Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Pinkyone

ZLE WSPOMNIENIE PORODU NA INFLANCKIEJ W WARSZAWIE

Polecane posty

Gość Pinkyone

Minely juz 2 lata i 2 miesiace od narodzin mojej coreczki (ur. w 2008 r.). Czas leczy rany, a jednak wspomnienie porodu na Inflanckiej w Warszawie nadal budzi we mnie zywe, negatywne emocje. W szpitalnej gablotce znajduje sie informacja o uczestnictwie w akcji 'Rodzic po ludzku', dlatego chce opisac jak to szumne 'po ludzku' wyglada w wersji 'po Infalncku' czyli cos z perspektywy rodzacej. W szpitalu znalazlam sie tydzien przed porodem, juz po tzw. terminie z powodu nadcisnienia. Zaczne od takiej drobnostki jak wenflon. Oczywiscie bez paniki w tym temacie, ale kazdy przyzna, ze zakladanie jego nie jest przyjemne. W celu roznych zabiegow zakladano mi go, potem zdejmowano, potem tego samego dnia znow zakladano, potem zostawiano i nosilam go np. przez 3 dni niepotrzebnie, cackajac sie z nim przy kazdej czynnosci, typu mycie i ubieranie. Tu oczywiscie pretensji nie wnosze, bo rozumiem, ze w natloku spraw i pacjentow tego tematu nie da sie ogarnac. Jednak w rezultacie jeszcze przed porodem wiekszosc wygodnych do wklucia sie miejsc byla juz, ze tak powiem 'zuzyta'. Chcialam rodzic z mezem, wiec oplacilismy (koszt: 500 zl) porod rodzinny w prywatnej salce. Trafilam na nia z moim trzydniowym wenflonem. Polozna chciala podlaczyc do niego oksytocyne. Wyrazilam watpliwosc, czy po tylu dniach bedzie jeszcze drozny. Pewna siebie powiedziala: bedzie, bedzie (czytaj: co Ty pacjentko/babo wiesz o mojej robocie). Po chwili okazalo sie, ze nie dziala i trzeba zalozyc nowy. Po minie poloznej zobaczylam, ze nie lubi tego robic lub prawdopodobnie, nie jest to jej mocna strona. Dostalam reprymende, za stan moich poklutych rak i zaczela sie wkluwac w zyly, znajdujace sie na wierzchu moich dloni. Robila to nieudolnie kilkakrotnie, w rezultacie szybko tez staly sie 'zuzyte', wiec probowala ponownie w swiezo ponakluwanych miejscach, no... szczerze mowiac to juz dosc bolalo, ale staralam sie zachowac twarz i nie dac tego po sobie poznac. W koncu wezwala kogos na pomoc i ufff... udalo sie. Szlo mi dosc wolno, mimo przyspieszania procesu oksytocyna czas trwania pierwszego okresu porodu wyniosl 9,5 godz. Na szczescie otrzymywalam w tym czasie znieczulenie zewnatrzoponowe od bardzo milego doktora, ktory zachowywal sie w mojej opinii wzorowo, tzn. np. tlumaczyl co bedzie robil i jak mamy wspolpracowac. Wreszcie nadszedl czas drugiego okresu porodu, dla niewtajemniczonych, etapu kiedy mozna zaczac przec. Od tego momentu zaprzestaje sie podawania znieczulenia zewnatrzoponowego. Zbieglo sie to ze zmiana poloznych, o czym nie zostalam poinformowana. Poprzednia Pani nie raczyla powiedziec jednego zdania, ze konczy prace i przejmnie mnie inna polozna, czyli jak dla mnie troche nie 'po ludzku' - znowu drobiazg. Nowa polozna zaczela energicznie. Wyprosila mnie z mojej prywatnej salki. Mezowi kazala zostac na korytarzu (porod rodzinny?) i powiedziala, ze zawolamy go na koniec. Powinnismy wowczas zaprotestowac, ale w obliczu jej pewnosci siebie i naszej niepewnosci w tej sytuacji oboje nie zrobilismy nic. Zabrala mnie do pomieszczenia (z mojej perspektywy) wielofunkcyjnego. Znajdowaly sie w nim 2 komputery, dlugi rzad szafek - cos a la kuchenny zestaw, lodowka i fotel ginekologiczny. Dokonalysmy kilku prob parcia, poki mialam jeszcze skurcze parte. Potem przestalam je miec. Polozna kazala sie poinformowac, gdy zaczne znow je odczuwac. Pozwolono wejsc mojemu mezowi i wyznaczono mu miejsce....na lodowce, a polozna udala sie do komputera. Z relacji meza wiem, ze przekladala tam jakies karty, nie mylic z kartami pacjentow - pasjansik ja pochlonal. Niestety zamiast skurczy zaczelam odczuwac (przepraszam za fizjologie) potrzebe wymiotowania. Moj maz postaral sie o jakis pojemniczek, ktory znalazl w 'kuchennych' szafkach (na marginesie: ha! - jednak wszystkie obiekty w pomieszczeniu byly potrzebne, lodowka dla meza, komputery dla poloznej, dla mnie fotel ginekologiczny i te szafki - musialam je niestety dzielic z osobami postronnymi, ktore co jakis czas sie pojawialy i w 'moich' szafkach grzebaly). Na tym etapie bylam juz doslownie polprzytomna z bolu. Caly czas stalam i nie mialam sie o co oprzec. Miedzy falami bolu, udalo mi sie to zakomunikowac mezowi, ktory zaczal organizowac jakies miejsce. Padlo na fotel ginekologiczny, ktory nalezalo odpowiednio do tego celu przystosowac, pochowac jakies wystajace elementy i tu musze oddac honor poloznej: instuowala meza jak ma to zrobic (nie wstajac znad komutera). Minely kolejne 2 godziny, maz mi asystowal w bolach i wymiotowaniu, a polozna siedziala przy komputerze. Ten etap porodu moze trwac podobno tylko 2 godziny, wiec polozna udala sie po lekarza. Doktor byl dosc konkretny, stwierdzil, ze dziecko jest zle ulozone i nie ma mozliwosci urodzenia go naturalnie. Zaproponowal cesarke i zniknal. (Nie rozumiem, czemu lekarz nie mogl obejrzec mnie wczesniej?) Tu pojawila sie kolejna postac: mloda szczupla lekarka z krotka ciemna fryzurka. Miala zajac sie papierkowa robota, czyli formalnosciami zwiazanymi z cesarskim cieciem. W miedzyczasie snula do mnie, jakies bzdurne teorie, ze mam za duze dziecko, bo pewnie jadlam w ciazy witaminy. Dodam, ze witamin nie jadlam, a dziecko bylo normalnych rozmiarow, ale wtedy juz praktycznie nie moglam mowic z bolu. Cos tam powypelniala w druczkach (strasznie mi sie to dluzylo) poproszono mnie o podpis. Zlozylam go, ale okazalo sie, ze to byla karta innej pacjentki. Wypelnianie zaczelo sie od nowa, a na koniec dostalam jeszcze reprymende za nieczytelny podpis (pewnie trzeba sie bylo podpisac 'po ludzku', a nie jakies tam bazgroly rodzacej). W efekcie na sali operacyjnej zlalazlam sie po kolejnych 45 minutach. Corka miala juz sine wszystkie konczyny, ale poza tym wszystko bylo w porzadku i oczywiscie jestem wdzieczna blokowi operacyjnemu za dobra robote. Na sali pooperacyjnej przyszlo mi spedzic noc. Pani, ktora tam pracowala, byla naprawde wspaniala i miala serce do tej roboty. Potem moje dzieciatko mialo zoltaczke i spedzilam kolejny tydzien w tym szpitalu, spotykajac, tych po ciemnej i jasnej stronie mocy, ale to juz inna historia... Kamila P.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Bulka z maslem i serem
Hej ja rodziłam w innym szpitalu pod Wrocławiem i tam pierwszego dnia założono mi wenflon tak na wszelki wypadek bo nie wiadomo kiedy może sie przydać i nosiłam go stale przez 5 dni bez żadnej wymiany a na sali operacyjnej podczas cc przepychano go solą fizjolog.Bolało jak cholera.Nikt nie wymienił na nowy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie rozumiem Ciebie , jak Ci zalozyli ten wenflon a potem sciagali i zakladali znowu to bym sie spytala po co to, ze juz mi zakadal ktos wczesniej . Zaplacilas za pryw sale a rodzilas w kuchni :O dla mnie nie do pomyslenia... ale to Twoja wina jest . Dlaczego nie huknelas na ta polozna ze zaplacilas gruba kase za sale pryw i nigdzie z niej nie idzieszz. Jeszcze sprawa z ta durna lekarka co Ci mowila ze duzo jadlas witamin :D ja to bym tak po niej pojechala ze szok. Dziewczyno , Ty jezyka w gebie nie masz czy co? Czemu sie nie dopomninalas swego???

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ja tez rodzilam na Inflanckiej
i mam WSPANIALE wspomnienia! To dobry szpital. Bardzo ci wspolczuje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
jeszcze nie miałam okazji rodzić, poród mam za około 5 tygodni ale muszę wyrazić swoją opinię po przeczytaniu tego czy Wy ludzie gęby nie macie??? dorośli ludzie a jak dzieci nie wyobrażam sobie że mnie ktoś zabiera z mojej opłaconej sali, wyprasza męża, każe potem stać samemu siedząc przy kompie no sorry! rozumiem, byłaś w bólu, nie myślałaś czysto ale mąż? co za dupa z niego mój to by ją tam na miejscu rozdarł

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Ja rozumiem ze poród to przezycie i dla Ciebioe i dla męza al;e do cholery czy ani Ty ani Twoj mąż nie macie nic do powiedzenia? Płacisz za sale i położna wyprasza męza? a mąż co na to? nic? wijesz sie z bolu i pozwalasz położnej karty układać? Twoj mąż tez nic? Jak Wy sobie w życiu radzicie? bez urazy, ale nie pojmuję;/ Moj mąz to by chyba tę babę rozniósł, ....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Martinez...
W każdym szpitalu zdarzają się "dobre" i "złe" porody. Najważniejsze to znać swoje prawa i domagać się ich. Żadna z nas nie jest w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądał jej poród, dlatego zawsze warto kogoś zabrać. Jeśli nie mąż- niech będzie mama, siostra, przyjaciółka, ktokolwiek. Pamiętajcie, że to Wy jesteście Pacjentkami a Służba Zdrowia jest od tego, żeby w czasie porodu i po nim zapewnić Wam bezpieczeństwo, poczucie godności, intymności i zrozumienia. Nie ma znaczenia, czy rodzicie w placówce państwowej, czy prywatnej. Problem jest w ludziach. Żadna z nas nie ponosi odpowiedzialności za wypalenia zawodowe, wysokość wynagrodzenia i problemy osobiste personelu. Dziewczyny walczcie o swoje prawa. Poród jest wyjątkowym przeżyciem, ponieważ łączy w sobie wielką dawkę emocji, bólu, burzy hormonalnej. Nie pozwólcie, żeby przerodził się w traumę przez złe traktowanie lub czyjąkolwiek niekompetencję.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Ja tez rodzilam na Inflanckiej
nie wiem, dlaczego tak cie potraktowali... z tym wenflonem to nie rozumiem zupelnie, dlaczego uwazasz, ze po 3 dniach jest niedrozny. Ja lezalam w szpitalu 5 dni i caly czas mialam podawane antybiotyki dozylnie przez jeden jedyny wenflon. ja na Inflanckiej mialam tak przemila polozna, ze az mi sie mdlo robilo od tego. Po porodzie chcialam tym kobietom rzucac sie na szyje, takie swietne byly. A anestezjolog, niski pan - jak aniol, miod na serce, dusza czlowiek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×