Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość Kobieta Renesansu

Jakiej pracy powinnam szukać? (mega długi post)

Polecane posty

Gość Kobieta Renesansu

Wiem, że to głupie, ale sama nie umiem tego stwierdzić. Chciałabym już jakiejś stabilizacji i poukładania w moim życiu - a do tej pory bardzo o to nie dbałam. Mam też chorobliwie niską samoocenę przez którą po prostu nie mam odwagi zaaplikować o pracę która wydaje mi się "fajna" bo jestem pewna już na początku, że na pewno mnie nie przyjmą. Zła wiadomość (dla mnie) jest taka, że nie skończyłam studiów i mam 26 lat i żadnego doświadczenia zawodowego - udokumentowanego. Dobra (chyba) że robiłam mnóstwo rzeczy. M. in: - odnawiałam i naprawiałam figury Matki Boskiej i Świętych w kościołach i kapliczkach (takie niezbyt stare ale zniszczone bo nie mam uprawnień do antyków), [Ale to były właściwie przysługi za które głupio było mi wziąć jakiekolwiek pieniądze - no bo w przypadku takich kapliczek od kogo? Kilka parafii z miejsca zaangażowałoby mnie do dekoracji na święta czy komunie, ale przecież się na tym nie wzbogacę. Najcenniejszym wynagrodzeniem było to, że pewna starsza Pani się popłakała ze wzruszenia, że Matka Boska w kapliczce pod jej domem już się nie kruszy i wygląda pięknie.] - naprawiałam obrazy (zniszczenia mechaniczne, odpadająca farba, wypaczone płłótno itp.), [Potrafię to robić i w 10-20 minut naprawić coś, co ktoś inny starając się naprawić by zniszczył. Ale iluż ludzi ma dziś obrazy w domach a nie wydruki z Castoramy? Poza tym to też takie raczej przyjacielskie przysługi były: znajomy znajomego znajomego przyprowadził mnie do rodziców, tam naprawiłam obraz a potem dostałam czekoladę albo zaproszenie na obiad. To nie byli jacyś bogaci ludzie zwykle, i krzyknięcie "20 zł" (w ogóle ilekolwiek) wydawało mi się chamstwem.] - malowałam obrazy na zlecenie (portrety ślubne, zwykłe, dziecięce, ze zdjęć - ale ni takie które robi się w 15 minut, tylko kilka dni co najmniej), [Ale tu też jest problem - bo przecież są wydruki. Koszt samego, dobrego płótna średniej wielkości to 100zł, dobre pędzle jeszcze więcej (ale wystarczają na kilka lat), dobre farby 50 zł za tubkę 25ml (ale też wystarczają na kilka lat, zachowają kolory do XXII wieku i nie zniszczeją). Tak czy inaczej lekką ręką same materiały na jeden obraz to 150-80 zł. A ludzie nie są skłonni/w stanie płacić wiele więcej bo przecież są wydruki. Tańsze, dokładniejsze i szybsze. Ja maluję olejami i naprawdę dobrze - ale to zawsze trzy tygodnie od zamówienia do otrzymania obrazu.] - uczyłam robótek ręcznych w ramach samowolnego wolontariatu w MDK- szydełko, klocki, druty, tkanie i wyplatanie makramy: ze sznurka, nici, włóczki potrafię zrobić wszystko - ozdoby, ubrania, dywan, kiedyś nawet naprawiłam dziurkę w perskim dywanie tak, że nie sposób było stwierdzić, gdzie była, [potrafię robić serwetki, naprawiać ubrania, szyć, zwężać, poszerzać, odświeżać, ozdabiać, haftować - ale przecież to wszystko robią już "same" maszyny za 5000zł i overlocki więc wątpię bym się na tym dorobiła. Często też sama szyję sobie ubrania i ludzie zawsze je komplementują - ale przecież ani wielką projektantką ani wielką krawcową nie zostanę] - potrafię robić biżuterię - miałam malutką lutownicę i nawet zrobiłam kilka rzeczy; nie jest to doświadczenie złotnika, ale też nie nawleczenie koralika na drucik i zachwycanie się jego oryginalnością i "ręcznym robieniem". [Ludziom naprawdę podobało się to co robię, ale problem był ze zbytem: bo zrobienie jednej kolii to dla mnie cały dzień albo kilka dni pracy i nawet pracując przez całe wakacje miałam tylko 25 sztuk pod koniec, a koszt materiałów (tylko prawdziwe kamienie, srebro i ewentualnie słodkowodne perełki) był horrendalny i praktycznie za każdym razem musiałam ze zrobieniem kolejnej czekać do sprzedania pierwszej - a cały zysk szedł na życie] - zawsze sporo interesowałam się historią i słowiańską kulturą - mogę o tym opowiadać bez końca - [kiedyś na krótko zostałam nieoficjalnie przyjęta do muzeum i było bardzo fajnie, po tygodniu potrafiłam odpowiadać dzieciom nawet na najbardziej absurdalne i trudne pytania, ale wakacje się skończyły, ilość odwiedzających spadła i został tylko ten jeden starszy pan na etacie, który już tam wcześniej był bo w przeciwieństwie do mnie miał wieloletnie doświadczenie i skończone studia - a ja tylko wiedzę] - dobrze piszę i pisałam różne rzeczy: wstyd się przyznać, ale dziesiątki prac magisterskich, licencjackich i kilkanaście doktorskich. Sama czytałam potrzebne książki, sama wszystko opracowywałam, a potem przygotowywałam dla głupka schemat nauki na jeden weekend - tak, żeby mógł się sam obronić i nigdy nie zdarzyło się, żeby mój oszust nie dał sobie rady. [A czasem trafiały mi się wyjątkowe kiepy. Np. student teatrologii, który nie wiedział czym jest antrakt, albo historii sztuki, któremu gotyk mylił się z rokoko. To była prawdę mówiąc jedyna "fucha" która zapewniała stały dochód, ale za każdym razem czułam tylko większe obrzydzenie do siebie jak jakaś prostytutka. I spora moja wina w tym, że niedouczeni partacze mają teraz stopnie naukowe. Ale mam teraz sporą wiedzę z historii, sztuki, matematyki, psychologi, iekonomii i kilku innych - semestralne prace na medycynę też pisałam.] próbowałam znaleźć coś w jakiejś gazecie albo serwisie internetowym - bo potrafię pisać artykuły, notki, prasowe, felietony, eseje - wszystko. Ale nigdzie nikogo nie szukają, a jak już szukają to tylko do parzenia kawy i bycia popychadłem bez nadziei na umowę o pracę ani na rzeczywistą pracę. Kończyło się na tym, że inni podpisywali się pod moimi artykułami swoim nazwiskiem a ja miałam "czuć się dumna, że mój tekst się ukazał". Mój - ale nikt nigdy nie dowie się, że mój, więc to takie samo błędne koło jak z pracami magisterskimi. - dwa lata temu ze względu na moje zainteresowania kolega wysłał mnie do regionalnego radia, żebym udzieliła wywiadu (nawet nie wiedziałam w jakim charakterze tam idę) i pani była zszokowana moją swobodą i brakiem stresu - ostatecznie zamiast nagrania wystąpiłam na żywo jako współprowadząca i to było świetne, niesamowite... Ale tam też nikogo nie szukali. Co z tego, że swoboda, że znam się na muzyce i potrafię mówić, skoro nie mam doświadczenia a oni problemy finansowe? - pracowałam też jako modelka - nic wielkiego; sesje do gazetek reklamowych i uśmiechanie się do banana pod logo delikatesów, trochę zdjęć dla domorosłych fotografów robiących sobie portfolio, byłam nawet głównym tematem wystawy - problem w tym, że motywem przewodnim była moja niewidoczna lub prawie-niewidoczna twarz, więc nikt mnie nie rozpoznał. Pozowałam też do obrazów: jestem odporna na zimno i ból (a wykrzywianie nóg w monstrualnie wysokich obcasach przez kilka godzin, bo pan fotograf nie potrafił sobie dobrze ustawić przesłony było bardzo bolesne). Godzinami potrafiłam utrzymywać się w bezruchu nawet w bardzo bardzo niewygodnych pozycjach - to tylko pozornie wydaje się łatwe. - jestem ze wsi, więc wszystkie prace na polu, przy zwierzętach i gospodarstwie - wszystko to potrafię zrobić. Dobrze też rozsadzam kwiatki, leczę niektóre rośliny z chorób i pasożytów... Wokół domu było mnóstwo łąk więc umiem też układać bukiety, znam lecznicze właściwości roślin, umiem zbierać grzyby, jagody, wiem gdzie mogą rosnąć poziomki (w nieznanym terenie), potrafię się wspinać i znaleźć właściwy kierunek w lesie, nawet w nocy przy pełnym zachmurzeniu, ciężko pracować też potrafię. - układanie bukietów spodobało mi się tak bardzo, że zainteresowałam się ikebaną a potem origami: potrafię zrobić z papieru wszystko, do tego decoupage, i precyzyjne wycinanki (których efektem jest ludowa "serwetka"), robiłam dekoracje do domów, witryn sklepowych, ozdoby na choinkę, ręczne zaproszenia, dyplomy, karty z życzeniami. Mam pewną rękę i opanowane pismo techniczne i kaligrafowanie. [Ale wszystko to jest kompletnie bezużyteczne, bo ludzi nie stać na jakieś wycyzelowane ozdóbki skoro mogą sobie kupić tanie jak barszcz i w miarę ładne chińskie figurki albo bombki, a całą resztę też już można robić maszynowo - no poza origami] - jestem w bardzo dobrym stopniu zapoznana z literaturą polską, angielską, francuską, rosyjską i amerykańską, a "znam się na muzyce", bo znam ją od średniowiecza do lat 90 XX wieku (nie wszystko oczywiście, ale dostatecznie dużo) a nie dlatego, że "uważam, że Katy Perry jest wielką artystką, znam jej piosenki, mam jej płyty to znam się na muzyce, a jak lubicie kogoś innego to znaczy, że wy się nie znacie profani". Wszystko czytałam w oryginale. - znam język angielski (swobodnie w mowie, piśmie, słuchaniu i czytaniu), francuski, niemiecki, rosyjski i serbski (w czytaniu i rozumieniu, bo nie miałam okazji posługiwać się tymi językami - ale uczę się naprawdę bardzo szybko), trochę łaciny, starogreckiego, perskiego i tandżurskiego (te dwa ostatnie tylko w piśmie - i tylko na zasadzie: umiem odczytać głoski i litery, zapisać je, ale znam nie więcej niż 100 słów i zwrotów - przy czym nie mam pojęcia jaka jest moja wymowa, bo nigdy nie spotkałam ani nikogo, kto by się nimi posługiwał. [angielskiego nauczyłam się, bo teraz prawie każdy zna; niemiecki miałam w szkole i się go nie uczyłam, zaczęłam dopiero jak ją skończyłam, głównie po to by móc dawać korepetycje i tłumaczyć proste teksty za śmieszne stawki; francuskim kilka lat temu dość sporo się posługiwałam, bo mój chłopak sprowadzał stamtąd samochody i maszyny rolnicze, a ja pisałam umowy, sprawdzałam, tłumaczyłam i dogadywałam się ze sprzedającymi; rosyjskiego nauczyłam się na początku tylko w zakresie identyfikowania znaków, żeby móc czytać napisy na nagrobkach przy okazji zwiedzania cerkwi i nauki o historii regionu - potem ktoś powiedział mi, że książka Iriny Dienieżkiny jest niesamowita, ale tylko w oryginale, więc ją przeczytałam (ze słownikiem - nie było warto), a skoro już się nauczyłam, to przeczytałam też sporo poezji (było warto), ale Tołstojowi nie dałam rady i ograniczyłam się do polskiego przekładu; serbski - no cóż, poznałam serba, który nie znał ani angielskiego, ani francuskiego, ani niemieckiego, ani rosyjskiego ani oczywiście polskiego - język częściowo podobny do polskiego, trochę neologizmów; byłam w stanie się dogadać, kilka tekstów tamtejszych piosenek nawet przetłumaczyłam; łacina - przydawała się przy tekstach medycznych, przy okazji prób zrozumienia o czym są średniowieczne piosenki; starogreckiego nauczyłam się na studiach, których nie skończyłam; perski był głupim żartem znajomych, którzy na urodziny podarowali mi podręcznik - żeby dać mi do zrozumienia jak bezsensowna jest ta moja nauka - nie miałam co robić na wakacjach i chciałam im pokazać, więc nauczyłam się pisać i czytać (ale straciłam wiarę w siebie kiedy zobaczyłam jak wygląda ichniejsze odręczne pismo), tandżurski - też się nudziłam. - znam i obsługuję wiele programów komputerowych: Word, Excel, Photoshop, Illustrator, Corel, Flash, After Effect, Audacity i inne, oparte na tych samych zasadach działania, do tego html, css, flash (tym razem język, nie program) podstawy php i bardzo słabe podstawy java. Zrobiłam też kurs pierwszej pomocy, który wielokrotnie okazał się przydatny. Mam powoli dość szarpania się pomiędzy jednym zleceniem a drugim i trudnościami z przeżyciem do pierwszego, a szczerze i realnie patrząc nie mam nawet doświadczenia, które pozwalałoby mi mieć nadzieję na przyjęcie do sklepu na kasę. Zawsze chciałam nauczyć się możliwie jak najwięcej, rozumieć jak najwięcej, przeczytać, usłyszeć, zobaczyć... ale to chyba był błąd. Umiem też malować ściany, kłaść tynk, płytki, panele, fugi, naprawić pralkę albo zmywarkę, robić/naprawiać/konserwować/odnawiać meble. Potrafię zlokalizować na mapie miasta, rzeki, jeziora, zabytki, nieistniejące już kraje, nacje, występowanie języków, naturalnych zagrożeń, fronty wojenne. Wiem, że nikomu nie będzie chciało się przeczytać tego mojego wywodu. Ale gdyby jednak... Czy jest jakaś praca, jakiś zawód w którym mogłabym wykorzystać wszystkie te umiejętności i sprawić, żeby ta wiedza nie była tylko bezużyteczną przyczyną frustracji? A jednocześnie nie nudzić się, ciągle robić coś nowego, uczyć się czegoś nowego, znajdować rozwiązania problemów i wyjścia z jakichś sytuacji? Nie chcę wracać na studia. Nie wierzę w wartość takiej edukacji, którą można sobie kupić. Oczywiście wiele osób własną ciężką pracą osiągnęło swoje tytuły - ale żadna z tych osób, które osiągnęły je moją nigdy się do tego nie przyzna, więc... Nie zależy mi na tym, żeby znaleźć jakąś nie wiadomo jak dobrze płatną pracę - byle było za co przeżyć i nie było nudno. Większość ludzi wykańcza stres i uciekają od niego - ja go lubię. Nie mam problemów z zarywaniem nocy i pracowaniem nad czymś nawet po dwadzieścia godzin. Nie planuję rozwijać się rodzinnie. Częste przeprowadzki albo życie w podróży nie byłoby dla mnie problemem. Istnieje jakaś posada, przy której oczekiwano by od kandydata takich umiejętności i doświadczeń jakie mam? A jednocześnie nie oczekiwali dyplomów i papierowego doświadczenia? Gdyby jakimś cudem na kafeterii znalazł się ktoś, kto szuka takiego pracownika (w co nie wierzę) to mój mail: abstra@gazeta.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość studentkaaaaa
nie przeczytałam wszystkiego dokładnie, ale zayważyłam, że lubisz malować portrety? Może na tym się skup? To super sprawa! I w ogóle coś w dziedzinie malowania może? Bo prace na polu są ciężkie ... albo korepetycje z angielskiego....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość 516182428556241385
maluj portrety....idz w rynek lub targ i sprzedawaj.... ja bym kuoila....podejdz dio kosciola moze tam potrzebuja...zawsze to dla nich taniej niz jakis zawodowy maklasz

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
wiesz dziwne jest to ,ze masz tyle roznych umiejetnosci i ni emasz zadnej pracy. Studia nie sa ci potrzebne. Wyjedz z Pl, gdziekolwiek i znajdziesz switna prace, tylko trzeba miec troche sily przebicia i wiary w siebie. Jak dla mni eplus wileki,ze znasz jezyki, to zawsze gwarancja sukcezu. Wyjedz tam gdzie szukaja kogos z latwoscia uczenia sie i z "jezykami". Szkoda , nie marnuj sie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kobieta Renesansu
Każde z tych zajęć to super sprawa. Dawało i nadal daje mi wiele radości - ale żyć też za coś trzeba. A sprzedawanie obrazów na targu byłoby tylko kolejnym sposobem na zdobycie pieniędzy w "jakiś" sposób, ale składek na ZUS w ten sposób nie zapłacę i o ile cała ta organizacja nie rozpadnie się niebawem, to będę musiała pracować do końca życia i nigdy nie będę na tyle godna zaufania by jakiś sklep dałby mi choćby telewizor na raty (nie żebym chciała albo potrzebowała telewizora), ale przecież może się zdarzyć, że będę tego potrzebować...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kobieta Renesansu
Widzę, że obcięło mi połowę posta - najwyraźniej okazał się za długi. ...tylko w zakresie identyfikowania znaków, żeby móc czytać napisy na nagrobkach przy okazji zwiedzania cerkwi i nauki o historii regionu - potem ktoś powiedział mi, że książka Iriny Dienieżkiny jest niesamowita, ale tylko w oryginale, więc ją przeczytałam (ze słownikiem - nie było warto), a skoro już się nauczyłam, to przeczytałam też sporo poezji (było warto), ale Tołstojowi nie dałam rady i ograniczyłam się do polskiego przekładu; serbski - no cóż, poznałam serba, który nie znał ani angielskiego, ani francuskiego, ani niemieckiego, ani rosyjskiego ani oczywiście polskiego - język częściowo podobny do polskiego, trochę neologizmów; byłam w stanie się dogadać, kilka tekstów tamtejszych piosenek nawet przetłumaczyłam; łacina - przydawała się przy tekstach medycznych, przy okazji prób zrozumienia o czym są średniowieczne piosenki; starogreckiego nauczyłam się na studiach, których nie skończyłam; perski był głupim żartem znajomych, którzy na urodziny podarowali mi podręcznik - żeby dać mi do zrozumienia jak bezsensowna jest ta moja nauka - nie miałam co robić na wakacjach i chciałam im pokazać, więc nauczyłam się pisać i czytać (ale straciłam wiarę w siebie kiedy zobaczyłam jak wygląda ichniejsze odręczne pismo), tandżurski - też się nudziłam. - znam i obsługuję wiele programów komputerowych: Word, Excel, Photoshop, Illustrator, Corel, Flash, After Effect, Audacity i inne, oparte na tych samych zasadach działania, do tego html, css, flash (tym razem język, nie program) podstawy php i bardzo słabe podstawy java. Zrobiłam też kurs pierwszej pomocy, który wielokrotnie okazał się przydatny. Mam powoli dość szarpania się pomiędzy jednym zleceniem a drugim i trudnościami z przeżyciem do pierwszego, a szczerze i realnie patrząc nie mam nawet doświadczenia, które pozwalałoby mi mieć nadzieję na przyjęcie do sklepu na kasę. Zawsze chciałam nauczyć się możliwie jak najwięcej, rozumieć jak najwięcej, przeczytać, usłyszeć, zobaczyć... ale to chyba był błąd. Umiem też malować ściany, kłaść tynk, płytki, panele, fugi, naprawić pralkę albo zmywarkę, robić/naprawiać/konserwować/odnawiać meble. Potrafię zlokalizować na mapie miasta, rzeki, jeziora, zabytki, nieistniejące już kraje, nacje, występowanie języków, naturalnych zagrożeń, fronty wojenne. Wiem, że nikomu nie będzie chciało się przeczytać tego mojego wywodu. Ale gdyby jednak... Czy jest jakaś praca, jakiś zawód w którym mogłabym wykorzystać wszystkie te umiejętności i sprawić, żeby ta wiedza nie była tylko bezużyteczną przyczyną frustracji? A jednocześnie nie nudzić się, ciągle robić coś nowego, uczyć się czegoś nowego, znajdować rozwiązania problemów i wyjścia z jakichś sytuacji? Nie chcę wracać na studia. Nie wierzę w wartość takiej edukacji, którą można sobie kupić. Oczywiście wiele osób własną ciężką pracą osiągnęło swoje tytuły - ale żadna z tych osób, które osiągnęły je moją nigdy się do tego nie przyzna, więc... Nie zależy mi na tym, żeby znaleźć jakąś nie wiadomo jak dobrze płatną pracę - byle było za co przeżyć i nie było nudno. Większość ludzi wykańcza stres i uciekają od niego - ja go lubię. Nie mam problemów z zarywaniem nocy i pracowaniem nad czymś nawet po dwadzieścia godzin. Nie planuję rozwijać się rodzinnie. Częste przeprowadzki albo życie w podróży nie byłoby dla mnie problemem. Istnieje jakaś posada, przy której oczekiwano by od kandydata takich umiejętności i doświadczeń jakie mam? A jednocześnie nie oczekiwali dyplomów i papierowego doświadczenia? Gdyby jakimś cudem na kafeterii znalazł się ktoś, kto szuka takiego pracownika (w co nie wierzę) to mój mail: abstra@gazeta.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kobieta Renesansu
Nie mam żadnej pracy bo tak się ułożyło. Miałam problemy z rodziną i tylko takie pracowanie wtedy kiedy mogę i nad tym, nad czym akurat mam możliwość było wykonalne. A teraz chyba już dojrzałam do tego, żeby dać sobie spokój z ratowaniem wszystkich ze wszystkiego i wyświadczanie wszystkim przysług i spróbować zająć się sobą. I swoim życiem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość trhdhrhthdfbrtgyuh
Idź do telewizji

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kobieta Renesansu
Tak. Zdecydowanie powinnam zostać prostytutką - to jest to. Zawsze o tym marzyłam - jak zresztą każda kobieta.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość Kobieta Renesansu
...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×