innabajka26
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez innabajka26
-
ja stosowalam te sama polityke. ale wiecie co? moj ex odezwal sie do mnie we wtorek, a przypomne,ze rzucil mnie w niedziele twierdzac,ze definitywnie. nie wiem, czego chcial. zapytal co slychac u mnie i takie tam dyrdymaly. moze ktos swiatly mi to wytlumaczy, bo w moim skkromnym rozumie to sie po prostu nie miesci... sluchajcie, moja logika jest taka - zrywam z kims, to znaczy, ze nie chce z nim byc, nie chce jego towarzystwa. w zwiazku z tym, zrywam kontakty calkiem, nie odzywam sie wcale. a jego zachowania po prostu nie umiem zrozumiec. i staram sie o tym nie myslec za bardzo,zeby w sercu znowu nie obudzila sie nadzieja. ja sie pierwsza nie odzywam. jesli w ogole sie odzywam, to tylko sprowokowana przez niego. nie wiem czy to mi pomoze, ale wiecie, jestem pelna wiary w to, ze dam sobie jakos rade. nie mysle juz o naszym rozstaniu w kategoriach powrotu (chociaz oczywiscie kolacze mi sie po glowie mysl, ze a moze jednak...). mysle o tym raczej jako o czyms, co sie skonczylo i juz nie wroci. tak jest lepiej niz wbijac sobie do glowy, ze na pewno wroci.
-
zaba rozumiem cie bardzo dobrze. tez zapycham sobie glowe milionami spraw do zalatwienia, ale to tak na serio nic nie daje. w pracy tez mysle tylko o nim. co nie pomaga mi we wznoszeniu sie na zawodowe wyzyny. w domu, albo leze i nic nie robie albo spotykam sie z przyjaciolmi byle tylko nie myslec. wczoraj bylo latwiej, ale dzis... ech, dzis znowu dol. pocieszam sie mysla, ze wiem, co zrobic zeby sie z nim kilka razy jeszcze spotkac. ale nie odezwe sie sama, bo jednak mam w sobie resztki godnosci. sam sie w pewnym momencie zorientuje,ze po pewne rzeczy musi sie pofatygowac, a ja postaram sie to wykorzystac. wiec trzymajcie kciuki.moze sie uda... chociaz na razie jestem na etapie-zero zludzen. tym razem nie wroci, nie uda mi sie. nie wiem dlaczego.moze zeby nie zapeszac... a moze dlatego, ze zycie calkiem mnie juz wypralo z nadziei. pozostaje nam tylko byc dzielnymi kobietami i nie dawac sie. no i nie odzywac sie do nich... chociaz cale serce sie do nich wyrywa i tak strasznie boli. kurcze, niech czas biegnie szybciej. znacznie, znacznie szybciej...
-
no ta. nie wiem, moze nie bede walczyc, bo slowach nie kocham cie i po sformulowaniu nie chce byc z toba tylko dlatego, ze nie chce byc sam, strasznie ciezko mi sie pozbierac. bo to znaczy, ze on mnie nigdy, a na pewno od dluzszego czasu nie kochal. tylko czemu mi nic nie powiedzial, kiedy zauwazyl, ze cos sie psuje? dlaczego pozwolil mi zyc do ostatnich chwil w tej uludzie szczescia? przeciez tym tak naprawde zrobil mi najwieksza krzywde. nie umiem tego pojac. ale nic to. jakos sie pouklada i bedzie dobrze. no bo kurcze co? inaczej byc nie moze. a poza tym- dopoki oboje zyjemy, dopoty tak naprawde jest szansa, ze sie pouklada kiedys. tylko kurcze, ja nie chce czekac tak dlugo. no nic. trzeba sie pozbierac.
-
ja sie zastanawiam czy jesli on powiedzial mi cos takiego, to czy jest sens wracac. \"nie kocham cie\" to bardzo mocne sformulowanie.uzyl go juz kiedys,ale pozniej wrocil.nie wiem czy tym razem tez wroci, boje sie, ze tym razem nie wroci. i boje sie, ze wroci... ale wiem, ze kocham go i coraz mi ciezej, bo teraz wiem, ze to naprawde koniec. panowie, czy faktycznie jest tak, ze od waszej decyzji nie ma juz odwolania? ze jesli raz zerwiecie, to raczej nie wracacie? no i co najwazniejsze, co sprawia, ze jednak zaczynacie zalowac? jak kobieta powinna sie zachowac? nie wiem czy wykorzytam ewentualne rady, ale na pewno dobrze wiedziec...
-
a ja mysle, ze slonce zaswieci w chwili, kiedy najmniej sie tego spodziewamy :) i sluchajcie, czekam na dzien, kiedy ktoras z nas wpadnie na to forum nie po to,zeby oplakiwac cos, co odeszlo ale zeby pochwalic sie czyms, co albo wrocilo albo pojawilo sie znienacka i wyprostowalo krete sciezki naszych zywotow. mala26: mail dla ciebie innabajka1@o2.pl czy ta ksiazka to faktycznie cos, co dziala? bo ja to mam swoja taka zlota ksiege madrosci, ktora jak zadziala, to wszystkim wam ja polece:) na razie trzymam kciuki za nas wszystkich. bedzie dobrze, bo jak nie dobrze, to jak ma byc?
-
gdybyśmy mieli odpowiedzi na te pytania, na pewno umielibyśmy coś zrobić, żeby przestac myslec, czuc i plakac. po prostu trzeba zagryzc zeby i isc do przodu. ot co. jak juz wiele razy tu ktos pisal - czas naprawde jest naszym sprzymierzeńcem, ale czasami trzeba mu pomoc. i mimo wiary w sprawcza moc czlowieka, pomyslcie sobie: co ma byc, to bedzie. jesli kocha, wroci, jesli nie- po co nam taki ktos? zeby nie byc samemu? a nie czujemy sie przypadkiem bardziej sami kiedy jestesmy z kims, o kim wiemy, ze nie jest calkiem z nami? i nie myslcie sobie, ze jesli teraz pisze takie rzeczy, to znaczy, ze tak naprawde nie kocham mojego ex. ja po prostu spojrzalam na cala te sytuacje racjonalnie. kocham go, swiata poza nim nie widze, ciagle mysle o tym, co bylo, ale placz i roztrzasanie tak na serio nic mi nie da. tylko dzialanie moze mi pomoc.a poniewaz moje serce nie jest teraz wiarygodnym doradca, zawierzylam rozumowi, bo on raczej nie daje sie zwiesc emocjom. p.s. co to za magiczna ksiazka?
-
bedoego wiesz, to wcale nie jest takie trudne. po prostu postaralam sie pomyslec na tyle racjonalnie, na ile sie dalo. polozylam na jednej szali moje ewentualne blagania i placze no i efekt, jaki takie zachowanie odniesie, a na drugiej spokoj i akceptowanie jego wyborow. no powiem ci, ze decyzja, co do dalszego postepowania nie byla wcale trudna. im wiecej histerii i rozpaczy, tym bardziej on sie bedzie w sobie zacinal. poza tym, tak na marginesie, kiedys juz tego probowalam i co? i wielkie nic. dopiero kiedy sie uspokoilam i przestalam zachowywac sie osoba oblakana, wtedy wrocil sam. wiem, ze teraz moze nie byc juz tak latwo, wiec dlatego musze byc tym twardsza. no a placz i histeria mi w tym nie pomoga. a juz na pewno nie pomoze mi robienie tego przy nim, otwarcie. obnoszenie sie z bolem nie jest najlepsza droga do mojego niezdecydowanego wybranka. nie wiem czy tak jest w przypadku kazdego, ale w wypadku mojego na pewno. potrzebuje niezaleznosci? to przeciez nie moge go teraz osaczac, prawda? pomyslalam po prostu na zasadzie akcji i reakcji. nic wiecej. nie gwaratnuje ani sobie ani wam, ze dolek nie wroci, bo pewnie wroci i to jeszcze nie raz. ale teraz chce pomyslec nie przez pryzmat lez, ale przez pryzmat tego, co akurat najlepiej mi posluzy. a tym czyms na pewno nie jest placz i rozpacz.
-
wróciłam już do formy:) na szczęście człowiek jest silniejszy niż mu sie wydaje. i oczywiście - będę o niego walczyć. nie ma mowy, żebym przestała jesli wciąż będę czuła to, co czuję teraz. złudzenia się skończyły tylko pod tym względem, że już nie oszukuje się, że ten tydzień zakończy się wielkim powrotem. ten tydzień nie. ale na pewno inny. i tej wersji się trzymam. przemyslałam wczoraj (przy współudziale dwóch butelek wina i przyajciółki) wszystko, co zrobiłam źle ja i co zrobił źle on i powiem wam, że to mnie oczyściło po części. nie oznacza to, że mam już teraz receptę czy wyklarowany plan na odzyskanie go, bo nie mam, ale wiem już, czego nigdy robić nie powinnam. teraz dam mu tak potrzebny nam obojgu czas na ochłonięcie, a później czas pokaże. wiem, że mój facet (nie wiem czy to reguła) po prostu czasami potrzebuje poczuc, że jest sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. potrzebuje poczuć, że jest niezależny, więc ja mu niniejszym tę niezależność zwracam. jesli poczuje, że tęskni, wróci, jesli nie - zaczne wprowadzać w życiu strategie działania, która powoli rodzi sie w mojej głowie. a stan zawieszenia u mnie właśnie się skończył.
-
najgorszy jest tak naprawde ten stan zawieszenia, w ktorym zyjemy. u mnie jutro minie ten nieszczesny tydzien, ktory moj luby wyznaczyl sobie na podjecie decyzji. wiec stres siegna zenitu, chociaz w zasadzie nie wiem dlaczego. przeciez wiem, co powie. na tyle go znam, ze wiem, ze ten tydzien nic u niego nie zmienil, wiec zerwanie jest pewne, a w zasadzie juz chyba dokonane. chcialabym juz miec to za soba i przestac sie ludzic. nadzieja i zludzenia powinny pracowac w trybie on/off. chcesz je miec - wlaczasz tryb on, nie chcesz - off. zreszta, chyba cale ludzkie zycie powinno miec ustawiony taki wlasnie tryb.
-
dzieki. ano, tak wlasnie staram sie myslec.tylko chcialabym, zeby teraz czas biegl duzo szybciej i zeby juz to najgorsze bylo za mna.
-
no i przyszedł od dawna oczekiwany kryzys. pusto i smutno. i chyba sila wyparowala. a i wiary coraz mniej. tylko zludzenia sie jakos uchowaly. i te glupie wspomnienia. to tak, jakby kawalek po kawalku umierac.
-
no właśnie cały czas do tego zmierzam.to mam na mysli kiedy pisze, ze bede walczyc można walczyć, ale nie ponizac sie. kocham mojego drania bardzo, niewyobrazalnie, ale nie chce go blagac. takie blaganie ma wiecej wspolnego z kapitulacja niz z walka.
-
wiesz co? nie ma chyba jednej uniwersalnej recepty, nie ma panaceum ani na zlamane serce ani na odzyskanie exów. wszyscy tutaj jestesmy w podobnej sytuacji i jak widzisz, niemal kazdy z nas zastanawial sie nad ty, co zrobic, zeby ta druga polowka wrocila. jedyne, co moge powiedziec, to chyba to, co wielokrotnie tutaj przyczytalam - nie narzucaj sie, nie osaczaj jej swoja miloscia, najwazniejsze, zeby wiedziala, ze jestes. i zeby ta wiedza wyplywala z niej i cieszyla ja, a nie osaczala. moze faktycznie czasami takie rozstanie jest potrzebne, zeby poukladac sobie wszystko w glowie. ale powtarzam, jesli czujesz,ze ten zwiazek byl wlasnie TYM, to walcz.powodzenia.
-
mala powiem ci, ze mnie sama zmeczylo juz bycie cierpietnica i zycie w ascezie. kocham go ponad wszystko i jesli tylko skinie palcem-wroce.a najgorsze jest chyba to, ze kocham go bardziej niz siebie, a to mnie juz na serio wkurza. wiec pomoc mi sie przyda.chce byc silniejsza, nie tylko zeby sobie poradzic z ta sytuacja, ale tez,zeby nie pozwolic sobie tego zrobic w przyszlosci. ani jemu ani nikomu innemu. w poniedzialek na pewno dam znac, jak poszlo i czy warto. ale powiem ci, ze na jakis wielki cud nie licze
-
acha!rodzina i przyjaciele funduja mi w przyszly poniedzialek wizyte u psychologa. chyba skorzystam, bo przeciez nic nie trace, moze dzieki takiej wizycie bedzie mi latwiej pogodzic sie z ta sytuacja, co nie znaczy, ze sie poddam i przestane walczyc:) mam w sobie jeszcze na tyle sily,zeby zawalczyc. tak czy siak - lepszy psycholog niz wrozka.
-
wiecie, ja wpadlam w taka paranoje, ze nawet zastanawiałam sie nad wizyta u wrozki ;) na szczescie odegnalam od siebie te mysl jako kompletnie pozbawiona sensu. zaba nie glupia, zakochana.trzymaj sie.
-
uśmiechamy się, na pewno ja, czasami. czas się nie zatrzymał, życie biegnie dalej, a ja (my?)? no cóż, my musimy iść razem z nim i jesli po drodze przytrafi się coś miłego, dobrego (może wielki powrót do ex a może coś całkiem nowego, innego), to wtedy znowu szczęście i usmiech zawitają. mam nadzieję, że tym razem już na dobre. czego sobie i nam wszystkim życzę z głębi skołatanego serca.i w sekrecie zdradzę wam, że mam nadzieję, że wszystkich nas spotka to bardzo, bardzo szybko. a co do filmu- ja uwielbiam Forresta Gumpa, zawsze poprawia mi humor (no, może prawie zawsze...)
-
to w mojej ocenie nie jest najlepszy sposob, wystawianie siebie na aukcji... jakos tak nie bardzo to w moim stylu. chyba jednak wybiore tego maila, tylko bardzo ostroznie musze wywazyc slowa. mysle,ze po prostu przypomne mu kilka milych chwil, ktore sie wydarzyly i niech sobie chlopak o tym pomysli do niedzieli, czyli do konca tego sadnego tygodnia. przeciez nie moze byc tak, ze nie mam szans na obrone i powiedzenie tego, co mi lezy na sercu.
-
o widzisz i wlasnie takiego zdecydowania brakowalo mi od kiedy zaczelam z wami pisac. dziewczyny! nic na sile, to jasne, ale jesli jest chocby cien szansy,ze sie uda, to walczmy. nie siedzmy z zalozonymi rekoma i nie placzmy, bo co nam to tak naprawde da? nic, bedzie tylko gorzej i gorzej. ja zamierzam w kazdym razie walczyc, nie nachalnie, ale delikatnie przypomniec mu jak bylo, tym bardziej, ze jak sam powiedzial, nie chce zerwac, przynajmniej na razie, tylko chce przerwy. tylko tak sie zastanawiam nad jednym i przyznam, ze tu potrzebuje rady osob postronnych. poprosil o tydzien, to juz wiecie. ale ja czuje,ze przez ten tydzien niewiele sie w jego podejsciu zmieni, bo przeciez nie widujemy sie, nie kontaktujemy i w sumie to troche tak, jakbym zostala skazana bez szans na obrone, a przeciez kazdy skazaniec ma do tego prawo, prawda? i tak sie zastanawiam, moze jednak, jeszcze nie dzis, ale moze jednak, w niedalekiej przyszlosci, powinnam mu przypomniec, jak to bylo. dokladnie wypisac, nazwac po imieniu, kilka rzeczy, ktore byly super i kiedy bylismy najszczesliwsi?moze mailem... tak sobie tylko glosno mysle. i czekam na jakies rady
-
najgorsze w tym wszystkim jest to, ze mimo wszystko trzeba zyc dalej. zebrac sie w sobie i rano wstac, a wieczorem polozyc spac, a pozniej znowu wstac... i tak w kolko. zabko, witam cie zatem w klubie obronczyn. ja nie pozwalam o nim mowic zle, bo jakos jeszcze nie jestem na to gotowa. wkurzam sie na niego, bo nie rozumiem, jak mozna byc tak okrutnym,zeby skazywac drugiego czlowieka na tak potworne cierpienie. i to pytanie: dlaczego? nie wiem, niby mowil,ze to nie moja wina, ze to on nie wie, czego chce, ale to jakos nie przynosi mi ulgi. nie ogladam zdjec, nie slucham muzyki, ktora przywodzilaby na mysl, to, co bylo, nie chce sie katowac. wystarczy,ze kazdy kat, kazde miejsce kojarzy mi sie wlasnie z nim.chce sie do niego odezwac, ale wiem, ze to jest ostatnia rzecz, ktora powinnam zrobic, ze to tylko pogorszy sprawe. szkoda, ze racjonalne myslenie zepchnelam na margines. teraz licza sie uczucia, ktore rozsadzaja mnie od srodka. i ta nieznosna mysl: a moze jednak przemysli sprawe i efekt tych przemyslen bedzie dla mnie pozytywny... kurcze, nie chce juz tak myslec.a to dopiero 3 dzien... az strach pomyslec, co bedzie jutro.
-
sama na siebie się wkurzam, że tak bardzo sie od niego uzaleznilam. zawsze bylam babka z pazurem, az tu nagle wylazla ze mnie taka krolwena co to zamknieta w wiezy czeka na swojego ksiecia ... grrr... i nic na to poradzic nie potrafie.czekam na tego mojego oblakanego/ zablakanego ksiecia. ale teraz, jak tak czytam te nasze wszystkie wpisy ociekające lzami, to sie na tych wszystkich naszych ksieciow i ksiezniczki tak irytuje, ze nie wiem czy aby smokiem pogonic nie powinnam,zamiast lzy gorzkie ronic. tylko kurcze, to wcale nie jest latwe. latwiej pomyslec, niz zrobic. czy tylko ja mam taka chustawke nastrojow - od skrajnej depresji, po wielka zlosc na Niego?
-
żaba1982 wiesz co? ja chyba jeszcze nie chce wierzyc, ze powrot jest niemozliwy. jesli nie uda mi sie go odzyskac, to przeciez bede wiedziala, co robilam zle i byc moze w moim kolejnym zwiazku, bede wiedziala jakich zachowan unikac, kiedy powinna mi sie zapalic czerwona lampka z napisem UWAGA!, moze bede umiala zaradzic temu, co zle albo odejsc, kiedy nie bede widziala perspektyw. chociaz tak na serio powiem ci, ze wszystkie te frazesy, ktore napisalam wyzej sa o pupe rozbic, bo na razie nie umiem sobie wyobrazic zadnego inne faceta u mojego boku tylko tego mojego durnia. i wlasnie dlatego nie umiem sie poddac. a tak na pocieszenie dla nas wszystkich - moja przyjaciolka tez zrywala ze swoim chlopakiem, wracala, odwiedzala psychologow i myslala setki razy,ze to juz koniec. a teraz co? calkiem niedawno obchodzila ze swoim wybrankiem pierwsza rocznice slubu... on rzucal ja, ona prosila, blagala o powrot, wracal- za tydzien ta sama sytuacja. i wiecie kiedy wrocil i juz nie odszedl? kiedy przestala prosic:) wiem,ze ta historia moze sie juz nigdy nie powtorzyc, ale... ja tam wierze, w analogie:) i to mi pomaga. ich przyklad uczy mnie (najpewniej to juz nauka na przyszlosc), że czasami warto przetrwac burze, zeby zakotwiczyc w naprawde fajnym porcie. i to wlasnie drugi powod, dla ktorego nie zamierzam na razie sie poddawac. a bol? jest i bedzie jeszcze najpewniej przez dlugi czas. powiedzmy, ze ja i moj bol bedziemy ze soba kohabitować przez jakis czas. az do czasu, kiedy ruguje go z mojego zycia.
-
to sie podobno kamuflaz nazywa :P wiecie, co w moim wypadku jest juz kompletna paranoja? podjezdza winda na moje pietro, a ja stoje prawie z uchem przy drzwiach, bo moze to on. z samochodem prakujacym przed domem jest to samo. a o czym marze? poza tym, o czym chyba wszyscy na tym forum - zeby przyszedl, przyjechal, przylecial, teleportowal sie i powiedzial, ze wszystko jest w porzadku, ze wraca,mam jeszcze jedno marzenie - zeby przestalo tak strasznie bolec, zebym przestala o nim myslec, zebym zapomniala i zaczela zyc na nowo. tylko czemu to takie trudne?
-
Mala26, wiesz, ja tez pokazywalam mojemu JEMU, ze moze na mnie liczyc, ze kocham Go i popieram,niezaleznie od tego, co robi. i to chyba byl moj blad. otworzylam sie na drugiego czlowieka absolutnie, bo wg mnie tak bylo trzeba. bo przeciez milosc wlasnie na takim otwarciu powinna polegac. mam jednak wrazenie,ze owszem, otwarcie na druga osobe jest w milosci bardzo wazne, ale ja popelnilam inny blad. nie zostawilam sobie zadnej strefy autonomii. a to nie o to chodzi,zeby kazda chwile spedzac razem. teraz zastanawiam sie czy aby niezglaskalam naszego zwiazku na smierc. wiec tak jak wy - daje Mu czas i czekam. na razie nie podejmuje zadnych krokow. zobacze, ile wytrwam w tym postanowieniu o chwilowej bezczynnosci wzgledem Niego. trzymajcie w kazdym razie kciuki.
-
Olga86, wiesz, ja też myslę, że czas jest tym,czego chyba oboje potrzebujemy. ja nie chcę działać w sposób desperacki. może zatęskni, kiedy zobaczy, co stracił. a może nie, może wręcz przeciwnie. a i mi taki czas dobrze zrobi. poukładam sobie wszystko w głowy, obmyslę strategię i wtedy ruszę do ataku:) a może w międzyczasie jakoś się pogodzę z myslą o rozstaniu? powątpiewam w to ostatnie, ale kto wie... a tak na serio - jesli chce odejść, jeśli nie chce mnie, to przecież głową muru nie przebiję (co oczywiście nie znaczy, ze nie będę próbować:P). nie mogę zmusić Go, żeby mnie kochał, prawda? i jesli mimo wszystkich starań nie wróci, wtedy będę miała pewność, że mnie nie chce, ale też będę miała świadomość, która dla mnie jest na wagę złota- że nie poddałam się bez walki. że nie odpuściłam. co zaś do wychodzenia z domu- na razie z trudem mi to przychodzi, ale mam fantastycznych przyjaciół, którzy na pewno nie pozwolą mi zakokonić się pod kołdrą w domu.więc chcąc nie chcąc będę zmuszona do wychodzenia.kto wie, może to metoda. co zaś do idelanej pani twojego EX - współczuję, naprawdę. ja nie umiem sobie tego wyobrazić. i mam nadzieję, że los nigdy nie postawi mnie w takiej sytuacji. nie wiem, co by się wtedy stało.z Nim, ze mną, z nią...