KALINA BIESIADNA
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez KALINA BIESIADNA
-
:):):):) Przyszedl Dorian z Mariuszem.Bartek i Slawek nic nie wskorali,musieli oddac paszporty,bo nie mieli ani pieniedzy ani pracy.Za tydzien mieli oddac co do grosza lub przynajmniej miec w miare stala prace,aby nie dostac w tak zwany ryj.Nastepna bylam ja. __A co z toba?___zapytal Dorian. Ja mu na to:__Prosze,oto piec funtow,czterdziesci jestescie mi winni za prace. Musze dodac jeszcze,iz pracowalam bez zadnej umowy,czyli „na gebe”,wiec troche sie obawialam,ze zostane zrobiona w konia. __Zajmuje sie mieszkaniami,wiec prosze mi zaplacic czterdziesci piec funtow,a te czterdziesci prosze upomniec sie u Adama___powiedzial Dorian. _”Co tu robic?___rozmyslam. __Od mojego paszportu ci wara.Wyrzuc mnie na ulice,to pojde do konsulatu,a jak mnie zabijecie,to przynajmniej skoncza sie moje problemy.” _Firma mnie wynajela do pracy,od firmy wynajmuje mieszkanie,wiec daje firmie piec funtow w gotowce,czterdziesci zarobilam uczciwie.Panowie__jak wy sie rozliczacie,to nie moja sprawa__mowie do Doriana.Nie moja sprawa. Mariusz az podniosl sie z kanapy,na ktorej wygodnie rozsiadl sie i wystartowal do Doriana:__Robote pani zrobila? __Tak__mowi Dorian. Na to Mariusz wrzasnal:__No to bierz od pani te piec funtow i glowy jej nie zawracaj! Zaskoczony Dorian zrobil sie nagle strasznie malutki i potulny /ma ok.2m wzrostu!/,wzial pieniedze i obaj wyszli. Chlopaki z mieszkania przezyli szok: jeszcze nikt sie tutaj tak nie postawil! cdn
-
powiedziane,,,sorry____to chyba ze wzruszenia :)
-
Jak to pieknie powiadziane,,,, "Człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć o nim".
-
SMIERC TO NIE KONIEC Listopadowe cmentarze.Swiezo przystrojone groby. Zywi i umarli na krotko zebrani razem w jednym miejscu. Szukaja sie wzajemnie,ale nie moga do siebie dotrzec. To straszna rozlaka i bezgraniczna niemoc. Niespokojny myslisz nagle o wlasnej smierci. Strach przed smiercia stoi tak blisko obok radosci zycia. Smierc___przemozna sila psujaca zabawe. Zakrada sie do wszelkich uciech, podkopuje kazda pewnosc,dlawi narzad, ktorym wdychasz radosc zycia. Nikt nie zna sie na smierci. Milczymy,wypieramy z pamieci,zapominamy. Wszystko sprowadza sie do pytania: Czy smierc jest koncem,czy nie? Jesli to koniec,twoje umieranie przybierze charakter straszliwego okaleczenia. Jesli to nie koniec,twoja smierc uzyska zadziwiajaco nowy wymiar. Masz wybor: Wszystko albo nic, sens albo bezsens zycia,Bog albo nieskonczona pustka. Tajemnice zycia i smierci wiaza sie z tajemnica Boga. Bez wzgledu na to,czy jestes wierzacy,czy nie, zycze ci tylko jednego: NADZIEI. Nadziei,ktora az do twego ostatniego tchnienia da ci radosc zycia,bys mogl byc szczesliwy. Phil Bosmans
-
"Dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny są w Polsce również dniami pamięci narodowej. Płoną więc znicze w cmentarnych kwaterach żołnierskich, na grobach powstańczych, na bezimiennych - tak licznych w Polsce - polnych i leśnych mogiłach żołnierskich, na miejscach straceń, przy tablicach pamiątkowych poświeconych pamięci poległych i zabitych we wszystkich wojnach. Płoną również ognie ma grobach ludzi szczególnie zasłużonych dla Polski i jej kultury. Zarówno więc dawne, jak i obecne obchody Świąt Zmarłych łączy ta sama, niezmienna idea i intencja - jest nią nieprzemijająca pamięć, dzięki której, zgodnie z sentencją: non omnis moriar - nie wszystko w nas umiera."
-
NADZIEJA NA ODPOCZYNEK Listopad.Napawa nas spokojem wewnetrznym, sklania do przemyslen. Wynalezlismy wiele sposobow na ratowanie smiertelnie chorych. Upiekszamy nasze mieszkania i potrafimy wytwornie jadac. Czujemy sie w zyciu tak pewnie, jakby mialo sie ono nigdy nie skonczyc. Ale jest to oszukiwanie siebie. Codziennie slyszymy o smiertelnych wypadkach. W naszym otoczeniu przyjaciele,dobrzy znajomi zapadaja na ciezkie choroby i umieraja. Z faktu smierci,ktora nikogo nie oszczedza, musimy nauczyc sie zyc. To,co zachowuje swa wartosc w chwili smierci, ma rowniez wartosc w trakcie zycia. Na przyklad przyjazn i milosc. Kto byl kochanay,kto doswiadczyl prawdziwej przyjazni, moze umrzec wdzieczny,poniewaz jego zycie bylo piekne. Kto wierzy,kto czuje sie kochany przez Boga, kto uwaza sie za przyjaciela Boga, moze zyc i umrzec pelen nadziei na wieczny odpoczynek. Phil Bosmans
-
:):):):):) Wieczorem jednak pogadalismy z Olgierdem i wyszlismy z zalozenia,ze co szkodzi sie zapytac.Moze maja tez inne prace..Poszlismy tam w sobote rano,ale bylo zamkniete,wiec ustalilismy,ze pojdziemy w poniedzialek. W sobote zbierano pieniadze za mieszkanie.Zostalo mi okolo 10 funtow do konca zycia,,,Pomyslalam sobie:”Mam zarobione u Adama 40 funtow,doloze jeszcze 5 i bede miec zaplacone miszkanie do Wielkiego Piatku.Na jedzenie zostanie mi 5 funtow,,,Jak nie znajde do tego czasu pracy__musze odejsc. Od synow nie bede wiecej niczego brac,oni musza zyc___ja nie”. Po poludniu chlopaki z mieszkania poszli grac w pilke nozna ze Szkotami.Zostalam tylko ja,Bartek i Slawek.Obaj mieli zamiar prosic Doriana o cierpliwosc. cdn
-
:):):):) Wszystko byloby OK,gdyby nie fakt,ze w momencie,gdy stali sie niewyplacalni,a Adam nie oferowal zadnej pracy,Dorian zabieral paszporty.W razie „klopotow’ byly przypadki pobicia przez Mariusza i jego szemranych kumpli.Na te chwile,gdy ich poznalam,Olgierd byl juz bez paszportu.,,, Zdesperowani szukalismy bezskutecznie pracy we trojke.Wieczorami chodzilismy z Olgierdem na dlugie spacery i to nas trzymalo przy zyciu.On opowiadal mi o sobie i swojej rodzinie,ja opowiadalam o swoich problemach,ktore wygnaly mnie z Polski i bylo nam lzej.Wspierajac sie nawzajem mielismy sile do dalszej walki o byt.Nasza wiara w lepsza przyszlosc dodawala sily Bartkowi,ktory tutaj byl bardziej zagubiony niz my oboje razem wzieci. Nadchodzil Wielki Tydzien,tak koscielny jak i mijajacy byc dla mnie ostatnim lub pierwszym nowego zycia.W srode przed Niedziela Palmowa poszlam do Biblioteki Glownej w Edynburgu poszukac pracy przez Internet.Znalazlam ogloszenie na portalu,ze poszukuja jednej osoby do pracy na Orkney,w fabryce ryb.Pomyslalam sobie :”Ryby? Nigdy! Jestem na nie uczulona”.W piatek weszlam znowu na Internet i znowu to samo ogloszenie.Gdy wrocilam do mieszkania,mowie do Bartka,ze jest praca w fabryce ryb na Orkney. __Gdzie to jest i ile osob potrzebuja?__zapytal __Niestety,niedaleko.Na dodatek potrzebna jest tylko jedna osoba. __W takim razie ja nigdzie nie jade.Nie ruszam sie bez Olgierda,bo on zna troche jezyk,a ja ni w zab. __No to ja tez nie reflektuje___odparlam z pewnoscia w glosie. cdn
-
:):):):):) Mieszkanie bylo duze,na IV pietrze.Mieszkalo w nim dziewieciu mlodych mezczyzn i dwie dziewczyny pracujace jako kelnerki w nocnym lokalu.Ja bylam dwunasta. W pokojach mieszkaly po 2 osoby,tylko ja i jeszcze jeden mezczyzna mielismy „jedynki”. Dwoch lokatorow bylo uciekinierami z Polski,bo mialo wyroki sadowe.Czesc mieszkancow pracowala,niektorzy szukali pracy.Nie moglam narzekac,byli w porzadku,a warunki mieszkaniowe tez calkiem przyzwoite.Wlos mi z glowy nie spadl.Zaplacilam Dorianowi 25 funtow,ktore wyliczyl jako naleznosc do soboty i zaczelam liczyc na cud,,,, W tym mieszkaniu poznalam Olgierda i Bartka.Olgierd byl taka sama ofiara losu jak ja.Z Polski wygnaly go dlugi.Mial 34 lata.W kraju zostala zona i dwie male coreczki.Olgierd bardzo tesknil za nimi.Opowiedzial mi,ze zadluzyl sie na budowe domu,nie dal rady splacic kredytu,wiec sprzedal samochod i wyjechal do Londynu do__podobno zalatwionej- pracy.Posrednik ,owszem,znalazl sie,ale ale zawiozl ich do jakiegos domu,gdzie dwudziestu chlopa,nie znajacych jezyka angielskiego,spalo pokotem na podlodze i czekalo na prace.Praca jednak nie przychodzila.Nie zjawil sie tez posrednik,ktoremu ci naiwniacy zaplacili niemale pieniadze.Po kilku dniach Olgierd i Bartek znalezli innego posrednika,ktory rowniez za forse,obiecal prace w Edynburgu.Pojechali wiec do Edynburga,ale okazalo sie,ze i tym razem zostali zrobieni w konia.Byli bez pracy i bez pieniedzy.Znalezli jednak w Internecie firme Adama i Doriana.Dali im dorywcza prace i mieszkanie. cdn
-
JESLI ODWAZYSZ SIE NA NIA SPOJRZEC Jestes skazany na smierc.Nie wiesz tylko jeszcze, kiedy wyrok zostanie wykonany.Smierc podaza za toba: We wszystkie dnie i noce,na wszystkich drogach. Ale dopoki nie odczujesz na wlasnej skorze lub nie zobaczysz,jak sie zbliza do ukochanego czlowieka, chcialbys zyc tak,jakby smierc nie istniala. A jednak kazdego ranka gazety przynosza nowa liste zmarlych.Miedzy wierszami artykulow znajdujesz bezimiennych,ofiary wojen i przemocy, katastrof zywiolowych,wypadkow lotniczych i tych,ktorzy stracili zycie na drogach. Ludzi,o ktorych szczegolowo pisze prasa, poniewaz stali sie ofiarami przestepstwa. Byc moze zaniesiesz kwiaty na jakis grob. A jednak uciekasz od mysli o wlasnej smierci. Smierc jest faktem.Nic nie pomoze zamykanie oczu. Myslenie o wlasnej smierci moze byc nawet bardzo zbawienne. Majac przed oczyma wlasna smierc,ujrzysz lepiej prawdziwa miare,rzeczywista wartosc wszelkich spraw. Zobaczysz lepiej,jaki jestes maly i ograniczony. Staniesz sie bardziej wyrozumialy i przyjacielski wobec innych i bedziesz mogl bardziej korzystac z drobnych radosci dnia. Bedziesz zyl szczesliwszy,jesli przywolasz z podswiadomosci wyparta smierc i odwazysz sie na nia spojrzec___jako na znaczace spelnienie owocnego zycia I ostateczne przyjecie do niesmiertelnej milosci. Phil Bosmans
-
WITAJ BIESIADO KOCHANE DRZEWKA__________witajcie SREBRNA AKACJO JARZEBINKO Dziekuje za piekne wiersze! JARZEBINKO__________dziekuje za golabka! Wyruszyl w droge powrotna do Ciebie.Ciesze sie ,ze juz dotarlas do domku Nie sadze,aby ta Jodeleczka mogla pisac z nami.Nie pozwole sobie,aby ktos taki byl z nami.Zwrocilam jej grzecznie uwage i natychmiast pojawil sie stek wyzwisk.Nie ten poziom.Skopiowalam jej post! Dosyc juz tych wulgaryzmow pod moim adresem.Dziwne,ale ten post zniknal___nasuwa sie tylko jeden wniosek.,,,Nie bedzie powtorki z \"rozrywki\"!!!!! Ciekawe,czym znow \"blysnie\"?! Pozdrawiam bardzo serdecznie
-
:):):):) Na szczescie zadwonila jego komorka i Irlandczyk wyszedl wydzierac sie na korytarz,tym razem do romowcy po drugiej stronie linii telefonicznej. Dokonczylam szybko sniadanie i czym predzej wyszlam z hostelu.Zwiedzilam troche stare miasto i posluchalam kapitalnego koncertu muzyki szkockiej,ale w wydaniu rockowym,odbywajacego w Princess Garden/piekny park przy Princess Street,glownej ulicy Edynburga. Byl juz poczatek kwietnia 2006 roku.Postanowilam,ze bede zyc,az skoncza mi sie pieniadze i nie bede przez ten czas mieszkac na ulicy.Aby maksymalnie przedluzyc sobie zycie,przeznaczylam na dzienne wyzywienie 50 pensow,mialam z Polski kilka zupek w proszku i to musialo mi wystarczyc. Moje 80 funtow wzbogacilo sie co prawda o 15 funtow zarobionych w pierwszym hostelu i o rownowartosc ok.40 funtow,ktore wplacili na moje polskie konto moi synowie.__Julian wlasnie dostal kwartalne stypendium unijne i miesieczne zwyczajne,a Andrzej zaliczke alimentacyjna i zasilek rodzinny___ale zmniejszylo o 69 funtow za zakwaterowanie i za uzywany telefon komorkowy za 25 funtow,ktory musialam kupic i doladowac za minimum 10 funtow.Tak wiec pieniadze topnialy w oczach.Musialam czym predzej znalezc prace.Nie moglabym umrzec,nie oddawszy dzieciom pieniedzy ze stypendium. W poniedzialek obudzilam sie rano z mysla,ze oto zaczyna sie ostatni tydzien mojego zycia.Zjadlam sniadanie i wyszlam z hostelu.Bylo zimno i pochmurno. Pomyslalm sobie:”Czy tam na Gorze Ktos jeszcze mnie choc troche kocha?”Gdy tak pomyslalam,nagle zza ciemnych chmur wyszlo slonce i ogrzalo mnie dziwnym cieplem.Poczulam sie znacznie lepiej,zobaczylam cien nadziei.Dzisiaj mysle,ze gdybym wtedy wiedziala,co mnie jeszcze spotka w zyciu,wolalabym zakonczyc zycie w zatoce kolo Edynburga,,,, We wtorek poszlam do Adama zapytac o inne mieszkanie.Powiedzial mi,ze cos moze mi zaproponowac,ale ma tez prace na dwa dni: sprzatanie mieszkania dla szkockiej agencji nieruchomosci.Obiecal mi 40 funtow. Mariusz zawiozl mnie do pracy.Po pracy wrocilam do Caledonianu,skad zabrala swoj bagaz i udalam sie pod wskazany przez Doriana adres,gdzie mialam zamieszkac za 45 funtow tygodniowo bez depozytu. cdn
-
:):):):)____zwierzenia Alicji/cd/ Zaczelam sie przygladac porozrzucanym czesciom garderoby,ale nie zauwazylam niczego,co jednoznacznie okresliloby plec osoby: jakies spodnie,podkoszulki,adidasy,,,Nagle zobaczylam zelazko i odechnelam z ulga: ,,Ktory facet wloklby ze soba zelazko?” Rzeczywiscie byla to dziewczyna.Szkotka,bardzo sympatyczna,ale prowadzaca bardzo rozrywkowy tryb zycia. Teraz wiem,ze jest to raczej normalny tryb zycia brytyjskiej mlodziezy. Moi synowie sa jednak aniolami pod tym wzgledem! Niedziele zaczelamod sniadania. Samoobsluga:kawa,herbta,mleko,soki,woda,platki do mleka,chleb tostowy,maslo i dzem.Wszystko bylo bez ograniczen. Wzielam jedzenie i usiadlam.Za chwile przysiadl do mnie jakis mezczyzna i zapytal skad jestem.Powiedzialam,ze z Polski. On byl z Irlandii Polnocnej,z Belfastu.Przyjelam do wiadomosci i chcialam zajac sie swoimi myslami,ale nie zdazylam,bo za chwile wlos mi sie zjezyl na glowie,gdy padlo nastepne pytanie:__Jakiego jestes wyznania? Co odpowiedziec? Facet nie wygladal na kogos,kto zartuje,nie byl ulomkiem i na dodatek z Belfastu! Za kazda odpowiedz moglam dostac w dziob,wiec niesmialo mowie,ze jestem deistka.Mezczyzna chyba nie wiedzial kto zacz deista,,,, Na to moj nowy znajomy:__To dobrze,ze nie jestes katoliczka.Ja tez nie jestem,za to moja rodzina to sami katolicy.Za moje poglady wlasny ojciec chcial mnie zastrzelic.Musialem uciekac i teraz tulam sie po Szkocji. Zaczal mi opowiadac o swoich problemach rodzinno_religijnych,pieniac sie coraz bardziej.Nie staralam sie mu przerywac/rzadko zdarza sie ktos,kto mnie zagada/,aczkolwiek niewiele rozumialam z tego potoku irlandzkiej angielszczyzny,ktora mnie raczyl.Jego zreszta niewiele interesowalo,co mam do powiedzenia. cdn
-
WITAJ BIESIADO KOCHANE DRZEWKA____________witajcie SREBRNA AKACJO ORZECH Kochana,mozesz byc nawet z ksiezyca!Najwazniejsze,ze jestes z nami i \"raczysz\'\"nas pieknymi wierszami.Dziekuje! JESLI ODWAZYSZ SIE NA NIA SPOJRZEC Jestes skazany na smierc.Nie wiesz tylko jeszcze, kiedy wyrok zostanie wykonany.Smierc podaza za toba: We wszystkie dnie i noce,na wszystkich drogach. Ale dopoki nie odczujesz na wlasnej skorze lub nie zobaczysz,jak sie zbliza do ukochanego czlowieka, chcialbys zyc tak,jakby smierc nie istniala. A jednak kazdego ranka gazety przynosza nowa liste zmarlych.Miedzy wierszami artykulow znajdujesz bezimiennych,ofiary wojen i przemocy, katastrof zywiolowych,wypadkow lotniczych i tych,ktorzy stracili zycie na drogach. Ludzi,o ktorych szczegolowo pisze prasa, poniewaz stali sie ofiarami przestepstwa. Byc moze zaniesiesz kwiaty na jakis grob. A jednak uciekasz od mysli o wlasnej smierci. Smierc jest faktem.Nic nie pomoze zamykanie oczu. Myslenie o wlasnej smierci moze byc nawet bardzo zbawienne. Majac przed oczyma wlasna smierc,ujrzysz lepiej prawdziwa miare,rzeczywista wartosc wszelkich spraw. Zobaczysz lepiej,jaki jestes maly i ograniczony. Staniesz sie bardziej wyrozumialy i przyjacielski wobec innych i bedziesz mogl bardziej korzystac z drobnych radosci dnia. Bedziesz zyl szczesliwszy,jesli przywolasz z podswiadomosci wyparta smierc i odwazysz sie Na nia spojrzec___jako na znaczace spelnienie owocnego zycia i ostateczne przyjecie do niesmiertelnej milosci. Phil Bosmans Pozdrawiam bardzo serdecznie
-
:):):):) Pierwsze mieszkanie,jakie mi zaproponowano,spalilo na panewce,bo pani,z ktora mialam mieszkac w pokoju,niemal zrzucila mnie ze schodow,jak uslyszala,ze mam zamiar sie do niej wprowadzic.Powiedzialam wiec tylko,co mysle o jej chamskim zachowaniu,bo \"nie\" mozna tez powiedziec grzecznie. Nie mialam wielkiego wyboru.Przeprowadzilam sie do duzego hostelu Caledonian Backpackers,ktory___chociaz obskurny__byl nieco czysciejszy niz moj pierwszy hostel w Szkocji,a jego glownym atutem byla lokazlizacja w cenrtum miasta. Miejsce w pokoju 12-osobowym/ze sniadaniem/kosztowalo 12 funtow za dobe. Taniej bylo w 20-osobowym,ale tam nie bylo kluczy,kazdy mogl wejsc. Mimo iz bylam posiadaczka klucza/kaucja za klucz wynosila 5 funtow/,recepcjonista doradzil mi kupienie klodki do szafki,abym nie zostala pozbawiona ewentualnych cennych przedmiotow/w moim przypadku zlodziej by sie specjalnie nie oblowil,ale zawsze.../ Pokoj byl zapelniony tylko w weekend. W poniedzialek mieszkalam nawet sama w tej dwunastce. Moje pierwsze wrazenie po wejsciu do pokoju bylo fatalne.W pokoju byla co prawda tylko jedna osoba,ale jej rzeczy byly wszedzie porozrzucane. Nie wiedzialam nawet,czy mieszkam z mezczyzna,czy kobieta/pokoje byly typu mix/,bo osoba ta spala,a na pietrowym lozku zawieszony byl koc. Przerazona usiadlam i zastanawialam sie ,gdzie uciekac.Po glowie chodzily mi rozne mysli:\"A jezeli to facet i na dodatek cpun? A co bedzie jak wstanie,bedzie na glodzie i zazada ode mnie pieniedzy\". Ale coz,raz kozia smierc. cdn Do jutra,,,,
-
Na nasza BIESIADE zaprosilam Alicje:)________posluchajmy jej zwierzen :) :):):):) Wyjechalam z Polski w ciemno 28.03.06r majac bilet za 9 zl plus 30 zl kosztow manipulacyjnych. Bilet byl do Edinburga.W jedna strone.Oprocz 80 funtow kupionych za pozyczone pieniadze,mialam jeszcze dwie torby podrozne.Towarzyszyla mi calkowita obojetnosc na to co sie ze mna stanie i zal,ze ci,ktorzy mnie skrzywdzili,pozostaja bezkarni i maja sie dobrze,a ja musze wyjechac w nieznane.I to na starosc! Mialam skonczone 50 lat.Bylam w strasznym stanie psychicznym. Moim jedynym zmartwieniem byl los moich dzieci,ale wiedzialam,ze jak czegos nie zrobie,bedzie jeszcze gorzej. Po dwoch dniach jazdy wysiadlam w Edynburgu.O 22:00 wieczorem.Bylo ciemno,nie znalam miasta,poszlam wiec przed siebie,majac za towarzystwo moje dwie torby.W koncu zaczepilam jakas kobiete i zapytalam ja o jakikolwiek hostel,gdzie moglabym zanocowac. Moja nowa znajoma nieco sie zasepila,ale zaprowadzila mnie do jakiegos podrzednego hostelu.Kosztowalo to 11 funtow za dobe.Byla to dosc brudna nora.Mieszkalo w niej kilkoro Polakow.Sympatycznych mlodych ludzi,szukajacych pracy lub pracujacych za najnizsza krajowa.Dali mi wiele dobrych rad,jak sobie radzic na emigracji. W hostelu zaproponowano mi prace przy sprzataniu,ale bylam za dokladna,wiec wywalono mnie po trzech godzinach.Nie mialo byc dokladnie,lecz szybko. Wlasciciel ,jak typowy Szkot,mial weza w kieszeni,poza tym sam byl brudasem. Zarobilam jednak na czarno pierwsze 15 funtow! Zaczelam szukac nowej pracy i mieszkania.Wszedzie zadano depozytu,na ktory nie bylo mnie stac. Z 80 funtami raczej nie zaszalejesz. Przed wyjazdem z Polski nawiazalam kontakt z pewna agencja pracy prowadzona przez Polakow.Zajmowali sie oni rowniez wynajmem mieszkan bez depozytu. W drugim dniu pobytu znalazlam te firme.prowadzilo ja oficjalnie dwoch Polakow:Adam i Dorian,a nieoficjalnie szara eminencja firmy,pelniacym jednoczesnie obowiazki bojowkarza byl Mariusz. Oni jedyni nie pobierali depozytu. cdn
-
WITAM BIESIADE KOCHANE DRZEWKA____________witajcie SREBRNA AKACJO W takt muzyki postukuje i orkiestrą dyryguje :):):):):):):):):):):):):):):) Wiersz dedykuje naszym DRZEWKOM Piękna w lesie dziś muzyka : słowik śpiewa, osa bzyka, kukułeczka ku, ku ! - kuka, dzięcioł dziobem głośno stuka. Stuka dziobem aż się kurzy, za bębenek pień mu służy, w takt muzyki postukuje i orkiestrą dyryguje. Grają marsza i oberka, na trzy czwarte wróbel ćwierka, potem dzięcioł czas odmierza i już grają poloneza. Widzi borsuk z boku jeża więc do jeża prosto zmierza, delikatnie i na palcach tańczy borsuk z jeżem walca. Tańczy borsuk, tańczą jeże, gil w objęcia wilgę bierze, tańczą kruki i jaskółki, tańczą wrony i kukułki. Mrówki, które jeszcze spały też muzykę usłyszały więc mrowisko opuszczają bo ochotę tańczyć mają. Wróbel na gałązce ćwierka : proście żuczka do oberka i zatoczcie wielkie kolo, będzie w kole mu wesolo. Biedak sam przy krzaczku stoi, chce zatańczyć, sam się boi, choć skrzydełka w górę wznosi nikt do tańca go nie prosi. Mrówki wróbla posłuchały tańczy z mrówką żuczek mały, pszczółki taniec obserwują, skrzydełkami ich wachlują. Trzy wesołe wiewióreczki proszą wszystkich do poleczki, zataczają koło gile, bąki, osy i motyle. Z boku jeleń porykuje, w rytm muzyki przytupuje i nadziwić się nie może, co muzyka sprawić może. Napisany 2008.05.05 Autor: DanutaD :):):):):):):):):):):):):):):) Pozdrawiam bardzo serdecznie
-
zalosna pomaranczo__-nie trudno cie rozszyfrowac! Twoj "poziom" zdazylam poznac szczegolnie na pogaduszkach!!!Slownictwo stosowne do ciebie!!Znamy ,znamy.,,, Musisz byc cholernie zakompleksiona i sfrustrowana!To jest twoj problem a nie moj!!!Lecz sie i nie zagladaj tutaj.Zegnam!!Hahahahah
-
Kiedy po dwóch miesiącach wróciłam ze szpitala do swojego ukochanego domu, okazało się, że zamki zostały zmienione! Pani Marta oznajmiła mi lodowatym tonem, że od tej pory oni go zamieszkują, a ja, jeśli chcę, mogę przebywać w tym jednym pokoju. Oczywiście wydało mi się to absurdem i od razu wezwałam policję. Tu jednak spotkał mnie pierwszy zawód – policjanci wprawdzie przyjechali, przesłuchali Kamińskich, ale na tym się skończyło. – Może pani dochodzić swoich spraw w sądzie, ale nie liczyłbym na wygraną – tłumaczył mi policjant. – Trzeba było tych ludzi nie wpuszczać do domu. Pani jest osobą samotną, oni mają dwoje małych dzieci, sąd na pewno przyzna im prawo zamieszkiwania w pani domu! – Ale przecież to moja własność! – krzyknęłam z rozpaczą. – No niby tak, ale pani mieszkała przez większość życia za granicą, nie wiadomo, skąd pochodziły pieniądze na postawienie tego domu, a tym państwu trzeba by zapewnić lokal socjalny, miasto na to nie pójdzie... Wtedy wydawało mi się to koszmarnym snem. Wkrótce jednak miał stać się on rzeczywistością. Oczywiście, że poszłam z tym do sądu.Przyznał mi możliwość zamieszkiwania w jednym małym pokoju i pobierania czynszu od wynajmujących. Czynszu o określonej przez ten sąd wysokości, bardzo niewielkiej, "wziąwszy pod uwagę status bezrobotnych i fakt posiadania dwojga małych dzieci przez wynajmujących lokal". Okazało się bowiem, że Kamińscy mnie oszukali i nikt z nich nie miał dobrze płatnej pracy – imali się dorywczych zajęć. Początkowo próbowałam nawet mieszkać w tym jednym pokoiku, ale szybko okazało się to piekłem ponad moje siły. Pani Marta wrzucała mi przez otwór w drzwiach robaki, odcinała dostęp do prądu i wody, ich dzieci mnie wyzywały. Kiedy próbowałam komukolwiek się poskarżyć, byłam brana za samotną i starzejącą się wariatkę. W końcu to mną straszono dzieci w tej wsi, a nie Kamińskimi. Po dwóch latach tej gehenny odezwała się do mnie Milena, dorosła już córka mojej siostry. Zamieszkałam z nią i jej mężem w trzypokojowym mieszkanku. Trzeba przyznać, pokój mój jest ładny, a Milenka dba, żebym czuła się potrzebna – a to dziecko podrzuci, a to ciekawy program w telewizji zaznaczy. Złote z niej dziecko. Niestety, dopiero teraz, na stare lata, odkryłam, co w życiu ważne. Domu, na który zbierałam pieniądze przez całe lata, pewnie nigdy już nie zobaczę – z tym pogodzić się bardzo trudno, a koszmary nie dają zmrużyć oka. Gdybym ja tak wtedy, czterdzieści lat temu wiedziała, co jest w życiu najważniejsze. Gdybym wiedziała... co innego byłoby moją inwestycją życia. Oj, na pewno co innego. Albo raczej – kto inny...
-
Za uzbierane pieniądze kupiłam kawałek ziemi i postawiłam dom w rodzinnej miejscowości. Dom, zamczysko właściwie, na wzór tego, co widziałam za granicą. Komu chciałam zaimponować? Dopiero teraz widzę, jaka byłam żałosna. Moim domem matki straszyły dzieci. – Tam, w tym starym zamczysku, mieszka czarownica – mówiły – jak będziesz niegrzeczny, to cię porwie. Nie musiałam pracować. Miałam bowiem sporo oszczędności. W zasadzie całe dnie spędzałam na doglądaniu domu i przechadzkach po mojej posiadłości. Gdyby te, które na mnie się darły, że niedokładnie starłam kurz, mogły mnie teraz widzieć – myślałam. Ale nikt nie widział i nie podziwiał moich włości. Z czasem marka, a później euro, zaczęło tracić na wartości i spostrzegłam, że moje oszczędności topnieją w zastraszającym tempie. Jak tak dalej pójdzie, będę musiała jeszcze pracować na starość – myślałam z przerażeniem. Postanowiłam w porę temu zapobiec. Jedynym sposobem wydawało mi się wynajęcie części domu. Lokatorów szukałam niespiesznie – zależało mi, żeby byli dobrze sytuowani, na poziomie, nie palący, bez małych dzieci. Po trzech miesiącach znalazłam ludzi, wydawałoby się, idealnych. Byli to państwo Kamińscy, małżeństwo w średnim wieku z dwoma jedenastoletnimi bliźniakami. Płacili regularnie i sporo, bo czynsz za tak komfortowe mieszkanie nie był mały. Oni wydawali się to rozumieć i nie narzekali na wysokość opłat – przeciwnie, często podkreślali, że na takim mieszkaniu właśnie im zależało. Teraz już wiem dlaczego. Kilka tygodni po wprowadzeniu się moich lokatorów zaczęłam się jakoś źle czuć. A to w głowie mi się kręciło, a to nogi odmawiały posłuszeństwa, a to zaczęły się jakieś kłopoty żołądkowe. Początkowo lekceważyłam te sygnały, biorąc je na karb zbliżającej się starości, ale po kilku miesiącach, kiedy straciłam siły tak bardzo, że nie mogłam nawet wstać z łóżka, postanowiłam wybrać się do lekarza. – To może być wszystko – stwierdził młody internista w osiedlowej przychodni i skierował mnie do szpitala. Przygotowałam się do tego pobytu bardzo starannie – wypisałam moim lokatorom długą listę rzeczy, o które mają dbać podczas mojej nieobecności.Pochowałam wszystkie co cenniejsze przedmioty w jednym pokoju, który zajmowałam, odkąd zdecydowałam się na wynajem, ba, zamówiłam nawet do niego dodatkowe zamki, i spokojna poddałam się leczeniu. Diagnoza była zaskakująca. Okazało się, że ktoś systematycznie mnie w domu podtruwał! Początkowo uznałam to za absurd. Ba, kłóciłam się nawet z laborantką, która przyniosła wyniki. Potem jednak zrozumiałam, jak to się stało. Odkąd w moim domu zamieszkali lokatorzy, w ogóle przestałam już gotować. Jadłam posiłki, które pani Marta przygotowywała dla swojej rodziny. Teraz, jak sobie przypominam, to od niej wyszła inicjatywa, żebym skorzystała z jej uprzejmości: – U nas i tak dużo jedzenia się marnuje – tłumaczyła moja lokatorka. – A tak pani nie będzie głodna, a ja niczego nie wyrzucę na śmietnik. Argumentacja była logiczna, nic dziwnego, że zaczęłam się stołować u moich lokatorów. A oni mieli łatwą sposobność, aby mnie podtruwać. Wystarczało wrzucać coś tylko do mojego talerza. Oczywiście zaraz po tym odkryciu postanowiłam wyrzucić potwornych lokatorów z domu. Okazało się to jednak – niemożliwe! cdn
-
O dziwo, Arek nawet nie wzbraniał się długo. Pomógł mi załatwić paszport – z jego poparciem nie było to trudne – i inne formalności. Po kilku miesiącach wyjechaliśmy razem na konferencję architektoniczną do Berlina Zachodniego. Liczyłam na to, że Arek nie będzie mnie przesadnie pilnował. Zdawał sobie sprawę, że nie znam języka, miał mnie też za kobietę głupią, co wielokrotnie podkreślał. Jakże bardzo miał się przeliczyć – ledwie wyszedł na pierwsze spotkanie, ja opróżniłam jego kieszenie ze wszystkich dewiz, jakie zostawił w pokoju, wsiadłam w pociąg i pojechałam do Monachium. Nie mam pojęcia, dlaczego wybrałam akurat to miasto. Wiedziałam, że muszę wyrwać się z Berlina, bo Arek poruszy niebo i ziemię, by mnie odnaleźć, a w Monachium mieszkała kuzynka mojej mamy. Ukradzione Arkowi dewizy okazały się nie być wystarczające na przeżycie choćby kilku dni w zachwycającym mnie od pierwszej chwili mieście – mimo że nie znałam języka, wiedziałam, że muszę szybko znaleźć pracę. Chodziłam od knajpy do knajpy, od domu do domu z tabliczką arbeit. Po dziewięciu godzinach, gdy już straciłam nadzieję, że cokolwiek mi się uda znaleźć, starsza Niemka pokazała mi stojącą za domem szklarnię. – Gut? – zapytała. Skinęłam głową. Praca w szklarni była bardzo ciężka, ale miała i zalety. Państwo Fersten oferowali swoim pracownikom mieszkanie we wspólnym baraku i dość uczciwe pensje. Codziennie mogłam również liczyć na talerz gorącej zupy. W sumie nie było tak źle. Już po wielu latach dowiedziałam się, że Arek poniósł bardzo ciężką karę za swoją lekkomyślność. Pozbawiono go wszelkich przywilejów, spędził nawet jakiś czas w więzieniu. Władze nie wierzyły, że nie pomógł mi w ucieczce na Zachód, co więcej – że nawet o niej nie wiedział. Nie miałam wyrzutów sumienia – w końcu sam był sobie winien, myślałam. W Niemczech spędziłam kilkanaście lat. Wszystkie były wypełnione ciężką pracą i dokładnie zaplanowane. Początkowo pracowałam u Ferstenów, potem zaczęłam dodatkowo sprzątać u ludzi. Kiedy nauczyłam się języka, przeniosłam się do biura, gdzie mogłam kilkakrotnie więcej zarobić. Udało mi się nawet wyrobić sobie legalne papiery – to był wtedy szczyt marzeń. Jeszcze kiedy mieszkałam pod Monachium, zaczęłam myśleć o własnym domu w Polsce – napatrzyłam się na tutejsze schludne domki, zadbane ogródki, czyściutkie okna, kwiatki w kuchni. Oczami duszy widziałam siebie, jak wydaję polecenia służącym – wielokrotnie tutaj poniżana, nie chciałam już u siebie sprzątać. Zawsze w swoich marzeniach to ja byłam panią sytuacji. Nie założyłam rodziny, nie miałam dzieci. Oczywiście, spotykałam się z mężczyznami – w końcu byłam dość atrakcyjną kobietą, miałam różne propozycje. Życie nauczyło mnie jednak, że związek to tylko późniejsze problemy przy podziale majątku. Nie mówiąc już o dzieciach – robiłam, co mogłam, by ich nie mieć. Dwukrotnie byłam w ciąży, ale usunęłam je. Czy żałuję? Gdyby człowiek w młodości wiedział choć połowę tego, co na starość... Zaraz po zmianach w latach dziewięćdziesiątych postanowiłam wrócić do Polski. Moi rodzice już nie żyli, z siostrą nie miałam właściwie kontaktu. Ona próbowała pisać, nawet ze dwa razy dzwoniła, ale ja za wszelką cenę próbowałam uniknąć bliższej zażyłości. Wydawało mi się wtedy, że każdy, kto zwraca się do mnie z cieplejszym słowem, czyha na moje marki. Jakże byłam wtedy głupia! cdn
-
Jesienią poszłam do pracy. Przekonałam Marcina, że przy jego pensji sobie nie poradzimy. Będzie lepiej, jak ja też zacznę pracować. Skoro nie pojawia się jeszcze dziecko – oczywiście nie dodawałam, że robię wszystko, by jeszcze długo go nie było – to nie ma sensu, bym siedziała w domu. Zatrudniłam się w biurze architektonicznym obok domu. Praca była łatwa, bo przecież nie miałam żadnych kwalifikacji. Ot, wysłać list na poczcie, odebrać telefon, zrobić kawę, jak przyjdą goście. Lubiłam to zajęcie, biuro było nowe, ładne, jasne, współpracownicy młodzi i towarzyscy. Wtedy to były inne czasy: ludzie bardziej się ze sobą przyjaźnili, zapraszali, nie to co teraz. W ten sposób poznałam Arka. Był kolegą mojego dyrektora. Starszy ode mnie, poważny, aktywny działacz partii. Tyle wiedziałam o nim wtedy. Dzięki temu, że nie buntował się przeciwko systemowi, wyjeżdżał często za granicę, przywoził różne towary. Miał pięknie urządzone mieszkanie. Jak tylko jechał na jakiś zlot architektów, zawsze pamiętał o upominku dla mnie: raz to było kilo pomarańczy, innym razem bułgarskie perfumy. Jeszcze nie byliśmy razem, a już całe biuro plotkowało, że zostałam kochanką Arka. Nie przeszkadzało mi to szczególnie. Pewnego dnia oznajmiłam Marcinowi: – Poznałam kogoś, odchodzę. Załamał się wtedy. Może przez krótką chwilę pomyślałam, że się nim zabawiłam, że on dla mnie wszystko poświęcił, a ja go wykorzystałam. Szybko jednak pozbyłam się wyrzutów sumienia. Zabrałam swój skromny dobytek i przeprowadziłam się do mieszkania, które wynajął dla mnie Arek. Było malutkie i skromne, ale idealne dla mnie. Nie kochałam Arka, oczywiście, że nie. Z czasem przestałam go nawet szanować, kiedy wracał pijany albo wyzywał mnie od najgorszych. Skrywałam jednak swoje prawdziwe uczucia za maską uprzejmości i cierpliwości. Do tej pory nabierali się na to wszyscy faceci. Dlaczego Arek miałby być inny? Nie był. Zaczęłam rozmyślać, jakby tu bardziej zbliżyć się do mojego marzenia o własnym domu i staniu się naprawdę bogatym człowiekiem, niezależnym od kaprysów innych. Arek, ze swoimi kontaktami w partii, wydawał się idealny do tego celu. – Kochanie, nigdy nie byłam za granicą, może wziąłbyś mnie raz ze sobą – zagadałam pewnego romantycznego wieczora. – Tak marzę o tym, żeby z moim tygrysem zobaczyć kawałek świata. cdn
-
Nie trzeba mnie było długo namawiać. Zamieszkaliśmy pod Radomiem w wynajmowanym mieszkaniu ciotki Marcina. To nie był raj, ale ja byłam zachwycona. Czułam, że zrobiłam pierwszy krok we właściwym kierunku. Miałam bieżącą wodę i pieniądze na ciuchy i kosmetyki. Nie obchodziło mnie wtedy, co ludzie gadają. Że nie mamy ślubu, a mieszkamy jak mąż z żoną. Przez ludzi dotarła też do mnie informacja, że rodzice się mnie wyrzekli. Nie przejęłam się tym. Miałam swój cel – niedaleko naszego bloku powstawało nowe osiedle willi peerelowskich prominentów. Też chciałam tak mieszkać, choćby miało mnie to drogo kosztować. Szybko się zorientowałam, że Marcin nie pomoże mi zrealizować mojego planu. Był za delikatny, za uprzejmy, za bardzo ludźmi się przejmował. Kochał mnie jak nikt, ale co mi było po tym. Aby nas utrzymać, zatrudnił się jako zwykły robotnik w fabryce nici. Nie tak wyobrażałam sobie moje wymarzone życie. Chciałam bywać, stroić się, poznawać fascynujących ludzi. Tymczasem Marcin wracał do domu o siedemnastej, oczekiwał obiadu, wyprasowanych koszul, uśmiechniętej i posłusznej kobiety w domu. Szybko znudziła mi się ta rola i zaczęłam przemyśliwać, jak by tu się z tak przedwcześnie uzyskanej wolności wyplątać. Marcin prosił: – Kochanie, pobierzmy się w końcu, już możemy, co to za życie bez ślubu. Pogódźmy się z rodziną. Zaprosimy i twoich, i moich, jak się poznają, jak zobaczą, że dobrze żyjemy, wybaczą nam, zobaczysz. No i o dzidziusia się postarajmy, tak bardzo pragnę mieć córkę. Nie myślałam się do tego przyznawać, ale nie chciałam dziecka. Nie uśmiechało mi się bawić małego, zamiast bawić się. Przeciwnie, miałam inne plany. cdn
-
Okazja na poprawienie swojego losu przydarzyła się szybko. Nie miałam nawet siedemnastu lat, kiedy poznałam Marcina. Koleżanki kochały się wtedy w chłopakach ze szkoły na zabój, ale ja miałam jakby serce z lodu – im kto bardziej do mnie lgnął, tym ja bardziej zwodziłam go i oszukiwałam. Z Marcinem było inaczej. Wiedziałam, że jego ojciec jest wysoko postawionym oficerem i biedy przy nim nie zaznam. Zaczęłam się więc dla niego stroić, malować, uśmiechać. Nawet trzy miesiące nie minęły, a Marcin świata poza mną nie widział: – Helenka, wyjedźmy stąd – namawiał. – Wiesz, jaka jest moja matka. Ona ciebie nie lubi, nigdy nie zgodzi się na małżeństwo. A ja bym nie chciał się z tobą nawet na chwilę rozstawać, pragnę, abyś była moja na zawsze. cdn
-
A przecież całe życie temu kawałkowi ziemi poświęciłam... Nie układało mi się w życiu od początku. Moi rodzice urodzili się w czasie wojny i chowali nas, mnie i starszą siostrę, Renatkę, surowo, po wojskowemu. Nie tak, jak teraz dzieciaki się chowa, które robią, co chcą. My znałyśmy swoje miejsce. W domu się nie przelewało. Do tej pory pamiętam, jak dostałam pierwszą swoją lalkę szmacianą i wózek – to była sensacja na całe osiedle! Mieszkaliśmy w starej willi kolejowej, w której mieszkanie ojciec, robotnik w fabryce ołówków, dostał razem z przydziałem na pracę. Co to było za życie – do tej pory pamiętam odór kapusty, który po całym domu unosił się od rana do wieczora, i wspólną łazienkę z kąpielą raz w tygodniu, w sobotę. Jak ja marzyłam, żeby się stamtąd wynieść! Już wtedy chyba wiedziałam, że jestem stworzona do czegoś innego. Gdy rodzice nie widzieli, stroiłam się w futro sąsiadki z parteru, o której różne rzeczy mówili, i wyobrażałam sobie, że jestem nią. Raz zastała mnie tak Renata: – Co ty wyprawiasz? Przecież to jest zwykła... – tu moja siostra ugryzła się w język, a ja dopiero po latach zrozumiałam, co chciała powiedzieć. – Nie obchodzi mnie to – odpowiedziałam butnie. – Dla mnie ważne jest, żeby od tych bigosów, od tych mydlin wynieść się jak najdalej. I to zrobię! – zapowiedziałam. Renata wzruszyła ramionami i powiedziała: – Szkoda mi ciebie. Ja jednak wiedziałam swoje. cdn