Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

niezorientowany

maalutka, a ten cytat to z której książki Remarquea?

Polecane posty

Gość kaska z wawki
a ja lubie taka ksiazeczke, bo dluga onan ie jest JEAN URE-PLAGA...dosyc ciekawe , cos jak thiller..hehehe...ale cos, co sie moze wydarzyc i to jest straszne,,

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
\"Chciałem ogarnąć ją sobą jak płaszczem, mieć tysiące rąk i ust, być ukształtowany niby najdoskonalsza jej forma, by przylgnąć do niej szczelnie, przywrzeć ciałem do ciała i mimo to doznawać bólu, że byłoby to ciało obok ciała, lecz nie krew we krwi - zwarcie, lecz nie przeniknięcie się.\" to z Nocy w Lizbonie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Bajka Bursy dla Was Podpadł kiedyś cesarzowi, gdy ten miał zły humor. Cesarz kazał go ściąć.Ale nie miał czasu. Powiedział tylko: - Niech się pan zgłasza co godzina w mojej kancelarii i przypomina, żew najbliższym czasie mam panu uciąć głowę. Więc się zgłaszał. Najpierw to przeżywał. Rozmyślał nad znikomościąbytu i skrępowaniem jednostki, zależnością od dzikich kaprysów tępegokacyka. Ale potem się wdrożył. Urzędnicy mieli z nim krzyż pański.Roboty huk, interesanci słabną w kolejce, a tu ten stale: - Dzień dobry. Cesarz kazał przypomnieć, że w najbliższym czasie mami uciąć głowę. Do widzenia. I tak co godzina. Punktualnie dwie przed dwunastą wypadał z kawiarni \"Ministerialnej\"(w innych nie bywał), aby pośpiesznie wygłosić swoja formułkę. Co sobotao jedenastej w nocy, lekko chwiejąc się na nogach po butelce wychylonej wbarze \"Raj Ambasadora\" (w innych nie bywał), zjawiał się w kancelarii ioświadczał bełkotliwie: - Cesarz kazał przypomnieć...żeby...tego...tamm... że w najbliższymczasie ma mi głowę uciąć. O czwartej nad ranem zeskakiwał z pryczy, rozstawionej w przedpokojukancelarii (gdzie indziej nie sypiał), i zaspanym głosem budziłdrzemiącego sekretarza dyżurnego: - Cesarz kazał mnie - itd. Po dwudziestu latach natknął się kiedyś w kancelarii na sędziwego jużcesarza. - A czego ten chce? - spytał cesarz. - A on się tu zgłasza, że wasza Cesarska Mość ma mu głowę uciąć -rzekł sekretarz. - No to mu utnijcie - żachnął się cesarz. No to mu ucięli. Koniec bajki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Brzytwa Ojca
Dobre :-D Ode mnie macie fragment "Bajki na użytek osób w średnim wieku" Borisa Viana. Wreszcie Bartolomeusz wciął się między wódkę a zakąskę. W tym samym momencie król widząc dwa wchodzące koty zawołał "Psik, kiciusie", zaś Bartolomeusz pomyślał że to było do niego, bardzo się obraził i pił tak, aż się urżnął. Wtedy wyciagnął z kieszeni magiczną pałeczkę, którą jakiś czarnoksiężnik wsadził mu do kaszki i zaczął robić sztuczki. Było to pożałowania godne. W ogóle nie umiał się nią posługiwać. Zaczął od tego, że spadł deszcz żab do talerza Konia, która krzyknęła i zemdlała (dobry pretekst, żebu Józef ją pomacał). Potem zamienił niewolnika w dynię, za co opieprzył go król, toteż spróbował go odmienić w drugą stronę, lecz w rezultacie wyszło z tego cielątko, król zaś miał ich już dziewięć, więc Bartolomeusz był zmuszony odkupić je za ciężkie pieniądze. Potem chciał odmłodzić swoją żonę, lecz przesadził i zrobiła mu siusiu na kolana oraz zwróciła kaszkę, bo takie małe dziecko nie może tyle jeść. Wtedy Bartolomeusz rozwiódł się i odszedł z Józefem. Rumak czekał pod drzwiami. Wskoczyli na jego grzbiet i ruszyli w świat na poszukiwanie cukru. PS. Niezorientowany - bez urazy, punkrock to nie rurki z kremem :-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Poemat..... dziękuję autorowi....... O Pani...gdym Cię ujrzał... Stanął mi...... I stoi.... Twój obraz w oczach moich... Stoi mi... I kapie.. Łza z oka mego... O Pani... Ty nie myśl, że ja mam małego.... Ja mam dużego .... Ducha w sercu swym...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
\" mój kot siedzi przede mną na biurku i patrzy. nie interesuje go nic poza moją pisanina dla maria. patrzy więc w papiery zimnym wzrokiem szpiega i robi taką mine jakby czytał każde słowo.lubię go. nie dałem mu jescze imienia, bo nie wiem jak go wabić. myslę, że i on lubi mnie. tymczasem roberta nie cierpi, stroszy sie na jego widok i ślepia pałają mu gejzerami gniewu\".......\"mój druch cmentarny jest wciąż dziki, lecz obłaskawię go. chwilowo nie chce zrec pokarmów, które mu daję. znika nocami; pewno wówczas łowi ptaki i gryzonie. ma fantastyczną sprawność - znika nawet wtedy, gdy zamknięte są wszystkie drzwi i okna.wraca, kiedy chce, i znowu czaruje swym monarszym milczeniem oraz szlachetnym pyskiem, stanowiącym miniature paszczy lwa. jest istotą taemniczą, niepokojąca i urzekającą. gdybym tak mógł go wytrenowac do polowań na spiskowców.......\" w. łysiak \"flet z mandragory\"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Trzej Towarzysze i podnoszę przy okazji Niebo było żółte jak mosiądz, nie zaciągnięte jeszcze dymami z kominów. Poza dachami fabryki lśniło już ostrym blaskiem. Niedługo wzejdzie słońce. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła ósma. Przyszedłem o kwadrans za wcześnie. Otworzyłem bramę i przygotowałem pompę. O tej porze przejeżdżało zwykle parę samochodów, które zaopatrywały się w benzynę. Nagle za plecami usłyszałem ochrypły skrzek, który brzmiał tak, jakby pod ziemią ktoś uparcie wiercił zardzewiałym świdrem. Przystanąłem i zacząłem nasłuchiwać. Potem przemierzyłem z powrotem podwórze i uchyliłem ostrożnie drzwi warsztatu. W mrocznym pomieszczeniu szamotało się jakieś widmo. Głowę miało owiniętą ongi białą, a dzisiaj już tylko brudną chustką, całości stroju dopełniał niebieski fartuch i grube filcowe pantofle. Zjawisko machało ostrą miotłą, ważyło dziewięćdziesiąt kilo jak obszył, a było nie kim innym, jak naszą posługaczką, Matyldą Stoss. Stałem przez chwilę w drzwiach i przyglądałem jej się. Poruszała się z gracją hipopotama, przeciskając się chwiejnym krokiem między chłodnicami. Dudniącym jak z beczki głosem śpiewała piosenkę o wiernym ułanie. Na stole przy oknie stały dwie flaszki koniaku, jedna z nich prawie pusta. Jeszcze ubiegłego wieczoru była pełna. Na śmierć zapomniałem zamknąć butelki w szafie. - Ładne rzeczy, pani Stoss! - zawołałem na przywitanie. Śpiew urwał się. Miotła legła na podłodze. Błogi uśmiech zamarł. Teraz przyszła na mnie kolej odegrania roli widma. - Jezu najsłodszy! - wyjąkała Matylda gapiąc się na mnie zaczerwienionymi ślepiami. - Jak Boga przy skonaniu pragnę, nie spodziewałam się pana jeszcze. - To widzę. No, jak smakowało? - Smakować smakowało, ale z ręką na sercu... przykro mi. - Obtarła dłonią usta. - Powiadam panu, ścięło mnie z nóg dokumentnie. - Przesadza pani, Matyldo. Jest pani tylko zalana. Zalana jak nadbrzeżne działo. Pani Stoss utrzymywała z trudem równowagę. Wąsik na górnej wardze drgnął, a powieki mrugały jak u starej sowy. Stopniowo jednak oprzytomniała, podeszła ku mnie zdecydowanym krokiem i rzekła: - Pan pozwoli, panie Lohkamp... Człowiek, jak to mówią, nie z żelaza... z początku tylko powąchałam flaszeczkę i odstawiłam w porządku... potem pociągnęłam łyczek... pan wie, że rano zawsze mi tak czczo na wnętrzu... no, a potem... chyba diabeł we mnie wstąpił i tyle. Ale też pan nie ma sumienia, żeby starą kobietę na pokuszenie wodzić! Po co pan zostawia na ludzkich oczach takie cacane flaszunie? Bogiem a prawdą, nie po raz pierwszy przydybałem panią Matyldę w takim stanie. Przychodziła co dzień rano na dwie godziny, ażeby posprzątać w garażu. Można było spokojnie zostawić na widoku każdą sumę pieniędzy, pani Matylda nie tknęła ich nigdy. Ale na alkohol była łasa jak kot na szperkę. Podniosłem flaszkę pod światło. - Oczywiście, koniaku dla gości pani nie ruszyła, ale ten dobry, pana Köstera, wygoliła pani do ostatniej kropelki. Uśmiech przemknął po zniszczonej twarzy Matyldy. - Co prawda, to nie wstyd. Na wódeczności znam się. Ale chyba mnie, biednej wdowy, pan nie zdradzi, złociutki panie? Potrząsnąłem głową. - Wyjątkowo dzisiaj nie pisnę ani słówka. Opuściła zawiniętą spódnicę. - W takim razie zmykam. Gdyby tak przyłapał mnie pan Köster, zrobiłby awanturę jak jasna cholera! Podszedłem do szafy i otworzyłem ją. - Matyldo! Przydreptała spiesznym truchtem. Podniosłem w górę brunatną czworokątną butelkę. - To już stanowczo nie ja! - Uniosła ręce na znak protestu. - Najświętsze słowo! Nie ruszyłam tej flaszki! - Wiem, wiem - rzekłem i nalałem pełny kieliszek. - Ale pani zna ten specjał, hę? - Też pytanie! - Oblizała łakomie wargi. - Rum! Stary rum Jamajka! - Znakomicie. No, a teraz do dna, a żywo! - Niby ja? - odskoczyła jak oparzona. - Panie Lohkamp, to naprawdę za wiele dobrego! Chyba mnie pan chce zawstydzić! Widziane to rzeczy... matka Stoss wypija panu ukradkiem koniak, a pan jeszcze na dokładkę częstuje ją rumem! Niech pan mówi co chce, ale święty z pana człowiek! Prędzej mnie szlag trafi, aniżeli tknę tego kilonka! - No, więc? - spytałem i zrobiłem taki ruch, jak gdybym chciał cofnąć kieliszek. - Niech już będzie! - Szybkim ruchem sięgnęła po trunek. - Trzeba brać, co dają. Nawet jeśli człowiek tego nie rozumie. Na zdrowie! Czy to aby przypadkiem nie pańskie urodziny? - Tak, Matyldo. Zgadła pani. - Co, naprawdę? - Schwytała oburącz moją dłoń i potrząsnęła nią z wylaniem. - Serdeczne życzenia! Pełnej kiesy, to grunt! Wie pan - obtarła ręką usta - takem się wzruszyła na stare lata... że przydałby się jeszcze i jeden kilonek... Pan wie przecież, że pana kocham jak rodzonego syna. - Dobra! Nalałem drugi kieliszek. Wychyliła nie mrugnąwszy okiem i opuściła warsztat piejąc hymny pochwalne na cześć mojej wspaniałomyślności. Odstawiłem butelkę i usiadłem przy stole. Blade promienie słońca padały przez szyby na moje ręce. Urodziny! Zabawne uczucie ogarnia człowieka, nawet jeżeli nic sobie nie robi z takich uroczystości. Trzydziestka, przyjacielu... A był przecież czas, kiedy myślałem, że nigdy nie dożyję do dwudziestu lat... takie to wtedy wydawało się odległe. A potem... Wyciągnąłem z szuflady arkusz papieru listowego i zacząłem liczyć. Dzieciństwo, szkoła - to był osobny kompleks, daleki, zapodziany gdzieś, dzisiaj już nierealny. Prawdziwe życie zaczęło się dopiero w roku 1916. Wtedy właśnie zostałem rekrutem; chudy jak zapałka, wystrzeliłem w górę, jakby mnie kto o to prosił, skończyłem osiemnaście lat. Ćwiczyłem “powstań!\" i “padnij!\" pod komendą podoficera, skończonego chama, na placu za koszarami. Jednego z pierwszych wieczorów przyszła do mnie w odwiedziny matka. Musiała na mnie czekać, biedula, z górą godzinę. Zapakowałem tornister nieprzepisowo i za karę kazano mi szorować ustępy. To było moje “wolne popołudnie\". Matka chciała mi pomóc, ale takie rzeczy były zakazane. Matczysko się spłakało, a ja byłem tak skonany, że zasnąłem jeszcze w czasie jej wizyty.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzisiaj nie mam cytatu nie piszcie o mnie źle bo płakać będzie serce moje nie kłamcie w moim imieniu bo sama potrafię nie mówcie że zgrzeszyłam bo grzech mój lżejszy od waszego nie rzucajcie kamieniami bo wina moja zbyt mała nie chciejcie mnie zniszczyć bo fundamenty moje mocne nie pukajcie do serca drzwi zamkniętych bo w środku zbyt szczęśliwie nie łapcie mnie za słowa bo mi w cisze uciekły nie rańcie mnie nie kradnijcie mi nie płaczcie za mną piszcie że byłam dobra na swój sposób

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
\"- mamusiu! zbudź się!- zawołał muminek przerażony. - stało się coś strasznego! to sie nazywa wigilia! - co chcesz przez to powiedzieć?- spytała mama. wysuwając pyszczek spod kołdry. - nie wiem dokładnie - odpowiedział muminek. - ale nic nie jest przygotowane, cos przepadło i wszyscy biegają jak zwariowani. tove jansson \"opowiadania z doliny muminków\"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dzisiaj Iwaszkiewicz Zapalałem dzisiaj zapałkę ochraniają płomyk od wiatru i pomyślałam sobie, ile praktyki i dośwaidczenia składa sie na tak drobną funkcję - ochronić płomyk od wiatru. Tak samo i tu: na opisanie twojego balu musiało złożyć się mnóstwo doświadczenia. Ale tylko mojego doświadczenia. Nikt nie potrafi opisać cudzego doświadczenia. I tylko o sobie się pisze, kiedy się pisze podług Apoloniusza czy podług Cezarego Franka. Zawsze będzie podług mnie i z tego zaczarowanego kręgu wyjść niepodobna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość archeolog
Wykopałem dla was najstarszy topic z tego forum

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
A może wrócimy do Remarque i jego ksiązki \"Łuk Triumfalny\". Piękna książka, chociaż można po niej wpaść w alkoholizm.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Brzytwa Ojca
:D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×