Szymonka
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Szymonka
-
Jak miło znowu być na Werandzie Z wielką uwagą przeczytałam \"chemiczną historię\" Linki. To mi przypomniało jak kiedyś, pracując w archiwum państwowym, w dziale opracowań naukowych, wyrzuciłam do niszczarki dziwnie wyglądającą karteczę. Byłam wtedy \"nowa\" i bardzo się starałam robić wszystko jak najlepiej. Najpierw zabrałam się za porządki, no i ...sprzątnęłam bezcenny dokument. Nie do odtworzenia. Za tydzień, dwa, jak na złość któryś z pracowników naukowych zapytał o karteluszek. Rozpętało się piekło. Byłam przerażona, a poczucie winy rozkładało mnie jak trąd. Pomógł mi wtedy nowy kolega z pracy. Cieszył się ogromnym zaufaniem i mógł liczyć na ulgowe traktowanie przez przełożonych, wziął więc winę na siebie. Długo nie mogłam się z tym zgodzić, ale byłam wtedy w niecodziennie trudnej sytuacji i pomoc przyjęłam. Wszystko jakoś przycichło. Kolega nie dostał premii, a ja każdą karteluszkę oglądałam trzydzieści razy zanim ją wrzuciłam do zniszczarki. Pracowaliśmy jeszcze cztery lata w archiwum, zanim zmiany z 1989 roku nie spowodowały grupowego zwolnienia (nowi szefowie uważali nasz dział naukowych opracowań za zbędny). Rozeszliśmy się w różne strony, wszystko wokoło się zmieniło, ale wspomnienie karteluszkowej historii zostało. Każdego roku, w rocznicę , 13 stycznia, spotykamy się z kolegą na obiedzie w któreś z warszawskich restauracji - zawsze innej. W tym roku spotkaliśmy się już piętnasty raz. Każde spotkanie zaczynamy od słów: \" a pamiętasz jak.......\" Nie wspominamy długo, przecież tyle nowego dzieje się wokoło. Ale o karteluszku pamiętamy zawsze, rozpoczął przecież naszą długą przyjaźń. (Acha, muszę dodać, że tak się jakoś zdarzyło, iż los sprawił kiedyś, że mogłam odwdzięczyć się koledze i to z nawiązką).;) Nawet trudne historie mogą obrócić się na lepsze.:) Pozdrawiam, :)
-
Szymonka oczywiście, przepraszam za błąd! to wiosna zamieszała mi w głowie!
-
Hej! tam na Werandzie! Dawno, dawno temu widziałam jakieś kolorowe czasopismo na którego okładce była Ewa Błaszczyk ze swoimi malutkimi bliźniaczkami, wtedy jeszcze niemowlakami. Jak ja jej wtedy zazdrościłam. Zawsze pragnęłam mieć bliźniaki (moja teściowa jest z bliźniąt), chciałam być znana i bywać na okładkach (teraz Wam się zwierzam, bo tak naprawdę to nikomu tego wcześniej nie mówiłam). Później interesowałam się innymi sprawami, aktorskie wiadomości i plotki odłożyłam na bok, a zaczęłam bardziej poważne lektury. Ale wróciła do mnie Ewa Błaszczyk. Na poważnie. Na bardzo poważnie. Obejrzałam dokument o niej ze łzami w oczach i ze wstydem, że kiedyś jej ,w całkiem nieprzyjemny sposób, naprawdę zazdrościłam. Kłaniam się jej nisko.
-
Ostatnio nie daję sobie rady ze wspomnieniami. Wciąż doprowadzają mnie do płaczu, do płaczu z żałości za minionym czasem. Dzisiaj rano, pijąc swoją kawę przy kuchennym stoliku, zerknęłam w okna domu na przeciwko. Właściwie to ten sam dom co mój - ten sam numer (Aleja Szucha), bo jak wcześniej wspominałam - mieszkam w oficynie jednej ze starowarszawskich kamienic. W to okno na przeciwko zerkam od lat, może dlatego, że inaczej się nie da, bo podwórze do największych nie należy. Wzrok sam tam podąża. Od lat okno zasłonięte jest gęstymi firankami. Ale nie zawsze tak bywało. Dwadzieścia lat temu mieściła się tam redakcja miesięcznika \"Kraj Rad\". Ciekawa jestem, kto jeszcze pamięta tę \"zaprzyjaźnioną\" gazetę. Każdego ranka, kiedy w szleńczym pośpiechu szykowałam się do pracy, kiedy chciało mi się jeszcze używać lokówki, nakładać staranny makijaż i prasować każdy załamek spódnicy, zerkałam od czasu do czasu w okno na przeciwko. Jeśli zapalało się tam światło, znaczyło to, że za piętnaście minut muszę wybiec z domu, aby zdążyć do biura. W oknie, bez firanek wtedy, pojawiała się młoda dziewczyna i z taką samą starannością jak ja, poprawiała makijaż, układała włosy i sprawdzała fałdy na spódnicy. Jeszcze przed wyjściem z domu, miałam okazję zobaczyć, dla kogo to robiła. Był młodym przystojnym jegomościem i prawdopodobnie był jej szefem. Przychodził później od niej, czasami z kwiatkiem, czasami z ciastkami. Wyraźnie mieli się ku sobie. Zdarzało się, że z jakiś powodów ( najczęściej choroba dzieci) zostawałam w domu na cały dzień. Mogłam wtedy do woli podglądać moich ulubieńców. Lubiłam to pasjami, nie opowiadałam nikomu o mojej parze, i nie przeszkadzałam im nigdy, zresztą nie byłoby jak. W 1989 roku wyjechaliśmy całą rodziną do Finlandii. Kiedy po kilku latach wróciliśmy do domu, na podwórzu naszej kamienicy zaszły zmiany jak w całej Polsce. Nie było już ambasady NRD na przeciwko i nie było już Związku Radzieckiego, w więc zniknęła też redakcja \"Kraju Rad\". Opuszczone przez nich mieszkanie zajęli obcy ludzie, którzy zasłonili się gęstymi firankami. A ja ruszyłam w kapitalistyczną gonitwę za pieniądzem i sukcesem. Nawet nie miałam czasu pomyśleć, co u moich ulubieńców. Tak trwało dobrych parę lat. Teraz, kiedy już zwolniłam, a na głowie pojawiło się całe morze siwych włosów, kiedy nie chce mi się już używać lokówki i prasować każdej fałdki na spódniczce, zerkam w to okno na przeciwko w nadzieji, że pojawi się w nim ta dziewczyna, czekająca na tego chłopaka. Nie daję sobie rady ze wspomnieniami, znowu łza mi się zakręciła w oku.
-
Dobry wieczór dla wszystkich kobiet, tych które tu, na Werandę wstępują. Dzisiaj nasz gospodarz domu stanął na wysokości zadania ( wiadomo ! 8 marca! ) i wręczał kwiaty wszystkim kobietom z naszego warszawskiego podwórka. To znaczył miał zamiar wręczać wszystkim paniom, ale nie bardzo mu się to udało, bo kwiatków miał zaledwie kilka i wystarczyło ich tylko dla tych najmłodszych i najładniejszych. Chyba się domyślacie, że ja kwiatka dzisiaj od niego nie otrzymałam. ;) Zabawnie wyglądał czyhając w bramie i wypatrując swoich \"ślicznych\" ofiar. Piszę ofiar, bo po otrzymaniu kwiatka trzeba było znieść obślinony pocałunek uszanowania ( w rękę, w rękę...) i kilka komplementów, które mogłyby się bardziej kojarzyć z niemoranlną propozycją, gdyby były wypowiedziane bardziej gramatycznie. Na szczęście w domu czekał na mnie piękny bukiet kwiatów, które poprawiły mi nastrój i na chwilę wprowadziły odrobię wiosny do mojego serca. Kto wie? może dzięki temu, że moi domowi panowie stanęli na wysokości zadania, nasza aktoreczka otrzymała kolejny kwiatek od swojego wiernego wielbiciela - stróża? Ja podzieliłam się swoim bukietem z moją sąsiadką z drugiego piętra (tą staruszką, która głośno słucha telewizji i regularnie raczy nas wiadomościami TVP, czy tego chcemy, czy nie - wiadomo - akustyka!). Dla Was też odkładam kilka kwiatów z tegoż bukietu i przesyłam najlepsze, najserdeczniejsze życzenia.
-
Bar_basiu , ciekawa jestem czy ten chlebek piekłaś w piecu chlebowym, czy w tym nowym urządzeniu co go reklamują w telewizji. Wygląda to urządzenie bardzo zachęcająco: widać, że bardzo łatwe w obsłudze. Zastanawiam się, czy sobie takiego \"pieczącego\" urządzenia nie kupić ? Jak pomyślę o tym aromacie świerzo upieczonego chleba, to aż mi... Obok zaraz mam sławetny warszawski Super Sam, w którym sprzedają teraz chleb upieczony w ich własnej piekarni. Aromat i smak wyborny, ilośc gatunków niemal nieskończona, ale naczytałam się, że wszelkie polepszacze do pieczywa - tuczą i są niezdrowe. Dobrze więc będzie nauczyć się piec własny chleb, chociażby w takim urządzeniu z TV. :)
-
Dostałam wczoraj olbrzymi bukiet przepięknych kwiatów. Zupełna wiosna! i z doboru kwiatów i z kolorytu. Nie pachniał może wiosennymi kwiatami z grządki, no ale wiadomo - szklarnia. Jak mi sie milo koło serca zrobiło, jak cudownie poprawiło mi humor. A potrzebne to było, bo kilka dni wcześniej włamali nam się do samochodu i byliby go ukradli, zresztą z ogromną pomocą mało podejrzliwego policjanta, gdyby nie blokada kierownicy, która w samą porę zadziałała. Od lat mąż mój stawia samochód na parkingu obok ambasady litewskiej (kiedyś NRD). Jak powszechnie wiadomo, abmbasady chronione są całodobowo przez naszą policję. Wydawać by się mogło, że idealne miejsce na parking. W budce wartownika bywa na zmianę czterech policjantów, z którymi mój mąż się serdecznie zaznajomił. Lepiej znał trzech z nich, a tego czwartego tylko troszeczkę (nowy!). I to właśnie ten czwarty uwierzył złodziejowi, że jest on kierowcą mojego męża (dobrze by było mieć kierowcę) i musi przyprowadzić mu samochód pod restaurację w której rzekomo właściciel samochodu ostro baluje. Przeprosił, że się ośmiela prosić o pomoc, ale zapomniał kuczyków, a szef głowę mu urwie, jak mu tego samochodu na czas nie przyprowadzi. No i bardzo mało podejrzliwy policjant pomógł mu \"otworzyć\" samochód. Popsuli zamek, wyrwli stacyjkę i coś jeszcze, ale ponieważ nie znam się na samochodach, więc wam nie powrórzę, co jeszcze. W każdym razie \"nasz osobisty kierowca\" wsiadł do samochodu i odjechał. Na jakieś 50 metrów może. Blokada kierownicy spisała się na medal. Wtedy dopiero mało podejrzliwy policjant zaczął myśleć i ruszył w pogoń za \"naszym osobistym kierowcą\". Pod latarnią jest najciemniej!
-
Na moim warszawskim podwórku nie mówi się teraz o niczym innym, jak tylko o tej strasznej tragedii w Katowicach. Rozmawiałam z matką tego naszego motocyklisty amatora, który zamęcza nas składaniem swoim motorów bezpośrednio na płytach chodnikowych naszego podwórza. Otóż ten, wydawać by się mogło nieokrzesany bezduszny osobnik, już wczoraj pognał w podskokach do stacji kwiodawstwa. Chwała mu za to. Może nie będę go już ścigać za plamienie olejem i benzyną naszego podwórza? Szkoda, że ja nic nie mogę pomóc. Pamiętam jak po wybuchu rotundy w Warszawie w 1978 roku, kiedy zginęło ponad 100 osób, razem z koleżankami z pracy wybrałyśmy się do stacji krwiodawstwa. One wszystkie oddały krew, a mnie ją zaaplikowano (w tydzień później w szpitalu), bo miałam katastrofalnie złe wyniki. Teraz też nie mogę - bo już wiek nie ten, no i zdrowie też szwankuje. Więc tylko chylę czoła przed cierpieniem i nieszczęściem tych wszystkich ludzi.
-
Bar_basiu, jak minął ci dzień? Jak się czujesz? Czy dajesz sobie radę z uczuciami, które musiałaś dzisiaj przeżywać? Bardzo chciałabym Ci jakoś pomóc, martwię się o ciebie. Jeśli jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić, tu w Warszawie - pisz! Kto wie? Przesyłam gorące pozdrowienia i uściski
-
Linko, twoja zimowa opowieśc jest cudowna. Dziękuję ci za nią. Coś miłego mi przypomniała i mnie też łza zakręciła się w oku.
-
No i stało się, moje Panie. Stało się! Teraz chciałabym tylko powiedzieć :\"a nie mówiłam ? \" Jak tylko wyzdrowiał nasz podwórzowy gospodarz domu to zaraz poszedł na chorobowe! Tym razem mu nie współczuję, tylko dodaję: \"a nie mówiłam ?\" Zacznę od początku. To taka moja zimowa opowieść. W naszej bramie od niepamiętnych czasów jest \"pypeć\". To takie metalowe coś wystające z podłoża, aby łatwiej i skutecznie można było zamknąć bramę. Dobrych kilka lat temu bramę naszej warszawskiej secesyjnej kamienicy wyremontowano i \"pypeć\" stał się niepotrzebny. Wręcz przeciwnie - stał się kłopotliwym, a nawet niebezpiecznym \"zawalidrogą\". Co kto zamyślony, romantyczny, nierozważny wkraczał w podcienie naszej zabytkowej bramy - zawsze musiał się potknąć o tę cholerę. Nie było wyjątku. Starsza pani z drugiego piętra, elegancki gość z kwiatami, pan Zdzisław - inżynier z drugiego podwórza, czy ostatnio nawet nasza aktoreczka ( to pewnie przez te wysokie szpilki). Każdy! Nawet psom się dostało. Nie można było \"cieciowi\" przetłumaczyć, jakie niebezpieczeństwo czyha w bramie na lokatorów. Nie miał dyrektyw z administracji, więc \"pypeć\" królował. Całe lata. Aż raz, to znaczy wczoraj, \"pypeć\" schował się pod śniegiem i ... zahaczył samego gospodarza domu. Silny mężczyzna z tego naszego dozorcy, ale \"pypciowi\" nie dał rady i wywinął kozła, że aż strach. Do tego obciążony był kaloryferem, który miał wymieniać mecenasowej z piątego piętra. Wszystko widziałam i nie na żarty się przestraszyłam. Przyjechała nawet karetka, co w naszej porządnej mieszczańskiej kamienicy się nie zdarza. Szanowny poszkodowany jest teraz na obserwacji w szpitalu (podejrzenie wstrząsu mózgu - a jest w szpitalu, bo chodzi pewnie o odszkodowanie), a szanownego \"pypcia\" już nie ma! Nawet nie wiemy kto mu dał radę. Zostały tylko ślady spawarki na śniegu. My lokatorzy - odetchnęliśmy z ulgą. Różne są te zimowe opowieści. Czekam na inne panie z Werandy
-
Witaj bar _Baro jak miło, że wstąpiłaś na naszą Werandę. Wstąpiłaś zimą, kiedy jest mroźno i nieprzyjemnie ale wierz mi, bywa tu tyle goracych serc,że zaraz się ogrzejesz. A jak tylko przyjdzie wiosna, będzie to najmilsze miejsce na ziemi. Zostań z nami. Zapraszamy! Z twojego postu zorientowałam się, że mieszkasz w zimnym rejonie naszego kraju; czy tak jak Aurinko - mieszakasz na Kurpiach? Może na Mazurach, bo tam też nie jest najcieplej o tej porze roku. Napisz, proszę. W Warszawie bywa różnie. Zwykle trochę cieplej niż na wschodzie Polski, ale ostatnie dni pokazują coś innego. Wczoraj - to dopiero było mroźno. W naszej starej kamienicy kaloryfery grzeją jak zwariowane. Widziałam u niektórych sąsiadów otware okna. Nie cierpimy więc zimna, my ludzie, ale nasze podwórzowe koty, gołębie i wróble - chyba tak. Starsza pani z drugiego piętra, ta która słucha TV na cały regulator, podkarmia teraz nasze zwierzaki jak może. Ja też jej w tym ochoczo pomagam. Wielu naszych lokatorów też, tylko młody \"motocyklista\" z parteru - nie, bo wścieka się, że pieski naznaczają na żółto opony jego składanych na podwórzu \"motocykli\" . Widzisz Aurinko, dobre serca są rozsiane po całej Polsce. Życzę ciepła w sercach !
-
Witam w mroźny zimowy dzień, dzień bez teściowych ! Nienawidzę swojej teściowej. Nie mogę!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Znowu mi \"to\" zrobiła (wiele by o tym pisać - co tym razem popełniła). Zołza jedna, .... chociaż? Nie uwierzę, że one - te teściowe to zołzy od początku do końca. Chyba bywają czasami ludźmi, przecież urodziły i wychowały naszych mężów (no, moja akurat nie wychowywała, podrzuciła swojego pierworodnego swojej matce). Pamiętam wiele miłych chwil i upominków i komplementów w ciągu tych 25 lat. Tylko szkoda, że okazało się to wszystko za pieniądze, a były to pieniądze, które dostawała w tajemnicy przede mną od swojego syna a mojego męża. Zawsze mu płakała w rękaw, że nie ma na leki lub coś podobnego. Kiedy po latach, kiedy oboje z mężem wpadliśmy w finansowe tarapaty (nasza firma padła) nie było już czego wysyłać i czym się dzielić - zaczęły się problemy, które doprowadziły do ostrego konfliktu. Kilka lat temu nie wytrzymałam ciągłego nagabywania o pomoc finansową. Wtedy zaczęło się! Wtedy zrozumiałam, że zapewnienia o jej \"matczynej\" miłości i wielkiej sympatii a także przyjaźni - to bujda, bujda na resorach! Chyba wszystkie obraźliwe słowa pod moim adresem tak mnie nie zabolały, jak uświadomienie sobie, że przez tyle lat ona mnie po prostu ... nie lubiła. Udawała miłą, bo dostawała od nas pomoc finansową (ma jeszcze troje innych dzieci). Teraz uważa, że jestem \"modliszką\" ,jak się wyraża o mnie, i że pochłaniam wszystkie pieniądze męża, wydając je wokoło nieprzytomnie. Pomija fakt wspólnoty małżeńskiej, mojej pracy zawodowej i spadku po moich rodzicach (mieszkanie w stolicy). I jak ja mam kontynuować z nią rodzinne kontakty? Nie mogę!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Pozdrawiam
-
Zimowa pogoda nie sprzyja jednak pogaduszkom na Werandzie. Trudno. Nikogo dzisaj tu nie ma. Rozumiem, kto by chciał siedzieć na tak mroźnym powietrzu, na wietrze w zimowej scenerii. Ja osobiście wolę wiosnę, a latem też nie pogardzę. Więc - byle do lata !
-
Dzisiaj postanowiłam wstąpić na naszą Werandę raz jeszcze, bo chciałam podzielić się z Wami opowieścią, którą z kolei podzielił się ze mną mój sąsiad, ten policjant z trzeciego piętra, pan Romuś. Pan Romuś bymajmniej nie opowiadał o swojej pracy, ani o sobie, ale o samochodzie, który stał się bohaterem ostatnich dni. Zaczęło się wszystko od pogrzebu. Panu Romusiowi zmarła wiekowa już babcia (lat 93). Cała rodzina stawiła się na smutnym mroźnym pogrzebie, na warszawskich Powązkach, jak przysłowiowy jeden mąż, jak na rodzinę zdyscyplinowaną i \"zwartą\" przystało. Pan Romuś, jako człowiek życzliwy i skory do pomocy, zgodził się był na ten dzień być rodzinnym przewoźnikiem. Do jego samochodu dopasowano członków rodziny najbardziej pogrążonych w żalu i smutku. Po smutnej ceremonii, wszyscy uczestnicy pogrzebu rzucili się do samochodów czekających na parkingu, aby się ogrzać i odpocząć, a nie tylko dojechać do celu. No i tu się zaczęło. Na parkingu nie było samochodu pana Romana. Przykrość trudna do opisania, a jaki żal i smutek! Szkoda mówić. Formalności w komendzie śródmiejskiej na Wilczej były długie i uciążliwe, mimo że to policjant utracił mienie. Dużo pisaniny i mało nadziei na odzyskanie skradzionego samochodu. Po kilku dniach beznadziejnego smutku pan Romuś odebrał telefon od swojego wujka, emerytowanego mecenasa, który lubi spacerować ze swoim jamnikiem zupełnie niedaleko od domu, tzn, na parkingu przed Pałacem Mostowskich, główną siedzibą policji warszawskiej. Otóż wujek mecenas zadzwonił, aby zapytać dlaczego żółty samochód pana Romusia stoi od dwóch dni na policyjnym parkingu, zamiast na swoim, tym przed naszą kamienicą. Lotem radosnej błyskawicy pan Roman dotarł do swojej własności i powiadomił pobliską policję o całej sprawie. Ponieważ zamki były już zmienione, więc pan Romuś zmuszony był do włamania się do własnego samochodu. Okazało się, że numery były już przebite, a na liczniku dodatkowe 120 km. Nawet akumulator był wymieniony na nowszy. Dobrze, że pan Roman grzmotnął swoim samochodem w przydrożne drzewo kilka miesięcy wcześniej, bo śladów potrzebnych do identyfikacji było wystarczająco dużo. Policja pozbyła się szybko całej sprawy, pozwalając odjechać panu Romusiowi ze swojego parkingu jak najszybciej. (Nie podjęto żadnych akcji godnych telewizyjnego Wydziału W-11) Teraz samochód ukradziony złodziejowi stoi na naszym parkingu strzeżony przez właściciela, który zza firanki spogląda na niego nerwowo co pięć minut. Pan Romuś opowiedział mi całą tę historię z niekłamaną satysfakcją, szybko wypił kawę \"z wkładką\", jaką go z radością poczęstowałam i pobiegł na trzecie piętro do swojego punktu obserwacyjnego zza firanki. Życzę wszystkiego dobrego!
-
Droga Yolando, Miłe Werandowniczki witaminy zimą to nieprzeceniona sprawa, ważna i coroczna. Ja łykam - wstyd się przyznać - co wpadnie mi do głowy z reklam telewizyjnych. Niestety nie znam się zbyt dobrze na farmaceutykach. Posłucham więc z wielką uwagą rad, które skierujecie do Yolandy, może i ja skorzystam. Kto to śpiewał kiedyś ...\"najlepsze witaminy to są polskie dziewczyny...\" czy coś takiego? Żartuję, trzeba dbać o swoje zdrowie.
-
trochę kwiatów w zimie - to zawsze trafiony chwyt. Poprawia samopoczucie. Sprawdziłam. Witam Zamarzył mi się biały skrzący śnieg fiński, czy też polski - ten sprzed wieków. Wszystko jedno, byle było biało, świątecznie, czysto i wzruszająco. Bo tylko tak byłoby łatwiej przeżyć te kilka zimowych miesięcy. Na naszym warszawskim podwórzu doprawdy zabić się można, po uprzednim przejechaniu na pupie paru metrów. Nasz pan \"podwórzowy\" zachorował, a jego spracowana żona nie daje sobie rady z porządkami. Z mojego punktu obserwacyjnego przy kuchennym oknie mogę widzieć codzienne zmagania lokatorów i wzajemną ich pomoc. To cieszy. Mam doskonałe buty, jeszcze te z jesiennych \"wypraw\" w góry (pamiętacie? większość czasu przesiedziałam na werandzie przyjaciół), mogę więc odważnie pokonywać podwórzowy tor przeszkód. Robię zakupy sobie i staruszce z drugiego piętra właściwie bez szwanku. Trudnością prawdziwą są dopiero zwisające zewsząd z dachów ogromne sople. W centrum Warszawy zabudowa jest ścisła i nie ma praktycznie gdzie uciekać. Wszędzie parkują samochody. To prawdziwy slalom pomiędzy przechodniami, samochodami i zaporami mającymi ratować nam życie, a praktycznie - utrudniającymi szybkie przemieszczanie się po chodnikach. Prawdziwy koszmar. Najzabawniejszych widoków dostarcza mi młodziutka aktorka (drugi rok po szkole teatralnej) - ta nowa lokatorka spod siódemki, która nie zmieniła obuwia chyba od wczesnej jesieni. Przezabawnie usiłuje pokonywać nasz podwórzowy tor przeszkód. Jej buciki na wysokich obcasach i cienkiej podeszwie już nie raz i nie dwa spowodowały niezamierzone loty. Jestem okrutna i okropna, ale uśmiałam się dzisiaj do przysłowiowego rozpuchu (czy rozpuku?), kiedy kolejny raz zobaczyłam jej \"ciepłe niewymowne\". Dobrze, że jej gibkie ciało umiejętnie wylądowało na lodzie. Ja złamałabym już dziesiątą nogę i piątą rękę, gdybym zaryzykowała jak ona. Wolę tuptać w nietwarzowych buciorach. Zresztą, jak napisała Ofka - do wiosny już niedaleko! A może wcześniej wyzdrowieje nasz pan \"podwórzowy\"? Pozdrowienia i zimowe życzenia wytrwałości,
-
Dzień dobry wszystkim paniom z Werandy, na moim warszawskim podwórzu nie ma werandy ani \"Werandy\". Szkoda, bo może zbliżyłaby ona naszych współlokatorów do siebie. Mijamy się obojętnie na klatce schodowej lub podwórku, czasami i w bramie i ledwie niekiedy wypowiemy grzecznościowe \"dzień dobry\". Brakuje mi takich układów i stosunków sąsiedzkich jak na przykład w serialu \"Dom\". Owszem, nie powiem - czasami utnę sobie pogawędkę z sąsiadami, czasami nawet przed takimi pogawędkami uciekam (pamiętacie pana Zbyszka - Liska?), ale to nie to samo. Za czasów mojego dzieciństwa mieszkałam z rodzicami w osiedlu milicyjnym na Mokotowie. Wszyscy się tam znali i wszyscy mogli na sobie polegać. No, w miarę, jak to w życiu bywa! ;) Kiedy przyjeżdżało kino objazdowe, na podwórze wylegałay tłumy wyposażone we własne krzesła, koce, prowiant i inny sprzęt, jeśli wieczory były chłodne. Dzieciarnia usadawiała się z przodu, na kocykach, starsi na krzesłach z tyłu. W oczekiwaniu na projekcję filmu (ciekawe, że nie pamiętam już żadnego z nich) zaczynali serdeczne długie rozmowy. Trwały one czasami długo po zakończeniu seansu. Jako dziecko przysłuchiwałam się im czasami i pamiętam ich nastrój i niemal swojego rodzaju podniosłość. Nawiązywały się wtedy nowe znajomości i układy. W powszednie dni sąsiadki zawsze znajdowały czas na krótkie pogawędki i wzajemne wizyty. Najwięcej spotkań było w pralni i suszarni. Oczywiście były też i plotki. Nawet jedną pamiętam i do tej pory nie rozumiem , o co tak naprawdę chodziło. Sąsiad z pierwszego piętra \"popełnił był\" ówczesne przestępstwo, bo prał, gotował i sprzątał, a na dodatek robił zakupy i prowadził małego synka na spacery. Jego żona pracowała zawodowo na kierowniczym stanowisku i czasami wracała służbowym samochodem, ale to nie miało znaczenia. Polotka, że się \"puszcza\" szła na całą okolicę. Co znaczyło \"puszcza się\" długo zaprzątało moją nieletnią wówczas głowę. Podejrzewałam nawet, że na to ma coś wspólnego z lasem, o ile dobrze pamiętam. Ale bywały też i ciepłe, miłe chwile. Na weselach i na pogrzebach stawiali się prawie wszyscy i wspierali po sąsiedzku. Tak trwało do lat siedemdziesiątych, a potem się wszystko zaczęło zmieniać. I teraz jest tak, jak w mojej kamienicy: ciche \"dzień dobry\" w bramie lub na klatce schodowej. Ach, gdzie te czasy! ;)
-
Witaj Złota Pszczółko, bo czyż nie tak tłumaczy się Golden Bee? Miło widzieć cię na naszej Werandzie. Ja też miałam kłopot z pierwszym wpisem -postem. Nie zawsze jest łatwo zaczynać. Jednak udało mi się i Tobie, jak widzę też. Świetnie. Zostań z nami i pisz o wszystkim co ci do głowy przyjdzie. Musisz się jednak liczyć z tym, że nie zawsze będzie zauważone to, czym się z nami podzielisz. Pisze tu tyle pań i tyle tematów i historyjek przeplata się na topiku, że czasami można mieć wrażenie, że nikt nas nie dostrzega. To nieprawda. Zauważyłam, że zawsze któraś z miłych pań wcześniej czy później odpowie, poradzi, wspomoże. Sprawdź sama. Życzę ci dużo radości z bywania na Werandzie. Minęły Święta i zaczęło się to, czego bardzo nie lubię i to od dziecka. Choinki na śmietniku. Wiem, że to konieczne, ale mnie zawsze jest szalenie żal tych pięknych, zielonych i żywych niegdyś drzewek. Kiedy byłam małą dziewczynką płakałam nad każdym wyrzuconym do śmietnika drzewkiem. Chyba dlatego mam od dziesięcioleci sztuczne \"dyżurne\" drzewko, a dla nastroju i tradycji - rok rocznie ozdabiam dom kilkoma żywymi zielonymi gałązkami świerkowymi. Jak co roku, będę musiała prosić naszego podwórzowego dozorcę, aby szybciej wynosił z podwórzowego śmietnika liczne suche drzewka, żeby już nie straszyły i zasmucały po tak radosnych niedawnych Świętach. Zimowe mroźne pozdrowienia z podwórza warszawskiej starej kamienicy przesyłam wszystkim stałym i nowym bywalczyniom Werandy.
-
menopauza, odchudzanie i inne problemy 40-50letnich ciotek
Szymonka odpisał na temat w Zdrowie i uroda
Miłe Panie, dopadła mnie menopauza i sprowokowała do poszukiwań min. w internecie wszystkiego co mogłoby pomóc na te kłopotliwe dolegliwości. Wyszukiwaraka znalazła was jakimś cudem i dlatego dzisiaj tu jestem.Ośmielam się więc wtrącić i prosić o przyjęcie do swojego grona. Czy można? ;-) Mieszkam w stolicy, w starej czynszowej kamienicy i komputer mam od niedawna. Celowo nie będę dzisiaj nic więcej pisać, aby nie zanudzać swoimi sprawami. Raczej Was z uwaga jeszcze raz poczytam. -
Jak szybko minęły tegoroczne Święta, zresztą jak każde poprzednie. Człowiek tak długo na nie czeka, tyle się do nich przygotowuje, a one uciekają już po dwu dniach. Szkoda. Na szczęście za rok znowu nastanie przedświąteczna gorączka i wzruszające spotkania. W Wigilię każdemu udziela się radosny odświętny nastrój. Nawet nasz podwórzowy pijak nie awanturuje się w ten dzień. Stoi zwykle w bramie, w tym roku jakieś trzy godziny, a może nawet i dłużej, i swoim ochrypłym głosem życzy każdemu, kto pojawia się w jego polu widzenia - wszystkiego najlepszego. Najserdeczniejsze życzenia jak zwykle składa dyplomatom, którzy zajmują najpiękniejsze mieszkanie w naszej oficynie i są dla niego niezwykle hojni. Mimo, że zmieniają się co kilka lat, chyba przekazują sobie nawzajem przykaz obdarowywania go butelką alkoholu. Wiedzą, że mogą być wtedy spokojni o swój samochód i inne dobra, przez cały rok, aż do następnej Wigilii. Nasz dozorca przystroił jak zawsze klatki schodowe świeżymi gałązkami świerkowymi, które zebrał, jak co roku z sąsiedniego placu sprzedaży choinek. Dzieci wspomnianego pijaczyny dostały prezenty od wielu, wielu lokatorów, a podwórzowe koty podwójną porcję mleka. Co roku podobnie, ale jakby inaczej. Nawet babcia z drugiego piętra, ta która niedosłyszy i dlatego telewizor nastawia na cały regulator (podwórko studnia zwielokrotnia głos nie do wytrzymania), nastawiła w tym roku inny zestaw kolend i piosenek świątecznych, a pan Lisek Zbyszek zamiast typowych dla siebie akwarel, rozdawał w tym roku swoje schizofreniczne kolaże. Wszystko jak co roku, a jednak inaczej. Ja tym razem byłam sama. Życzę spokojnej nocy. Dobranoc Drogie Przyjaciółki.
-
Jeszcze raz ja - Szymonka przepraszam, że nie od razu wspomniałam panne-mariannę , Ofkę i Gerli. Naprawdę pamiętam Was wszystkie. Zapominam tylko ników. Jest nas tak dużo. Ale to dobrze, naprawdę bardzo dobrze.
-
Kochane Moje! jeszcze nigdy w życiu nie otrzymałam tylu życzeń świątecznych. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tylu przyjaciół w całej Polsce. Co za rok, co za rok! Co za Święta! A wydawało mi się, że dla mnie zaszło już słońce (aurinko !) Dziękuję losowi za najpiękniejszy prezent, jaki można otrzymać od ludzi - serdeczność, życzliwość, sympatię. Dziękuję Wam wszystkim, których imion nie spamiętałam, ale bliskim mi i bardzo potrzebnym bywalczyniom Werandy. Wesołych Świąt! Viga, Magda, Linka, Aurinko, Advanced, Yolanda, Ewa33, Hm, Kobieta Dojrzała, Wesołych Świąt!
-
Witam się z Wami, moje mile Panie, w sobotni spokojny wieczór. Jestem cudownie nastrojona lekturą kolejnych postów, mam doskonały humor i chęć do pisania. Z okna wychodzącego na podwórze obserwowałam dzisiaj moich sąsiadów wnoszących świąteczne zakupy. Tyle paczek, niektóre już świątecznie zapakowane. Obudziła się we mnie dziecięca ciekawość, jak przed laty w rodzinnym domu, kiedy rodzice wnosili po kryjomu niektóre paczki, a później na próżno je przede mną chowali. Wspominacie moje panie zwyczaje jakie panują w waszych domach przy wigilijnym stole. W domu moich rodziców niemal wszystkie zwyczaje przez was wymienione, były przestrzegane (może tylko nie te, ściśle przypisane są konkretnym regionom Polski, raczej te ogólnie obowiązujące). Jednym z nich jest \"puste nakrycie dla tego co w drodze\". Całe swoje dzieciństwo czekałam na tego strudzonego wędrowca, który zapuka do naszych drzwi, a potem zasiądzie do wigilijnej wieczerzy razem z całą naszą rodziną. Nigdy nikt się nie zawieruszył koło naszego domu i nie prosił o gościnę. Niestety. Teraz, kiedy sama przygotowuję wigilijną wieczerzę, zawsze stawiam \"wolne nakrycie\", tak jak uczyła mama. I chociaż robię to od lat, nikt nigdy nie zawieruszył się koło moich drzwi. A ja tak chętnie podzieliłabym się z kimś potrzebującym, zagubionym. Ale nie tracę nadzieii, i pomagam w inny sposób. Przygotowuję każdego roku paczki dla dzieci naszego podwórzowego pijaka ( bo on, chociaż kocha swoje dzieciaki, to jednak przepija pieniądze na prezenty przeznaczone), a babci z drugiego piętra przynoszę czerwoną gwiazdę betlejemską w doniczce( nie moge nauczyć się jej rzeczywistej nazwy) . Będzie ją później troskliwie pielęgnować przez kilka miesięcy, jak każdego roku. Życzę wielu miłych wzruszających chwil przedświątecznych.
-
Zaczęłam wiosennie od kwiatków, ale prawda jest taka, że wokoło panuje zima. I pewnie będzie w tym roku sroga. Może taka, jakiej najstarsi górale nie pamiętają. Żartuję.;-D Do Wigilii zostało jeszcze trochę czasu, więc myślę, że możemy ciągnąć dalej wątek wigilijnych opowieści. Zainspirowana naszym topikiem myślałam wiele o zimach swoich i o zimach o których mi opowiadano. Wtedy przypomniałam sobie dawno zapomnianą historyjkę mojej mamy. Może wam się spodoba. Działo się to w ostatnią wojenną wigilię. Mojej mamie - wtedy nastolatce, zachciało się spotkać z przyjaciółkami na wieczornicy, która miała mieć miejsce w sąsiedniej wsi. Na nic zdały się prośby matki, czy groźby ojca. Ona po prostu uciekła na ten czas z domu. Ponieważ bała się sama iść przez las ( o polnej drodze nie mogło być mowy z powodu szwendających się Niemców i godziny policyjnej), namówiła sobie tylko znanymi sposobami, największego osiłka we wsi, aby ją odprowadził. Mróz był trzaskający, droga przez las w ciemnościach wydłużała się w nieskończoność, strach miał wielkie oczy. Niezapomniane wrażenia. Nie, nie, nie spodziewajcie się dramaturgii porównywalnej z naszą werandową bajką. Jedynym dramatem były odmrożone uszy wiejskiego osiłka i ... No właśnie i wieczerza wigilijna, którą moja nastoletnia mama spędziła w kącie izby, cała we łzach żując groch ( a może grochowiny, nie pamiętam już), które posłużyć miały jako lekarstwo na odmrożenia. Przeszły jej koło nosa wszystkie podlaskie specjały wigilijne, przynajmniej te, na które pozwolił czas wojny. Mówiła później, że nigdy już więcej nie płakała w wieczór wigilijny, bo nie zdarzył się aż tak \"tragiczny\" jak tamten w 1943 roku. PS. pytałam mamę o stan uszu jej kawalera. Przeżuty (i opłakany) groch pomógł!