Nie jestem jeszcze pewna, ale za czwartym razem (po dziesięciu przypalonych garnuszkach i uświnieniu całej kuchni) chyba się udało! Nie mogę powiedzieć, że działa w 100%, bo na nogach wyrywa mi co drugi włosek (mam jeszcze za krótkie), ale spróbowałam na małym kawałku ręki i ręka jest w tym miejscu... idealnie gładka! Od wczoraj! :)
Tak na prawdę, to nie korzystałam z żadnego z zamieszczonych tu przepisów, a po prostu dopracowywałam swoją miksturę. Nawet nie wiem, czy uda mi się zrobić drugi raz taką samą... Ale bądźmy dobrej myśli :)
Niepełną szklankę cukru zaczęłam podgrzewać (cały czas mieszając) na małym ogniu. Po kilkunastu sekundach wcisnęłam do garnuszka sok z cytryny (uważając na pestki). Cukier zaczął rozpuszczać się w cytrynie i brązowieć, cały czas mieszałam. Następnie dodałam łyżkę stołową (lub dwie - to zależy od tego, jaka była Wasza \"szklanka\" cukru) naparu z rumianku. Cały czas mieszałam, bo cukier w kilku miejscach był suchy i musiałam doprowadzić do niego sok i rumianek. Zaczął brązowieć, a po paru minutach zrobił się całkiem płynny. Bardziej przypominał (konsystencją i kolorem) ciemną żywicę, niż jasny bursztyn. Nareszcie wrzące bąbelki nie były białe, tylko brązowe. Dosyć długo otrwało, zanim zaczęły przeradzać się w karmelową pianę. Mój wcześniejszy błąd był taki, że gdy piana zaczynała uciekać z garnuszka, to zestawiałam go na chwilkę z gazu. A przecież NIE WOLNO zmieniać wielkości ognia! Gdy piana rośnie, syrop trzeba intensywnie mieszać. Dopiero, gdy za bardzo zaczyna uciekać - trzeba wyłączyć gaz, wciąż mieszając, żeby trochę zmalała.
Na pierwszy raz mikstury nie radzę przelewać do miseczki (chyba, że macie jakąś do starą i zniszczoną), bo przy takiej małej ilości płynów masa może stwardnieć na kamień i ciężko będzie miskę doczyścić. Radzę zostawić ją w garnuszku, w razie, gdyby trzeba było ją jeszcze podgrzać i dodać łyżkę rumianku.
Masa stygnie bardzo szybko, po ok 0,5 - 1 godziny można wypróbować ją na jakiejś niewielkiej partii ciała. Ja - jak już wspomniałam - próbowałam na ręce.
Masa łatwo się ugniata, z przejrzystej ciemnobrązowej żywicy robi się nieprzeźroczysta plastelinowa masa, bardziej żółta (całkiem podobna do tej na wizażu). Nie należy ugniatać jej za długo, bo zaczyna lepić się do palców. Co najwyżej 20 - 30 sekund. Ważne, żeby po prostu zmatowiała, czas zależy od intensywności ugniatania. Kuleczkę masy należy rozprowadzić dość grubą warstwą pod włos, przyklepać, przygładzić palcem i szybkim ruchem zerwać z kierunkiem włosa. Niestety moja masa nie jest tak idealna, że zrywa już 1 mm włoski, dlatego musiałam próbować na ręce, gdzie są one znacznie dłuższe. Na nogi pewnie trochę poczekam... :) I chociaż nie jestem jeszcze pewna tego, co najważniejsze - cieszę się, bo metodą prób i błędów sama doszłam do swojego własnego przepisu.
Moja mikstura jest podobna barwą do tej masy Al Fatina (bo tej drugiej niestety nie widać przez słoiczek). Dziewczyny - tak już chyba jest, że każda musi sama do czegoś dojść. Próbujcie, a na pewno będziecie z siebie zadowolone. Ja musiałam wyrzucić aż 3 poprzednie masy, ale warto było :) Wybaczcie elaborat... Pozdrawiam! Mam nadzieję, że komuś się przyda.