Słuchajcie, a ja dziś faktycznie mam jakiś kiepski dzień.
Otóż postanowiłam, że już nie będę więcej zwlekać i zadzwoniłam do dupka. Oczywiście, jak się pewnie domyślacie (a ja się niczego innego nie spodziewałam) - obydwa telefony wyłączone. Więc ja z twardym postanowieniem przeprowadzenia dziś tej nieprzyjemnej rozmowy zadzwoniłam do takiej przyjaciółki (właściwie to kiedyś przyjaźniliśmy się parami - my z exem i ona ze swoim mężem; dupek jest teraz dla ich córeczki ojcem chrzestnym (że też nie mieli pomysłu na kogoś lepszego!)
No więc dzwonię do tej przyjaciółki o mówię, że potrzebuję numer do dupka. Ona mówi, że nie zna, ale spyta męża, bo on do niej bezpośrednio nie dzwoni nigdy, a zawsze do męża jej, bo to jego kumpel. No to mówię ok, spytaj. A ona mi zaczyna opowiadać, że wie tylko, że mój ex w zeszłym tygodniu był tam i tam - na co ja jej odpowiedziałam, że sorry, ale mało mnie obchodzi gdzie on był i co w ogóle robi. Ale ona dalej kontynuuje niby nie słysząc mnie, że obiecał, że przyjadą do nich w odwiedziny, ale na razie ich nie było. Ja mówię, stop... przyjADĄ?! To niby z kim, z tym kurwiszczem? Ona na to, że tak, z nią. Więc spytałam - i będziesz ją u siebie gościć? Ona - no tak, wiesz, przecież ona nic mi nie zrobiła. No to mówię fajnie się ustawiliście wszyscy, ale jakoś to nie jest z twojej strony zbyt po koleżeńsku. Ona się chyba obraziła, a ja też szybko skończyłam rozmowę.
Kurde, ale ż się wkurwiłam! OK, wiadomo, że osobiście jej tamta szmata nic nie zrobiła, ale mogła mu delikatnie powiedzieć, że sorry, możesz przyjechać, ale jej to nie życzylibyśmy sobie widzieć u siebie z powodów takich a takich. A jak już taka chce być z każdym dobra, to przynajmniej nie musiała mi tego opowiadać, przecież wyraźnie powiedziałam, że nie obchodzą mnie jego sprawy! K...wa, szlag trafia po prostu. Nie, nie dlatego, że mi na nim zależy. Mam go gdzieś. Ale wychodzi na to, że on i szmata to świętoszki i każdy ich lubi, bo przecież nikomu nic nie zrobili! No tak... więc chyba ze mną nie w porządku, skoro mnie rzucił!
Cholera, co za dzień, co za ludzie?!
Czy może nie mam racji?
Źle mi, paskudnie, ohydnie się czuję... Chce mi się ryczeć. I gdzie się podział mój cały spokój i równowaga wewnętrzna? :(