Gość Camilla van D Napisano Luty 7, 2011 Nie rozumiem miłości. Jako nastolatka, karmiona argentyńskimi melodramatami wierzyłam w cudowną miłość, jej zbawczą moc. Wszystko do czasu nieudanego małżeństwa - ot, wielka, szczeniacka fascynacja, pierwsze porywy serca, nieprzemyślana ciąża i szybki ślub, jak i równie szybki rozwód. Kolejne lata utwierdzały mnie w przekonaniu, że jestem bezuczuciową bestią, stawiającą wymagania zbyt wysoko, której niezobowiązujące związki są na rękę. Pewnie, gdzieś w środku chciałam być kochana, ale wydawało mi się, że nikomu nie zależy na mnie tak, jak powinno. Z resztą mnie samej nigdy nie zależało. Aż wreszcie stało się coś nieprawdopodobnego - facet zupełnie odbiegający od mojego ideału stał się całym moim światem w zastraszającym tempie. Po raz pierwszy w życiu czułam się naprawdę szczęśliwa, kochana, szanowana, wreszcie czułam się prawdziwą kobietą. Nieustannie powtarzał, jak bardzo mnie kocha, jaka jestem wyjątkowa, piękna. Zapatrzony był we mnie jak w obrazek. Przy nim każdy dzień nabierał sensu. Ale wszystko ma swój kres - nic nie trwa wiecznie. Nie spodobał się mojej rodzinie, nie odpowiadała im jego sytuacja materialna, brak wykształcenia wyższego. Bo przecież dla nich ja jestem księżniczką i potrzebuję bogatego księcia... Zignorowałam to, bo przecież nikt za mnie żyć nie będzie. Ale dla niego nie było to obojętne. Chociaż pozostawał taki sam, czasami wspominał niby ironicznie, że powinnam poszukać kogoś innego - bogatego. Któregoś razu nie wytrzymałam, odpowiedziałam mu, że to nie jest miłość, bo gdyby mnie naprawdę kochał, nigdy by we mnie nie zwątpił. Odszedł. Żadne nie zrobiło zupełnie niczego, pomimo, że oboje byliśmy pewni swojej wzajemnej miłości. Wiem, że nikt nigdy nie będzie mnie tak kochał, ale nie mogłam walczyć o kogoś, kto inaczej wyobrażał sobie swoje życie. Teraz jestem już zimniejsza, do facetów podchodzę całkowicie przedmiotowo. Nie potrafię inaczej. Tego nauczyło mnie życie... Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach