Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość zenek oportunista

duża częśc nauczycieli to totalne gamoki.....

Polecane posty

Gość Birbantka
Nie zgadzam sięztym ze duza częśc n- li to gamoki. Polska szola jest nieatrakcyjna pod żadnym względem ani dla uczniow anidla nauczycieli. Studiowałm na wyższej uczelni, zakuwałam ostro 5 lat, żeby miec stypendium naukowe i móc odciążyc rodziców, którzy i tak masę kasy łożyli na moją naukę. Wszystko kosztem wyrzeczeń moich i ich. Trafilam do wiejskie4go zepołu szkól - podstawówkai gimnazjum i to tez przez protekcję bo inaczej nie wiem czy udaloby misię znaleźć pracę. Na wstępie okazało sie że uczelnia nie przygotował mnie w ogóle do pracy z dziećmi i młodziezą. A w naszej szkole liczba dzieci z patologicznych pod róznymi względami rodzin przeważa. To było pierwsze uderzenie głową w mur. Pierwszy kubeł zimnej wody na głowę. Potem szybko okazało sie że moich uczniów nie interesują kwestie podmiotu lirycznego, budowy polskiej składni i innych tym podobnych bzdetów. Lekcji nie moge uatrakcyjnic w zaden sposób, mimo iz odbyłam dziesiątki ( nie przesadzająć) szkoleń, z prostej przyczyny, że szkołenie stac na rzutnik multimedialny, komputer w pracowni czy nawet zwykłe ksero, dzięki któremu mogłabym dysponowac na zajęciach chociażby kartami pracy, które mogłyby bardziej dzieciaki zainteresowac niż tablica i kreda. Takie sa reali polskiej szkoły. Pracuję juz 7 lat i zarabiam 1200 zł. O czym więc tu w ogóle mowa. Toniemy wszyscyw papierach, w wewnętrznym mierzeniu jakosci pracy szkoły i innyh tego typu bzdetach. czasem myślę sobie czy nie rzucic tego wszystkiego i nie usiąśc w jakimś supermarkecie za kasą. Przynajmniej nikt nie miałby do mnie pretensji że jestem niedoukiem, bo nie zdołałam nauczyc nic jego "genialnego" dziecka !

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nie dość że gamoki
to jeszcze inkwizytorzy. Włażą czarnym w dupy głębiej niż dawniej czerwonym :( Po wakacjach syn rozpoczął naukę w szkole. Szedł tam bardzo ciekawy nauki, kolegów i pewny siebie. Tym razem zrezygnowałam z walki o „wolność światopoglądową" syna, chociaż miałam obawy o kolejne oskarżenia, mąż podpisał oświadczenie i dziecko na religię chodzić zaczęło. Problemy pojawiły się już po pierwszej lekcji, okazało się, że katechetka wypytywała dzieci o adresy zamieszkania. Sytuacja jest dość komiczna, gdy spojrzy się na to z perspektywy czasu. Otóż większość rodziców uczy swoje dzieci adresu zamieszkania, na wypadek gdyby przypadkiem się zgubiły, aby ten adres znały i ktoś ich do domu odprowadził. Jednak potem dziecko często zaczyna recytować ten adres każdemu kto się nawinie, wiec trzeba nauki uzupełnić i dziecko uczulić, że podawanie swojego adresu każdemu, kto o to zapyta może być niebezpieczne. Tym bardziej, iż naszemu synowi zdarzyło się, że chciał podać swój adres w jakimś konkursie internetowym, dlatego był intensywniej napominany, aby ten adres przed obcymi ukrywać. Katechetka była obca, więc on adresu podać nie chciał. Nie wiem co się wtedy dokładnie zdarzyło, w domu zaczął prosić, aby go z religii wypisać, mąż przekonywał go, żeby jednak nie rezygnował, wszystko się ułoży. Po trzeciej lekcji podczas rodzinnej rozmowy powiedział, że już na religię więcej nie pójdzie, stwierdził, że niczego nowego się tam nie uczy, i że jedyne co robią na tych lekcjach to składanie rąk i wznoszenie ich do góry. Omal nie parsknęłam śmiechem, spojrzałam na męża, który po usłyszeniu tych słów powiedział, żebyśmy robili, co chcemy. Więc ja napisałam oświadczenie, że syn na religię uczęszczał nie będzie. Wydawałoby się, że na tym kłopoty z religią się zakończą, ale po tygodniu, może dwóch syn zaczął się skarżyć, że dzieci go prześladują, a to zabierają mu kartonik z sokiem, który przynosił do szkoły w ramach drugiego śniadania, a to wypychają go z kolejki po obiad, skarżą na niego, biją go, sypią piaskiem, rzucają jego workiem z obuwiem zmiennym. Ja próbowałam mu podpowiadać, aby trzymał się zawsze blisko jakiegoś nauczyciela, unikał tych dzieci, które są agresywne wobec niego, mówił wychowawczyni (na co odpowiadał, że pani nie pozwala skarżyć) ale tych jego relacji o nieprzyjemnych zdarzeniach w szkole było tak wiele, że sama zaczęłam podejrzewać go o konfabulacje. Wkrótce zaczęłam też być wzywana do szkoły w związku z zachowaniem mojego syna. Chodziło o arogancję wobec nauczycieli, agresję wobec dzieci, bunt wobec obowiązków szkolnych.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nie dość że gamoki
Istnieje przekonanie — możliwe, iż w większości przypadków słuszne, że jeśli dziecko źle zachowuje się poza domem, to źródło tych zaburzeń znajduje się w domu rodzinnym. Ja znam to przekonanie, więc zaczęłam szukać w sobie przyczyny, dużo rozmawiałam z synem o jego zachowaniu, on stale uskarżał się, że dzieci go zaczepiają, przezywają, biją, a on się tylko broni, oskarżają go o to, czego nie zrobił. Nauczyciele mu nie wierzą, mnie, prawdę mówiąc, też trudno było uwierzyć w to, co mówił. Strasznie spadła mu samoocena. Podczas trzeciego już wezwania do szkoły w sprawie mojego syna dowiedziałam się od wychowawczyni, że dzieci się go boją, są uczulane przez nią, aby go nie zaczepiać i na pewno z ich strony nie dzieje się mu krzywda. Tak się złożyło, że już na drugi dzień miałam okazję zweryfikować te słowa. Okazało się, że kilkoro chłopców było agresywnych wobec mojego syna pomimo mojej i nauczycielek obecności, zupełnie ich nie krępowałam, nie zauważyłam też żadnej prowokacji tej agresji z jego strony. Byłam tam, wszystko widziałam i mogłam tak pokierować synem, aby załagodzić jego ewentualne reakcje. Niestety nauczycielki nie chciały mi pomóc. Oczywiście jeszcze tego samego dnia opisałam wychowawczyni to, co spostrzegłam, a wkrótce potem dzieci poskarżyły na mojego syna, że rzucał zeszytem na religii. Wtedy nastąpił przełom, nauczycielka przekonała się, że to co mówią jej inne dzieci niekoniecznie musi być prawdą, przestała bezkrytycznie im ufać i zaczęła wierzyć jemu, a one przestały też na niego skarżyć, widząc że nie przynosi to spodziewanego efektu. Zachowanie mojego syna znormalizowało się, zaprzyjaźnił się z kilkorgiem dzieci. Co jakiś czas mówił mi jednak, że jakiś pani do niego podchodzi i oświadcza mu, że „jeśli nie zacznie wierzyć w Boga, to nie zda do następnej klasy, a po śmierci pójdzie do piekła", albo że „skoro nie wierzy w Boga, to na pewno jego rodzina modli się do szatana", albo że „ewolucję wymyślili bolszewicy, bo świat i życie na nim stworzył Bóg jakieś 5-6 tys. lat p.n.e.". Albo ktoś, do tej pory niezidentyfikowany, zniszczył mu pióro; innym zaś razem zidentyfikowana i podjudzana przez katechetkię czwórka dzieci zrobiła mu rewizję plecaka, gdy wyszedł na przerwę, i po powrocie zastał ich jak rzucają jego portfelem, zabrawszy mu pierwej pieniądze przeznaczone na wycieczkę. Te ostatnio opisane zdarzenia nie musiały mieć oczywiście związku z ateizmem syna :).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość groszeczek
to teraz może ja opowiem. kilka lat temu kiedy moja siostra była w podstawówce, to nie raz miała "przygody" ze wspaniałymi paniami nauczycielkami...wiadomo, że do wieszania kurtek jest szatnia, ale moja siostrunia chciała byc cwańsza i załadowała kurtke do plecaka, pani od sztuki przechodząć koło jej teczki zauwazyła, że jest pękata, kazała jej otworzyć i zobaczyła rzeczoną kurteczkę, zabrała jej więc w ramach kary i nie oddała, więc moja siostra wracała w mróz w samym swetrze do domu. Moja mama z ojcem wybrali się do szkoły do dyrektorki z zapytaniem jakim prawem dkonano takiej kary ??? dyrektorka na to, że w ten sposób wegzekwuje sie posłuszeństwo szybciej niż napominaniem.....posłuszeństwo u dziecka w 3 klasie podstawówki (!!!). Nie dało się Paniusi wytłumaczyć, że zrobiła xle, jeszcze bezczelnie sie wydzierała, że dziecko jest wychowane na nieposłuszne...a moja siostra jako jedna z niewielu była uznawana za najposłuszniejsze dziecko w klasie, bo jest bardzo niesmiała i strachliwa, ale czasem takie dziwne kombinacje jej się zdarzały, ale przecież to było 9 letnie dziecko !!! innym sytuacja, rodzice zapisali ja na obiady w szkole, źle się czuła i powiedziała o tym jakiejs nauczycielce, a ona na to, że niech się nie wymiguje od obiadu, bo na pewno nie lubi tego co dziś podają i tylko udaje,żeby nie zjeść. zaciągneła ja zryczaną do stołówki i kazała jej zjeść makaron z twarogiem, no i potem cały dzień wymiotowała, okazało się, że miala zatrucie, a ta jeszcze wmusiła w nia zarcie, argumentujac, że rodzice płaca pieniądze za objadki a ona strzela focha....nastepny przykład, znów z jedzeniem, moja siostra nienawidzi kozuchów z mleka, a chodziła na świetlice na mleko i zawsze przylepiała ten kozuch pod stołem, niestety jak zwykle została przyłapana i pani nauczycielka, chcąc ja ukarać, ściągnęła wszystkie kozuchy od innych dzieci do talerza i kazała jej zjeść, a ona po prostu porzygała się na stół, zeby tego było mało kazała jej sprzątac wszystko po sobie i upokarzało dodatkowo dowcipnymi tekstami....tak mili Państwo to sa własnie Ci nauczyciele, również nie twierdzę, że wszyscy, ale nie powinno ich byc w ogóle. moja siostra ma już 17 lat i zrypana psychę jesli chodzi o nauczycieli, po prostu panicznie się ich boi, do tego stopnia, że nie może wykrztusić z siebie słowa przy odpowiedzi ustnej, mimo iz jest przygotowana na perfekt, bo nie raz ja odpytywałam. była nawet u psychologa i stwierdzono u niej lek przed osobami sprawującymi jakieś funkcje, typu wlasnie nauczyciele, urzędnicy itp. paskudne, wstrętne jędze!!!!!!!!!!!1

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość przegieta na pół
groszeczek ja kiedyś jalk byłam chyba w 2 klasie sp przezyłam cos bardzo bolesnie.....rozdawano wtedy znaczki wzorowego ucznia, były tylko 4 na klasę i nasza wychowawczyni zastanawiały się z wicedyrektorka komu je przydzielić. pamiętam jak dziś gdy modliłam się w duchu, że bedę jedną z nich i spełniło się przypięły mi znaczek, byłam w siódmym niebie, już widziałam siebie jak ide do domu i jak rodzice sa dumni, ale niestety nie dane mi było, na koniec lekcji wicedyrektorka stwierdziła, że jeszcze w zeszyty pozagląda, dzień wczesniej odrabiałam pracę domową i wylałao mi się pióro na jedną ze stron, stwierdziła więc, że jestem niedbaluch i zabrała mi znaczek...boze jak się wtedy czułam:-( odebrano mi moje marzenie, to była zima, po 1 semestrze, mróz około -20 a ja szłam do domu bez kurtki i w kapciach, w takiej byłam rozpaczy, że zapomniałam się ubrać, a potem połozyłam się na sniegu w pół drogi do domu i tam wyłam, że zawiodlam rodziców, że już sie nie ucieszą, i tak byłam wsciekła na siebie za ten atrament z pióra. to dla takiego dziecka było wielkie przezycie, a one potraktowały to ot tak sobie, mimo tego nie płakałam na lekcji, zawsze się tego wstydziłam, choc serce rozdzierało mi się na milion kawałeczków....to do tej pory we mnie siedzi, czasem nawet o tym snię, a jak to pisalam to znów napłyneły mi łzy...i to sa pedagodzy, ha ha ha:-o

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość atacyjka
no właśnie proponuje zmienić tytuł, to że gamoki to odrębna sprawa, ale to przede wszystkim psychole, najgorsi są Ci sfrustrowani nieudacznicy, którzy pastwią się nad słabszym i podniecają się tą namiastką władzy, że ktoś ich słucha, kiedyś było jeszcze gorzej, ja chodziłam do podstawówki za komuny, wtedy dopiero używali sobie....teraz juz tak nie mogą, bo jak się jakiś wplywowy, upierdliwy rodzic znajdzie to narobi smrodu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość lowe laska
A ja ile razy płakałam przez te mendy, kiedy sprawieliwie obrywałam, to nie mam pretensji, ale nie można ot tak sobie kogoś krzywdzić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość zrypali psychę
mojemu kumplowi, a on wrazliwa dusza powiesił się na szaliku i oskarżył nauczycielkę o swoja smierć, wszyscy jej mówili, że przegina, a ona na każdej lekcji go upokarzała, nawet nikt w klasie się nie smiał takie to było niesmaczne, był zydem, chyba dlatego tak się uwzięła, ciekawe jak się czuła jak ojciec nad grobem jej podziękował, że syna mu odebrała, powinna siedzieć, szkoda, że kiedys kamer nie było, jakby ktos obejrzał jak ona go traktowała to by wył ze smutku nad jego losem, a nigdy nie przeszkadzał na lekcji, był cichy, przecietny, ale był tez żydem:-o

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość a ile ja
znam ludzi, którzy popełniali samobójstwa przez nienormalnych pedagogów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość No i co Zenek
Miło ci ? Ty twierdzisz,że tylko część z nas nauczycieli to gamoki. Okazuje sie,że jednak wszyscy. I ty jesteś wsród nich :-(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość a kto powiedział że wszyscy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Wreszcie ktos to powiedział
Birbantko!!! Nie blużnij! Ja siedziałam w supermarkecie jako kasjerka przez rok, bo nie miałam na tamten moment lepszego rozwiązania. Tam nie zarobisz, tak jak teraz 1200zł. Dostaniesz 700 -800zł. i każą Ci się z tego cieszyć. Będziesz pracować 12 godzin dziennie, w okresach przedświątecznych dłużej, z jednym dniem wolnym w tygodniu. Nikt Ci nie zapłaci za nadgodziny, chociaż będziesz ich miała 100 w miesiącu. Klienci będą drzeć się na Ciebie, że inna cena na kasie wyszła, niż bylo napisane. O wszystko będą sie drzeć. A smarkaci ochroniarze będą mowić do Ciebie na "Ty" i w końcu któryś sprobuje zlapać Cię za tyłek. Zapomnij, że pójdziesz siku wtedy, kiedy będzie Ci się chciało, albo będziesz mogła wypić herbatę w pracy. Jak obsłużysz 500-800 klientów dziennie, to w końcu kiedyś się pomylisz i będziesz musiała oddać ze swojej skromnej pensji. Każdy dzień bedzie podobny do nastepnego, a godzina do godziny. LitoścI, nie piszcie tak więcej!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nie ma się czemu dziwić
Najpierw powiesiła się 14-letnia Asia. Kilka miesięcy później 17-letni Piotr. Oboje uczyli się w gimnazjum w Sobótce. Dopiero ich śmierć postawiła dorosłych na nogi. Okazało się, że w szkole była fala, ustawiane bójki i prześladowanie uczniów ze wsi przez miastowych, gnojenie "PGRusów" przez "gospodarzy".Obie tragedie wydarzyły się trzy lata temu. To był rok, w którym trzy klasy nastolatków z czterech różnych szkół trafiły nagle do jednego budynku. Reforma z 1999 roku zakładała bowiem powołanie między podstawówką a szkołą średnią gimnazjum. W osobnym budynku. – Zanim go wybudowaliśmy, nasze gimnazjum musiało uruchomić filie w czterech podstawówkach – opowiada Helena Polanowska z Urzędu Miasta i Gminy w Sobótce. – Po dwóch latach w jedno miejsce trafiło ponad pół tysiąca dzieci z 4 szkół: z dwóch podstawówek z Sobótki, z jednej z Rogowa Sobóckiego i ze Świątnik. I wtedy zrobił się podział na wieś i miasto. Uczniowie z Sobótki chodzili na przerwach z rozłożonymi rękami. Szukali zaczepki. Gdy wpadł na nich ktoś spoza miasta, zaraz żądali satysfakcji na udeptanej ziemi. – Umawiali się na bijatykę poza szkołą – podkreśla Polanowska. – Gdy przyjeżdżała policja, zastawała tylko kałużę krwi z nosa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nie ma się czemu dziwić
Asi z Wrocławia nauka nie sprawiała kłopotów. Ponoć jednak rodzice zbyt wysoko zawieszali jej poprzeczkę. Tydzień przed tragedią miała też poszarpać się z koleżanką. Jej samobójstwo było dla szkoły szokiem. – Dowiedziałem się o tym z telewizji – wspomina Mirosław Jarosz, obecny dyrektor gimnazjum w Sobótce. 20 lat był nauczycielem WF-u. Trzy lata temu wicedyrektorem w gimnazjum w Bogatyni. – Do późna w nocy razem z żoną, też nauczycielką, zastanawialiśmy się nad tą tragedią. Doszliśmy do wniosku, że nie da się przewidzieć zachowania dziecka w tym trudnym dla niego okresie. Ale na pewno jest to porażka pedagogów. Kilka tygodni później usłyszał o drugiej tragedii. Piotr pochodził z rozbitej rodziny, mieszkał w małej miejscowości. Kilka razy próbował popełnić samobójstwo. W końcu mu się udało. Do szkoły przyjechał tłum pedagogów i psychologów. Z ich badań wynikało, że uczniowie czują się zamknięci i odizolowani. Jak w klasztorze albo więzieniu. Burmistrz odwołał dyrektora. Do konkursu zgłosił się Mirosław Jarosz. – Poczułem, że to duże wyzwanie – przyznaje Jarosz.Nie było łatwo. Jeździł przez wakacje po okolicznych podstawówkach w sprawie rekrutacji do pierwszej klasy i ciągle słyszał od rodziców pytanie: – Czy moje dziecko będzie w tej szkole bezpieczne? Przez kilka miesięcy nie wiedział, co go spotka, gdy tylko wejdzie do szkoły. Okazało się, że starsze klasy chrzczą „koty”, uczniowie się biją, okradaja wzajemnie, wspólnie masturbuja w toaletach, odurzaja klejem i alpagami. Czasem ktos kogos podtopi w kibelku albo porozlewa jakieś chemikalia na korytarzu i je podpali. – Policja na początku przyjeżdżała do nas bardzo często – opowiada dyrektor. – Ale nie odpuszczaliśmy. Chowanie problemu pod dywan nic by nie dało. Wyjaśniłem, że jeśli Krzyś przywali Jasiowi w nos, to sprawa nie może się skończyć na zmyciu krwi w łazience. Prześladowanie fizyczne albo psychiczne to przemoc. Sprawca nie może pozostać bezkarny.Według dyrektora za wychowanie w szkole odpowiada nie tylko pedagog, ale wszyscy dorośli pracownicy. – Mam wielkie oparcie w zespole – zaznacza. Gdy w łazience ktoś wywalił drzwi, zaraz zrobił apel. Poinformował, że czeka na wandali przez godzinę. Co prawda nikt nie przyszedł, ale dyrektor już wiedział, kto narozrabiał. Na drugim apelu zakomunikował uczniom, że wytropił sprawcę. Potem dyskretnie poprosił ich do siebie z rodzicami. Drzwi kosztowały 3 tysiące złotych. Konserwator naprawił je za 50 zł. – Ale to była lekcja konsekwencji – uważa Jarosz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Nie ma się czemu dziwić
Żeby zlikwidować falę w szkole, dyrektor postanowił zintegrować ją z miastem. Pokątne i niezwykle brutalne chrzczenie „kotów” zamienił w uroczyste otrzęsiny klas pierwszych na Rynku. Pod okiem dorosłych, w formie zabawy, bez brutalności. Pierwsze klasy wyjeżdżają też na zieloną szkołę. – Tam uczniowie się poznają i gdy zaczynają lekcje, nie jest już ważne, kto skąd pochodzi – mówi dyrektor. Energię rozsadzającą nastolatków nauczyciele próbują wyładować w kołach: sportowym czy teatralnym. Znaleźli nawet pieniądze na urządzenie sali kinowej. – Do dziś mamy problem z palaczami – przyznaje Jarosz. – Ale nie przymkniemy na to oka. W szkole się nie pali i już. W ciągu trzech lat dyrektor poniósł jedną porażkę. Drugoklasistka stwierdziła, że nie może dogadać się z rówieśnicami. I odeszła ze szkoły. – Przegadaliśmy to na wszystkie sposoby. Dziewczyny nie dały się przekonać – mówi Jarosz. Ale odniósł też sukces. – Rok zabrało uczniowi przeproszenie za to, że mnie zbluzgał. Ale przyszedł sam i widać było po nim, że zrozumiał, o co chodzi – cieszy się dyrektor. • • Czy coś zmieniło się od tamtego czasu? – W samej szkole być może. Na ulicach Sobótki niewiele. W dalszym ciągu w miejskich parkach i na skwerach dochodzi do bójek między uczniami, a w okolicach stadionu strumieniami leje się alkohol. Dzieciaki nawet na terenie okolicznych szkół palą marihuanę. Wszyscy o tym wiedzą, nikt z tym nic nie robi. Podział na dzieci ze wsi i z miasta nie zanikł. Anonimowa opinia nauczyciela z Sobótki: • Czy można coś zrobić z przemocą w szkołach? – Moim zdaniem, ze względu na przeludnienie klas i źle przeprowadzoną reformę szkolnictwa, jest to problem nierozwiązywalny. Bo jak nauczyciel, któremu w zasadzie niczego nie wolno, ma dotrzeć do trzydziestki dzieciaków, znudzonych, często z kłopotami wyniesionymi z domu, nieprzystosowanych do życia w grupie? Uczniowie respektem darzą jedynie nauczycieli mężczyzn i z tego względu zaczepki wobec nich zdarzają się dość rzadko.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość To wina rodziców
To oni krzywdzą albo zaniedbują swoje dzieci (zazwyczaj jedno i drugie), a potem zwalają winę na nauczycieli. Mieliśmy u nas w szkole chłopca z zaburzeniem Touretta. Polega to na występowaniu niekontrolowanych zachowań. Powstają w efekcie uszkodzenia centralnego układu nerwowego. Ten chłopiec ni z tego ni z owego potrafił wyrzucać z siebie przekleństwa w tempie karabinu maszynowego, obmacywac woźne, robić dziwaczne miny, atakować innych uczniów, obnażać sie publicznie itd. Ra z to nawet wymazał własnym kałem łazienkę, kiedy indziej biegał za kolegami z klasy ze sztachetą nabitą gwoździami. Chcieliśmy pomóc. Zmusiliśmy rodzinę, żeby wysłała go do poradni. Kiedy w końcu ustalono co dziecku dolega zaproponowaliśmy indywidualny tok nauczania. Wtedy matka skwitowała to jednym pytaniem: a jak pani sobie wyobraża, że ja wytrzymam z nim w domu przez cały dzień? A przecież jego rodzice byli bardzo zamożni, prowadzili firmę, stać ich było na zagraniczne wakacje. Zapisali syna do szkoły prywatnej. To z niej trafił do nas. Mogli mu załatwic rehabilitację, psychoterapię, pobyt w jakimś sanatorium. Ale woleli wydawac pieniądzae na ciuchy i samochody, a własnego dzieciaka tłukli do nieprzytomności albo przywiązywai do łóżka i szli na business-lunch. Jeszcze mieli do nas pretensje, że chłopak sprawia kłopoty w szkole.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Td*k
nauczyciele to moim zdaniem tempe krety. traktują uczniów jak rzeczy i segregują ich na grupy tych gorszych traktują ja szczury a uczniowie są bezradni. :-(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Maja Neldner
szkola w ktorej pracuję jako pedagog szkolny to dopiero temat." Trudny" uczeń to zbędny balast .Pozbyć się go. Najlepiej WKU, OHP lub szkoła specjalna! To jest zdanie nowej pani wice dyrektor. Po trzy lata w III gimnazjalnej. A niech ma -jak pali i sprawia problemy, do tego bywa wulgarny. Tylko nikt nie zada sobie pytania: dlaczego ten chłopak ma problemy? Spróbuj pomóc to cię zgnębi nowa dyrekcja . Co z ciebie za pedagog skoro wstawiasz się za takim zdemoralizowanym? Uczennica ma problemy w domu i trafia do Domu Dziecka? To twoja wina pani pedagog. Po co pchasz sie w domowe sprawy. Matka? Wywalić pedagoga!Efekt? Zasłabnięcie, pogotowie, szpital i długie miesiące choroby. Myślicie, że nie znacie takiej szkoły? Owszem jest, ku wsydowi wielu normalnych nauczycieli. To nie uczniowie są zdemoralizowani ,to my dorośli ich tak wychowaliśmy!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do Td*k
I w tym momencie twój sposób wypowiedzi stawia cię na równi z "tępymi kretami"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość przedstawicielka grona
Mam watpliwa przyjemnosc pracowac w szkole sredniej w malej miejscowosci, jestem absolwentka lingwistyki i niestety po zakonczeniu studiow zdecydowalam sie na powrot do swojej miejscowosci. Mam nadzieje, ze uczniowie, ktorych ucze nie reprezentuja sredniej krajowej, bo jesli tak, to wspolczuje nie tylko sobie ale wszystkim przedstawicielom zawodu nauczycielskiego. To juz nie chodzi nawet o brak kultury w zachowaniu, brak oglady, ale o najzwyczajniejsze ograniczenie umyslowe - te dzieciaki sa tepe, a do tego nie wkladaja w nauke zadnego kompletnie wysilku, co dodatkowo ich pograza. Dostaje goraczki kiedy musze 3 razy tlumaczyc to samo zagadnienie, mimo ze po kazdym wytlumaczeniu twierdza ze juz potrafia i w dodatku poprawnie wykonuja zadania, to na nastepnej lekcji znowu tabula rasa. Czy po Czarnobylu byla jeszcze jakas inna katastrofa, ktora odcisnela swoje pietno na umyslach tych mlodych ludzi? Czy ja cos przegapilam?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
przedstawicielka grona - heh, mój przykład z lekcji: pyt. \"czemu nie robisz ćwiczenia?\" odp \"bo jestem głupia\" ;p

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie może być inaczej jak
karierę naukową robia różne cwaniaki, a uczciwy człowiek rzadko kiedy dociągnie do matury :( Bez ściągania i $$$ dla grona nie ma marzyc o dobrych ocenach i indeksie jakiejkolwoiek uczelni :( równiez ukończenie studiów wymaga albo harówy albo kombinowania. parę latek temu będąc studentką jednej z krakowskich uczelni pisałam egzamin u Pana profesora straszliwego, który za próby ściągania wyrzucał delikwenta (bez słuchania tłumaczeń) z sali a egzamin przypominał starą maturę (pięciogodzinny z przerwą półgodzinną) i jeden kolega NIC się nie uczył rzeczywiście do tego egzaminu. miał bowiem słuchawkę od zestawuu głośnomówiącego w uchu (w tym celu zapuścił włosy żeby można było ukryć kable, które były na super glu przylepione do głowy) mikrofon zaś maił w rękawie i cały czas siedział z ręką przy buzi, ale przecież tego nikt mu nie zabroni. mamrotał sobie coś tam do siebie ale tego przecież też nikt mu nie zabroni. po otrzymaniu kartki z pytaniami zadzwonił do zanjomych, którzy mu podpowiadali przez cały czas egzaminu. zapłacił horrendalny rachunek telefoniczny ale egzamin zdał i to na pięc z plusem (najleosza ocena na roku, aż mu psor straszny zaproponowal posadę po magisterce. Teraz kolo jest juz po doktoracie i robi habilitację, a chodzą słuchy, że ten jego doktorat to powstał metoda "kopiuj-wklej" z prac magisterskich i lincencjackich jego podwładnych i z artykułów z prasy zagranicznej). i oczywiście nikt go nieprzyłapał. wniosek: Polak potrafi kombinować i nie liczy się z kosztami- byleby się udało ;(

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość przedstawicielka grona
"karierę naukową robia różne cwaniaki, a uczciwy człowiek rzadko kiedy dociągnie do matury Bez ściągania i $$$ dla grona nie ma marzyc o dobrych ocenach i indeksie jakiejkolwoiek uczelni " Zartujesz chyba, mysle ze nie ma co roztrzasac kwestii sciagania i uczciwosci bo to nic innego jak odzwierciedlenie naszego charakteru narodowego, w USA za sciaganie mozna wyleciec ze szkoly, tymczasem bedac obserwatorem na egz maturalnym bylam wielokrotnie swiadkiem sytuacji gdzie nauczyciele udawali, ze nie widza sciagajacych uczniow... Problemem jest to, ze dzis polowa dzieciakow w liceum i technikum nie nadaje sie do tego typu szkol - male mozliwosci, wielkie ambicje... W moim miescie od kilku lat jest male zainteresowanie zawodowkami, a przeciez nasz narod nagle nie zmadrzal, za to wyksztalcenie srednie kazdy chce miec. Najbardziej w uczniach wkurza mnie ich ignorancja, brak checi do czegokolwiek, w 30-osobowej klasie jest 5 jednostek wyrowniajacych sie z tlumu w sposob pozytywny, ktore juz pod koniec 1 semestru zostaja przez ten tlum wchloniete. I tak dzien za dniem (jak w "Dniu Swira") patrze na te twarze z ktorych nic nie mozna wyczytac ;-) , blagajace o to zeby wlasnie dzis ich nie pytac i szukajace pomocy na kartkowce w postaci karteczki z odpowiedziami podrzuconej przez kolege. Jak dobrze, ze do wrzesnia jeszcze miesiac !!!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ta amnestia to żyła złota
Właściciele prywatnych szkół wyższych, w tym kumple Giertycha, zacierają ręce. Kiedy "giertychowi maturzyści'' odbiorą świadectwa, żadna publiczna (jak i większość lepszych prywatnych) uczelnia już ich nie przyjmie na studia, nawet wieczorowe czy zaoczne. Korzystający z amnestii Giertycha będą mogli się załapać wyłącznie do niepublicznych uczelni. Tam za miesiąc studiów zapłacą ok. 500 zł czesnego. Amnestia ministra nabije kasę prywatnym, drogim i zazwyczaj gorzej kształcącym "uczelniom". Potwierdziła to m.in. Wyższa Szkoła Bankowa we Wrocławiu, która chwali się, że jest ,,drugą uczelnią niepubliczną w Polsce i pierwszą na Dolnym Śląsku''. Zadzwoniliśmy do biura rekrutacji WSB przedstawiając się jako matka maturzystki z giertychowym świadectwem. - Moja córka nie zdała jednego matematyki na maturze, czy może studiować dziennie w tej szkole ekonomię, jeśli dostanie maturę dzięki amnestii??? - zapytaliśmy pracownika biura. Odpowiedź była twierdząca. Pracownik WSB dodał jeszcze, że papiery można złożyć już teraz, a świadectwo donieść ,,jak będzie''. W Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu zapytaliśmy, czy z oblaną historią możemy rozpocząć studia na 5-letniej dziennej politologii, która kończy się obroną pracy magisterskiej. Pani z biura rekrutacji poleciła naszej redakcyjnej ,,matce'', aby zaczekała do momentu wydania świadectw. - Ale pewnie będziemy przyjmować, musi być tylko rozporządzenie - zadeklarowała. Tylko w Wiekopolsce na ,,zagospodarowanie'' czeka prawie 3 tys. osób, które mogą załapać się na amnestię.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Odpalantuj się od prywatnych
uczelni, zakompleksiony kujonie! No tak znowu ponajeżdżajmy na prywatne uczelnie. Ja studiuję na WSB we Wrocławiu już trzeci rok. Nikt mi nie powie, że jest łatwo. Wykładają tu prof. m.in. z AE czy Uniwerku. Jak słyszę takie opinie to ręce mi się zaciskają. Mam znajomych na publiczych uczelniach, studiujących podobne kierunki więc mam porównanie. Poziom wcale nie jest niższy, zwłaszcza dla tych, którym zależy na stypendium naukowym. Bo za czesne niejednokrotnie musza płacić sami studenci bo rodziców na to nie stać, a wymogi są mocno wysrubowane. Więc zejdźcie z prywatnych uczelni i zajmijcie sie tym co trzeba!! W unii Europejskiej i w Stanach Zjednoczonych, na którychj się w końcu wzorujemy, liczą się tylko prywatne uczelnie, to one pchają niemal wszystkie badania naukowe, są kuźnia kadr dla polityki i biznesu, zapleczem samorządów i administracji federalnej itd.. Taka dajmy na to Yale to w 100% prywatna szkoła, za którą trzeba słono płacić, ale nie przjmują tam wszystkich coby chcieli tam zrobić dyplom, trzeba wykazać się ogromną wiedzą w szkole średniej, a w College'u też łatwo nie ma, trzeba się uczyć bo cię wywalą na zbity p.sk dlatego nie kopcie wszystkich szkół prywatnych!!! Nawet szkoły średnie państwowe w USA reprezentują kiepski poziom :) Absolwenci prywatnych highschoolsą są znacznie lepiej przygotowani by dostać się na studia i ukończyć je w terminie z dobrym wynikiem!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Asystent z PW prof z prywaty
Prywatna jest gorsza! Sam wykladam na PW i w prywatnej. Coz, poziom zalezy od studentow. W prywatnej tworzy sie wrazenie przekazywania wiedzy, stad przeswiadczenie studentow, ze cos dostaja. Ale tak naprawde, to sprzedaje sie sieczke. Wiekszosc info ktore im przekazuje mogliby rownie dobrze znalezc sami w Necie albo w jakims pisemku typu: "Młody Technik" czy "Easy PC" :) W prywatnej jest caly system nacisku do zaliczania debilom, a na PW mozna oblac nawet sredniaka i w ten sposob zmusic do nauki lub do rezygnacji, a nikt z tego afery nie robi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Jestem nauczycielem wyhcowania przedszkolnego i kształcenia zintegrowanego (to jest to słynne już nauczanie początkowe, wczesnoszkolne). Skończyłam najlepszą uczelnie pedagogiczną w Kraku, czyli krakowską AP. I przyznam szczerze, że i tam poziom nauczania (przynajmnije na moim kierunku) nie jest oszałamiający. Faktycznie, można z niewielkim wysiłkiem skończyć studia. ale można też dzięki temu poświęcic więcej czasu na samodzielne \"poszukiwania\" - ja to tak określam ;) Uczelnia daje na prawdę wiele możliwości. Fakt faktem, cudów od nas nie wymagali - ale potafili skutecznie zachęcić i jeśli ktoś CHCIAŁ się uczyć, poznawać coś nowego, wiedział po co jest na takiej a nie innej uczelni, to miał do tego na prawdę idealne warunki! Zresztą tak właśnie pojmuję \"studiowanie\" - profesorowie mają \"zasiać we mnie ziarenko\" i zachęcić do samodzielnego zdobywania wiedzy...To nie szkółka, gdzie wszystko podadzą, zapiszą i potem odpytają. Nauczyciel ma byc ciekawy świata! Mój kierunek to dziedzina wszechstronna. Pozanłam wiele różnych nauk. Zafascynowała mnie na przykład psychologia rozwojowa, potem kliniczna i -czego bym się nigdy wcześniej po sobie nie spodziewała- nagle z własnej, nieprzymuszonej woli zaczęłam krążyć po bibliotekach, mediatekach itp. Wspomnę jeszcze, że za \"moich czasów\" obowiązywały normalne egzaminy wstępne. Test predyspozycji psychopedagogicznych z elementami historii, biologii i języka polskiego. A do tego Egzaminy praktyczne - muzyka i plastyka ;) Na studiach jak już pisałam nie wymagano tak na prawdę cudów. ale wpajano nam szacunek dla naszego zawodu, pokorę i zaciekawienie światem. Wpajano przeświadczenie, że jesli chcemy kształcić, wychowywać, to sami musimy zacząć od siebie. Myślę, że to słuszne podejście, że taki właśnie powinien być nauczyciel, pedagog. I ja właśnie dążę do tego, żeby takim być. Mimo iż zderzenie ze szkolną rzeczywistością było baaardzo brutalne.... ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
...kurczę, ale \"elaborat\" walnęłam ;) Generalnie chodzi mi o to, że studiować też trzeba UMIEĆ - wszystko jedno czy na prywatnej, czy państwowej uczelni. Odrębną kwestią jest wynagrodzenie nauczycieli... mnie osobiście drażni takie wsadzanie wszystkich do jednego worka - nauczycieli różnych specjlności, mających różne godziny pracy, no i przede wszystkim nauczycieli ambitnych i tych o których pisze autor tematu - bo nie oszukujmy się, w KAŻDEJ szkole się tacy zdarzają...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Publiczna szkoła wyręcza
księdza. MEN stworzyło tekst, który przypomina raczej program szkoleń katolickiej organizacji pro-life niż dokument państwowy. Na dwóch stronach maszynopisu trzykrotnie pojawia się sformułowanie o „integralnej wizji osoby ludzkiej” oraz „integralnej wizji seksualności człowieka” polegającej na „jedności pomiędzy działaniem seksualnym a miłością i odpowiedzialnością”. Gimnazjalne podręczniki do wychowania do życia w rodzinie raczej wprowadzają w błąd, niż uczą. Rzetelne informacje o antykoncepcji znaleźć można tylko we wspomnianym podręczniku Juki oraz w książce Alicji Długołęckiej-Lach i Grażyny Tworkiewicz-Bieniaś „Ja i Ty. Wychowanie do życia w rodzinie” (Oficyna Edukacyjna Krzysztof Pazdro, Warszawa 2000). Większość książek na różne sposoby zniechęca do używania środków antykoncepcyjnych i skłania do stosowania tzw. metod naturalnych. Oto próbka: „metody naturalnego planowania rodziny są nieszkodliwe dla zdrowia, nic nie kosztują, mogą być stosowane przez każdą kobietę, także w czasie karmienia piersią, są proste w użyciu i skuteczne” (Marek Dziewiecki, Klaudia Kosmala i in., „Wokół nas. Wiedza o społeczeństwie. III klasa gimnazjum. Moduł Wychowanie do życia w rodzinie”, Wydawnictwo Rubikon, Kraków 2001, s. 78). Inny podręcznik wydawnictwa Rubikon wbrew elementarnej wiedzy medycznej poleca metody naturalne „szczególnie kobietom o nieregularnym cyklu miesięcznym” („Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum. Podręcznik”, pod red. Teresy Król, Rubikon, Kraków 2001, s. 124).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Straszą i mącą
Przeważa strategia zniechęcania i straszenia. Akcent pada na szkodliwość i zawodność antykoncepcji. Autorzy obficie cytują ulotki pigułek antykoncepcyjnych, ostrzegając przed skutkami ubocznymi (Felicja Kalinowska, „Wychowanie do życia w rodzinie”, „Efka” Wydawnictwa Szkolne, Piła 2001; Kazimierz Szczerba, „Wiedza o społeczeństwie. Wychowanie do życia w rodzinie. Podręcznik dla gimnazjum”, Wydawnictwo Graf-Punkt, Warszawa 2001). Tymczasem skutki uboczne ma każdy lek, nawet aspiryna, i nikt z tego powodu nie przestał jej używać. W książkach Rubikonu znaleźć można wręcz sugestię, że przepisywanie pigułek antykoncepcyjnych jest wykroczeniem przeciw etyce lekarskiej i przysiędze Hipokratesa, której pierwszą zasadą jest nie szkodzić. Pigułka „całkowicie rozregulowuje naturalne mechanizmy funkcjonowania organizmu kobiety. Amerykański ginekolog, dr Rudolf Vollmann, nazwał pigułkę dobrowolnie nakładanym kaftanem bezpieczeństwa, twierdząc, iż „po raz pierwszy w dziejach ludzkości posłużono się medycyną, by do takiego stopnia zniszczyć proces fizjologiczny”. (...) Szczególne niebezpieczeństwo niesie młodym dziewczętom (...). Brutalna ingerencja w tę kształtującą się równowagę może zaowocować jej nieodwracalnym zniszczeniem” („Wędrując ku dorosłości”, ss. 144-145). Kiedy gimnazjaliści są już porządnie nastraszeni, podsuwa się im rozwiązanie – metody naturalne. Te są przede wszystkim ekologiczne, zgodne z naturą i zdrowe. Mają również zbawienny wpływ na partnerów. Zdaniem Felicji Kalinowskiej (autorki podręcznika Efki) wspólne badanie śluzu jest okazją do „rozmów o uczuciach” i może „wpływać odświeżająco na związek”. Argument ten powtarza się w niemal wszystkich podręcznikach: „włączenie współmałżonka w proces badania płodności wpływa na zwiększenie jego odpowiedzialności i pogłębienie więzi małżeńskich” (Maria Urban, „Wiedza o społeczeństwie. Moduł: Wychowanie do życia w rodzinie. Zeszyt do ćwiczeń dla uczniów klasy III gimnazjum”, Wydawnictwo Edukacyjne Zofii Dobkowskiej Żak, Warszawa 2001, s. 20).Lektura „Wokół nas” Rubikonu pouczy gimnazjalistę, że „dziewczęce serce jest głodne miłości” (s. 81), podczas gdy mężczyzn „subtelny świat uczuć nie pociąga” (s. 83). Również w seksie kobiety są bierne, a mężczyźni aktywni. Kobietę nazywa się glebą i mieszkaniem, mężczyznę – siewcą (s. 95). Bycie kobietą i sama kobiecość oznaczają akceptację tradycyjnej roli matki i żony. Współczesne dążenia emancypacyjne kobiet nazywa się tu „negatywnym nastawieniem do roli matki i żony”, „kłopotami z identyfikacją”, „niedocenianiem kobiecości” (s. 101). Również w podręczniku Graf-Punktu emancypację kobiet uznano za przyczynę zakłóceń w identyfikacji młodych ludzi z własną płcią oraz frustracji mężczyzn pozbawionych tradycyjnych ról (s. 81). W podręczniku wydawnictwa Żak czytamy: „wymienione cechy męskie i kobiece wyznaczają role rodzinne i zawodowe. Wskazują, jakie funkcje w rodzinie powinna (podkreślenie K.Ch. i T.Ż.) pełnić kobieta, a jakie mężczyzna” (s. 10). Skoro kobieta została stworzona do poświęceń, powinna poświęcać się dla rodziny, skoro jest z natury łagodna, musi ustępować mężczyźnie, który jest z natury agresywny. Łagodność nie predestynuje jej do ról zawodowych, które wymagają samodzielności, chyba że jest – oględnie mówiąc – nietypowa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×