Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość ratre

ciekawe artykuły katolickie

Polecane posty

Gość ratre

Zorganizowane siły zła prowadzą najbardziej podstępną, nieustannie trwającą wojnę. Chodzi im o zniszczenie, zdobycie i zniewolenie ludzkich serc przez pornografię, narkotyki, alkohol, papierosy i wszelkiego rodzaju grzechy. Strategią ich działania jest najpierw dezinformacja i kłamstwo: siły zła zło nazywają dobrem, a grzech ukazują jako coś fascynującego, co przynosi szczęście i wolność. Niestety, wielu młodych ludzi ulega tej propagandzie i stacza się w straszną niewolę grzechu. Alkoholizm W Stanach Zjednoczonych nie sprzedaje się w ogóle piwa i innych napojów alkoholowych osobom poniżej 21 roku życia. Natomiast w Polsce jesteśmy świadkami natarczywej reklamy piwa, adresowanej głównie do ludzi młodych, a wszelkie imprezy młodzieżowe są zalewane hektolitrami różnych odmian piwa. Czy można się dziwić, że w takiej sytuacji alarmująco rośnie liczba dzieci i młodzieży uzależnionych od alkoholu? I tak na przykład szesnastoletni Marek z Warszawy jest już alkoholikiem po kuracji odwykowej. Zaczęło się niewinnie od jednego piwka wypitego za namową starszych kolegów. Początkowo się bronił, ale w końcu uległ, bo kumple mówili: nie jesteś już dzieckiem, a piwo ci nie zaszkodzi. Miał wtedy 13 lat. Stopniowo się przyzwyczajał, z czasem pijał już regularnie, sięgając po coraz mocniejsze trunki, aż w końcu wpadł w niewolę alkoholizmu. Narkomania W tej podstępnej wojnie o zniewolenie ludzkich serc siły zła używają również narkotyków. Marek ze wspólnoty „Cenacolo”, w której narkomani poddają się terapii Jezusa, opowiada, że nawet nie spodziewał się, że tak szybko uzależni się od narkotyków. Najpierw były tylko „lekkie”, na dyskotekach i prywatkach, później zapotrzebowanie na narkotyk rosło w zastraszającym tempie. Doszło do tego, że heroina stała się jego największym codziennym pragnieniem, a jej wstrzyknięcie najważniejszą czynnością dnia. Po sześciu latach narkotyzowania się ważył już tylko 50 kg i był bliski śmierci. Uratowała go zgoda na wstąpienie do wspólnoty „Cenacolo”, gdzie przez ciężką fizyczną pracę, modlitwę, spowiedź, adorację Najświętszego Sakramentu narkomani otwierają się na działanie miłości Chrystusa, która cudownie leczy ich poranione serca i wyzwala z niewoli narkotyków. Pornografia Wieloletnie badania naukowe stwierdzają niezaprzeczalny fakt, że pornografia prowadzi do uzależnienia, trudniejszego do wyleczenia aniżeli uzależnienie od alkoholu czy narkotyków. Tylko ludzie, którzy czerpią ogromne zyski z przemysłu pornograficznego oraz zboczeńcy mówią o nieszkodliwości pornografii. Jest tylko jedna grupa ludzi, którym ona nie szkodzi – są to ci, którzy nie mają z nią kontaktu. Wszyscy gwałciciele, pedofile, zboczeńcy, wychowali się na pornografii. Amerykańskie służby FBI stwierdzają, że przestępcy traktują pornografię jako inspirację do gwałtów i morderstw. Pornografia stanowi więc ogromne zagrożenie dla ładu społecznego i demokracji. Dlatego ci wszyscy, którzy produkują ją i rozprowadzają, są tak samo niebezpieczni jak dealerzy narkotyków. Siły zła w tej bezwzględnej, ukrytej wojnie atakują już dzieci poprzez czasopisma, takie jak Bravo, Popcorn, Dziewczyna i im podobne. Pisma te są przedszkolem pornografii. Redaktorzy tych pism wprowadzają dzieci i młodzież na drogę degeneracji i uzależnień. W rubrykach intymnych porad zachęcają do współżycia. Przez szczegółowe opisy erotycznych doznań sugerują, że seks jest świetną rozrywką, że najważniejsza jest w nim przyjemność, której można doznawać zawsze, kiedy tylko ma się na to ochotę. W ten sposób demoralizują swoich młodych czytelników, uzależniając ich od przeżyć seksualnych. Tak postępuje deprawacja sumień, niszczenie czystości serca i wrażliwości na miłość. Gdy miałem 16 lat – pisze do naszej redakcji Artur – wszystko zaczęło się od demoralizujących gazet typu „Bravo”, „Dziewczyna” itp. Interesowały mnie w nich najczęściej kąciki „Mój pierwszy raz”, „Intymne” albo inne podtytuły, które mówiły coś o seksie. Jakakolwiek gazeta wpadłaby mi w ręce, od razu szukałem w niej jakichś porad seksualnych lub czegoś w tym stylu. Z czasem przestało mi to wystarczać i przerzuciłem się na filmy pornograficzne, odkryłem masturbację. Wielu lat zmagań i cierpienia potrzebował, aby się z tej niewoli wyzwolić. W obliczu zmasowanego ataku sił zła coraz więcej młodych ludzi buntuje się i mówi zdecydowane „nie” presji mediów i reklamy, która pragnie uczynić ich niewolnikami zepsucia i egoistycznej konsumpcji. Ci młodzi ludzie pragną kochać czystą miłością, bo wiedzą, że seks nie jest do zabawy, lecz do budowania więzi dwojga ludzi i służby życiu, że może wyrażać uczucia i dawać szczęście tylko w małżeństwie. Ci młodzi ludzie tworzą duchową wspólnotę, która nazywa się – Ruch Czystych Serc (RCS). Coraz więcej polskiej młodzieży przystępuje do tego Ruchu i włącza się w Jezusową rewolucję miłości. Do naszej redakcji przychodzą liczne listy z deklaracjami przystąpienia do RCS. Pisze Ewa (22 lata): W dzisiejszym świecie pełnym seksu, przemocy oraz „wolnych” związków, które zabijają miłość, chcę kochać czystym i wolnym sercem, nie zniewolonym pornografią. Seks ma służyć miłości i życiu w małżeństwie, bo tylko wtedy może wyrazić wzajemną miłość i dawać szczęście. Dzięki Wam zrozumiałam, jak ogromne znaczenie ma czystość przedmałżeńska, dlatego przyrzekam powstrzymać się od współżycia seksualnego do czasu zawarcia sakramentu małżeństwa. Piszą do nas ludzie młodzi, którzy przez przystąpienie do RCS pragną wyzwolić się od uzależnienia seksualnego. Pan Jezus zaprasza do RCS również wszystkich uzależnionych, ponieważ tylko On może wyzwolić z największych zniewoleń, uzdrowić najboleśniejsze rany, podnieść z największych upadków, przywrócić radość czystej miłości. Jest tylko jeden warunek: trzeba tego chcieć i powierzyć swoje życie Jezusowi w codziennej modlitwie i w sakramentach pokuty i Eucharystii. Napisał Piotr: Problem z pornografią rozpoczął się, kiedy miałem 12 lat. Wtedy po raz pierwszy, zupełnie przypadkowo, zobaczyłem film pornograficzny. Do teraz przeklinam dzień, w którym to się zdarzyło. Po tym doświadczeniu zacząłem szukać innych doznań; były więc kolejne filmy, zdjęcia ściągane z internetu, gazety itp. W tym czasie pragnąłem jednego – jak najszybciej rozpocząć współżycie. Na szczęście nie miałem okazji... Próbowałem różnym sposobami zwalczać ten grzech, np. poprzez uprawianie sportu, ale z marnym skutkiem. Nadal trwam w pożądaniu i pewnego rodzaju napięciu. Dzięki Bogu ktoś zauważył mój problem i podsunął mi czasopismo „Miłujcie się!”, dzięki czemu nie postradałem wszystkich zmysłów. Pewnego dnia zrozumiałem, że na pierwszym miejscu jest miłość, ślub, a potem wyrażanie tej miłości w wolny sposób. Cały czas walczę z przemożną pokusą spróbowania zakazanego owocu, ale z doświadczenia wiem, że najlepiej pokonywać słabości we wspólnocie ludzi z podobnymi zasadami, dlatego zgłaszam prośbę o przyjęcie mnie do Ruchu Czystych Serc. Pisze Monika: Zdecydowałam się powierzyć swoje życie Jezusowi i złożyłam przyrzeczenie czystości serca. Miałam odwagę powiedzieć mojemu chłopakowi: „Dlatego, że cię kocham, przed ślubem nie pójdę z tobą do łóżka”. Nie wiedziałam, jak zareaguje, ale on bardzo się ucieszył i powiedział, że teraz jeszcze bardziej mnie kocha. Chciałabym, żeby wszyscy, którzy zdecydują się na zachowanie czystości, spotkali się z taką samą akceptacją ze strony ukochanej osoby jak ja. Co trzeba zrobić, aby przystąpić do RCS? Najpierw idź do spowiedzi i powiedz Jezusowi całą prawdę o sobie. Po przyjęciu Komunii św. odmów następującą modlitwę: Panie Jezu, dziękuję Ci, że ukochałeś mnie miłością, która podnosi z największych upadków i leczy najboleśniejsze rany. Oczyść moje serce z wszelkiego zła, które nie pozwala mi doświadczać daru czystej miłości i cieszyć się nim. Oddaję Ci, Panie, moją pamięć, rozum, duszę, ciało wraz z moją płciowością i przyrzekam nie podejmować współżycia seksualnego do czasu przyjęcia sakramentu małżeństwa. Postanawiam nie czytać, nie kupować i nie oglądać czasopism, programów i filmów o treściach pornograficznych. Przyrzekam codziennie modlić się, czytać Pismo św., regularnie przystępować do sakramentu pokuty, często przyjmować Komunię świętą, oraz żyć według 10 zasad ABC Społecznej Krucjaty Miłości. Panie Jezu, bądź jedynym Panem mojego życia. Ucz mnie zdobywać umiejętność kontrolowania mojego popędu seksualnego i uczuć. Proszę Cię o pomoc, abym unikał(a) wszystkiego, co uzależnia i zniewala, a więc papierosów, alkoholu i narkotyków. Ucz mnie tak żyć i postępować, aby w moim życiu najważniejsza była miłość. Maryjo, Matko moja, prowadź mnie drogami wiary do samego źródła Miłości, do Jezusa, abym zawsze tylko Jemu ufał(a) i wierzył(a). Amen! Od tego momentu stałeś się członkiem RCS. Następnie możesz napisać świadectwo, aby podzielić się z czytelnikami „Miłujcie się!” tym wielkim wydarzeniem Twojego życia. Przyślij do Redakcji swój adres, abyśmy mogli wysłać Ci specjalne błogosławieństwo i wpisać Twoje nazwisko do Księgi Czystych Serc, która będzie ofiarowana Ojcu Świętemu. Kochani, pamiętajcie, że siły zła nie ustaną w tej podstępnej wojnie i będą robiły wszystko, aby Was zniechęcić, zniewolić i zabrać wszelką nadzieję. W tej walce o wolność i czystość serca jest z Wami wszechmocna miłość Jezusa. Przystępując do RCS, chwytasz Jezusa za rękę i wtedy On sam będzie Cię prowadził, podnosił z każdego upadku, leczył wszystkie rany serca. Masz tylko Jezusowi zawsze i do końca ufać. „Im więcej zaufasz, tym więcej otrzymasz” – powiedział Pan Jezus św. Faustynie. Jeżeli już jesteś w RCS, to pamiętaj, że Jezus pragnie, abyś ułożył sobie codzienny program i starał się dokładnie go zachowywać. W ciągu dnia powinien znaleźć się czas na modlitwę, pracę i sport lub inny wysiłek fizyczny. Musisz się wziąć w garść, nie ulegać nastrojom, zniechęceniu i lenistwu. Dojrzewanie do miłości dokonuje się poprzez czyny, otwarcie na bliźniego i służbę potrzebującym. Codzienna dyscyplina w pracy, nauce, odpoczynku, codzienna modlitwa różańcowa, koronka do Bożego Miłosierdzia, częsta spowiedź i spotkania z Jezusem w Eucharystii – to jest najskuteczniejsza broń przeciwko siłom zła. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą – radzi św. Paweł – abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc [do walki], przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość [głoszenia] dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże – wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu! Nad tym właśnie czuwajcie z całą usilnością i proście za wszystkich świętych (Ef 6,13-18). Bł. Karolina Kózka, główna patronka RCS, która oddała swoje życie w obronie czystości, wspiera Was i towarzyszy Wam w walce z siłami zła. Proście ją o pomoc. Za jej wstawiennictwem Pan Jezus dokonuje cudownych uzdrowień. Kiedy będzie Wam bardzo trudno, proście bł. Karolinę o wyproszenie łaski wierności i wytrwania do końca. Pamiętamy o każdym z Was w modlitwie. Niech Wam Bóg błogosławi wklejajcie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
Wzięłam do ręki różaniec „Różaniec to łańcuch bezpieczeństwa na stromej skale szczytów górskich. Nie wolno się zatrzymywać na żadnej tajemnicy. Trzeba iść dalej. Bo pełnia życia jest u szczytu…” - mówił sługa Boży kard. Stefan Wyszyński. Niegdyś uważałam siebie za dobrą katoliczkę. Jednak nie traktowałam za niewłaściwe tego, że kiedy spóźniłam się na niedzielną Mszę świętą, nie zwracałam uwagi na czytania mszalne, często stałam gdzieś pod chórem albo w kruchcie, a do sakramentów przystępowałam tylko z okazji świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. W domu często były kłótnie. Uważałam się za osobę mądrą i wykształconą i nawet nie próbowałam zmieścić się ze swoim życiem w Ewangelii. Nie brałam do ręki Pisma Świętego i chciałam sama decydować, ile dzieci urodzę i czy zechcę trwać w trudnym małżeństwie. Swoich problemów nie przekładałam na modlitwę, tylko na kilometrowe obmowy w rodzinie i wśród przyjaciół. Marzyłam o wygodnym życiu po odchowaniu dzieci, o godzinach spędzanych w fotelu przed telewizorem, o wycieczkach po świecie. Krótko mówiąc, Pan Bóg sobie, a ja sobie. Na szczęście dzięki mojej mamie byłam od dziecka wrażliwa na krzywdę każdego człowieka. Różaniec wzięłam do ręki pod wpływem wstrząsającej dla całej Polski informacji o porwaniu i zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki. „Jak można podnieść rękę na drugiego człowieka?” – ta myśl dręczyła mnie nieustannie i otwierała na wołanie do Boga o pomoc. Pomimo zmęczenia z łatwością klęknęłam do modlitwy różańcowej, której nie odmawiałam od wielu lat. Miałam wówczas 33 lata. Tajemnice różańca pamiętałam z nauki religii. Nie zastanawiałam się, czy mam dużo do zrobienia w pracy, nie czułam bólu kolan. Z różańcem w ręku wyruszyłam w kolejnych tajemnicach na pielgrzymkę wiary. Kontemplowałam, zapewne z pomocą łaski Bożej, historię zbawienia i losy porwanego kapłana. Od tamtej pory moje życie zaczęło się zmieniać. Intencje pisane przez życie… Różaniec odmawiałam dalej. Zauważyłam, że coś się dzieje z moją rodziną… Zaczęliśmy rozumieć się z mężem, a w rodzinie zapanował spokój. Cieszyłam się z tej zmiany, ale próbowałam rozumem dochodzić, jak to się stało. Mój rozum miał tylko jedną odpowiedź – RÓŻANIEC. I tak wszystko się zaczęło. Życie dostarczało intencji do modlitwy, tak że nie mogłam wypuścić różańca z ręki. Najpierw poważnie zachorował na tarczycę półroczny syn mojej siostry. Obiecałam wówczas Matce Bożej 9-tygodniową nowennę różańcową. Modliła się cała rodzina. Dziecko powracało do zdrowia. Cieszyłam się z tej łaski, ale modliłam się do końca nowenny. Wtedy moja córka podeszła do kalendarza i z radością oznajmiła: „Mamo, do Wielkanocy są tylko 63 dni”. Kolejne 9 tygodni. Dla mnie ta wiadomość była kolejnym wezwaniem do nowenny różańcowej. Pytałam się Matki Bożej, za kogo mam się modlić. Odpowiedź przyniosło życie. Postanowiłam modlić się za męża. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że w małżeństwie modlitwa potrzebna jest obydwu stronom. Jeszcze podczas trwania nowenny Maryja zaprosiła nas razem na drogę wzrastania w wierze w Oazie Rodzin. Potrzebny był tłumacz na spotkanie z małżeństwem z pokrewnej wspólnoty Equipes Notre-Dame z Francji. Poproszono mojego męża o tłumaczenie, ale nalegano, aby przyszedł wraz z rodziną. W ten sposób pomimo wielu oporów i przeszkód przybyliśmy do sąsiadów na spotkanie Oazy Rodzin, gdzie czekały zastawione stoły i wspaniała atmosfera, której wcześniej nie znaliśmy. Na kolejnych spotkaniach uczyliśmy się wspólnej modlitwy, poznawaliśmy Pismo Święte i elementy duchowości małżeńskiej. Początki były trudne. Szczególnie wspólne odmawianie różańca napotykało pewne opory. Mąż zapraszany wieczorem do różańca – klękał, ale półgłosem mówił do siebie: „ale złośliwa…”. Tajemnice radosne Bóg wśród doświadczeń obdarzył nas kolejnym dzieckiem. Kiedy byłam w stanie błogosławionym, wybuchł Czarnobyl, a ja zachorowałam na różyczkę. Najpierw bardzo płakałam, a potem wzięłam do ręki różaniec. W tym czasie mój mąż przywiózł z Jasnej Góry książkę pt. Zamach na Ojca Świętego w świetle Fatimy. Przeżyłam każde słowo tej książki. Szczególnie cud słońca z 13 października 1917 r. miał dla mnie wielkie znaczenie. Tu nauka została powalona na kolana, żadne prawa fizyki nie są w stanie wyjaśnić tego znaku, jaki Bóg dał dla niewierzących. Mój syn urodził się właśnie 13 października i chociaż podczas porodu popękała pępowina, nie wykrwawił się, a pępowina miała jakby wewnątrz regularne koraliki i wyglądała dokładnie jak paciorki różańca. Ze zdziwieniem oglądała ją lekarka. Odczuwałam potrzebę odbycia spowiedzi generalnej. Moje sumienie, dzięki łasce Bożej, postrzegało zupełnie inaczej całe wcześniejsze życie. Tajemnice bolesne Tak jak w różańcu zaczęliśmy przeżywać tajemnice bolesne. W uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, której znaczenia zupełnie nie rozumiałam, urodziło się czwarte dziecko. Wszyscy byli pewni, że będzie zdrowe. Okazało się, że jest to dziecko specjalnej troski. Ciężko było przeżyć każdy dzień. Na początku buntowałam się, nawet trochę się obraziłam na Pana Boga. Przecież było tyle modlitw. Modliła się rodzina, siostry zakonne. Była nawet odprawiona Msza święta w Grocie Narodzenia Pana Jezusa. Wreszcie dotarło do mnie, że wywyższenie na krzyżu – przez doświadczenia – jest łaską. Zaczęła się trudna rehabilitacja. Kasia miała sześć lat, kiedy logopeda poinformował mnie, że nie gwarantuje, że będzie ona kiedykolwiek mówić. Po kolejnej Mszy świętej w intencji jej zdrowia córka zaczęła dobrze chodzić i nawet biegać. Dzisiaj Kasia coraz lepiej mówi, a nawet śpiewa. Potrafi przepisywać bezbłędnie teksty na komputerze, coraz lepiej pisze ze słuchu i czyta. Tańczy w zespole tanecznym dla dzieci niepełnosprawnych, który zdobywa sukcesy na festiwalach. Chociaż pracy przed nami jest jeszcze dużo, dziękujemy Matce Najświętszej za wyproszone łaski i codziennie polecamy Kasię w różańcu. Interwencja św. Józefa Utrzymanie rodziny spoczęło na barkach mojego męża. Pomimo jego dużej pewności siebie, że zawsze będzie miał pracę, przyszedł czas bezrobocia i trudnych doświadczeń. Mąż był załamany. Zaczął wtedy codziennie uczęszczać na Mszę świętą. Niepewność, co przyniesie następny dzień, co będzie na obiad, czy starczy na odłożenie chleba dzieciom do szkoły była trudna do zniesienia. Pewne było tylko to, że wieczorem odmówimy różaniec. Pewnego dnia jak zwykle klęknęliśmy do różańca. W szczególny sposób prosiłam św. Józefa, kierując do niego słowa, że jako cieśla utrzymywał Świętą Rodzinę i wie, jak praca jest nam potrzebna. Gdy odmawialiśmy drugą tajemnicę radosną, zadzwonił telefon. Zazwyczaj podczas modlitwy nie odbieraliśmy telefonów. Tym razem mąż podniósł słuchawkę. Dzwonił dyrektor warszawskiej firmy, w której mąż ubiegał się o pracę – był już dwa razy na rozmowach, lecz nie zaakceptował warunków pracodawcy. Mąż został zaproszony na kolejną rozmowę. Z pewną rezygnacją odpowiedział dyrektorowi, że był już przecież dwa razy i tylko stracił czas i pieniądze. Otrzymał obietnicę, że wszystkie koszty zostaną mu zwrócone, tylko żeby jak najszybciej przyjechał, podpisał umowę i podjął pracę. Umowa została podpisana na korzystnych warunkach. Pracuje tam do dzisiaj. Zawsze pytam męża, kiedy wraca do domu, czy zmówimy różaniec. Bardzo często odpowiada mi, że już zmówił 13 tajemnic, jadąc samochodem, ale dwie pozostałe dokończymy razem. Różaniec w więzieniach List apostolski Jana Pawła II o różańcu przeczytałam kilka razy. Poruszało mnie bardzo to serdeczne wołanie naszego Papieża o pokochanie i odmawianie tej modlitwy. Zbliżał się maj 2003 r. Pytałam Pana Boga, czy chce, abym dla Niego coś uczyniła. Przyszła mi myśl, aby propagować różaniec w więzieniu. W bardzo krótkim czasie stałam się członkiem ogólnopolskiego stowarzyszenia Bractwo Więzienne, które współpracuje z kapelanami więziennymi. Obecnie krajowym prezesem Bractwa Więziennego jest Bernardyna Wojtkowska, a asystentem kościelnym – naczelny kapelan więziennictwa RP, ks. Paweł Wojtas. Członkowie Bractwa Więziennego w zakładach karnych przygotowują oprawę Mszy świętych, przygotowują też chętnych do przyjęcia sakramentów, wydają gazety wewnętrzne, prowadzą biblioteki, indywidualne rozmowy z więźniami, a także cykliczne spotkania ewangelizacyjne ARKA, Dni Papieskie, spotkania ze św. Mikołajem dla dzieci więźniów. Organizowane są też pielgrzymki oraz „wyjścia” do miasta dla osadzonych z udziałem rodzin – łączące rekreację z modlitwą, a także spotkania wspierające dla byłych więźniów. Na Mszy świętej przy ołtarzu w służbie liturgicznej stają nawet osadzeni, którzy wcześniej okradali kościoły. W miarę modlitwy zmienia się wnętrze człowieka. Widać to po oczach. Nawiązują się zerwane więzi rodzinne. Człowiek odbywający nawet wieloletni wyrok dojrzewa do przebaczenia i prosi o nie. W wolnych chwilach prowadzimy korespondencję z więźniami. Piszą również skazani na dożywocie. W Polsce jest obecnie ok. 90 tys. więźniów. Członkowie Bractwa docierają do co trzeciego więzienia. W skali roku są to setki spotkań, na których odmawia się różaniec. Wielu więźniów nawraca się, niektórzy podejmują apostolat wśród towarzyszy z celi więziennej i w innych zakładach karnych. Dają świadectwo wiary w kościołach i mediach, opowiadając o otrzymanej od Boga łasce. To byli więźniowie produkują paciorki różańcowe ze zbieranych plastikowych nakrętek. Podczas krajowego zjazdu Bractwa Więziennego w Warszawie pełne reklamówki tych różańców są rozdzielane wolontariuszom posługującym w różnych zakładach karnych w Polsce. W liturgiczne wspomnienie Dobrego Łotra, 26 marca 2008 r., odbyła się ogólnopolska pielgrzymka Bractwa Więziennego na Jasną Górę. Tego dnia przed tron Królowej Polski licznie przybyli księża kapelani, pracownicy służby penitencjarnej, wolontariusze Bractwa Więziennego z całej Polski, posługujący w różnych zakładach karnych oraz delegacja ok. 100 więźniów wraz z rodzinami. W roku jubileuszu 15-lecia działalności stowarzyszenia pani prezes podczas uroczystej Eucharystii zawierzyła jego działalność Matce Bożej. Dar dla Jana Pawła Wielkiego W tym roku Stowarzyszenie Bractwo Więzienne przeżywać będzie 15. rocznicę rozpoczęcia swej działalności – ewangelicznej pomocy więźniom, którym przecież Papież Polak poświęcił część swojego nauczania. Bractwo Więzienne przygotowuje w hołdzie Wielkiemu Papieżowi płytę pt. Jan Paweł II otworzył mi drzwi… Zawiera ona świadectwo, piosenki i wiersze więźnia, który 2 kwietnia 2005 r. o godz. 21.37 w więziennej celi, w chwili śmierci Papieża, otrzymał szczególną łaskę nawrócenia. Jego świadectwo jest zamieszczone w książce pt. CUDA. Z archiwum procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Obecnie trwają rozmowy na temat wydania tej płyty i objęcia jej patronatem z Instytutem Papieża Jana Pawła II w Warszawie. Więcej informacji o działalności Bractwa Więziennego można znaleźć na stronach internetowych: www.bractwowiezienne.ruchy.opoka.org.pl; www.bractwowiezienne.bydgoszcz.pl; www.bractwo-wiezienne.franciszkanie.pl. Proszę o modlitwę oraz wsparcie finansowe prowadzonej działalności. Szczęść Boże!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
karnych oraz delegacja ok. 100 więźniów wraz z rodzinami. W roku jubileuszu 15-lecia działalności stowarzyszenia pani prezes podczas uroczystej Eucharystii zawierzyła jego działalność Matce Bożej. Dar dla Jana Pawła Wielkiego W tym roku Stowarzyszenie Bractwo Więzienne przeżywać będzie 15. rocznicę rozpoczęcia swej działalności – ewangelicznej pomocy więźniom, którym przecież Papież Polak poświęcił część swojego nauczania. Bractwo Więzienne przygotowuje w hołdzie Wielkiemu Papieżowi płytę pt. Jan Paweł II otworzył mi drzwi… Zawiera ona świadectwo, piosenki i wiersze więźnia, który 2 kwietnia 2005 r. o godz. 21.37 w więziennej celi, w chwili śmierci Papieża, otrzymał szczególną łaskę nawrócenia. Jego świadectwo jest zamieszczone w książce pt. CUDA. Z archiwum procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Obecnie trwają rozmowy na temat wydania tej płyty i objęcia jej patronatem z Instytutem Papieża Jana Pawła II w Warszawie. Więcej informacji o działalności Bractwa Więziennego można znaleźć na stronach internetowych: www.bractwowiezienne.ruchy.opoka.org.pl; www.bractwowiezienne.bydgoszcz.pl; www.bractwo-wiezienne.franciszkanie.pl. Proszę o modlitwę oraz wsparcie finansowe prowadzonej działalności. Szczęść Boże!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
Dlaczego NIE eutanazji? Jeden z najgłośniejszych zwolenników eutanazji Peter Singer odszedł od głoszonych przez siebie poglądów, gdy jego matka zapadła na chorobę Alzheimera. Wtedy na własny koszt zorganizował jej 24-godzinną opiekę medyczną. Zagadnięty na temat sprzeczności swego postępowania (gdyż według jego teorii kobieta ta wskutek choroby straciła status osoby i można ją było poddać eutanazji) Singer wyznał: "Myślę, że ta sprawa otworzyła mi oczy na to, że te rzeczy u człowieka są bardzo trudne... Trudniejsze niż dotąd sądziłem, bo jest to coś innego, gdy chodzi o twoją własną matkę". Eutanazja jest przedstawiana jako wybawienie. Mówi się o bezbolesnym zakończeniu życia osoby nieuleczalnie chorej (odczuwającej cierpienie nie do zniesienia, którego nie można wyeliminować) na jej własną prośbę. Tymczasem praktyka (eutanazja od dziesięcioleci jest praktykowana w Holandii i Belgii, gdzie dopiero od niedawna jest legalna) ukazuje, że eutanazja bywa: ani nie bezbolesna, ani dobrowolna, ani przeprowadzana na śmiertelnie chorym. A ból chorego można było wyeliminować. Nawet jednak gdybyśmy nie znali tych przypadków nadużyć, nie można mieć wątpliwości, że eutanazja jest moralnie niedopuszczalna. Godzi bowiem w największą wartość - życie ludzkie. Na kolejnych stronach przedstawiono skrótowo szereg argumentów dowodzących, że eutanazja jest złem. Argumenty przeciw eutanazji Diagnozy lekarskie będące podstawą do podjęcia decyzji o eutanazji mogą być błędne. W Stanach Zjednoczonych wskutek błędów lekarskich w 2000 r. umarło 120 tys. ludzi. Każdego roku od 7,5 tys. do 23 tys. osób umiera w Polsce na skutek błędów lekarskich - szacują naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stephen Hawking znany wybitny fizyk teoretyczny, sparaliżowany z powodu bocznego stwardnienia zanikowego, mimo diagnoz lekarskich z lat 60. dających mu 2 lata życia żyje do dzisiaj i jest jednym z najwybitniejszych współczesnych kosmologów i fizyków. Najbardziej znanym przypadkiem w Stanach Zjednoczonych był przypadek Karen Quinlan, która znalazła się w stanie śpiączki w 1975 r. Została ona odłączona od aparatury utrzymującej ją przy życiu w 1976 r. Przeżyła będąc cały czas w stanie śpiączki do 1980 r. Mimo wielu obwarowań dopuszczalności praktykowania eutanazji, w krajach, w których jest ona legalna dochodzi do wielu nadużyć. Zgodnie z Raportem Rządowej Komisji do spraw Badania Praktyk Medycznych dotyczących eutanazji z 1991 r., na 20 500 przypadków zarejestrowanej eutanazji w Holandii tylko 2300 spełniało urzędowe kryteria jej dopuszczalności. 1040 osób zmarło w skutek niedobrowolnej eutanazji, a 8100 przypadków śmierci zaistniało na skutek przedawkowania leków uśmierzających ból. Eutanazja bez woli i wiedzy chorego występuje wtedy, gdy lekarz sam podejmuje decyzję o uśmierceniu pacjenta lub gdy skłania go do tego rodzina lub opiekun chorego. Znany jest przypadek tego typu eutanazji dokonanej w Holandii na kobiecie chorej na raka, która mogłaby przeżyć jeszcze kilka lat, ale jej miejsce w szpitalu było potrzebne dla innego pacjenta. W 1999 r. w Holandii Wilfred van Ooijen został uznany za winnego dokonania eutanazji na kobiecie, która o nią nie poprosiła. Przed Sądem Najwyższym w USA toczyła się sprawa dotycząca lekarza, który zakończył życie zakonnicy, ponieważ "cierpiała z powodu nie dającego się znieść bólu, a przekonania religijne nie pozwoliły jej prosić o eutanazję". W Belgii w 1998 r. (jeszcze przed legalizacją) ponad 3 proc. eutanazji było przeprowadzonych bez prośby chorego. Dane z Australii z roku 1995 mówią o 3,5 proc. takich przypadków. Badania przeprowadzone przez Uniwersytet Limburski w Maastricht (Holandia) wykazały, że 41 proc. ankietowanych lekarzy dokonało eutanazji nie na prośbę chorego. W Belgii w 1998 r. (jeszcze przed legalizacją) 18 proc. eutanazji było przeprowadzonych bez konsultacji z innym lekarzem. 19 proc. holenderskich lekarzy nie przestrzega reguły konsultacji z innym lekarzem przed dokonaniem eutanazji. Eutanazja w przypadku choroby niegroźnej dla życia pacjenta jest jedną z form nadużyć. Tylko jedna czwarta pacjentów uśmierconych przez dr Kevorkiana była terminalnie chora, a jedna piąta nie miała w ogóle problemów ze zdrowiem. Złe działanie komisji kontrolnych również obrazuje skalę nadużyć. Paradoksalne są same zasady działania tych komisji: orzeczenia o legalności bądź nielegalności eutanazji wydawane są już po jej przeprowadzeniu, gdy nic nie może przywrócić życia choremu. Holenderscy lekarze nie wywiązują się z obowiązku dokumentowania eutanazji i 72 proc. z nich ukrywa, że chory zmarł w wyniku eutanazji. Frustracje lekarzy. Nieskuteczność leczenia bądź błąd w diagnozie lekarza mogą się przekładać na kondycję psychiczną lekarza i jego późniejszą skłonność do podjęcia "skutecznej" decyzji, jaką jest decyzja o eutanazji. Depresja pacjenta. Z holenderskich badań wynika, że 80-90 proc. ludzi, którzy trafiają do hospicjum z zamiarem poddania się eutanazji, odstępuje od niego. Oznacza to, że eliminacja bólu i okazanie zainteresowania choremu likwiduje potrzebę eutanazji. Legalizacja eutanazji nie oznacza wyeliminowania "podziemia" eutanazyjnego. Już po legalizacji eutanazji w Holandii dr P. Sutorious został skazany za bezpodstawne dokonanie eutanazji na chorym cierpiącym jedynie na zawroty głowy i brak kontroli nad czynnościami fizjologicznymi. Opaczne zrozumienie słów chorego. Lekarz będący zwolennikiem eutanazji potraktuje słowa chorego (rzucone w bólu, nic nieznaczące "Wolałbym umrzeć", "Nie chcę już żyć") jako jego decyzję na śmierć. Zmiana roli lekarza. - Niekaralność eutanazji lub jej legalizacja powodują dodanie nowej powinności do roli lekarza. Zadania lekarza stają się wtedy sprzeczne. Jak można leczyć jednych pacjentów, równocześnie zabijając innych. Często mogłyby to być osoby cierpiące na to samo schorzenie. - "Specjalizacja w zabijaniu". Mogą powstać następcy doktora Kevorkiana, zwanego też doktorem śmierć, specjalizujący się w eutanazji i asystowaniu przy samobójstwie. Znane są przypadki "aniołów śmierci" (Węgry, Szwajcaria, Holandia) - czyli osób, które "seryjnie" zabijały pacjentów. - Utrata zaufania pacjenta do lekarza. W Holandii zdarzają się ucieczki pacjentów ze szpitali i hospicjów w obawie przed niechcianą eutanazją. - Odejście od tradycyjnej roli - lekarz zabija zamiast leczyć, negując tradycyjną przysięgę Hipokratesa. Eutanazja powoduje zahamowanie rozwoju medycyny paliatywnej. W Holandii, gdzie eutanazja jest legalna, jest kilkakrotnie mniej miejsc w hospicjach (w przeliczeniu na 1000 chorych) niż w Wielkiej Brytanii. Równia pochyła. Opiera się ona na założeniu, że zalegalizowanie nawet najbardziej ograniczonych form eutanazji czy samobójstwa wspomaganego przez lekarza powoduje zwiększenie społecznej akceptacji tego zjawiska i w dalszej perspektywie rozszerzenia warunków jego dopuszczalności. Holenderski Związek Dobrowolnej Eutanazji domaga się umożliwienia dokonywania eutanazji również nie-lekarzom. Spełnienie tych postulatów byłoby kolejnym krokiem rozszerzającym warunki dopuszczalności eutanazji. Innym sposobem na to jest stworzenie exit bags (torebek zejścia) w Australii, czyli foliowych torebek do "własnoręcznej eutanazji" czy "statki eutanastyczne" odwiedzające wybrzeża krajów, w których eutanazja nie jest legalna. Kolejnym argumentem może być obniżanie granicy wieku, gdy pacjent może sam podjąć decyzję o eutanazji. Obecnie w Holandii jest to już 12 lat. Luki w ustawach. W Belgii dopuszczono eutanazję na prośbę "wyemancypowanego nieletniego". Innym polem do nadużyć w belgijskiej ustawie jest możliwość poproszenia o eutanazję za pomocą trzeciej osoby bądź też "na zapas" w formie pisemnego oświadczenia. Belgia dopuszcza także możliwość zabicia osoby z zaburzeniami psychicznymi nawet jeśli nie jest ona śmiertelnie chora fizycznie. Ból można leczyć. Według WHO, ból nowotworowy można wyeliminować u 95 proc. pacjentów. Lekarze bardzo często nie potrafią leczyć bólu - rozwiązaniem tego problemu jest doskonalenie umiejętności walki z bólem, a nie uciekanie się do eliminacji choroby "przez eliminację pacjenta". Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne (AMA) publicznie przyznało się do kompetencyjnych braków związanych z uśmierzaniem bólu (...) Uśmierzanie bólu, według norm AMA, jest w Holandii prymitywne. Eutanazja dotyka bliskich chorego. Decyzja o eutanazji nie jest wyłącznie "osobistą sprawą pacjenta", jego śmierć będzie tragedią wielu ludzi z jego otoczenia. Eutanazja stwarza również problem moralny dla personelu medycznego: francuska pielęgniarka, która dokonała 30 eutanazji, chciała w końcu popełnić samobójstwo. Presja otoczenia na chorego. Nie zawsze prośba wyrażona przez chorego jest jego autonomiczną decyzją. Może na nią wpłynąć szereg czynników: - chory nie chce być już więcej ciężarem dla najbliższych ani dla społeczeństwa; - legalizacja eutanazji narzuca konieczność rozważania tej decyzji przez chorego (przez swoją dostępność eutanazja stała się "normalną" alternatywą dla ciężko chorego pacjenta); - w krajach, gdzie eutanazja jest legalna, chorzy na pewne choroby są niejako "automatycznie" zakwalifikowani do eutanazji (np. chorzy na AIDS). Korupcjogenność przepisów legalizujących eutanazję oraz presja na lekarzy. Rodzina chorego oczekująca na spadek bądź osoby czerpiące korzyści finansowe ze śmierci (np. właściciele zakładów pogrzebowych) proponują lekarzowi przeprowadzenie eutanazji bez zgody chorego. Z drugiej strony chory proponuje lekarzowi łapówkę, by nie zostać poddanym eutanazji w czasie pobytu w szpitalu. W Holandii istnieje Holenderskie Stowarzyszenie Pacjentów, mające za zadanie ochronę pacjentów przed niechcianą eutanazją w czasie ich leczenia. Istnieje niebezpieczeństwo, że publiczna służba zdrowia będzie traktować eutanazję jako sposób na ograniczenie wydatków. Eutanazja nie zawsze oznacza bezbolesną śmierć. Badania w Holandii wykazały, że agonia po zażyciu przepisanych przez lekarzy leków aż u 16 proc. poddawanych eutanazji trwała dłużej i nie była wcale bezbolesna. Dodatkowo u 7 proc. z nich wystąpiły działania niepożądane (np. skrajne trudności z oddychaniem). Niektórzy wybudzili się nawet po zapadnięciu w śpiączkę. Eutanazja może potęgować cierpienia zamiast je skracać - podał "New England Journal of Medicine". Dyskryminacja chorych. Prawne dopuszczenie eutanazji powoduje zmianę nastawienia społecznego do chorych i upośledzonych, tworząc tym samym tendencje dyskryminacyjne. Legalność eutanazji nie jest potrzebna tym, którzy pragną umrzeć, ale tym, którzy przy eutanazji chcą pomagać (gdyż w ten sposób mogą uniknąć kary). *** Kościół katolicki sprzeciwia się eutanazji. Sprzeciw wobec zabijania chorego jest obecny w dokumentach Kościoła od dziesięcioleci. Zacytujmy najważniejsze trzy dokumenty: "Nikt ani nic nie może w żaden sposób zezwolić na zadanie śmierci niewinnej istocie ludzkiej, bez względu na to, czy chodzi o płód lub embrion, o dziecko, osobę dorosłą czy starca, o osobę nieuleczalnie chorą czy znajdującą się w agonii. Ponadto nikomu nie wolno prosić o taką śmiercionośną czynność". Deklaracja "Iura et Bona" "Praktyka eutanazji zawiera (...) zło cechujące samobójstwo lub zabójstwo". Encyklika "Evangelium vitae" "Eutanazja bezpośrednia, niezależnie od motywów i środków, polega na położeniu kresu życiu osób upośledzonych, chorych lub umierających. Jest ona moralnie niedopuszczalna. (...) Zaprzestanie zabiegów medycznych kosztownych, ryzykownych, nadzwyczajnych lub niewspółmiernych do spodziewanych rezultatów może być uprawnione". "Katechizm Kościoła Katolickiego"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
śmierć. Badania w Holandii wykazały, że agonia po zażyciu przepisanych przez lekarzy leków aż u 16 proc. poddawanych eutanazji trwała dłużej i nie była wcale bezbolesna. Dodatkowo u 7 proc. z nich wystąpiły działania niepożądane (np. skrajne trudności z oddychaniem). Niektórzy wybudzili się nawet po zapadnięciu w śpiączkę. Eutanazja może potęgować cierpienia zamiast je skracać - podał "New England Journal of Medicine". Dyskryminacja chorych. Prawne dopuszczenie eutanazji powoduje zmianę nastawienia społecznego do chorych i upośledzonych, tworząc tym samym tendencje dyskryminacyjne. Legalność eutanazji nie jest potrzebna tym, którzy pragną umrzeć, ale tym, którzy przy eutanazji chcą pomagać (gdyż w ten sposób mogą uniknąć kary). *** Kościół katolicki sprzeciwia się eutanazji. Sprzeciw wobec zabijania chorego jest obecny w dokumentach Kościoła od dziesięcioleci. Zacytujmy najważniejsze trzy dokumenty: "Nikt ani nic nie może w żaden sposób zezwolić na zadanie śmierci niewinnej istocie ludzkiej, bez względu na to, czy chodzi o płód lub embrion, o dziecko, osobę dorosłą czy starca, o osobę nieuleczalnie chorą czy znajdującą się w agonii. Ponadto nikomu nie wolno prosić o taką śmiercionośną czynność". Deklaracja "Iura et Bona" "Praktyka eutanazji zawiera (...) zło cechujące samobójstwo lub zabójstwo". Encyklika "Evangelium vitae" "Eutanazja bezpośrednia, niezależnie od motywów i środków, polega na położeniu kresu życiu osób upośledzonych, chorych lub umierających. Jest ona moralnie niedopuszczalna. (...) Zaprzestanie zabiegów medycznych kosztownych, ryzykownych, nadzwyczajnych lub niewspółmiernych do spodziewanych rezultatów może być uprawnione".

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
Jak zbudować udane małżeństwo? Trwałość związku bazuje na postrzeganiu małżonka jako równorzędnej osoby, czyli na szacunku. Jeśli go pominiemy, pozostaje tylko zdobywca i zdobycz, którą się porzuca z chwilą, kiedy zapragnie się czegoś innego. Z dr Elżbietą Sujak, psychiatrą i neurologiem, przez wiele lat zaangażowaną w poradnictwo rodzinne, rozmawia Cezary Sękalski Obecnie w Polsce rozpada się co czwarte małżeństwo. Dlaczego tak się dzieje? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba mieć na uwadze zarówno przyczyny, jak i skutki tego zjawiska. Małżeństwa się rozpadają, ponieważ współczesny człowiek nie pragnie trwałych więzów i chce sobie zagwarantować wolność. Często także decydujemy się na małżeństwo w sytuacji tak dużej niedojrzałości, że nawet nie wiemy, co przyrzekamy. Czego zatem brakuje ludziom, którzy się pobierają? Przede wszystkim zdolności pielęgnowania więzi międzyludzkich, a także gotowości do podjęcia ostatecznego wyboru decydującego o dalszej drodze życia. Brakuje umiejętności postawienia sobie celu konsekwentnie wiążącego i zobowiązującego do wierności. Dziś człowiek podejmujący wierność często ma poczucie, że stracił wolność. Czy to znaczy, że wiele związków jest powierzchownych, opartych głównie na emocjach? Związek często ma zaspokoić dojmująco aktualnie przeżywane potrzeby: akceptacji, bliskości, zdobycia drugiego człowieka na własność, ale tylko dopóki „ja ciebie chcę mieć”. Myślę, że jest to główna przyczyna późniejszego wycofywania się z tych relacji. Ale przecież cała literatura pokazuje, że miłość jest wspaniałym sposobem na osiągnięcie szczęścia. Czy miłość między kobietą i mężczyzną nie zawiera tego elementu spełnienia? Obawiam się, że miłość we współczesnym rozumieniu jest tylko doraźnym doznaniem, wzruszeniem, emocją przeżywaną na bieżąco. I dopóki trwa, dopóty jest nazywana miłością. Potem mówi się, że już jej nie ma, minęła, zgasła. Po prostu brakuje dziś właściwego rozumienia pojęcia miłości. Jak w takim razie dobrze wybrać przyszłego współmałżonka? Najpierw trzeba kształtować w sobie rozumienie słowa „miłość” i to nie tylko w oparciu o wzruszenia czy też chęć zawłaszczenia drugiego człowieka, otrzymania go w darze i zachowania dla siebie. Miłość nie może się także opierać na powierzeniu się komuś dla wzmocnienia swojego poczucia bezpieczeństwa albo własnej wartości. Przygotowanie do małżeństwa polega przede wszystkim na ukształtowaniu w sobie właściwego rozumienia pojęć i włączenia ich do własnej hierarchii wartości. Owo kształtowanie, jak sądzę, zawiera również pytanie: czy z mojego przyszłego małżeństwa chcę tylko czerpać, czy też coś w nie wnosić? Przede wszystkim należy zastanowić się nad tą zdolnością do dawania, ponieważ przyjmowanie jest dla nas naturalne – od niemowlęctwa bierzemy. Z drugiej strony wydaje mi się, że współczesnemu człowiekowi brakuje marzenia o miłości. Dziś miłość postrzegamy głównie poprzez obrazy zawierające treści erotyczne. Wynika to z ogromnej siły oddziaływania mediów oraz innych współczesnych źródeł wiedzy, które pojęcie miłości zawężają zwykle tylko do tej sfery doznań. Brakuje nam marzeń o miłości rozumianej jako wartość. Czy dobry wybór współmałżonka gwarantuje trwałość małżeństwa? Na pewno tak. Tylko co oznacza sformułowanie „dobry wybór”? Na ile wybieramy, a na ile zostajemy wybrani? Wprawdzie mówi się o wyborze, ale im więcej jest nas na świecie, w im większym tłumie żyjemy, tym bardziej szanse wyboru się kurczą, choć wydawałoby się, że powinno być odwrotnie. Dzieje się tak, dlatego że wzajemne poznanie i kontakt są bardzo powierzchowne. Podstawowymi kryteriami wyboru często bywają walory estetyczne, łatwość nawiązania kontaktu i zdobycia drugiej osoby, a przecież te elementy w najmniejszym stopniu gwarantują trwałość związku. Dobry wybór to podstawa, bo jeśli go brakuje, można samemu skazać się na wieczną wojnę w związku. Jak natomiast pracować nad trwałością małżeństwa? Żeby związek w ogóle mógł powstać, najpierw walczy się o zdobycie wzajemnej przychylności. Trwałość związku bazuje na postrzeganiu małżonka jako równorzędnej osoby, czyli na szacunku. Jeśli go pominiemy, pozostaje tylko zdobywca i zdobycz, którą się porzuca z chwilą, kiedy zapragnie się czegoś innego. Małżeństwo musi być relacją dwóch równorzędnych osób, wolnych, pełnoprawnych. Na jakie kryzysy najczęściej narażone są małżeństwa? Istnieje łańcuch kryzysów ciągnący się przez całe życie. Każde z jego ogniw trzeba umieć przejść. Kiedy już powstał związek i dwoje ludzi żyje razem, pojawia się problem dominacji i podlegania. Zwykle następuje wtedy próba realizowania związku na tej samej zasadzie, na jakiej funkcjonował związek rodziców (notabene, dzieje się to w sposób podświadomy): kobieta, której matka była osobą dominującą w rodzinie, będzie dążyła do podobnej dominacji nad mężem; mężczyzna, który był synem dominującego ojca, też będzie dążył do dominacji. Dlatego warto przyglądać się rodzicom wybrańców i ich małżeństwu, ponieważ jest tam poniekąd zapisany problem, który trzeba będzie brać pod uwagę. Jak długo trwa etap walki o dominację? Czasem całe lata. Statystyki natomiast mówią, że składanie wniosków o rozwód następuje zwykle po dwóch latach. Można zatem przyjąć, że tego typu kryzys trwa przez kilka pierwszych lat małżeństwa. Walkę o dominację można wygrać albo przegrać dla małżeństwa. Czy istnieje rada na osiągnięcie trwałego konsensusu? Polska tradycja ludowa budowała ten konsensus poprzez podział terytorium wpływów: mężczyzna był odpowiedzialny za to, co jest poza domem, zaś kobieta zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. To rozwiązanie jest trudniejsze do wprowadzenia we współczesnym wielkomiejskim świecie (gdzie na ogół małżonkowie pracują zawodowo), choć nadal możliwe. Na tej zasadzie funkcjonuje wiele małżeństw. W innych wypadkach zwykle bywa tak, że osoba dominująca wygrywa, a jej partner to akceptuje. Wtedy jednak pozostaje napięcie, które będzie trwało przez lata. Los takiego małżeństwa zależy od tego, jak daleko posunięta jest dominacja. Traktowanie drugiej osoby w sposób instrumentalny często prowadzi do sytuacji granicznej: osoba podporządkowana nie jest w stanie dłużej akceptować przyjętego układu i po długoletnim cichym, cierpliwym znoszeniu władzy współmałżonka potrafi nagle się zbuntować, często w sposób ostateczny. Jak zatem widać, trudno z góry przewidzieć finał kryzysu danej pary. Bywa, że kobieta godzi się na dominację mężczyzny. Z czasem jednak dojrzewa i przestaje tolerować dawny sposób funkcjonowania małżeństwa. Mężczyzna z kolei taką zmianę odbiera jako kobiecą fanaberię, bo przecież wcześniej było dobrze… Czy gdyby taka kobieta od początku sygnalizowała swoje potrzeby, później związek nie byłby tak bardzo zagrożony? Myślę, że trwałość małżeństwa nie zależy od stopnia samozaparcia w podległości osoby zdominowanej. Ostateczna zgoda na bycie w pełni zdominowanym nie jest możliwa do zrealizowania. W dodatku ten układ w jakiś sposób deprawuje osobę dominującą: przyzwolenie na jej władzę utwierdza ją w przekonaniu, że skoro ona jest zadowolona, podobnie jest i z drugą stroną. Sygnalizowanie niezadowolenia w takim związku to kwestia umiejętności pertraktacji. Trzeba się tego nauczyć już w okresie narzeczeństwa. Można zaczynać od wspólnego podejmowania decyzji o tym, do kogo jedziemy w niedzielę, dokąd na wycieczkę, jak duży ma być udział każdego z partnerów w danym przedsięwzięciu itp. Umiejętność pertraktacji to kwestia rozwijania pewnego talentu. W małżeństwie najtrudniejsze jest partnerstwo. Dlatego budowanie związku tylko na ćwiczeniu cierpliwości w nadziei, że zostanie to docenione, jest fatalnym błędem. Ostatnie badania socjologiczne pokazują, że Polacy na ogół słabo radzą sobie w negocjacjach. A – jak Pani mówi – to podstawowa umiejętność w małżeństwie. Myślę, że ta dziedzina naszego wychowania społecznego (realizowanego np. przez media) została zupełnie zaniedbana. Zamiast pertraktacji mamy manipulację, bo do tego typu zachowań jesteśmy skłonni spontanicznie. Manipulacja nastawiona jest na skuteczność oddziaływania, a nie na liczenie się z uprawnieniami i wolą drugiego. Stąd tak ważną kwestią jest uczenie ludzi negocjacji. Zadanie to stoi już przed wychowawcami pierwszej klasy szkoły podstawowej. Trzeba ludziom pozwolić na wybór. Wszelka totalitarna władza, nawet w rodzinie, deprawuje. Sugeruje bowiem, że jedyną drogą do skuteczności jest manipulacja. Tymczasem ona niszczy małżeństwo, ponieważ ustawia relację między dwojgiem ludzi na zasadzie zależności przedmiotu wobec podmiotu. Takie, instrumentalne traktowanie drugiej osoby (która ma zaspokoić moje potrzeby i to w sposób, jaki ja dyktuję) nie może długo panować w żadnym małżeństwie. Jakie błędy najczęściej popełniają małżonkowie w obliczu kryzysu? W obliczu trudności zwykle zwiększa się nacisk: próbuje się stosować dotychczasowe metody postępowania tylko z większym natężeniem. To pierwszy błąd, bo zwiększenie nacisku zwiększa napięcie. W tym miejscu należałoby rozpocząć negocjacje, zacząć nazywać swoje potrzeby i poznać potrzeby małżonka (każda frustracja i niezadowolenie to sygnał, że niektóre z nich nie zostały zaspokojone). Niestety w naszej kulturze życia codziennego brakuje umiejętności nazywania naszych potrzeb i ich wyrażania. Często uważamy, że bliski nam człowiek ma obowiązek domyślania się ich. Tymczasem założenie niedomyślności jest podstawową zasadą wszelkiej komunikacji: nie mogę liczyć na zaspokojenie potrzeby, której nie wyraziłem. W sklepie też muszę powiedzieć ekspedientce, czego potrzebuję, aby to otrzymać. Jak się nauczyć wypowiadania swoich potrzeb, jeśli ktoś nie wyniósł tej umiejętności z domu? Trzeba sobie uświadomić, że druga osoba może mnie nie rozumieć, ponieważ wyrażam się niezrozumiale, a nie dlatego, że ona nie chce. Sygnalizuję swoje pragnienia w taki sposób, że nie dociera do niej treść mojego komunikatu. Wobec tego muszę nauczyć się mówić: ja potrzebuję, ja oczekiwałbym itp. Zdarza się, że współmałżonek jest osobą zamkniętą w sobie. Próba sygnalizowania mu tego, co się przeżywa, bywa odbierana jako atak. Co wtedy robić? W takim wypadku zwiększenie nacisku tylko wyostrzy reakcje obronne. Myślę, że wówczas trzeba cierpliwego powtarzania na co dzień: ja czekam, ja potrzebuję, ja chciałabym, mnie jest potrzebne. Zwyczajnie. Ten komunikat kiedyś dotrze do adresata, nawet jeśli najpierw musi przekroczyć próg reakcji obronnej, bo moja potrzeba może naruszać jakiś stereotyp życia drugiego człowieka. W końcu druga osoba zajmie w tej sprawie jakieś stanowisko. Nie ma innej drogi. Podam przykład: znałam małżeństwo, w którym osoba dominująca nagle dostrzegała, że współmałżonek był zniewolony i stworzył sobie azyl w postaci hobby. Zaczął pisać książkę, która osiągnęła już ponad tysiąc stron. Kiedy żona zaczęła to spokojnie akceptować, a potem nawet pomagać, poczuła, że to ich do siebie zbliża. Teraz jest to wzruszające sędziwe małżeństwo. Czy istnieją złote zasady postępowania w obliczu kryzysu małżeńskiego? Po pierwsze, trzeba przyjąć do wiadomości, że kryzys jest szansą na rozwój, bo kwestionuje status quo. To mobilizuje do szukania wyjścia z trudnej sytuacji pod warunkiem, że nie polega na wzajemnych oskarżeniach i poszukiwaniu winnego, ale na uczciwym nazwaniu sytuacji. Drugi etap to wzajemna sygnalizacja potrzeb i emocji z tym związanych bez dyktowania natychmiastowego rozwiązania. Niech druga osoba ma możliwość stopniowego zrozumienia mojej sytuacji i zaproponowania własnych rozwiązań. To najważniejsze dwa etapy. Warto też uświadomić sobie, że kryzys więzi zwykle jest zjawiskiem wtórnym, wynikającym z kryzysu komunikacji. Żeby się wzajemnie nie ranić, trzeba koniecznie nauczyć się właściwego komunikowania swoich odczuć, a zwłaszcza problemów. Trzeba przyznawać się do gniewu, do rozczarowania, umieć nazywać to, co nas wyprowadza z równowagi, ale nie obwiniać za wszystko drugiej osoby. Potem należy wzajemnie poszukać sposobów wyjścia z trudności. Na ogół małżeństwa po przejściu przez kryzys kochają się bardziej aniżeli przed nim. Czy można powiedzieć, że umiejętne rozwiązywanie kryzysów to sposób na duchowy i osobowy rozwój w małżeństwie? To olbrzymia szansa rozwoju: później następuje rozwój miłości, więzi oraz osobowości każdego z uczestników kryzysu. Małżeństwo jest wspaniałą drogą rozwoju daną przez Boga. Z dr Elżbietą Sujak rozmawiał Cezary Sękalski

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
sposób, że nie dociera do niej treść mojego komunikatu. Wobec tego muszę nauczyć się mówić: ja potrzebuję, ja oczekiwałbym itp. Zdarza się, że współmałżonek jest osobą zamkniętą w sobie. Próba sygnalizowania mu tego, co się przeżywa, bywa odbierana jako atak. Co wtedy robić? W takim wypadku zwiększenie nacisku tylko wyostrzy reakcje obronne. Myślę, że wówczas trzeba cierpliwego powtarzania na co dzień: ja czekam, ja potrzebuję, ja chciałabym, mnie jest potrzebne. Zwyczajnie. Ten komunikat kiedyś dotrze do adresata, nawet jeśli najpierw musi przekroczyć próg reakcji obronnej, bo moja potrzeba może naruszać jakiś stereotyp życia drugiego człowieka. W końcu druga osoba zajmie w tej sprawie jakieś stanowisko. Nie ma innej drogi. Podam przykład: znałam małżeństwo, w którym osoba dominująca nagle dostrzegała, że współmałżonek był zniewolony i stworzył sobie azyl w postaci hobby. Zaczął pisać książkę, która osiągnęła już ponad tysiąc stron. Kiedy żona zaczęła to spokojnie akceptować, a potem nawet pomagać, poczuła, że to ich do siebie zbliża. Teraz jest to wzruszające sędziwe małżeństwo. Czy istnieją złote zasady postępowania w obliczu kryzysu małżeńskiego? Po pierwsze, trzeba przyjąć do wiadomości, że kryzys jest szansą na rozwój, bo kwestionuje status quo. To mobilizuje do szukania wyjścia z trudnej sytuacji pod warunkiem, że nie polega na wzajemnych oskarżeniach i poszukiwaniu winnego, ale na uczciwym nazwaniu sytuacji. Drugi etap to wzajemna sygnalizacja potrzeb i emocji z tym związanych bez dyktowania natychmiastowego rozwiązania. Niech druga osoba ma możliwość stopniowego zrozumienia mojej sytuacji i zaproponowania własnych rozwiązań. To najważniejsze dwa etapy. Warto też uświadomić sobie, że kryzys więzi zwykle jest zjawiskiem wtórnym, wynikającym z kryzysu komunikacji. Żeby się wzajemnie nie ranić, trzeba koniecznie nauczyć się właściwego komunikowania swoich odczuć, a zwłaszcza problemów. Trzeba przyznawać się do gniewu, do rozczarowania, umieć nazywać to, co nas wyprowadza z równowagi, ale nie obwiniać za wszystko drugiej osoby. Potem należy wzajemnie poszukać sposobów wyjścia z trudności. Na ogół małżeństwa po przejściu przez kryzys kochają się bardziej aniżeli przed nim. Czy można powiedzieć, że umiejętne rozwiązywanie kryzysów to sposób na duchowy i osobowy rozwój w małżeństwie? To olbrzymia szansa rozwoju: później następuje rozwój miłości, więzi oraz osobowości każdego z uczestników kryzysu. Małżeństwo jest wspaniałą drogą rozwoju daną przez Boga. Z dr Elżbietą Sujak rozmawiał Cezary Sękalski

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
List do dziewcząt O wojnie toczonej przeciwko młodym Cześć! Jak kiedyś Wam wspominałem, czytuję czasami czasopisma dla dziewcząt. W każdym kiosku znajduje się ich duży wybór. Wiele tytułów, ale w środku zawsze mniej więcej to samo – barachło. Czytam, oczywiście nie dla przyjemności, lecz po to, aby lepiej poznać sposoby działania nieprzyjaciela. Lektura wprowadza mnie nieodmiennie w przygnębiający nastrój. Chodzę wtedy do sąsiadów, którzy mają dzieci, i podsuwam im myśl, żeby może wytoczyć gazecie mały procesik (tak jak to zrobiono w Niemczech). No, na przykład o nakłanianie dzieci i młodzieży do działań grożących różnymi chorobami, w tym AIDS – a więc niebezpiecznych dla zdrowia i życia. Albo o nakłanianie do czynów uzależniających. Kilka takich procesików i można by skutecznie przerwać „Drang nach Osten” firmy Bauer czy Axel Springer. Niech sobie idą z torbami z powrotem do Niemiec. I niech też koniecznie zabiorą ze sobą swoich polskich współpracowników (albo lepiej powiedzieć – kolaborantów). Używam tej wojennej terminologii nie przez przypadek. Toczy się bardzo realna wojna przeciwko polskiej młodzieży i dzieciom, prowadzona nie tylko zresztą przez niemieckie koncerny medialne. Niszczyć ludzi można na różne sposoby, niekoniecznie wypowiadając im konwencjonalną wojnę, w której używa się karabinów, czołgów i rakiet. Istnieją różne wojny: konwencjonalna, psychologiczna, duchowa. Przykładowo zaborcy wyniszczali Polaków przez ich rozpijanie. Świadomie, celowo, na różne sposoby sprzyjali piciu. W rezultacie jedni tracili swoich ojców na wojnie czy w powstaniu, inni natomiast – przez alkoholizm. Zastanawiam się, która strata ojca jest bardziej bolesna dla dzieci… Teoretycy od niszczenia ludzi wiedzą, że niezwykle skuteczną bronią jest wikłanie w zło. Grzech nakłaniania do zła klasyfikuje Katechizm Kościoła Katolickiego jako przekroczenie V przykazania: „Nie zabijaj” (2284)… Pokażę Ci teraz kilka obrazków z wojny toczonej przeciwko młodzieży. Radzić z miłością i odpowiedzialnością Wziąłem tym razem do ręki czasopismo, które jakiś czas temu zrobiło na mnie trochę lepsze wrażenie. Pomyślałem wtedy nawet, że – cud nad cudy – chyba się nawrócili… Wkrótce niestety wszystko wróciło do poprzedniego stanu, a redakcja zatrudniła nawet nowego seksuologa – doktora nauk medycznych, kierownika jakiejś poradni seksuologicznej w Warszawie. Na kogo padł wybór? Czy zatrudniono kogoś zatroskanego o młodzież, lubiącego ją i odpowiedzialnego za własne słowa? Takich ludzi jest przecież mnóstwo… Przypomniały mi się dwa wywiady z nowo zatrudnionym „doradcą młodzieży” opublikowane w pewniej gazecie ukazującej się w wielkim nakładzie. Doktor jest mocno lansowany przez tę gazetę jako nowa gwiazda polskiej seksuologii. Dotychczasowe bowiem gwiazdy mocno się już zestarzały i zapewne wkrótce będą musiały odejść z tego świata. (Każdy idzie po śmierci do swojego pana, oni więc pójdą najpewniej do Belzebuba, któremu służą całym sercem, całym umysłem i ze wszystkich swych sił). Sięgnąłem po te teksty ponownie. Oto kilka fragmentów: „Zanim ktoś, kto na przykład 'zalicza' dziesiątki przygodnych kontaktów, uznany zostanie za patologicznego erotomana, powinniśmy się uważnie przyjrzeć jego życiu. Jeżeli to człowiek aktywny na różnych polach, a jego życie seksualne jest tylko elementem ogólnej wysokiej aktywności życiowej, nie widzę powodów do niepokoju. (…) W historii ludzkości poligamia istniała i była powszechna. Orgie, haremy – to też było. Jak ktoś ma duży popęd seksualny, no to nie ma wyjścia. (…) Niektórzy seksuolodzy – zresztą sam się do nich zaliczam – twierdzą, że norma w seksuologii jest pojęciem abstrakcyjnym. Nie istnieje problem normalności i nienormalności zachowań seksualnych”. Wyobraź sobie, że masz męża, który zaczyna postępować tak, jak sugeruje ten „jeden z najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie” (w ten sposób reklamuje go redakcja). Albo czy chciałabyś stać się dla kogoś z wysoką aktywnością życiową „przygodnym kontaktem”, „zaliczonym, jednym z dziesiątek”? Przecież to podobno normalne… Doktor – jak widzisz – ma poważne problemy. (Zresztą jest to cecha charakterystyczna prawie wszystkich seksuologów). Rzucają się w oczy dwa główne: jeden światopoglądowy, a drugi fachowy. Po pierwsze Doktor uważa człowieka w sferze seksualnej za zwierzę, zwierzęta bowiem faktycznie „nie mają wyjścia”. Chciałoby się powiedzieć: „nie mierz innych swoją miarą”. Pomyłka, człowiek to nie zwierzę! W przeciwieństwie do zwierząt ma rozum i wolną wolę, dlatego jest zdolny do samokontroli. Prawdą jest natomiast, że można zrobić z człowieka zwierzę. Zwłaszcza jeśli odpowiednio wcześnie zacznie się go w tym celu kształtować. Po drugie Doktor nie widzi normy w dziedzinie, którą się zajmuje. Nie ma się czym chwalić! To trochę tak, jak gdyby lekarz internista nie wiedział, czy normalna temperatura ciała wynosi 36,6 oC, 42o czy 5o, i mówił, że norma jest abstrakcją – a więc każda temperatura jest dobra. „Zaliczanie dziesiątków przygodnych kontaktów” oraz orgie – pomijając inne ważne kwestie – prowadzą do szerzenia się chorób przenoszonych drogą płciową, w tym śmiertelnego AIDS. Jak więc mogą być normalnym zachowaniem seksualnym? W takich działaniach zwłaszcza lekarz powinien widzieć powody do niepokoju. Jeżeli zachowanie seksualne powoduje jakiekolwiek negatywne skutki fizyczne czy psychiczne, nie może być uznane za normalne, prawda? I odwrotnie: jest normą to, co służy dobru człowieka – zdrowiu fizycznemu, zdrowiu psychicznemu, trwałemu szczęściu, prawdziwej miłości, rozwojowi osobowemu itd. No widzisz, takie proste, dziecko by zrozumiało – a jednak przekracza możliwości wielkiego „specjalisty”... Kuszenie Ewy I jak – w związku z tym, co zostało powiedziane wyżej – mogła wypaść inauguracja poradnictwa młodzieżowego Doktora?... Nie byłem wcale zaskoczony. Pisze 16-letnia dziewczyna: „Nie umiem odmówić sobie zaglądania na »różowe« strony w Internecie. Zawsze kończy się to masturbacją. Potem mam poczucie winy. Za każdym razem obiecuję sobie, że już nigdy więcej tego nie zrobię, ale nie mam siły przestać”. A oto obszerne fragmenty udzielonej porady: „Oglądanie pornografii i masturbacja to nic złego, pod warunkiem że to akceptujesz. Nie ma problemu, jeżeli traktujesz masturbacje jako sposób rozładowania napięcia seksualnego. Jest ona pewnym etapem w rozwoju człowieka, ułatwia poznanie siebie i przygotowuje do współżycia. Jeżeli masz z tego powodu poczucie winy, możesz wykształcić nieprawidłowe podejście do seksu. W przyszłości oznaczać to może problemy w relacjach z partnerem”… „Z partnerem” – zwróć uwagę – nie z mężem. Albo jak mówi Doktor gdzie indziej: „z twoim mężczyzną”. Wcześniej zaś znajdujemy sformułowanie „przygotowuje do współżycia”, ale nie dodaje „małżeńskiego”. Pewne słowa – widzę – nie występują w słowniku Doktora. Podam Ci kilka z nich: mąż, żona, małżeństwo, rodzina, czystość przedmałżeńska, naturalne metody planowania rodziny, poczęte dziecko, Kościół, Pan Bóg. Tam, gdzie rozwiązłość, ginie rodzina. Gdzie ginie rodzina – ginie człowiek. I tam, gdzie rozwiązłość, tam pochwała antykoncepcji, aborcji, „życia na kocią łapę”, homoseksualizmu, ateizmu itp. Zachęta do rozwiązłości to chyba najskuteczniejszy sposób walki z rodziną i wiarą. Oto nasz Doktor stanął przed problemem szesnastolatki, która cierpi. Wie, jak pomóc? Trochę przypomina kowala zabierającego się do operacji neurochirurgicznej. Zgodnie ze swoją ideologią mówiącą, że wszystko jest normalne, odpowiada: pornografia i masturbacja „to nic złego”. W pierwszym momencie pomyślałem, że powyższe słowa wynikają z niebywałego wprost nieuctwa ich autora, ale potem doszedłem do innego wniosku. Chodzi o to, że przecież setki razy badania wykazywały destruktywny wpływ pornografii na psychikę człowieka, zwłaszcza człowieka młodego, i Doktor musiał coś o tym słyszeć. Pornografia, między innymi, uzależnia. Tak silnie, jak narkotyki czy alkohol, czego zresztą dziewczyna zaczyna doświadczać: „…nie mam siły przestać” – wyznaje. Czy komuś, kto wpada w narkomanię, należałoby powiedzieć: „narkotyki to nic złego, pod warunkiem że je akceptujesz”? Dlaczego więc Doktor napisał, co napisał?... Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Przypuszczam, że artykulik został wyprodukowany na zlecenie producentów pornografii. Za dużą kasę! (Jedno jeszcze pytanko na marginesie: Oglądanie pornografii przez 16-latkę to normalka? A przez 12-latkę – skoro nie ma normy? A przez 7-latkę? A czy 7-latka mogłaby też być „przygodnym kontaktem”, bo przecież nie istnieje problem „normalności i nienormalności zachowań seksualnych”?). Doktor twierdzi, że w tym, co robi dziewczyna, „nie ma nic złego”. Wchodzi więc w sferę dobra i zła. Jest to obszar bardzo istotny, a zarazem niebezpieczny, ponieważ niebezpiecznie jest pomylić dobro ze złem. Jako lekarz jest specjalistą w tej dziedzinie?... No nie! Lekarz zajmuje się biologiczną sferą życia człowieka. Kto jest ekspertem od dobra i zła? Kto wie z całą pewnością, nieomylnie, co jest dobre, a co złe?... Pan Bóg i Kościół, który ustanowił m.in. po to, aby nauczał w tej kwestii. Czy Doktor wie lepiej niż Pan Bóg? Mówi, jakby wiedział! Zacytuję dwa fragmenty Katechizmu Kościoła Katolickiego: „Pornografia (…) stanowi wynaturzenie aktu małżeńskiego. Narusza poważnie godność tych, którzy się jej oddają (aktorzy, sprzedawcy, publiczność), ponieważ jedni stają się dla drugich przedmiotem prymitywnej przyjemności (…). Pornografia jest ciężką winą. Władze cywilne powinny zabronić wytwarzania i rozpowszechniania materiałów pornograficznych” (2354); „Zarówno Urząd Nauczycielski Kościoła wraz z niezmienną tradycją, jak i zmysł moralny chrześcijan stanowczo stwierdzają, że masturbacja jest aktem wewnętrznie i poważnie nieuporządkowanym” (2352). Jak więc widzimy, oglądanie pornografii i masturbacja stanowią poważne zło. Ale popatrz, co czytamy we wspomnianej poradzie: „umożliwiają one poznanie siebie”, „przygotowują do współżycia”, „pomagają rozładować napięcia”… Jakie cudowne obietnice! Co trzeba zrobić, aby się spełniły?… Popełnić ciężki grzech. Pamiętasz scenę kuszenia Ewy z Księgi Rodzaju?... Doktor mówi jak diabeł. Kusi do ciężkiego grzechu czytelników tekstu. Może nawet kilkadziesiąt tysięcy. I jakże przekonująco to robi! No bo kto by nie chciał poznać siebie? Albo kto by nie chciał przygotować się do współżycia małżeńskiego? Kto by wreszcie nie chciał pozbyć się napięć seksualnych, jeżeli się pojawią?... „Nie należy mieć poczucia winy” – ciągnie dalej „specjalista”. „Jeżeli ktoś je ma, może wyniknąć z tego nieprawidłowe podejście do seksu”. Wniosek więc z tego taki, że trzeba się jakoś pozbyć poczucia winy: ciężki grzech jest OK i przynosi niezmiernie pozytywne skutki, poczucie winy jest złe i powoduje skutki negatywne; nie trzeba się pozbywać grzechu, który powoduje poczucie winy – trzeba po prostu uwolnić się od poczucia winy, a grzech popełniać dalej… Czysto belzebubia logika, czyż nie tak? W ten oto sposób nie tylko wikła się ludzi w nałogi, ale także tworzy ludzi bez sumienia. Oto kolejny znakomity pomysł diabła na rujnowanie ludziom życia – zagłuszyć sumienie. Człowiek bez sumienia zdolny jest do największych podłości i świństw. Z uśmiechem na ustach. Po prostu nie czuje, że czyni coś złego. Dziewczyna pytająca o radę reaguje na grzech normalnie, tzn. poczuciem winy. To reakcja zdrowego, normalnego człowieka, niestety upadającego. Ten właśnie wyrzut sumienia powoduje, że nastolatka chce się uwolnić od zła, w które się wplątała. Czy jednak Doktor chce jej pomóc? Rzuca jakieś koło ratunkowe? Wprost przeciwnie: dokłada wszelkich starań, aby dziewczynę jeszcze bardziej pogrążyć… *** Chciałbym Cię zapytać o coś dotyczącego nie tylko powyższej sytuacji, ale także analogicznych do niej, z którymi z pewnością spotkasz się w przyszłości. Powiem prosto: przez któregoś ze swoich uczniów będzie przemawiał do Ciebie Zły, szatan, obiecując Ci różne wspaniałości w zamian za popełnienie grzechu ciężkiego. I będzie mówił nie przez kogoś wyglądającego jak Marylin Manson, ale przez ludzi z ogładą, z tytułami naukowymi, na stanowiskach… Chciałbym Cię zapytać, czy posądzisz wtedy Pana Boga o pomyłkę, a uwierzysz w prawdomówność „kłamcy i ojca kłamstwa” (J 8, 44)? Zakwestionujesz dobroć Bożych przykazań, a uwierzysz w dobroć pokusy Złego? Odrzucisz miłość Boga, a uznasz szatana za życzliwego Tobie?... Nie pytam przypadkowo. Niestety, wielu tak robi – zapiera się Jezusa, a słucha szatana. Boże plany Współżycie seksualne według Bożego planu ma wyrażać prawdziwą miłość. Nie każdą miłość. Oczywiście, najbardziej intymny akt, jaki może zaistnieć między kobietą a mężczyzną, powinien być zarezerwowany dla najmocniejszej i jedynej miłości. Taką prawdziwą miłość żywią do siebie kobieta i mężczyzna, kiedy potrafią szczerze i odpowiedzialnie wobec Boga oraz świadków odpowiedzieć „tak” na trzy następujące pytania: „Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński? Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia? Czy chcecie z miłością przyjąć potomstwo, którym was Bóg obdarzy?”. A następnie ślubować sobie nawzajem: „Ja, (…), biorę sobie ciebie, (…), za żonę (męża) i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…”. To są znaki prawdziwej miłości! Jeżeli natomiast kobieta i mężczyzna w ogóle nie myślą o złożeniu sobie takiej przysięgi albo nie są pewni, czy chcą być razem i wiernie do końca życia ani czy chcą mieć z sobą dzieci, to być może istnieje między nimi przyjaźń czy jakiś rodzaj miłości, ale nie jest to jeszcze ta jedyna miłość upoważniająca do współżycia. Powyższe słowa oddania się sobie (wyrażone publicznie dla potwierdzenia ich powagi i szczerości) małżonkowie mogą następnie, z błogosławieństwem Bożym, wyrazić fizycznie. To, co wcześniej powiedzieli słowami, mówią teraz językiem ciała: jestem twój (twoja), bezwarunkowo, całkowicie, na zawsze. W zamyśle Stwórcy akt seksualny oznacza właśnie ostateczne, nieodwołalne i całkowite oddanie się sobie wzajemnie. Współżycie seksualne zaplanował Pan Bóg (oprócz prokreacji), po to aby takie oddanie się sobie, taką prawdziwą miłość wyrażać i pomnażać. Nie w jakimś innym celu (np. rekreacyjnym). I nie tylko w noc poślubną. Każdy następny akt małżeński – nawet po wielu latach małżeństwa – powinien być przypomnieniem oraz przeżyciem miłości z dnia ślubu, a więc odnowieniem trzykrotnego „tak” i złożonej sobie przysięgi. Każdy powinien być podejmowany z pragnieniem oddania się współmałżonkowi i myślą: jeszcze raz chcę ci ślubować miłość, wierność, uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Współżycie seksualne podejmowane z taką motywacją służy miłości małżeńskiej – wyraża ją, odnawia i pomnaża. Żadne inne działanie nie ma w tym względzie większej mocy. Człowiek pragnie głęboko w sercu miłości, która jest darem z siebie. Taka miłość go uszczęśliwia. Jest podstawowym powołaniem człowieka, ponieważ jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, który jest miłością dającą siebie, bezinteresowną i wierną… Ale tę prawdziwą miłość – a więc i szczęście – można zaprzepaścić. Pomyśl, jakiego współżycia chciałabyś w przyszłości? Chciałabyś, aby mąż podejmował je z taką motywacją, jaką opisałem wyżej? Czy może byś wolała, żeby tymczasowy partner podejmował je z myślą, aby wypróbować na Tobie to, co widział na filmie pornograficznym? Albo dlatego, że jest nałogowym onanistą i chce za pomocą Twojego ciała zaspokoić swój nałóg?... Tak właśnie by wyglądało Twoje współżycie, gdybyś trafiła na kogoś, kto mając 16 lat, poszedł za radami Doktora („jednego z najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie”). Jeżeli ktoś zawiera małżeństwo zniewolony nałogiem masturbacji albo oglądania pornografii, ma poważne trudności z normalnym przeżyciem aktu małżeńskiego, albo nawet ze zrozumieniem, czym powinno być współżycie małżeńskie. Im dłużej trwa nałóg, im bardziej jest intensywny, tym osobie nim dotkniętej trudniej zrozumieć, co oznacza ODDAĆ SIĘ współmałżonkowi. Działanie seksualne takiej osoby nigdy bowiem nie było bezinteresownym darem z siebie. Nigdy nie wynikało z miłości. Wypływało natomiast wyłącznie z egoistycznego pożądania. Ten sposób przeżywania seksualności, utrwalony może przez lata poddawania się nałogowi, nie zniknie z chwilą zawarcia małżeństwa. Przeniesie się tylko na relacje ze współmałżonkiem. Małżonkowie często natrafiają na przeróżne trudności we wzajemnych relacjach, czasami nawet bardzo poważne, na co wskazuje rosnąca liczba rozwodów. Ich powodem jest najczęściej po prostu brak miłości. Współżycie seksualne powinno odnawiać i pomnażać ich miłość, ale nie czyni tego. Jest mechaniczne, bezosobowe i egoistyczne – jak masturbacja (w istocie nią jest) albo jak kopulacja aktorów w pornograficznym filmie. Przez propagowanie pornografii, masturbacji, „zaliczania przypadkowych partnerów” itp. czyni się ludzi niezdolnymi do normalnego współżycia seksualnego, a przez to destruktywnie wpływa na ich całe małżeńskie życie. Można śmiało powiedzieć, że bardzo wiele zależy od jakości współżycia małżeńskiego. Zachowania seksualne małżonków – z kolei – zależą od tego, jak uformowali oni siebie w okresie przedmałżeńskim. To wtedy właśnie trzeba się nauczyć tego, co służy małżeństwu. Brak czystości przedmałżeńskiej jest patologią, ponieważ przynosi negatywne rezultaty. Ten wyżej wymieniony jest jednym z wielu. Zachowywanie czystości przedmałżeńskiej stanowi normę, ponieważ przygotowuje do udanego współżycia małżeńskiego, a oprócz tego przynosi wiele innych pozytywnych skutków. Wymienię tylko kilka: uczy wymagania od siebie, ofiarności, pracy nad sobą, rezygnowania z egoistycznych zachcianek, walki o dobro, pokonywania swoich słabości, wierności zasadom itp. Tego trzeba się nauczyć, aby umieć kochać. Zachowywanie czystości jest szkołą miłości. Rozerwać kajdany zła Dziewczyna, która pyta o radę, powinna uwolnić się od zła, w które się wplątała, i uleczyć rany spowodowane przez to zło. Jest jeszcze czas na zrobienie tego. Od czego zacząć? Przede wszystkim usunąć źródło pokus, którym jest Internet. Następnie zwrócić się do Chrystusa, Zbawiciela człowieka, w spowiedzi, Komunii św. i modlitwie. On został posłany, aby „więźniom głosić wolność, a uciśnionych odsyłać wolnymi” (Łk 4, 18). Jemu trzeba oddawać swoje pożądliwości – by je porządkował, napięcia – by je uśmierzał, zranienia – by je leczył. Właśnie tak! Nie skrywać swojej biedy. Przeciwnie – całą Mu ją wyznać i oddać: „Panie Jezu, oddaję Ci moje pożądliwości, złe myśli, napięcia seksualne, zniewolenia. Oddaję Ci całą moją przeszłość. Daj mi wolność. Przemień moją pożądliwość w pragnienie miłowania, tak jak Ty miłujesz. Ulecz moje rany spowodowane grzechem. Daj mi siłę i cierpliwość w walce z grzechem”. Właśnie – Jezus nie działa sam, bez naszej współpracy. Trzeba ją podjąć. Może to wymagać sporego nakładu sił, ale żaden wysiłek nie jest ceną zbyt dużą za miłość, szczęśliwe małżeństwo, szczęśliwą rodzinę, za całą swoją przyszłość. A gdyby ktoś dodatkowo potrzebował ludzkiego wsparcia w walce z nałogiem, to oprócz spowiednika mógłby się także zwrócić do psychologa. Ale koniecznie musi to być ktoś mający Boga za Ojca. Nie diabła. Cześć! Do następnego razu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
ponieważ jedni stają się dla drugich przedmiotem prymitywnej przyjemności (…). Pornografia jest ciężką winą. Władze cywilne powinny zabronić wytwarzania i rozpowszechniania materiałów pornograficznych” (2354); „Zarówno Urząd Nauczycielski Kościoła wraz z niezmienną tradycją, jak i zmysł moralny chrześcijan stanowczo stwierdzają, że masturbacja jest aktem wewnętrznie i poważnie nieuporządkowanym” (2352). Jak więc widzimy, oglądanie pornografii i masturbacja stanowią poważne zło. Ale popatrz, co czytamy we wspomnianej poradzie: „umożliwiają one poznanie siebie”, „przygotowują do współżycia”, „pomagają rozładować napięcia”… Jakie cudowne obietnice! Co trzeba zrobić, aby się spełniły?… Popełnić ciężki grzech. Pamiętasz scenę kuszenia Ewy z Księgi Rodzaju?... Doktor mówi jak diabeł. Kusi do ciężkiego grzechu czytelników tekstu. Może nawet kilkadziesiąt tysięcy. I jakże przekonująco to robi! No bo kto by nie chciał poznać siebie? Albo kto by nie chciał przygotować się do współżycia małżeńskiego? Kto by wreszcie nie chciał pozbyć się napięć seksualnych, jeżeli się pojawią?... „Nie należy mieć poczucia winy” – ciągnie dalej „specjalista”. „Jeżeli ktoś je ma, może wyniknąć z tego nieprawidłowe podejście do seksu”. Wniosek więc z tego taki, że trzeba się jakoś pozbyć poczucia winy: ciężki grzech jest OK i przynosi niezmiernie pozytywne skutki, poczucie winy jest złe i powoduje skutki negatywne; nie trzeba się pozbywać grzechu, który powoduje poczucie winy – trzeba po prostu uwolnić się od poczucia winy, a grzech popełniać dalej… Czysto belzebubia logika, czyż nie tak? W ten oto sposób nie tylko wikła się ludzi w nałogi, ale także tworzy ludzi bez sumienia. Oto kolejny znakomity pomysł diabła na rujnowanie ludziom życia – zagłuszyć sumienie. Człowiek bez sumienia zdolny jest do największych podłości i świństw. Z uśmiechem na ustach. Po prostu nie czuje, że czyni coś złego. Dziewczyna pytająca o radę reaguje na grzech normalnie, tzn. poczuciem winy. To reakcja zdrowego, normalnego człowieka, niestety upadającego. Ten właśnie wyrzut sumienia powoduje, że nastolatka chce się uwolnić od zła, w które się wplątała. Czy jednak Doktor chce jej pomóc? Rzuca jakieś koło ratunkowe? Wprost przeciwnie: dokłada wszelkich starań, aby dziewczynę jeszcze bardziej pogrążyć… *** Chciałbym Cię zapytać o coś dotyczącego nie tylko powyższej sytuacji, ale także analogicznych do niej, z którymi z pewnością spotkasz się w przyszłości. Powiem prosto: przez któregoś ze swoich uczniów będzie przemawiał do Ciebie Zły, szatan, obiecując Ci różne wspaniałości w zamian za popełnienie grzechu ciężkiego. I będzie mówił nie przez kogoś wyglądającego jak Marylin Manson, ale przez ludzi z ogładą, z tytułami naukowymi, na stanowiskach… Chciałbym Cię zapytać, czy posądzisz wtedy Pana Boga o pomyłkę, a uwierzysz w prawdomówność „kłamcy i ojca kłamstwa” (J 8, 44)? Zakwestionujesz dobroć Bożych przykazań, a uwierzysz w dobroć pokusy Złego? Odrzucisz miłość Boga, a uznasz szatana za życzliwego Tobie?... Nie pytam przypadkowo. Niestety, wielu tak robi – zapiera się Jezusa, a słucha szatana. Boże plany Współżycie seksualne według Bożego planu ma wyrażać prawdziwą miłość. Nie każdą miłość. Oczywiście, najbardziej intymny akt, jaki może zaistnieć między kobietą a mężczyzną, powinien być zarezerwowany dla najmocniejszej i jedynej miłości. Taką prawdziwą miłość żywią do siebie kobieta i mężczyzna, kiedy potrafią szczerze i odpowiedzialnie wobec Boga oraz świadków odpowiedzieć „tak” na trzy następujące pytania: „Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński? Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia? Czy chcecie z miłością przyjąć potomstwo, którym was Bóg obdarzy?”. A następnie ślubować sobie nawzajem: „Ja, (…), biorę sobie ciebie, (…), za żonę (męża) i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci…”. To są znaki prawdziwej miłości! Jeżeli natomiast kobieta i mężczyzna w ogóle nie myślą o złożeniu sobie takiej przysięgi albo nie są pewni, czy chcą być razem i wiernie do końca życia ani czy chcą mieć z sobą dzieci, to być może istnieje między nimi przyjaźń czy jakiś rodzaj miłości, ale nie jest to jeszcze ta jedyna miłość upoważniająca do współżycia. Powyższe słowa oddania się sobie (wyrażone publicznie dla potwierdzenia ich powagi i szczerości) małżonkowie mogą następnie, z błogosławieństwem Bożym, wyrazić fizycznie. To, co wcześniej powiedzieli słowami, mówią teraz językiem ciała: jestem twój (twoja), bezwarunkowo, całkowicie, na zawsze. W zamyśle Stwórcy akt seksualny oznacza właśnie ostateczne, nieodwołalne i całkowite oddanie się sobie wzajemnie. Współżycie seksualne zaplanował Pan Bóg (oprócz prokreacji), po to aby takie oddanie się sobie, taką prawdziwą miłość wyrażać i pomnażać. Nie w jakimś innym celu (np. rekreacyjnym). I nie tylko w noc poślubną. Każdy następny akt małżeński – nawet po wielu latach małżeństwa – powinien być przypomnieniem oraz przeżyciem miłości z dnia ślubu, a więc odnowieniem trzykrotnego „tak” i złożonej sobie przysięgi. Każdy powinien być podejmowany z pragnieniem oddania się współmałżonkowi i myślą: jeszcze raz chcę ci ślubować miłość, wierność, uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Współżycie seksualne podejmowane z taką motywacją służy miłości małżeńskiej – wyraża ją, odnawia i pomnaża. Żadne inne działanie nie ma w tym względzie większej mocy. Człowiek pragnie głęboko w sercu miłości, która jest darem z siebie. Taka miłość go uszczęśliwia. Jest podstawowym powołaniem człowieka, ponieważ jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, który jest miłością dającą siebie, bezinteresowną i wierną… Ale tę prawdziwą miłość – a więc i szczęście – można zaprzepaścić. Pomyśl, jakiego współżycia chciałabyś w przyszłości? Chciałabyś, aby mąż podejmował je z taką motywacją, jaką opisałem wyżej? Czy może byś wolała, żeby tymczasowy partner podejmował je z myślą, aby wypróbować na Tobie to, co widział na filmie pornograficznym? Albo dlatego, że jest nałogowym onanistą i chce za pomocą Twojego ciała zaspokoić swój nałóg?... Tak właśnie by wyglądało Twoje współżycie, gdybyś trafiła na kogoś, kto mając 16 lat, poszedł za radami Doktora („jednego z najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie”). Jeżeli ktoś zawiera małżeństwo zniewolony nałogiem masturbacji albo oglądania pornografii, ma poważne trudności z normalnym przeżyciem aktu małżeńskiego, albo nawet ze zrozumieniem, czym powinno być współżycie małżeńskie. Im dłużej trwa nałóg, im bardziej jest intensywny, tym osobie nim dotkniętej trudniej zrozumieć, co oznacza ODDAĆ SIĘ współmałżonkowi. Działanie seksualne takiej osoby nigdy bowiem nie było bezinteresownym darem z siebie. Nigdy nie wynikało z miłości. Wypływało natomiast wyłącznie z egoistycznego pożądania. Ten sposób przeżywania seksualności, utrwalony może przez lata poddawania się nałogowi, nie zniknie z chwilą zawarcia małżeństwa. Przeniesie się tylko na relacje ze współmałżonkiem. Małżonkowie często natrafiają na przeróżne trudności we wzajemnych relacjach, czasami nawet bardzo poważne, na co wskazuje rosnąca liczba rozwodów. Ich powodem jest najczęściej po prostu brak miłości. Współżycie seksualne powinno odnawiać i pomnażać ich miłość, ale nie czyni tego. Jest mechaniczne, bezosobowe i egoistyczne – jak masturbacja (w istocie nią jest) albo jak kopulacja aktorów w pornograficznym filmie. Przez propagowanie pornografii, masturbacji, „zaliczania przypadkowych partnerów” itp. czyni się ludzi niezdolnymi do normalnego współżycia seksualnego, a przez to destruktywnie wpływa na ich całe małżeńskie życie. Można śmiało powiedzieć, że bardzo wiele zależy od jakości współżycia małżeńskiego. Zachowania seksualne małżonków – z kolei – zależą od tego, jak uformowali oni siebie w okresie przedmałżeńskim. To wtedy właśnie trzeba się nauczyć tego, co służy małżeństwu. Brak czystości przedmałżeńskiej jest patologią, ponieważ przynosi negatywne rezultaty. Ten wyżej wymieniony jest jednym z wielu. Zachowywanie czystości przedmałżeńskiej stanowi normę, ponieważ przygotowuje do udanego współżycia małżeńskiego, a oprócz tego przynosi wiele innych pozytywnych skutków. Wymienię tylko kilka: uczy wymagania od siebie, ofiarności, pracy nad sobą, rezygnowania z egoistycznych zachcianek, walki o dobro, pokonywania swoich słabości, wierności zasadom itp. Tego trzeba się nauczyć, aby umieć kochać. Zachowywanie czystości jest szkołą miłości. Rozerwać kajdany zła Dziewczyna, która pyta o radę, powinna uwolnić się od zła, w które się wplątała, i uleczyć rany spowodowane przez to zło. Jest jeszcze czas na zrobienie tego. Od czego zacząć? Przede wszystkim usunąć źródło pokus, którym jest Internet. Następnie zwrócić się do Chrystusa, Zbawiciela człowieka, w spowiedzi, Komunii św. i modlitwie. On został posłany, aby „więźniom głosić wolność, a uciśnionych odsyłać wolnymi” (Łk 4, 18). Jemu trzeba oddawać swoje pożądliwości – by je porządkował, napięcia – by je uśmierzał, zranienia – by je leczył. Właśnie tak! Nie skrywać swojej biedy. Przeciwnie – całą Mu ją wyznać i oddać: „Panie Jezu, oddaję Ci moje pożądliwości, złe myśli, napięcia seksualne, zniewolenia. Oddaję Ci całą moją przeszłość. Daj mi wolność. Przemień moją pożądliwość w pragnienie miłowania, tak jak Ty miłujesz. Ulecz moje rany spowodowane grzechem. Daj mi siłę i cierpliwość w walce z grzechem”. Właśnie – Jezus nie działa sam, bez naszej współpracy. Trzeba ją podjąć. Może to wymagać sporego nakładu sił, ale żaden wysiłek nie jest ceną zbyt dużą za miłość, szczęśliwe małżeństwo, szczęśliwą rodzinę, za całą swoją przyszłość. A gdyby ktoś dodatkowo potrzebował ludzkiego wsparcia w walce z nałogiem, to oprócz spowiednika mógłby się także zwrócić do psychologa. Ale koniecznie musi to być ktoś mający Boga za Ojca. Nie diabła. Cześć! Do następnego razu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
nie jest ceną zbyt dużą za miłość, szczęśliwe małżeństwo, szczęśliwą rodzinę, za całą swoją przyszłość. A gdyby ktoś dodatkowo potrzebował ludzkiego wsparcia w walce z nałogiem, to oprócz spowiednika mógłby się także zwrócić do psychologa. Ale koniecznie musi to być ktoś mający Boga za Ojca. Nie diabła. Cześć! Do następnego razu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
Anoreksja Choruję na duszę! - Nienawidzę swojego ciała! Robię sobie krzywdę. Kaleczę swoje ciało. Ale ono jest moje! Nie chcę go, nie lubię go… Nienawidzę na siebie patrzeć. Nigdy nie patrzę w lustro. A jeżeli patrzę – to i tak nie na siebie. Mnie tam nie ma. Po co się urodziłam, no – po co? Tato, tato! – dlaczego odszedłeś ode mnie, od mamy? Czułam się strasznie samotnie, nikt nie głaskał mnie po głowie… Potwornie boję się bliskości – nie wierzę, żeby ktoś mnie zaakceptował. A z drugiej strony tego pragnę. Ale do tych uczuć nie daję sobie praw. Udaję… że jestem kochana. Wymiotuję wszystkim – smutkiem, strachem, złością… Boję się. Odchudzanie stało się moją obsesją. Papierosy też, bo kiedy się pali, nie trzeba jeść. Żeby mało jeść, trzeba dużo palić. Więc za kieszonkowe – za pieniądze na śniadanie – kupowałam dwie paczki „mocnych”, czasem nie wystarczyły nawet na jeden dzień. Chodziłam śmierdząca od dymu tytoniowego, paznokcie obgryzałam do krwi, włosy zgoliłam… Bez papierosów bym oszalała, kiedy mi ich brakowało, zapalałam skręta z trawy – to był odlot, ale bolała mnie głowa. Każdego dnia wyrzucałam to, co złe. Za dużo jedzenia, za dużo nieszczęścia, postanowiłam wszystkiego się pozbywać. Dopiero wtedy czułam się wolna i czysta, jak mój żołądek. Zaczęłam dużo ćwiczyć, tylko szybko oblewał mnie pot, bo czułam się głodna, robiłam kąpiele w gorącej wodzie, bo to ponoć wyciąga. Nie miałam siły się uczyć, olewałam to, wszystko miałam gdzieś. Najważniejsze dla mnie było, kiedy wieczorem wchodziłam na wagę, a tam było mniej, to był sukces, który mnie uskrzydlał. Dążyłam do moich marzeń, by mieć wystające kości policzkowe, szczupłe nogi i ramiona. Matka na mnie ciągle krzyczała, że jestem bałaganiara, bo ciągle znajdowała stary chleb czy kanapki – w szafie, pod łóżkiem… Chowałam śniadania, kolacje, a obiad – udawałam, że jem – szybko wyrzucałam do kibla. Czasem, nie chcąc zaognić sytuacji, jadłam wspólną kolację, ale też umiałam się jej pozbywać. Dobrze, że choć Marek mnie doceniał, właśnie zaczęłam z nim chodzić, koledzy mu zazdrościli, że ma taka „laskę”. Imponowało mi to, więc pozwalałam mu na coraz więcej. Skoro nikt mnie nie kochał, to nareszcie znalazł się ktoś, komu na mnie zależało (tak mi się wówczas wydawało). Matka nie domyślała się niczego, myślała, że to niewinna pierwsza miłość… To był osiedlowy Rambo, imponowała mi jego siła, był najlepszy. Wcale nie byłam gotowa na seks, ale robiłam to dla niego, myślałam, że potem otrzymam nagrodę, chciałam, aby ktoś chronił mnie przed złym światem. Kiedy poszłam do szkoły średniej, to było w pierwszej klasie – chciałam zapisać się do szkoły modelek, okazało się, że muszę jeszcze trochę schudnąć, wzięłam się ostro za siebie: jadłam tylko marchew, sałatę, dużo piłam wody niegazowanej, ziół przeczyszczających... A kiedy zdarzało mi się obżarstwo (były dni wielkiego głodu), opracowałam technikę wymiotowania. Zaczęły mi się psuć zęby, łykałam tabletki przeciwbólowe, ciągle było mi zimno, włosów już prawie nie mam, ale zawsze chciałam być łysa. Zerwałam z Markiem, powiedział, że bardziej mu się podobałam grubsza, mówił, że ciało się liczy, tylko ono, „nie ważne, co ci w duszy gra, tylko jaki masz obwód biustu” – kretyn. Potem byli inni – i też nie traktowali mnie lepiej. Ale ja się godziłam, to było przyzwyczajenie, pozwalałam facetom – robili, co chcieli. Coraz więcej we mnie było agresji, wszystko mi przeszkadzało, cały świat jakby mnie uwierał i gniótł. Szkoła, dom… Ginę, bo tak chcę! To było moje postanowienie! – Dlaczego nie chcesz żyć? – pytała mnie psycholog. Sama nie wiedziałam… Tłumaczyłam, że najpierw chciałam się tylko trochę odchudzić, bo ojciec uważał, że jestem za gruba, potem nie przyjęli mnie do szkoły modelek, a potem nie mogłam już przestać. Szczerze mówiąc, nie lubiłam chodzić na żadne wizyty – robiłam to tylko przymuszona przez matkę. Jednocześnie kochałam i przeklinałam swoje ciało, byłam jak zraniony ptak, któremu zamiast skrzydeł ktoś wyrwał serce. Po raz pierwszy (to był koniec drugiej klasy) ośmieliłam się powiedzieć o sobie: ANOREKTYCZKA; ale przecież świat musi pomieścić wszystkich: chudych i grubych, szczęśliwych i nieszczęśliwych, i tych, którzy mają chore ciała i chore dusze. Czułam się bardzo słabo, często mdlałam, kilka razy lądowałam w szpitalu, ale nie chciałam się leczyć. Na grupie mówiłam: – Wiem, że jestem anorektyczką i ciężko z taką wizją żyć, bo nie akceptuję swojego ciała. Ja nadal uważam, że mam zbyt pulchne policzki, że brzuch nie jest dostatecznie płaski, w swoim lustrze dostrzegam po prostu co innego… Wiem, że to jest choroba, a wszelkie działania prowadzące do ideału wymykają się spod kontroli. Jak się uwolnić od tego problemu? Trzeba polubić siebie! Ale jak to zrobić? Zapadły mi w sercu słowa psychoterapeuty: – Możesz osiągnąć wszystko, co tylko sobie zaplanujesz, ale musisz do tego konsekwentnie dążyć, z taką samą premedytacją, z jaką walczyłaś ze swoim ciałem. W szpitalu dużo napatrzyłam się na nieszczęścia takich, jak ja. Były też anorektyczki, które umarły. Pamiętam jedną matkę, która z wielką troską opiekowała się córką, zaczęła się gorąco modlić, Bóg jej wysłuchał. Postanowiłam, że ja też poproszę Boga, by mi pomógł (to była klasa maturalna). I dziś dziękuję Jezusowi za cud nowego życia! Studiuję psychologię, bo chcę pomagać takim, jak ja. Życie to nieustanna walka, nie jest mi łatwo, ale z Bogiem wszystko jest możliwe! Agnieszka

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
O chodzeniu z chłopakiem Z przeczytanych ostatnio informacji najbardziej chyba uderzyła mnie następująca: badania pokazują, że rodzice przeznaczają na rozmowę ze swoimi dziećmi dziennie… Zgadnij ile? Godzinę, dwie, trzy? Telewizję przeciętnie ogląda się ponad cztery godziny dziennie. Ile poświęca się swoim własnym dzieciom?... Osiem minut. Straszny kryzys, przyznasz. Ile z Tobą rozmawiają rodzice? Masz to szczęście, że dużo, szczerze, z cierpliwością, z miłością? A Ty kiedyś w przyszłości będziesz miała czas na rozmowę ze swoimi dziećmi, czy zamiast tego będziecie razem oglądać telewizję? Mody – czy dobre? Zwłaszcza dziewczęta potrzebują rozmowy, zrozumienia, czułości, miłości. Rodzina powinna im to dać, ale często, niestety, nie daje… I wtedy łatwo pójść za modą na chodzenie z chłopakiem. Panuje obecnie taka moda. Wypada, ba trzeba mieć chłopaka. Zaczyna się w wieku 13, 14, 15 lat. Jakie są owoce tego chodzenia? Dobre? Zainteresowanie chłopaka dowartościowuje dziewczynę. Zdaje się jej, że właśnie znalazł się ktoś, dla kogo jest naprawdę ważna (w domu nie czuje tego), wreszcie ktoś, kto okazuje jej zainteresowanie… Pytanie tylko, dlaczego okazuje jej zainteresowanie? Czy dlatego, że dziewczyna potrzebuje rozmowy, zrozumienia, pocieszenia, rady? Dlatego? Rozpoczyna się chodzenie. Po jakimś czasie na 3, 4, 10-tym spotkaniu chłopak zaczyna domagać się różnego rodzaju intymności. Nie chce tylko rozmawiać, nie wystarcza mu już trzymanie za rękę, spacer, przytulenie. Okazuje się, że inaczej niż dziewczyna rozumie miłość. Mówi, że seks to właśnie miłość… Pożądanie i używanie dziewczyny nazywa się obecnie dosyć powszechnie „kochaniem”. Taką wersję „miłości” propagują np. tzw. „czasopisma młodzieżowe” w rodzaju „Bravo” czy „Dziewczyny”, ale nie tylko one – ogromna większość mediów. I one też przekonują dziewczyny, aby były „nowoczesne” czyli łatwe i aby nie opierały się zbyt długo, czyli były „wolne”. Rezultaty takiej propagandy są znane. Jeden przykład: pewnemu Kameruńczykowi udało się w krótkim czasie przespać z kilkudziesięcioma polskimi dziewczynami, zarażając je wirusem HIV. Itp., itp. Chłopcy są inni Musisz zdać sobie sprawę z tego, że chłopak zupełnie inaczej niż dziewczyna przeżywa swoją płciowość. Zupełnie inny świat. Dla Ciebie seks mógłby może wcale nie istnieć, dla niego przeciwnie seks to może prawie cały świat. Gdybyś mogła wejrzeć w myśli niektórych chłopaków, poznać ich pragnienia i marzenia, powiedziałabyś: „Zgłupiał! Zwariował!”. Nawet mogłabyś się przestraszyć. Ciało kobiety mocno, mocno go zaciekawia i pociąga. Żeby tylko tyle. Ciało kobiety wzbudza w nim pożądanie. Pożąda je, chciałby się nim bawić, używać na przeróżne sposoby, nawet bardzo wulgarne… Nie bardzo wiesz, co to jest pożądanie? Nie wiesz, ponieważ jesteś dziewczyną i inaczej przeżywasz swoją płciowość. Pożądanie to zła rzecz. Jego skrajnym wyrazem jest gwałt, korzystanie z usług prostytutek, pedofilia, zdrada małżeńska. Seks nie zawsze oznacza miłość, jak widzisz. Co więcej – miłość i pożądanie to dwa przeciwstawne sobie uczucia. Tam gdzie dominuje pożądanie, nie ma miłości. Tam gdzie jest prawdziwa miłość, pożądanie nie odgrywa większej roli. Nie zawsze pożądanie wyraża się tak skrajnie, jak w powyższych przykładach, ale zawsze rani. Nawet w relacjach małżeńskich na pierwszym miejscu może pojawić się pożądanie zamiast miłości. Statystyki pokazują, że większość kobiet wcale nie pragnie współżycia. Dlaczego? Dlatego – przypuszczam - że nie jest ono wyrazem miłości, a pożądania… Co mężczyzna musi zrobić, żeby w jego relacjach z kobietami pierwsza była miłość? Musi nauczyć się brać w karby pożądanie, kontrolować je. Św. Paweł mówi, że trzeba „…utrzymywać ciało własne w świętości i we czci, a nie w pożądliwej namiętności, jak to czynią nie znający Boga poganie” (1 Tes 4-5). Tego trzeba się nauczyć, a naukę rozpocząć jak tylko pożądliwość zacznie się pojawiać. Dlaczego trzeba się nauczyć utrzymywać własne ciało w świętości i czci, a nie w pożądliwej namiętności? Ponieważ pożądanie jest złem: kaleczy albo zabija właściwe relacje między kobietą a mężczyzną. Pożądanie uprzedmiatawia, a więc w konsekwencji rani i poniża osobę pożądaną. Zniewala zaś, zaślepia, odbiera odpowiedzialność, skamienia serce tego, który pożąda. Kto zwycięża pożądanie, uczy się miłości. I właśnie owo zwyciężanie pożądania, owo utrzymywanie ciała w świętości i czci, by umieć kochać, to bardzo, bardzo trudne zadanie dla chłopaka w okresie dojrzewania. Z jednej strony seksualność jest szczególnie kruchym obszarem w psychice młodego (i nie tylko młodego) mężczyzny, z drugiej zaś środowisko, w którym żyje nie ułatwia mu tego zadania. Przeciwnie, rozbudza w nim pożądliwość, nad którą stara się zapanować. Czyni to zwłaszcza wszechobecna pornografia i nagość, propaganda luzu, czynią to same dziewczyny (nie wszystkie, oczywiście) przez swój sposób ubierania się czy zachowanie. Kochać dojrzała miłością Wróćmy do tematu chodzenia z sobą. Silne napięcia seksualne, których doświadcza chłopak w okresie dojrzewania i tak już trudne do opanowania, wzmaga jeszcze chodzenie z dziewczyną; właśnie poczucie „mam dziewczynę”, przebywanie z nią w samotności, fizyczny kontakt, nawet przelotny i zdawałoby się zupełnie niewinny. Wszystko to okazuje się bardzo często zbyt dużym bodźcem i łamie jego samokontrolę, o ile wcześniej w ogóle zdołał ją wypracować. Teraz pożądanie bierze nad nim górę. Masturbacja jest wyrazem nieopanowanego pożądania, podobnie jak składanie dziewczynie propozycji, z których nigdy nie wynika żadne dobro. Innymi słowy chłopakowi w okresie dojrzewania chodzenie z dziewczyną zupełnie nie służy. Przez to bowiem „chodzenie” może nigdy nie przezwyciężyć swojego egoizmu i nie nauczyć się prawdziwie kochać. Masz wątpliwości? Niektórzy przecież z Twoich kolegów chwalą się kontaktami z dziewczynami, mówią, że podobają im się dziewczyny „modnie ubrane”, czyli takie bardziej rozebrane niż ubrane, nawet lubią oglądać filmy pornograficzne i nic im to - zdaje się nie szkodzi… Tak mówią tylko ci, którzy już nie starają się zachować czystości. Poddali się, skapitulowali. Już nie są panami samych siebie. Stali się niewolnikami pożądania. W kontaktach z dziewczynami i pornografią poszukują bodźców, które na nowo wprowadzą ich w seksualny „haj”. Właśnie oni traktują przedmiotowo swoje dziewczyny (jest ich dużo) a potem żony i kochanki (też jest ich dużo). Nie tyle je kochają, co raczej używają do zaspokojenia swojego uzależnienia seksualnego. Dla chłopaka, który rzeczywiście chce nauczyć się samokontroli problemem może być dziewczyna z gołym brzuchem czy w mini spódniczce. Niektóre mówią: „Ubieram się tak, jak mi wygodnie” (Dokładniej byłoby powiedzieć: „Rozbieram się tak, jak mi wygodnie”). Wygląda to na czysty egoizm – „jak mi wygodnie”. A może by pomyśleć też o innych? Ciekawą myśl na temat ubierania i rozbierania się znalazłem w książce słynnego polskiego reportera i podróżnika Ryszarda Kapuścińskiego. Książka nazywa się „Imperium” i opisuje podróż Autora po krajach byłego ZSRR. W Turkmenii zrodziła się następująca myśl: Taki Turkmen, który dożył siwej brody, wie wszystko. Jego głowa jest pełna mądrości, jego oczy czytały księgę życia (…) wie, że jak jest upał, trzeba się ciepło ubrać, w chałat i baranią czapę, a nie rozbierać się do skóry, jak to robią biali. Człowiek ubrany myśli, a rozebrany – nie. Człowiek nagi może popełnić każde głupstwo. Ci, którzy tworzyli wielkie dzieła, byli zawsze ubrani. W Sumerze i Mezopotamii, w Samarkandzie i w Bagdadzie mimo piekła upałów ludzie chodzili ubrani. Powstały tam wielkie cywilizacje, których nie znała Australia ani równik afrykański, gdzie chodzono po słońcu nago. Można się o tym przekonać czytając historię świata. Najbardziej podoba mi się zdanie: Człowiek ubrany myśli, a rozebrany – nie... Słusznie! Powiedziałbym nawet, że jest wprost proporcjonalna zależność – im bardziej chodzi się gołym po ulicy, tym większe ma się trudności z efektywnym myśleniem. Co się sieje, to się zbiera. Sieje się pożądanie, zbiera się przedmiotowe traktowanie. Takie proste, a takie – okazuje się - trudne do zrozumienia. Ponadto dobrze by było uświadomić sobie, że chłopak potrzebuje pomocy w swojej walce. Albo przynajmniej tego, żeby mu jej nie utrudniać. Czystość jest dla niego – powtórzę – bardzo trudnym zadaniem, a od jej zdobycia zależy wiele w jego przyszłym życiu. Kochać prawdziwą miłością potrafi tylko ten mężczyzna, który nauczył się kontrolować swoją seksualność. I jeszcze jedna wątpliwość, która być może rodzi się w Twoim sercu. Powiesz: „No tak, ale co zrobić, jeśli kocham?”. Jaka jest ta „miłość”, kiedy ma się 14, 15 czy 16 lat?... Dojrzała? W okresie dojrzewania nie może być już dojrzała. Jeżeli się kocha taką niedojrzałą miłością, łatwo, bardzo łatwo zrobić głupstwo. I za takie głupstwa przychodzi często płacić bardzo boleśnie, nawet przez całe życie. Nie trzeba iść ślepo za uczuciami. Nie jesteśmy bezwolni. Mamy rozum i mamy wolę. Co bym Ci radził?... Daj sobie czas na spokojne dojrzewanie. Nie myśl, że już wszystko doskonale wiesz i rozumiesz. Za 3, 4, 5 lat będziesz inaczej patrzeć na wiele spraw, tak jak 3, 4, 5 lat temu inaczej patrzyłaś na świat. Teraz skoncentruj się na tym, co rzeczywiście ważne: nauce, rozwijaniu zainteresowań i talentów, doskonaleniu siebie, a co najważniejsze, pogłębianiu przyjaźni z Chrystusem. Od Niego przecież pochodzi wszelkie dobro. Bóg jest jedynym źródłem wszelkiego dobra. To co w Tobie jest najszlachetniejszego i najpiękniejszego pochodzi właśnie od Niego. To dobro trzeba pomnażać. W młodości buduje się fundament pod dom całego życia. Wysiłek, który wkładasz teraz w pracę nad sobą będzie procentował w przyszłości. A z chłopakiem lepiej zacząć chodzić (lepiej dla Ciebie i dla niego) wtedy, kiedy i Ty i on będziecie mogli poważnie myśleć o małżeństwie. Ale i wtedy trzeba pamiętać o tym co powiedział Jan Paweł II: Tylko serce czyste może w pełni dokonać wielkiego dzieła miłości, jakim jest małżeństwo (Sandomierz 12.06.1999). Nie duet a trio O swojej przyjaźni i chodzeniu z chłopakiem napisała do mnie Weronika. Oto fragment jej listu: Nie jestem typem współczesnej dziewczyny, która bawi się chłopakami i zmienia ich jak rękawiczki. Nigdy nie interesowały mnie jakieś przelotne znajomości. To nie dla mnie. Interesowała mnie jakaś trwalsza znajomość, przyjaźń pełna zrozumienia, szczerości i zaufania. Ale niestety nikt taki, przez długi czas, nie pojawił się na mojej drodze. Cóż, wszystko w swoim czasie. No i w końcu znalazł się taki chłopak, który podobnie jak ja patrzy na życie. Zaczęło się od dzielenia się swoimi radościami, smutkami, przeżyciami, problemami… No i trwa to już prawie rok! Jestem taka dumna z tej znajomości! Nie wiem czy to jest miłość, czy kiedyś może dojdziemy do wniosku, że to nie jest to o co nam chodziło i rozejdziemy się. Nie wiem, bo to wie tylko Bóg. Na razie dość często się spotykamy i chcemy być razem. Dużo ze sobą rozmawiamy na różne tematy np. relacji między chłopakiem a dziewczyną, mówimy o tym, jak powinno wyglądać małżeństwo, opowiadamy sobie o swoich marzeniach i planach na przyszłość… No, ale przede wszystkim chcemy i staramy się budować całą tę znajomość na fundamencie wiary. Nie jesteśmy duetem, ale trio – my dwoje i Jezus. Chyba dzięki temu, że tak właśnie zaczęliśmy, tzn. razem z Bogiem, jesteśmy razem do tej pory. Bo analizując niektóre sytuacje i zdarzenia, dochodzimy do wniosku, że ta nasza znajomość, TAKA ZNAJOMOŚĆ, to naprawdę cud i wielki dar Pana Boga. Oczywiście oboje jesteśmy za czystością przedmałżeńską. Wiem, że nie będzie to łatwe, a z czasem będzie się stawać coraz trudniejsze. Jednak mocno trwamy w naszych postanowieniach i bronimy swoich wartości. Nie wiem, czy dane nam będzie być razem do końca życia, ale wierzę, że uda się nam rozpoznać i zrozumieć wolę Bożą. Z Nim chcemy budować i stworzyć coś pięknego na Bożą chwałę, bo przecież On dał nam siebie. To Bóg wybiera nam najlepszych przyjaciół. Serce czyste, to serce kochające. Największą nagrodą za zachowywanie czystości jest zdolność kochania prawdziwą miłością. Bo kto zachowuje czystość, uczy się wymagania od siebie przezwyciężania egoizmu, ofiarności, wierności zasadom, cierpliwości i wytrwałości w walce o dobro oraz odpowiedzialności. Ucząc się tego, uczymy się kochać, nieprawdaż? To tyle na dziś. Do następnego razu. Wasz brat, Jan Bilewicz wersja do druku wyślij znajomemu

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
To co w Tobie jest najszlachetniejszego i najpiękniejszego pochodzi właśnie od Niego. To dobro trzeba pomnażać. W młodości buduje się fundament pod dom całego życia. Wysiłek, który wkładasz teraz w pracę nad sobą będzie procentował w przyszłości. A z chłopakiem lepiej zacząć chodzić (lepiej dla Ciebie i dla niego) wtedy, kiedy i Ty i on będziecie mogli poważnie myśleć o małżeństwie. Ale i wtedy trzeba pamiętać o tym co powiedział Jan Paweł II: Tylko serce czyste może w pełni dokonać wielkiego dzieła miłości, jakim jest małżeństwo (Sandomierz 12.06.1999). Nie duet a trio O swojej przyjaźni i chodzeniu z chłopakiem napisała do mnie Weronika. Oto fragment jej listu: Nie jestem typem współczesnej dziewczyny, która bawi się chłopakami i zmienia ich jak rękawiczki. Nigdy nie interesowały mnie jakieś przelotne znajomości. To nie dla mnie. Interesowała mnie jakaś trwalsza znajomość, przyjaźń pełna zrozumienia, szczerości i zaufania. Ale niestety nikt taki, przez długi czas, nie pojawił się na mojej drodze. Cóż, wszystko w swoim czasie. No i w końcu znalazł się taki chłopak, który podobnie jak ja patrzy na życie. Zaczęło się od dzielenia się swoimi radościami, smutkami, przeżyciami, problemami… No i trwa to już prawie rok! Jestem taka dumna z tej znajomości! Nie wiem czy to jest miłość, czy kiedyś może dojdziemy do wniosku, że to nie jest to o co nam chodziło i rozejdziemy się. Nie wiem, bo to wie tylko Bóg. Na razie dość często się spotykamy i chcemy być razem. Dużo ze sobą rozmawiamy na różne tematy np. relacji między chłopakiem a dziewczyną, mówimy o tym, jak powinno wyglądać małżeństwo, opowiadamy sobie o swoich marzeniach i planach na przyszłość… No, ale przede wszystkim chcemy i staramy się budować całą tę znajomość na fundamencie wiary. Nie jesteśmy duetem, ale trio – my dwoje i Jezus. Chyba dzięki temu, że tak właśnie zaczęliśmy, tzn. razem z Bogiem, jesteśmy razem do tej pory. Bo analizując niektóre sytuacje i zdarzenia, dochodzimy do wniosku, że ta nasza znajomość, TAKA ZNAJOMOŚĆ, to naprawdę cud i wielki dar Pana Boga. Oczywiście oboje jesteśmy za czystością przedmałżeńską. Wiem, że nie będzie to łatwe, a z czasem będzie się stawać coraz trudniejsze. Jednak mocno trwamy w naszych postanowieniach i bronimy swoich wartości. Nie wiem, czy dane nam będzie być razem do końca życia, ale wierzę, że uda się nam rozpoznać i zrozumieć wolę Bożą. Z Nim chcemy budować i stworzyć coś pięknego na Bożą chwałę, bo przecież On dał nam siebie. To Bóg wybiera nam najlepszych przyjaciół. Serce czyste, to serce kochające. Największą nagrodą za zachowywanie czystości jest zdolność kochania prawdziwą miłością. Bo kto zachowuje czystość, uczy się wymagania od siebie przezwyciężania egoizmu, ofiarności, wierności zasadom, cierpliwości i wytrwałości w walce o dobro oraz odpowiedzialności. Ucząc się tego, uczymy się kochać, nieprawdaż? To tyle na dziś. Do następnego razu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość ratre
Uwierz Miłości! W naturalny sposób serce kojarzy się z miłością. Serduszka ponaklejane na liścikach, prezentach itp. mają pomóc bardziej nieśmiałym wyrazić uczucia, ale nikt się chyba nie spodziewa, że wywołają jakąś rewolucyjną reakcję. Tysiące serduszek pojawiające się w mass mediach informują nas pośrednio, że na rynku jest „zapotrzebowanie” na miłość. Poszukując miłości, trzeba najpierw zastanowić się na tym, czym ona jest i jak kochać, by czuć się szczęśliwym. Czy wystarczają nam przelotne, wzniosłe uczucia? Może potrzeba stałego poświęcenia i cierpiętnictwa? Można byłoby analizować rozumienie miłości w sztuce i literaturze, ale czy nie prościej sięgnąć od razu do źródła? Święta Małgorzata Maria Alacoque otrzymała wielką łaskę ujrzenia tego źródła: zobaczyła Serce Jezusa... i zrozumiała. Znak miłości Człowiek potrzebuje znaku, by móc wyrazić to, co jest trudne do przekazania. Łatwiej też ogarnąć rzeczywistość, posługując się znakami. Nie dziwi nas, że akurat serce stało się symbolem miłości. Serce posiada każdy i jedynie sercem można odczuwać swoje uczucia. Mówimy: „radość serca”, „spokojne serce”, ale też „złamane serce”, czy „zrozpaczone serce”. Czasem w okolicy przedsercowej odczuwamy głęboki smutek – ból psychiczny. Według antropologii biblijnej, serce jest najbardziej wewnętrzną sferą człowieka – siedzibą władzy ducha i ciała, siedzibą rozumu, wreszcie źródłem intencji, woli, uczuć i pragnień. Dominikanin, o. Thomas Philippe, który razem z Jeanem Vanier założył „Arkę”, stworzył własną antropologię serca. Zastanawiał się on nad tzw. pierwotną ufnością, z którą każdy się rodzi, a nie występuje ona u zwierząt. Ta ufność widoczna jest u noworodka: polega ona na tym, że noworodek przyjmuje wszystko, co mu się daje, całkowicie zdany na opiekunów. Ojciec Thomas dowiódł, że to właśnie serce, które zaczyna się kształtować w 20. dniu od zapłodnienia, tworzy osobową więź z matką, a potem steruje rozwojem. Serce od początku jest świadome miłości, bo ta ufność pochodzi od Stwórcy. To samo w inny sposób ujmuje w Pieśni duchowej św. Jan od Krzyża, mówiąc, że nasze serce zachowuje w zarysie oczy Oblubieńca (Jezusa), którego szukamy. Poznaj i uwierz Sercu Nie dziwi więc fakt, że Jezus posłużył się znakiem serca, aby przypomnieć ludziom o swojej wielkiej miłości. Objawiając swoje Serce św. Małgorzacie Marii Alacoque, chciał powiedzieć każdemu z nas: patrz, ile mam miłości dla ciebie – całe niebo! Bierz, jest ona dla ciebie! Im więcej weźmiesz, tym więcej dostaniesz! Kocham cię, dlatego chcę, byś poczuł moją miłość. Nie ma innej miłości – każda miłość ma we Mnie zarówno swoje źródło, jak i spełnienie. Nie bój się! Ja wezmę twoje życie w swoje ręce. Musisz tylko odważyć się Mi zaufać, uwierzyć, że ja ciebie kocham. Patrz na moje Serce i pozwól, bym upodobnił twoje serce do mojego. Dam ci z pełni, którą sam jestem. Miej tylko serce otwarte i choć trochę pojemne. Wypełnię je swoją miłością. Gdy je uporządkujesz i zrobisz w nim więcej miejsca, zmieści się w nim więcej mojej miłości. Z radością dam ci to, co najlepsze. Uczyń z miłości centrum życia W ludzkim rozumowaniu mogą pojawić się wątpliwości, czy warto zaufać obietnicy, że Bóg mnie kocha. Czy nie ryzykuję utraty czegoś, do czego już się przyzwyczaiłem? A może ta obietnica mnie nie dotyczy? Skąd mam mieć pewność, że Bóg mnie kocha i chce, bym był szczęśliwy? Jeżeli wątpisz, tzn. że jesteś w stanie podjąć wyzwanie i... uwierzyć. Uwierzyć w to, o czym mówił św. Paweł na ateńskim Areopagu: Bóg jest przestrzenią, w której poruszamy się, żyjemy i jesteśmy (por. Dz 17,28). Święty Jan utożsamia Boga z miłością. Żyć w Bożej przestrzeni, to ustawicznie uświadamiać sobie prawdy, że Bóg jest mi Ojcem, Jezus – Bratem, a ja jestem godny tych tytułów. Z czasem świadomość bliskości Boga zacznie coraz bardziej przenikać moje myśli i pragnienia. Odtąd stale już będę pamiętać o miłości Boga. Serce Jezusa wcale nie opisuje, jak ma wyglądać nasza miłość. Ono mówi nam, jak mamy żyć, by stale przeżywać miłość i łączące się z nią szczęście. Ta miłość określa nas samych i nasz stosunek do innych. Powinniśmy zatem sięgać po miłość Bożą, by określać swoje miejsce w życiowej przestrzeni. Miarą tej miłości jest miłość bez miary... Historia pokazuje, że wszystko można z nią szczęśliwie przetrwać – nawet zło z jego destrukcyjnym działaniem. Żyj Miłością Pozwólmy, by nasze serca były miejscem, przez które przepływa strumień Bożej miłości. Im będzie on większy, tym bardziej będziemy dzielili się miłością z innymi. Może nam w tym przyjść z pomocą średniowieczna modlitwa benedyktyńska. Polega ona na przeniesieniu uczucia miłości żywionego do konkretnej osoby na osobę zupełnie nam obojętną i osobę nam wrogą albo taką, z która nie za dobrze się nam układa. W tym celu trzeba na początku wyobrazić sobie osobę, którą z całego serca kochamy, a następnie w myślach przesłać jej możliwie jak najwięcej dobrych życzeń – im więcej, tym lepiej. Następnie otaczamy tym samym uczuciem osobę obojętną nam i przesyłamy jej mnóstwo dobrych życzeń. Na koniec skupiamy się na osobie nam wrogiej. Gdy trudno utrzymać w pamięci wcześniej przywołane uczucie miłości, należy wrócić do pierwszej osoby, jeszcze raz poczuć ciepłe uczucia i następnie przerzucić je na tę ostatnią osobę, składając jej równocześnie same dobre życzenia. Przekonujemy się, że nie braknie nam uczucia miłości dla pierwszej osoby. Źródło tego strumienia jest w Bogu, więc jest niewyczerpalne, a my możemy świadomie nim kierować, mimo pamiętania o doznanych krzywdach. Warto modlić się w ten sposób, gdy myślenie o konkretnej osobie napawa nas lękiem lub niepokojem. Jeżeli pozwolimy, aby swobodnie przepływał w nas strumień Bożej miłości, odkryjemy, że możemy kochać nawet nieprzyjaciela i wroga. Z czasem będziemy mile zaskoczeni, obserwując, jak nasze relacje z różnymi osobami się poprawiają. Możemy kochać i przeżywać szczęście – mimo bólu i zadanych nam krzywd. Idź do źródła Miłości Przy pewnym stopniu zewnętrznego wyciszenia udaje się nam odszukać w sobie takie miejsce absolutnej ciszy, której nikt i nic nie jest w stanie zakłócić. Zazwyczaj jest ono zlokalizowane gdzieś głęboko w klatce piersiowej albo w samym sercu. To bardzo przyjemne uczucie, ale nie zatrzymujmy się na tym. Idźmy dalej, w górę – do źródła Miłości, którym jest Bóg. Im bardziej nasze serca będą wypełnione Bożą miłością, tym bardziej sami będziemy chcieli żyć Miłością. Pozwolimy, by nasze serca coraz bardziej upodabniały się do Serca Jezusowego. Patrzmy więc na Serce Jezusa. Dajmy Mu się kochać. Pozwólmy Chrystusowi jeszcze raz, by ogniem swej miłości skruszył w naszym sercu kamień egoizmu i pychy. On sprawi, że już tu, na ziemi, będziemy mogli rozkoszować się smakiem nieba. Joanna Jonderko-Bęczkowska (Aalborg, Dania)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ten człowiek to ja ale n

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie przecztyłam wszystkiego
przeczytałam tylko to "chodzeniu" ze sobą, czystości i pożądaniu. Ja się z tym absolutnie nie zgadzam. A po co to wkleiłeś/wkleiłaś?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
znalazłam artykuł który został opublikowany w pewnej ksiązce do religii z której się kiedyś "uczyliśmy" dotyczący złego wpływu muzyki heavy metalowej na ludzki organizm,z którego wynika że tempo owej muzyki może wzbudzać pożądanie i ekscytację seksualną. tu jest cały tekst,o podnieceniu mówi cytat w 2 kolumnie http://www.wykop.pl/ramka/181618/smiertelna-choroba-przenoszona-droga-dzwiekowa tego uczą na religii,porażka,ciekawe co jeszcze wcisną nieświadomym "katolikom"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
swoją drogą nie wiem pocoś się tak produkowała,nikt tego w całości nie przeczyta,czemu nie dodałaś swojego zdania tylko tępo skopiowałaś? Nie którzy to mają we łbie naj......

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość tyryrt

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość parafianka 30
bardzo ciekawy portal społecznościowy TwojaParafia.pl jest tu dużo artykułów, ciekawych zdjęć, filmów video. Razem z facebookiem jest juz zapisanych ponad 20 tys osób. Można się bezpłatnie zarejestrować i tworzyć to miejsce wspólnie z nami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×