Witajcie. 2 tygodnie temu lekarz stwierdził u mnie niedoczynność tarczycy. Ale nie przez przypadek. Wcześniej sama stwierdziłam, że ją mam i uczepiłam się tej myśli. Przeszkadzały mi ciągłe nieudane próby odchudzania, ale przede wszystkim przerażał się pogarszający nastrój. Nigdy nie byłam energiczna ani rozrywkowa i pogodziłam się z tym. Ale od kilku miesięcy zaczęło mi się wydawać, że to już nie jestem ja i że to nie jest normalne. Uparłam się, że musi być jakieś wytłumaczenie. Mimo poziomu TSH 5,7 żaden ze "zwykłych" lekarzy nie zauważył nic niepojącego (bo na papierku jest napisane, że to prawie w normie). A bałam się iść do endokrynologa, że powie mi, że wszystko w porządku. Wtedy nie byłoby diagnozy ani lekarstwa, co mnie przerażało. To pewnie głupio brzmi, ale cieszę się, ze się nie myliła. Bo teraz już wiem, że nie musi być tak zawsze, że może być lepiej.
Euthyrox biorę od kilku dni, na razie śmie trochę krócej i wydaje mi się, że jestem mniej zmęczona. Reszta bez zmian. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będzie już wszystko w porządku. Pozdrawiam i trzymajcie się.