Nie palę od 11.11. dzięki tabexowi, przy czym mam w domu palącego męża (podobno tylko do końca roku).
Jestem zdziwiona, że tak ładnie mi to poszło i idzie dalej.
Już dawno nosiłam się z zamiarem rzucenia, decyzję przyśpieszyło poważne zapalenie oskrzeli, przestraszyłam się, bo wcale mi nie przechodziło i pmyślałam, że to przez fajki.
Dodam, że byłam tatalnym nałogiem, wypalałam paczkę dziennie, myśłalam, że nie dam rady rzucić. Ale byłam już chyba zmęczona tym paleniem (mam 28 lat), tym, że fajki mną rządzą, dysponują moim czasem, kasą, że śmierdzę, że gdziekolwiek jestem myślę o tym tylko, kiedy zapalę następnego.
Piątego dnia brania tabexu przestałam palić. Poprosiłam męża żeby mi zostawił jedengo papierosa, żebym wiedziała, że on jest w domu, żeby się nie denerwować brakiem fajek (paranoja!). Nie zapaliłam jednak.
Muszę przyznać, że tabex powoduje, że fajki smakują okropnie.
Najbardziej jestem zaskoczona tym, ile mam teraz czasu. Zadowolona z tego, że mogę się bardziej skupić na sobie, że moje myśli już nie są zdeterminowane przez papierosy.
Jeśli gdzieś tam zaczyna docierać sygnał (naprawdę delikatny), że chce mi się zapalić, staram się, żeby ta myśl w ogóle do mnie nie dotarła. Nie miałam jeszcze strasznych momentów
JESTEM WOLNA!