Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

zijon

Rozterki, rozdarcie... poproszę o pomoc...

Polecane posty

Witam serdecznie :) Długo szukałam miejsca, w którym mogłabym przedstawić swoją historię i poprosić o opinie, rady... pomoc... Znalazłam to forum, mam nadzieję, że dobrze trafiłam. Jestem młodą mężatką. Mam 28 lat. Od 4 lat jestem w związku z mężem, który jest mi całkowicie oddany i mnie kocha. Nasze małżeństwo jest zbudowane na podwalinach mojego nieudanego poprzedniego związku z dużo starszym mężczyzną, który okazał się zupełnie dla mnie nieodpowiedni oraz na pierwszym małżeństwie męża, z kobietą, która odeszła do innego. Ponieważ oni zawarli ślub kościelny, my teraz jesteśmy tzw. małżeństwem niesakramentalnym, co jest dla mnie dodatkowo bolesne, ponieważ czuję się wykluczona ze wspólnoty, w której znajdowałam się od lat. Kiedy braliśmy ślub w ogóle nie docierała do mnie świadomość braku możliwości uczestniczenia w życiu kościoła. Wiedziałam co mnie czeka ale jakoś nie przejmowałam się. Z biegiem lat zaobserwowałam u siebie niepokojące objawy, które w chwili obecnej są dla mnie tak uciążliwe, że aż nie dają mi spokoju. Ponieważ w ramach zasad kościelnych nasze życie intymne to grzech ciężki, od pewnego czasu widzę u siebie opory w zbliżeniach z moim mężem. Myślę, że świadomość robienia czegoś złego jest jednym z czynników, które wpływają na to. Kolejnym jest główny problem, a mianowicie całkowity brak pociągu w stosunku do męża. Nie czuję potrzeby zbliżania się do niego, nie podnieca mnie, nie fascynuje, miłość z nim to obowiązek... A uniesienia z mojej strony są udawane, żeby nie robić mu przykrości :( Mój mąż pragnie zbliżeń ze mną, jest normalnym, zdrowym mężczyzną. Ja jednak ich unikam, właśnie przez to, że... Że ja prawdopodobnie przestałam go kochać :( Na początku związku mieliśmy taki pomysł aby być dla siebie przede wszystkim przyjaciółmi, co jest oczywiście bardzo dobre ale w moim przypadku właśnie nastąpiło przekroczenie pewnej granicy i mąż nie jest dla mnie nikim innym, niż tylko przyjacielem. Bardzo go lubię, lubię jego towarzystwo, poczucie humoru, mamy wspólne zainteresowania ale... ja go nie kocham. Nie zależy mi na nim jak na mężczyźnie, który jest bliski memu sercu. Zależy mi jedynie na jego przyjaźni. Widzę, że mąż czuje moje rozterki wewnętrzne i że one go bolą. Bolą, bo obawia się, że sytuacja z rozstaniem się powtórzy. A ja coraz realniej widzę jedynie takie rozwiązanie... Oczywiście nie chcę go krzywdzić, nie chcę żeby cierpiał ale z drugiej strony, jak ja mam żyć w takim związku? Każdego dnia jest coraz gorzej pod względem emocjonalnym. Bo między nami jest ok- nie kłócimy się, nie ma żadnych sprzeczek. Ale nie ma też miłości z mojej strony. Zero, żadnej, nie kocham go :| On z kolei twierdzi, że próbuje ratować nasz związek, mówi mi wspaniałe i miłe rzeczy, jest naprawdę cudowny ale to kompletnie na mnie nie działa, bo mnie wcale na tym nie zależy... Wydaje mi się, że taki stan trwa już sporo czasu a dostrzegłam go dopiero przed kilkoma tygodniami, ponieważ poznałam kogoś, kto od nowa pokazał mi na czym polegać może miłość i fascynacja drugą osobą. Mówiąc krótko: zakochałam się bardzo. Jestem szczęśliwa, że znalazłam takiego człowieka i jednocześnie załamana związkiem, w którym tkwię :( Z jednej strony mam ochotę natychmiast spakować się i odejść, z drugiej zaś wiem, że nie mogę tego zrobić mężowi, ponieważ psychicznie tego nie wytrzyma. On się obwinia za rozpad pierwszego małżeństwa, niepowodzenie ze mną będzie dla niego strasznym ciosem. Jest mi niesamowicie głupio i przykro ale martwię się też o siebie, o to, jak ja spędzę swoje życie. W związku bez emocji, bez miłości? A co z dziećmi? Ja nie chcę ich mieć z mężem :( Nie chcę żeby wychowywały się u ludzi, którzy się nie kochają. Czy mogłabym prosić Was o Wasze opinie na temat mojej sytuacji? Być może naświetlicie mi sytuację z innej perspektywy, może pokażecie inny punkt widzenia? Każdą wypowiedź uszanuję i przemyślę. Sama powoli sobie z tym przestaję radzić, stąd wołanie o pomoc. Dziękuję bardzo :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Odnoszę wrażenie, że to nie brak ślubu kościelnego, ale ta nowa znajomośc jest powodem Twoich rozterek. Przecież z człowiekiem, w którym sie zakochałaś też nie będziesz miała ślubu kościelnego? Seks z nim to też będzie grzech. Ale o tym, nie myślisz, prawda? Kochasz go i chcesz odejść od męża.Co Cię zatem powstrzymuje ? Lojalność ? Uczciwość ? Nie kochasz męża więc on i tak nie będzie z Tobą szczęśliwy, a w dodatku unieszczęśliwisz samą siebie. Nie zasłaniaj się więc wiarą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
\"Przecież z człowiekiem, w którym sie zakochałaś też nie będziesz miała ślubu kościelnego? Seks z nim to też będzie grzech. Ale o tym, nie myślisz, prawda?\" Będę miała możliwość ślubu kościelnego... Ten człowiek jest kawalerem. Ja w świetle prawa kościelnego jestem panną. Moglibyśmy się zatem pobrać. Ale masz rację, może to tylko częściowa wymówka... :|

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ja tez uważam
że wiara u ciebie nie ma zadnego znaczenia :-D Byłaś przeciez w związku "na tzw. kartę rowerową" i nie miało to dla ciebie znaczenia, teraz masz męża i juz myslisz o innym związku, masz kochanka ... więc zdecyduj się, jesteś wierząca czy nie ... :-D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Powtórzę... Napisałam dokładnie tak: \"Myślę, że świadomość robienia czegoś złego jest jednym z czynników, które wpływają na to.\" Jednym z czynników. Nie jedynym. Oczywiście, że bardziej ważny jest drugi powód, który opisałam chwilę później a mianowicie brak miłości do męża. Nie chcę się zasłaniać wiarą. Po prostu jest to dla mnie też jakiś dyskomfort psychiczny. Wiążę go z tą sytuacją, co jest chyba normalne... Tak czy inaczej, chciałam uzyskać odpowiedź na pytanie czy warto to wszystko ciągnąć. Czy można przeżyć swoje życie z człowiekiem, którego się jedynie lubi? Czy są jakieś sposoby na to, by jeśli już zdecyduję się odejść, zrobić to jak najmniej bezboleśnie? Czy zostać i poświęcić się dla dobra sprawy? To są moje rozterki na tą chwilę. Znajomość z tą nową osobą... Cóż, na tą chwilę wszystko jest przystopowane, właśnie ze względu na moją sytuację. Nie potrafię powiedzieć co będzie potem. Ważniejsze wydaje mi się teraz wyjaśnienie sytuacji z mężem, tak, by nie było za późno na nowe życie dla nas obojga...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość moj glos
nie ma sensu ciagnac tego dalej....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×