Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość

Końcówka o Sydney

Polecane posty

Gość

Wróciłem do miasta taksówką. Prowadził ją Tony Boumelmem, zachwycająco radosny człowiek , który powiedział mi , że do Australii przybył 27 lat temu z Libanu. Sydney, podobnie jak cała miejska Australia jest zadziwiająco zróżnicowanym miejscem. Niemal jedna trzecia ludności tego miasta urodziła się w innym kraju. Jedna czwarta mieszkańców mówi w domu językiem innym niż angielski. Zapytałem Tonyego co go skłoniło do przyjazdu. - Miałem zaledwie 17 lat i , no wiesz , chciałem zobaczyć świat. Więc przyjechałem tutaj i dostalem pracę w fabryce. Nie mówiłem po angielsku ani słowa. - To jak poradziłeś sobie w fabryce? - Brygadzista pokazywał wszystko palcami. W tej fabryce pracowali ludzie z jakichś 10 - 12 różnych krajów. Wszyscy mówili różnymi językami. Tak wtedy wyglądało Sydney. - Więc jesteś tutaj szczęśliwy? - To diabelnie piękny kraj. Piękny. Wspaniała pogoda. Cudowny styl życia. Stwarza mnóstwo możliwości , jak chcesz ciężko pracować. Miałem powody zastanowić się nad tymi słowami w kilka dni później, kiedy znalazłem się w ratuszu miejskim - okazałym , bogato zdobionym budynku w stylu wiktoriańskim. Zasiadłem w wielkim , wysokim gabinecie w towarzystwie burmistrza miasta Franka Sartora. Niewielu ludzi lepiej ilustruje tezę , iż Australia jest krajem wielkich możliwości. Rodzice Sartora przybyli do Australii z Włoch - ojciec w 1949 roku , matka rok później. Frank przyszedł na świat w 1951 roku . Wychował się 10 - osobowej rodzinie na farmie w poludniowo - zachodniej części Nowej Południowej Walii. Na początku lat 70. studiował inżynierię chemiczną na uniwersytecie w Sydney i pozostał w tym mieście . Sartor został burmistrzem w 1991 roku i niebawem będzie piastował to stanowisko dlużej niż ktokolwiek inny. Siedząc w koszuli i jasnym krawacie, wydał mi się kwintesencją pewnej cechy Sydney , którą zauważyłem już wcześniej - umiejętności pasjonowania się swoją pracą bez traktowania siebie samego poważnie. Zapytałem go , co spowodowało zadziwiający wzrost znaczenia Sydney. - Moje rządy - odpowiedział ze śmiertelną powagą , która szybko zamieniła się w szeroki , chłopięcy uśmiech. - Właściwie to wiele spraw. Kulturowo jesteśmy powiązani z Europą i Ameryką Północną, ale leżymy w azjatyckiej strefie czasowej , co daje nam pewną przewagę. Mamy wykształconą siłę roboczą , która zna wiele języków. Mamy także znakomity międzynarodowy port lotniczy , dobrą komunikację i stabilny , a przy tym wyrafinowany system finansowy. Mam cudowny klimat i zajmujący styl życia - dobre restauracje , ładne plaże i optymistyczne spojrzenie na świat , które - moim zdaniem - ludziom z zewnątrz wydaje się atrakcyjne. Kiedy uzbierasz krytyczną masę takich cech , stwierdzasz , że coraz więcej ludzi chce tu przyjeżdżać i brać w tym udział. Myślę , że właśnie coś takiego przeżywamy teraz: mamy poczucie , że jest to miejsce , którego czas nadszedł. Oczywiście , nikt nie ma wątpliwości , że Sydney stało się miastem światowym. Dawid Dale , pisarz obserwujący w Sydney od dawna , objaśnił mi : - 50 lat temu jedliśmy brytyjskie potrawy , czytaliśmy brytyjskie książki i prowadziliśmy nieciekawe , brytyjskie życie. Gdybyś zaproponował ówczesnym Australijczykom zjedzenie kałamarnicy , popatrzyliby na ciebie jak na szaleńca. Potem przeżyliśmy napływ niebrytyjskich imigrantów , głównie z południowej i wschodniej Europy w latach 50. i 60. , a potem Azjatów. To całkowicie zmieniło Australię , zwlaszcza duże miasta. Siedzieliśmy w miłej , eleganckiej restauracji o nazwie Beppis , nadanej jej na cześć Beppi Polese , który w 1952 roku przyjechał do Australii z Włoch i zaczął pracować w restauracjach. Beppi zasśmiał się , kiedy zapytałem go , jak wyglądała wówczas gastronomia w Sydney. - Nie uwierzysz - powedział . - W tamtych czasach pieczony kurczak to było wykwintne danie . Większość Australijczyków nigdy nie skosztowała czosnku , grzybów ani oberżyny. Jeżeli warzywo nie było zielone i kuliste, nie tknęli go. A więc urozmaicenie ich diety wziąłem na siebie. W 1956 roku wraz z żoną Normą otworzyli restaurację Beppis przy cichej uliczce w pobliżu Hyde Parku. Dziś to jest najstarsza z tutejszych restauracji należących bezustannie do tego samego wlaściciela. Spytałem go , jak skłonił klientów do zmiany kulinarnych gustów. - Och namawiałem , błagałem , odrobinkę zmuszałem. Jeśli trzeba było , rozdawałem jedzenie. Ale to było trudne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość
Pamiętam ,że raz zaproponowałem bardzo dobremu klientowi małże. Zerknął na nie i powiedział: " To nie jest jedzenie. To przynęta". Lecz kiedy już udawało mi się ich skłonić do skosztowania jedzenia , często byli zaskoczeni , że jest aż takie smaczne. W każdym razie smaczniejsze niż kurczak. Wobec wszechobecnych zmian w dzisiejszym Sydney wszystko , co przypomina dawniejsze , prostsze czasy miasta , wydaje się milsze. Nigdzie nie widać tego lepiej niż na Bondi Beach - najsłyniejszej z plaż Sydney, rozciągniętych na wybrzeżach Oceanu Spokojnego. Tam od 1906 roku ofiarni członkowie słynnego pogotowia o nazwie Bondi Surf Bathers Life Saving Club dbają o bezpieczeństwo publiczności. Praca jest bezpłatna i ochotnicza. - Właściwie to my płacimy za przywilej ratowania życia. 30 dolarów rocznie składek członkowskich - stwierdził 32 - letni John Mackey , jeden z około 700 członków klubu. Mackey , z zawodu księgowy , spędza tu średnio jeden weekend na trzy , patrolując kilometr plaży w zespole liczącym od 10 do 15 ratowników.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość
- W gorący dzień na tej plaży bywa do 60 tysięcy osób , więc , jak możesz wyobrazić, mamy tu do czynienia z najróżniejszymi sprawami. Zdarzają się ataki serca , skaleczenia, użądlenia przez pszczoły , poparzenia przez meduzy , ludzie obrywają deskami surfingowymi - co tylko chcesz. A ponadto, rzecz jasna , ratujemy pływaków w tarapatach - w zeszłym roku osiemdziesięciu ośmiu. Zapytałem go dlaczego jest gotów poświęcać tak znaczną część swojego życia na pracę, która w końcu nie jest płatna. - Uważam to za zaszczyt - odpowiedział natychmiast. - Zachwyca mnie świadomość , że ludzie robią to ochotniczo niemal od stulecia. To bardzo ważna tradycja w Australii. Ale tradycje, niestety , są coraz rzadsze. W pędzie do nowoczesności w latach 60 . i 70. Sydney bezceremonialnie zmiotło znaczną część swojej przeszlości , w tym najświetniejszych budynków. Zapytałem Shirley Fitzegarld , oficjalnego historyka miasta, wiele Sydney straciło. - Utraciliśmy je niemal całe dwukrotnie - odparła. - W latach 80 . dziewiętnastego wieku, podczas boomu gospodarczego, większość georgiańskiej architektury miasta została zastą piona przez nieco bardziej ozdobne i krzykliwe budynki wiktoriańskie. Potem, w latach 60. i 70. naszego stulecia, gdy odkryliśmy drapacze chmur, utraciliśmy znaczną część zasobów wiktoriańskich. Dziś w Sydney często uprawia się tzw. fasadyzm. Przedsiębiorcy budowlani zachowują frontony wiktoriańskich budowli, ale przestrzeń poza nimi wypełniają się drapaczami chmur. Rezultat jest taki, że na poziomie ulicy masz wrażenie , że jesteś w wiktoriańskiej dzielnicy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość
Ale wystarczy, że cofniesz się o przecznicę lub dwie , a oszustwo natychmiast wychodzi na jaw. Zdaniem Shirley Fitzegerad jest to kompromis , który nie sluży ani staremu, ani nowemu. - Sydney jest w rozterce - stwierdziła Shirley. - Wygląda na to , że nie umiemy zdecydować, czy chcemy , aby było nowoczesną metropolią opartą na modelu północnoamerykańskim, czy też staromodnym miastem na modłę europejską. To konflikt, w którego rozwiązywaniu nie robimy żadnych postępów. Bycie młodym i starym zarazem ma swoje uroki. Pomyślałem o tym , kiedy spotkałem Anthonyego Bertiniego, młodego biznesmena. - Istnieje tu zjawisko zwane niedoborem kulturowym, które opiera się na przekonaniu, że w tym kraju brakuje kultury - powiedział mi. - Ludzie zapominają o tym , że przybywając do Australii, Włosi przywieźli ze sobą dwa tysiące lat kultury, Grecy przywieźli jakieś trzy tysiące lat, Chińczycy jeszcze więcej ... i tak dalej, poprzez najróżniejsze grupy imigrantów. Mamy więc fundamenty z prastarych kultur, ale z energią i dynamiką, jakie można uzyskać tylko w młodym kraju. Myślę, że jest to kombinacja trudna do pobicia. Ma , oczywiście , rację. Ale życzę im, żeby zachowali te swoje stare promy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Filmy. Australia. Polowanie na króliki. Nigdy nie mów nigdy. Na ratunek. Święty dym. Echa raju. Odgłos burzy. Płacz w ciemności. Jessika. Piosenka przyniesie ci szczęście. Weekend z Kate. Czekając na deszcz. Przechadzka Piknik pod wiszącą skałą. Candy. Dziwna planeta. Oklaski jednej dłoni. Burza uczuć. Wesele Muriel. Niemoralni. Wojna Emmy. W kręgu rodziny. Tajemnice kobiet. Priscilla królowa pustyni.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Czerwony pył unosi się w powietrzu, spalona skóra piecze niemiłosiernie, kanister z wodą stał przy małym domku, dziewczyna biegnie spragniona i ledwie żywa, pije dużymi łykami wodę , polewa sobie głowę dużym strumieniem, wraca do siebie po wielkiej podróży z pustyni spękanej przez słońce, siada w cieniu ogrodu pod palmą, gdzieś skrzeczy papuga, rzuca jej kawałek owoca, w pokoju łóżko stoi świeżo zasłane i pachnie świeżością, dziewczyna ściąga sukienkę i buty, zawiesza moskitierę i kładzie się spać, w nocy słychać cykady, aż miło śni się:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×