bez Marka? Danuta Grechuta: To dopiero dwa lata. Ciągle nie może dotrzeć do mnie, że go nie ma. Ciągle widzę go żywego. Pierwsze pół roku było najtrudniejsze. Nie mogłam słuchać jego piosenek. W samochodzie włączam radio – głos Marka. W domu telewizor – głos Marka. Wyłączałam więc. Teraz już jest spokojniej. Może dzięki działaniom, jakie podjęłam. Już drugi raz zorganizowałam koncert galowy upamiętniający rocznicę jego śmierci. Rok temu był kameralny. Ale w tym zamienił się w Festiwal Twórczości Marka Grechuty. Bardzo mi pomogła Anna Treter wraz ze swoją fundacją Piosenkarnia promującą młode talenty. Bałyśmy się, że nie będzie chętnych wykonawców, a tymczasem ich ilość przeszła najśmielsze oczekiwania. Na festiwalu zaprezentowano całą gamę dokonań artystycznych Marka – kompozycje, teksty, piosenki i malarstwo. cdn
-
"....Serce radosne jest zwyczajnym skutkiem serca płonącego miłością....."___Matka Teresa z Kaluty
-
KOCHANE DRZEWKA__________ JARZEBINKO CZERWONA i DRZEWKO OLIWNE _________witajcie.Dziekuje Pejzaze zimowe___zapraszam do galerii:) U mnie to juz wspomnienie w tym roku.I dobrze,bo zima dala nam w kosc i to jak.,,,I w dalszym ciagu nie opuszcza Chicago :) A jak tam w Europie? Z doniesien wynika,ze tez daje popalic.Czy wszedzie??? http://www.fotoplatforma.pl/fotografia/pl/5075/ JARZEBINKO CZERWONA__________dziekuje za piekne opowiadanie i czekam na ciag dalszy.Trzymasz nas w napieciu,,??? A moze jestes dostepna na skype? Jestem jeszcze chwileczke i pokazuje Ci zielone swiatlo :) Pozdrawiam bardzo serdecznie
-
SZCZĘŚCIE DAJE PIENIĄDZE _____to efekt kolejnej właściwości szczęścia. Okazuje się, że o uznaniu życia za udane nie decyduje ilość posiadanych pieniędzy, lecz znaczenie, jakie się do nich przywiązuje. Przeprowadzone również w Polsce badania wykazały, że im dla danej osoby pieniądze są ważniejsze, tym mniej jest zadowolona z tego, co osiągnęła. Nie potrafi się niczym cieszyć, gdyż albo drży o majątek, albo wszelkimi sposobami stara się go powiększać, co wpędza ją w stres. Nigdy nie czuje się spełniona, ponieważ zawsze wypatrzy w swoim otoczeniu kogoś, kto ma lepiej. Obca jest jej też radość z pomagania innym, bo liczy się tylko jej dobro. Profesor Janusz Czapiński wskazuje na jeszcze jedną, zadziwiającą cechę szczęścia. Zgodnie z porzekadłem, pieniądze faktycznie go nie dają, ale za to ono może dać pieniądze! Ludzie otwarci na innych, pogodni, optymistyczni łatwiej nawiązują kontakty, są bardziej lubiani, mają więcej znajomych i w efekcie częściej otrzymują intratne propozycje, awansują i robią kariery. – To, że komuś rosną zarobki, nie czyni go bardziej szczęśliwym, ale szczęśliwsi mogą liczyć na większy wzrost zarobków w przyszłości – wyjaśnia profesor Czapiński. Wiele wskazuje więc na to, że dylemat, czy szczęście to możliwość zaspokajania pragnień, czy umiejętność dokonywania wyrzeczeń, jest sztuczny, gdyż szczęśliwi i tak osiągają to, czego chcą. A cała sztuka polega na poznaniu samego siebie i odkryciu tych prawdziwych, wynikających z charakteru i osobowości potrzeb. Każdy ma swoją miarę szczęścia. Jeśli dobierze ją właściwie, to niezależnie od tego, gdzie mieszka, ile zarabia, co posiada, może go zaznać __mowi Katarzyna Pomorska.
-
Naukowcy wnikliwie przeanalizowali nie tylko związki między szczęściem i zamożnością, wzięli pod uwagę także wykształcenie, rodzaj pracy, miejsce zamieszkania, płeć badanych. I stwierdzili, że istnieje jeden czynnik, który to poczucie życiowej satysfakcji wyraźnie zwiększa, a jest nim okazywanie dobroci innym. Niezliczone eksperymenty psychologiczne wykazały, że daje to dużo większe i trwalsze zadowolenie niż przyjemności, jakich samemu się doświadcza. By się o tym przekonać, nie trzeba zresztą żadnych naukowych doświadczeń, wystarczy choćby przypomnieć sobie własne doznania, gdy zwróciliśmy uwagę ekspedientce w sklepie, że się pomyliła i wydała nam zbyt dużo reszty. Niby drobiazg, a chyba każdy, kto to zrobił, poczuł się jakoś lżej i lepiej. Podobnej satysfakcji dostarcza wrzucenie do puszki datku dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ta magiczna moc dobrych uczynków udziela się wszystkim, niezależnie od stanu zamożności. Nie bez przyczyny tak wiele osób naprawdę bardzo bogatych angażuje się w działalność charytatywną. Bill Gates po tym, jak zajął pierwsze miejsce na listach najbogatszych ludzi świata, został również najhojniejszym filantropem. Sumy, które za pośrednictwem swoich fundacji przekazuje na cele dobroczynne, to już nie tysiące, ale miliardy dolarów. – W naturę człowieka wpisane są zasady, które sprawiają, że los innych nie jest mu obojętny, a dla poczucia własnego szczęścia niezbędne jest mu szczęście innych – mówił w ubiegłym roku na spotkaniu elit biznesu i polityki w Davos. Są i tacy, którzy nie podzielają poglądów Gatesa. Na świecie nie brak sknerów i egoistów. Właśnie wśród nich trudno znaleźć szczęśliwych.
-
Profesor Martin Seligman mowi: Prawdziwą satysfakcję daje pełne wykorzystanie własnych, często nie do końca poznanych, umiejętności, zalet i talentów. Dopiero gdy tak się dzieje, życie nabiera sensu i kolorów. Nie ma znaczenia, czy jest się bogatym czy biednym, liczy się to, że robimy, co lubimy, co nas pochłania, w co szczerze się angażujemy. W swych książkach Marek Kamiński pisze: „Zobaczyłem kawał świata.Czułem się szczęśliwy, stojąc na najwyższych wierzchołkach. Ale koron i biegunów jest tak wiele, jak bogata bywa nasza wyobraźnia. Każde marzenie to kolejny szczyt do zdobycia. Prawdopodobnie jednak nie osiągnięcie celu jest najważniejsze, lecz droga, która do niego prowadzi i to wszystko, co się na niej zdarza”. Słowa Marka Kamińskiego świetnie oddają życiową filozofię ludzi szczęśliwych. Oni nie stoją w miejscu, lecz dążą do tego, co dla nich najważniejsze. Nie ma znaczenia, czy jest to wychowywanie dzieci, hodowanie kwiatów w ogródku, występowanie w filmach, prowadzenie wielkiego biznesu. ..itd...itp
-
Nawet jeśli rodzimy się z zapisaną w genach skłonnością do nadwagi, dzięki odpowiedniemu stylowi życia i diecie mamy szansę na zachowanie zgrabnej sylwetki. To samo dotyczy szczęścia – odpowiedzieli psycholodzy przekonani, że człowiek może jednak wpływać na swój los. Najpełniej ich poglądy wyraził przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego profesor Martin Seligman, autor popularnej również w Polsce książki „Prawdziwe szczęście”. W swych rozważaniach zwracał szczególną uwagę na różnicę między przyjemnościami a poczuciem życiowego spełnienia. To z mylenia tych pojęć wynika przeświadczenie, że ludzie, którym się powiodło, którzy zdobyli majątek i sławę, tak naprawdę nie są szczęśliwi.
-
Pieniądze i szczęście nie mają ze sobą żadnego związku – ogłosił więc profesor psychologii David Myers. – Niezależnie od tego, czy człowiek jest bogaty, czy nie, może być szczęśliwy lub nie. Genetyk i psychiatra profesor David Lykken nie tylko się z tym zgodził, ale opracował też teorię, która miała wyjaśniać, dlaczego tak się dzieje. Głosi ona, że podobnie jak wiele innych cech, również zdolność do bycia szczęśliwymi mamy zapisaną w genach. To one decydują, ile serotoniny i innych substancji chemicznych wpływających na nastrój i samopoczucie wydziela nasz mózg. Na potwierdzenie tej hipotezy naukowiec przytaczał wyniki badań nad szczęściarzami, którzy wygrali miliony na loteriach. W pierwszym momencie wszyscy wpadali w euforię, snuli fantastyczne plany, ale już po roku, a najpóźniej po dwóch latach ci, którzy wcześniej nie potrafili się cieszyć życiem, ponownie stawali się smutni i ponurzy. Natomiast osoby zawsze pogodne i optymistyczne tak jak wcześniej tryskały radością i energią. – Tak jak skłonność do tycia czy talenty artystyczne, również umiejętność cieszenia się życiem jest cechą wrodzoną – przekonywał profesor Lykken – i nie da się jej zmienić.
-
WITAJ BIESIADO KOCHANE DRZEWKA___________witajcieSREBRNA AKACJO.Dziekuje JARZEBINKO CZERWONA____macham do Ciebie Aby być zadowolonym, nie dość jest mieć majątek, zdrowie czy urodę, lecz potrzeba znajdować w nich upodobanie – pisał w słynnym traktacie „O szczęściu” wybitny polski filozof Władysław Tatarkiewicz. To zdanie jest najkrótszą i najtrafniejszą odpowiedzią na pytanie, co to znaczy być szczęśliwym. Nieważne, co posiadasz, czym się zajmujesz, gdzie żyjesz – ważne, by odpowiadało to Twoim pragnieniom i autentycznym potrzebom. Pozdrawiam bardzo serdecznie
-
A ja tez uwielbiam porcelane! Istne cudenka___im starsze,tym cenniejsze.Im mniejsze,tym bardziej wzbudzaja moj zachwyt. Z wiekiem coraz bardziej uwielbiam ja____podobnie jest z muzyka klasyczna......:):):) Milego popoludnia niedzielnego Do zobaczenia.Pa,pa
-
Zamurowało mnie na ułamek sekundy, a później chwyciłam cholerną wazę i... – nim zdążył mnie dopaść – gruchnęłam nią z całej siły o marmurową posadzkę. Roman zaproponował alimenty dla mnie, jeśli nie będę stwarzała problemów na sprawie rozwodowej. Pakowałam swoje manatki przy pomocy Joli. –To już wszystko? – zapytała przyjaciółka, domykając z trudem ostatnią walizkę. – Wszystko – wzruszyłam ramionami. – Nie weźmiesz nic z tych rzeczy? – zagadnęła. – Daj spokój! – obruszyłam się. – Po pierwsze, nie należą do mnie. Po drugie, nie mogę już na nie patrzeć! Chodźmy! – Nie bądź głupia – powiedziała stanowczo. – Nie mieliście rozdzielności majątkowej, więc należą tak samo do ciebie, jak do niego. Przynajmniej te, które kupił podczas trwania waszego związku. Zmarnowałaś trzy lata życia! Rzuciłaś przez niego pracę. Nie bądź frajerką. Zawahałam się. – Nie – powiedziałam wreszcie, choć z lekkim żalem. – Zmywajmy się stąd. Sama dam sobie radę. On naprawdę kocha te graty. Co najwyżej zażądam jednej takiej skorupy przy podziale majątku. Ale nie na sprzedaż. Na pamiątkę! Milej lekturki:)))
-
Nie było sensu się spierać. Dopiero dziś to rozumiem. Nasze argumenty kompletnie się mijały, a żadne z nas nie zamierzało ustąpić. Ludzie powinni dobierać się według charakterów i upodobań, a nie tylko czysto powierzchownych zalet. Prawie się nie znaliśmy, decydując się na to małżeństwo! Nic więc dziwnego, że nasz związek zakończył się z hukiem. Dosłownie. Gdyż przy kolejnej awanturze huknęłam o podłogę jego kosztowną mandżurską wazą, która rozbiła się na tysiąc kawałków. I raczej wątpię, by dało się ją jeszcze skleić. Podobnie jak nasz związek. Ale po kolei: Któregoś dnia znajomi zaproponowali nam kupno swego letniego domku za miastem. Okazyjnie. Marzyłam o tym. – Nie stać nas na to – wzruszył ramionami, gdy zagadnęłam go na ten temat po kolacji, gdy już zostaliśmy sami. – Jesteś pewny? – Tak, nie ma o czym rozmawiać! Spojrzałam na wielką mandżurską wazę, stojącą w rogu pokoju. Lśniła i migotała w świetle słońca niczym złocony klejnot. Nie należała może do najcenniejszych w jego zbiorach, lecz wielbił ją szczególnie, ponieważ zapoczątkowała kolekcję. Nieraz obserwowałam z zawiścią, jak pieszczotliwie gładzi ją drżącymi dłońmi, patrząc na nią z zachwytem, jak na jakąś kochankę. – Ile kosztuje taki wazon? – zapytałam. – To nie twoja sprawa – odparł krótko. – A właśnie, że moja! – brnęłam dalej. – Masz swoje skorupy, a ja chcę mieć ogród! Nie możesz poświęcić jakiegoś głupiego wazonu, by mi go podarować?! – Nie waż się nawet o tym wspominać! – Bo co?! Bo zranię uczucia chińskiej wazy?! – roześmiałam się histerycznie. – A moje uczucia cię choć trochę obchodzą?! Wiesz co? Mam już serdecznie dość tej twojej ohydnej porcelany! Wreszcie na mnie spojrzał zimno. – A ja, szczerze mówiąc, mam już dosyć ciebie – stwierdził. – Popełniłem błąd, żeniąc się z tobą. Ty też popełniłaś błąd. Nie pasujemy do siebie. Sądzę, że rozwód będzie najlepszym dla nas wyjściem. cdn
-
Pogodziliśmy się w końcu, ale ta jego porcelana stała się odtąd moim wrogiem numer jeden. Niemal nie mogłam na nią patrzeć. Nawet jej uroda wydawała mi się policzkiem wymierzonym we mnie. I oby tylko na tym się skończyło! Niestety. Okazało się, że te skorupy naprawdę są dla niego ważniejsze nie tylko ode mnie, ale nawet od całego realnego świata. Niemal całe zarobki pchał w tę upiorną porcelanę. Wciąż uzupełniał tę swoją kolekcję, biegał po antykwariatach, aukcjach i prywatnych kolekcjonerach, jak nazywał innych podobnych sobie szaleńców. Pewnego dnia poruszyłam temat dzieci. Chciałam mieć dzieci. On jednak nadął się cały, gdy tylko o tym usłyszał. – Nie ma mowy! Jeszcze mi tutaj dzieci potrzebne. – Boisz się, że ci potłuką porcelanę? – Ta porcelana to są właśnie MOJE DZIECI! Pojmujesz?! – odparł zimno. – Czy ja ci kiedykolwiek dałem do zrozumienia, że masz być inkubatorem? – Jesteś szalony – powiedziałam. – A ty jesteś głupia. – Nie mam ochoty żyć w muzeum! – krzyknęłam rozpaczliwie. – Jestem żywą kobietą! Nie zauważyłeś tego?! Wciąż tylko siedzę tu sama pośród tych okropnych, zimnych, martwych skorup! Potrzebuję żywych ludzi, żywych istot! Chociaż psa, albo kota! Ale nie. One także mogłyby uszkodzić twoje cenne wazony, podobnie jak dziecko, prawda?! cdn
-
Po naszej rozmowie postanowiłam urządzić Romanowi niespodziankę. Chciałam, by zrozumiał, że przedmioty użytkowe wtedy są żywe, gdy służą człowiekowi, zgodnie ze swoim przeznaczeniem. A nie na odwrót. Więc kiedy wieczorem wrócił do domu po pracy, zastał mnie ubraną w nową wieczorową kreację, w wazach stały świeże kwiaty, w porcelanowych lichtarzach świece, a jeden z jego serwisów ustawiłam na stole. W dzbanku była pachnąca aromatycznie kawa, w cukiernicy cukier, w małym brzuchatym dzbanuszku śmietanka, a na salaterkach ułożyłam apetyczne ciasteczka. – Co... Co to ma znaczyć?! – jego twarz spurpurowiała, a na skroniach wystąpiły niebieskawe żyły. – Oszalałaś?! Co to jest, do cholery?! – Nie denerwuj się, kochanie – spłoszyłam się. Już nie byłam taka pewna, że to był dobry pomysł. – Bardzo uważałam... Chciałam tylko, żeby te piękne rzeczy się do czegoś przydały. A tak, to tylko się marnują... – Idiotka! – złapał się za głowę. – Kompletna idiotka! Ożeniłem się z idiotką! Z furią powyrzucał kwiaty z porcelanowych wazonów. Potem przez całą noc mył i polerował każde naczynie z osobna. Tego wieczoru poszłam spać sama. Roman do rana doprowadzał do porządku swoją kolekcję. – Posłuchaj – powiedział przy śniadaniu już uspokojony. – Umówmy się. Moja kolekcja nie służy do zabawy. Zrozumiałaś? Już nie oczekuję, że zarażę cię swoją pasją, lecz wymagam jednego – nie ruszaj więcej mojej porcelany! Podkusiło mnie: – Nie dotykać eksponatów! – powiedziałam drwiąco. – Tak jest! – odparł na to z całą powagą. A nawet z naciskiem. – Dokładnie tak. Cieszę się, że wreszcie coś do ciebie dotarło. cdn
-
Nie miałam zamiaru rywalizować z porcelaną, a jednak ona niespodziewanie zaczęła zajmować coraz więcej miejsca w moim życiu. Roman podsuwał mi mnóstwo naukowych opracowań na jej temat i żądał ode mnie, bym to wszystko czytała. Nawet mnie egzaminował, tak że po kilku tygodniach nauczyłam się już z grubsza rozróżniać wyroby dalekowschodnie od porcelany, dajmy na to, miśnieńskiej albo drezdeńskiej. Byłam z siebie dumna, bo on wydawał się tym zachwycony – jednak tak naprawdę mnie to wcale nie pociągało. Podziwiałam piękno tych przedmiotów, owszem, lecz co mnie w zasadzie obchodziły jakieś style i epoki? Zwłaszcza, że nie pozwalał mi nawet ich dotykać. Sam je czyścił i pieścił godzinami. Dłużej niż mnie, na litość boską! Gdy pewnego dnia odważyłam się sama odkurzyć te wazy – chciałam dobrze – wybuchła pierwsza awantura. – Nigdy więcej tego nie rób! – krzyczał. – Nie waż się ich dotykać! O nieszczęście nietrudno! Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jakie to jest cenne! Wściekłam się. Nic mu nie odpowiedziałam, lecz nie miałam zamiaru na dłuższą metę tego tolerować. Zwierzyłam się Joli. – Serio? – wytrzeszczyła oczy. – To fanatyk. Słuchaj, mam pomysł! cdn
-
Zamieszkaliśmy w dużym mieszkaniu Romana, pełnym stylowych mebli i cennych przedmiotów. Wszędzie królowała zabytkowa porcelana. W oszklonych gablotach stały rokokowe porcelanowe figurki i bogato zdobione serwisy do kawy lub herbaty. Na komodach, stolikach, parapetach i podłodze pyszniły się malowane wazy lśniące błękitem i złoceniami. Wszystko to było piękne, lecz martwe. Tak mi się zdawało. W wazonach nie było kwiatów, a filiżanki nie służyły do picia kawy. One tylko stały jak na wystawie. Roman był kolekcjonerem starej porcelany. Wiedziałam o tym już przed ślubem, a nawet bardzo mi to imponowało, jednak nie bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, na czym to polega. Tymczasem on miał w domu prawdziwe muzeum. Niewiele brakowało, by na wszystkich swoich porcelanowych cackach ponalepiał napisy: čNie dotykać eksponatów! – Kochanie – oznajmił mi z dumą, gdy tylko się do niego wprowadziłam. – To są moje skarby! Część już ci pokazywałem, ale teraz będą należały także do ciebie. Objaśnię ci pochodzenie każdego z tych przedmiotów. Wszystkie są cenne, niektóre mają nawet po kilkaset lat. Oto mój największy skarb, chińska waza z epoki Ming. Jest tylko lekko uszkodzona, ale poddałem ją fachowej renowacji. A to oryginalna osiemnastowieczna porcelana Imari, pochodząca z Japonii. Tutaj mieści się kolekcja porcelany miśnieńskiej, a te figurki to charakterystyczne wyroby wiktoriańskiej Anglii... Oczy mu błyszczały. Wspięłam się na palce i pocałowałam go. – A ja nie jestem twoim skarbem? – zapytałam zalotnie. – Co? – zerknął na mnie, jakby przebudzony ze snu. – Oczywiście, że jesteś... Ale te rzeczy, kochanie, już bez żartów, to są naprawdę prawdziwe skarby! Trzeba obchodzić się z nimi nadzwyczaj ostrożnie. – Rozumiem – machnęłam ręką. – Widzę, jakie to wszystko kruche! Nie martw się. Chodźmy już lepiej do łóżka.. cdn.
-
WITAJ BIESIADO KOCHANE DRZEWKA___________witajcie Dziekuje Posluchajmy zwierzen Lidii :):):) Uważałam się za szczęściarę. Mój mąż był przystojny, na stanowisku, bardzo dobrze zarabiał... Miał też wyjątkową pasję. Zbierał starą porcelanę. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby ona nie okazała się ważniejsza ode mnie... Wydawał się idealnym kandydatem na męża. Same zalety. Dojrzały, przystojny, wykształcony, kulturalny, na stanowisku... Po prostu szczyt marzeń! Zakochałam się od razu na pierwszej randce. Poznała nas ze sobą moja przyjaciółka na przyjęciu, które wydawała z okazji swego awansu – był jej szefem i jednocześnie dobrym znajomym. Nie mogła się go nachwalić. – Niedawno rozwiódł się z żoną, ale z tego, co wiem, to ona go rzuciła – mówiła mi po przyjęciu. – Przystojniak, co? Och, gdybym nie była mężatką! Ty jesteś wolna! Zajmij się nim, szkoda takiego faceta... – Chcesz mnie wyswatać? – zażartowałam. Roman podobał mi się, nie powiem, ale nie mierzyłam tak wysoko. Byłam tylko skromną pracownicą biurową. – A dlaczego nie? – mrugnęła do mnie Jola. – Jesteś młoda, atrakcyjna i do wzięcia! Spodobałaś mu się, cały czas wodził za tobą oczami. Umówię was! No i w ten sposób zaczęliśmy się spotykać, a już po kilku miesiącach Roman oświadczył mi się, przynosząc bukiet róż i platynowy pierścionek z szafirem, zupełnie jak na przedwojennych filmach. – No i widzisz? – szepnęła mi Jola na ucho, zamiast stereotypowych życzeń ślubnych. – Ty to masz szczęście! Nawet nie trzeba ci go życzyć! Fajnie będzie mieć żonę szefa za przyjaciółkę... Też uważałam się za szczęściarę. Nie musiałam już pracować, Roman zarabiał wystarczająco, by nas oboje utrzymać. Sam zachęcił mnie do tego, bym zrezygnowała ze swojej kiepskiej posady. – Zajmiesz się domem – powiedział, całując mnie czule. – No i mną... I sobą, byś zawsze wyglądała tak pięknie jak teraz. – Myślisz, że się nie zanudzę, kiedy ciebie nie będzie? – Znajdziemy dla ciebie zajęcie – zaśmiał się. – Będziesz kustoszem naszej prywatnej kolekcji! cdn
-
hihi___wydrukujmy i byc moze inne ,,sorry.:):)
-
Dla nerwusa Poprawia samopoczucie oraz koi nerwy. Pomaga także na rozdrażnienie spowodowane zmianami pogody. - Nalewka lawendowa: do słoja wsyp 4 czubate łyżki suszonych kwiatów lawendy, zalej szklanką wódki i szklanką wody. Zakorkuj i odstaw na tydzień. Codziennie wstrząsaj. Przecedź. W razie silnego stresu, pij po małym kieliszku. KOCHANE DRZEWKA_________zapamietajmy te str.naszego topiku,albo wydrujumy je.Tak na wszelki wypadek,,,:) Uciekam na przejazdzke rowerowa.Pa,pa Do zobaczenia
-
Na kaszel i katar Mikstury udrożniające drogi oddechowe, działające przeciwbakteryjnie i wzmacniające odporność. - Nalewka propolisowa: wsyp 50 gramów propolisu do butelki z ciemnego szkła. Dolej szklankę spirytusu i pół szklanki przegotowanej wody. Zakorkuj butelkę. Postaw w ciemnym miejscu. Codziennie wstrząsaj. Po 2 tygodniach przecedź przez gazę. Gdy dostaniesz kataru, zażywaj po 15–20 kropli nalewki 3 razy dziennie, najlepiej na kostce cukru. - Aromatyczny odwar: wrzuć do garnka 2 goździki, 3 gwiazdki anyżku, łyżeczkę rozdrobnionej kory cynamonu i łyżeczkę ziela tymianku. Gotuj pod przykryciem 3–4 minuty i odstaw na kwadrans. Pij rano i w południe po pół szklanki. Do każdej porcji dodaj łyżkę soku z cytryny i miód (do smaku).
-
Przy nadciśnieniu W obniżeniu poziomu cholesterolu oraz ciśnienia krwi pomoże ci czosnek (jadaj po 2 ząbki dziennie) lub przygotowane z niego nalewki. - Nalewka tybetańska: Obierz główkę czosnku. Ząbki zmiażdż lub drobno posiekaj. Przełóż do butelki z ciemnego szkła i zalej 1/2 szklanki koniaku. Zakorkuj i odstaw na 2 tygodnie. Przecedź. Pij 2 razy dziennie po 25 kropli. - Nalewka czosnkowa na spirytusie: Obierz i posiekaj 6 dużych ząbków czosnku. Wrzuć je do słoika, zalej szklanką spirytusu i szczelnie zamknij. Odstaw na tydzień w ciemne, chłodne miejsce. Przecedź, przelej miksturę do ciemnej szklanej butelki, zakorkuj ją i odstaw jeszcze na 3 dni. Zażywaj 3 razy dziennie przed posiłkiem. Kurację stosuj raz w roku. Zacznij od 1 kropli. Każdą kolejną dawkę zwiększaj o kroplę – aż do wyczerpania nalewki.
-
Na bezsenność Zasypianie i przesypianie całych nocy ułatwiają preparaty kojące nerwy. - Domowa waleriana: utłucz lub zmiel 2 szyszki chmielu. Dodaj łyżeczkę ziela kozłka lekarskiego. Zalej szklanką wrzątku, przykryj i odstaw na 15 minut. Odcedź. Wypij pół godziny przed snem. - Pachnąca poduszka: skrop poszewkę 3–4 kroplami olejku z kwiatu pomarańczy gorzkiej. - Herbatka melisowa: łyżeczkę suszonego ziela melisy zalej szklanką wrzątku, przykryj i odstaw na 10 minut. Gdy napar przestygnie do 50–40°C, posłódź go naturalnym miodem (najlepiej lipowym). Wypij pół godziny przed snem. cdn
-
Na łamanie w kościach Okłady uśmierzające ból, działające przeciwzapalnie, rozgrzewające i poprawiające ruchomość stawów. - Z nasion lnu: czubatą łyżeczkę zmielonych nasion zalej pół litra chłodnej wody, podgrzewaj do wrzenia, a potem gotuj jeszcze 5 minut na wolnym ogniu. Gdy wywar lekko przestygnie, namocz w nim gazę. Przyłóż ją do chorego stawu, owiń ceratką i zostaw na 3 godziny. - Z gorczycy: do bawełnianego woreczka wsyp nasiona gorczycy białej. Zaszyj woreczek, potem przyłóż go do bolącego stawu i owiń ciepłym materiałem. Noś przez kilka godzin. cdn