Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość na krawędzi

Toksyczny związek - sytuacja patowa.

Polecane posty

Gość na krawędzi

Jestem w toksycznym związku - od 4 lat. Mamy dwoje wspólnych dzieci - małych, zbyt małych żeby spakować walizki i odejść. Dodatkowo problemy z chorobą neurologiczną najmniejszej - wymaga stałej rehabilitacji w poradni. Dzieli nas wszystko, co może dzielić ludzi - przepaść lat, doświadczeń, spojrzenie na życie, seks, poczucie moralności, kwestie wychowywania, świat emocjonalny i natura psychiczna. Połączył nas przypadek i życiowy splot wypadków, kiedy w wyniku pewnych wydarzeń - uświadamiamy sobie, że nie można już dłużej balansować - czas na stabilizację. On dawno po 40 - po nieudanym małżeństwie (bez dzieci), Ja przed 30 - po nieudanym małżeństwie - z pragnieniem stabilizacji. ON z parciem na poprawę statusu życia i dzieci. Ja ze strachem, że już zawsze będę wdawać się w dziwne relacje damsko-męskie - na płaszczyźnie fascynacji i namiętności. Przez 4 lata - każdego dnia bardziej tracę siebie - odeszłam z pracy, każdego dnia słucham Jego uwag i pretensji - teraz jest znośnie, jeszcze rok temu poziom naszych kłótni był rodem z rynsztoka. Dodatkowo zaczyna się batalia o kasę - wypominanie, że "jestem na jego garnuszku". Nie mam żadnego majątku - ani oszczędności. Jestem niby w sytuacji idealnej - mały chodzi do przedszkola, mała ma opiekunkę, ja próbowałam sił z własną działalnością ale nie wychodzi - dużo zachodu i trzeba mocno dokładać. Mogłabym teoretycznie wykorzystać ogrom czasu na realizowanie własnych przyjemności - ale wpadam w depresję. Sezonowo dopadają mnie stany lękowe, czarne myśli, napady nerwicowych duszności. Kiedy rozkładam sytuację, w której jestem na czynniki pierwsze mam koszmary. Kiedyś płakałam codziennie - teraz nie mam już czym. Zaakceptowałam sytuację jako stan bez wyjścia. Mieszkamy razem jak obcy ludzie, od roku nie mamy kontaktów fizycznych - często nie mówimy sobie dzień dobry czy do widzenia. Nie rozmawiamy - próby rozwiązywania sytuacji kończyły się ostrą wymianą zdań - przestałam próbować. Nie wiem jak mam dalej żyć. Pozorny stan akceptacji tego jak jest - to maska, którą przybrałam. Dzisiaj straciłam wiarę we własne pozy. Jedyne co mnie trzyma to stabilizacja finansowa - i brak możliwości, żeby zmienić lokum i utrzymać dzieci - w tym opłacić rehabilitację. Jestem zdeptana, stłamszona, umniejszona, podważana na każdym kroku, porzucona, wypluta emocjonalnie, przekroczyliśmy granicę, której nie da się cofnąć - On zapowiedział, że nie odda mi dzieci, że będzie o nie walczył - ja nie mam szans odejść z Nimi - bo nie mam na to środków. Po 4 letniej przerwie nie wrócę do pracy na tym samym poziomie finansowym - dodatkowo zostaje kwestia zajęć rehabilitacyjnych, na które jeżdżę z córką. Wiem, że nie mogę nic zrobić i pytam tylko jak długo można tak żyć? Ktoś powiedział, że długo - nawet 40 lat. Kiedy o tym myślę przechodzi mnie dreszcz...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Masz opiekunke,maly chodzi do przedszkola,co Cie trzyma zeby nie wrocic do pracy? Od czegos trzeba zaczac zmieniac swoje zycie,a ze poziom finansowy nie ten,popracujesz i bedziesz zarabiala po jakims czasie wiecej.A moze jest Ci po prostu wygodnie tak zyc ,na utrzymaniu kogos,chcesz zmian i wyjscia z depresji,zacznij dzialac.Pewnie ze od razu cud sie nie stanie, ale powoli ,malymi kroczkami ruszysz do przodu.Ty najlepiej wiesz z czego trzeba bedzie zrezygnowac a co zachowac zeby bylo lepiej.A co do partnera,on traktuje Cie tak ,jak mu na to pozwalasz bo chyba sama nie masz dla siebie szacunku,skoro zyjesz tak jak zyjesz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
rehabilitacja mnie powstrzymuje - muszę dojeżdżać 3 razy w tyg (opiekunka nie ma samochodu - poza tym muszę uczyć się i wykonywać ćwiczenia sama), co 3 m-ce mamy turnusy rehabilitacyjne - 2 tyg... Praca na pełen etat odpada. To nie jest kwestia braku szacunku do siebie - nie widzę wyjścia z sytuacji. Nie mogę narazić dziecka na brak ciągłości w rehabilitacji. Poza tym jej koszty przekraczają moje jakiekolwiek możliwości finansowe (minimum 1000 zł m-cznie). Nie wyobrażam sobie tylko żyć tak tylko dla dobra dzieci - ja też potrzebuję żyć dla siebie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość niellowa m
jak to jest mozliwe ze z takim człowiekiem postarałas sie o drugie dziecko??? na pewno widzialas jaki jest juz przy pierwszym dziecku

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość do autorki...
Ojej :( Chciałabym Ciebie przytulić :( Jesteś w naprawdę ciężkiej sytuacji. Nie masz rodziny, kogoś bliskiego, kto mógłby Ci pomóc? Finansowo lub w jakikolwiek inny sposób? Tak beznadziejne związki zdarzają się coraz częściej, dlatego dziękuję Bogu, że ja ze swoim tyranem nie miałam dzieci i nie wzięłam ślubu. Ta sytuacja nie może trwać. Nie pozwól Kochana żeby trwała. Za kilka lat będziesz wrakiem emocjonalnym jeśli już teraz tak Ci sytuacja doskwiera. Spróbuj może złapać jakąś pracę - nawet na kilka godzin. Niech facet widzi, że coś działasz, że może coś kombinujesz. Masz jakiś plan. Dlaczego wasz związek w ogóle istnieje, skoro jesteście obcymi sobie ludźmi? Jaki jest mąż dla waszych dzieci?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Nie rozumiem,a Ty nie zakladasz tego, ze partner bedzie Ci musial placic na dzieci,ze jego obowiazkiem jest ich zabezpieczenie finansowe ,lacznie z rechabilitacja.Dostalas juz taka rade ale ja tez napisze,znajdz prace nawet na pare godzin,wyjdz z domu,bo sytuacja w jakiej sie znalazlas predzej czy pozniej doprowadzi Cie do zalamania nerwowego.I co wtedy z dziecmi? Zacznij dla ich dobra dzialac,nie musisz zaczynac od trzesienia ziemi i postawienia wszystkiego na jedna karte.Wyznacz sobie narazie cel ktory dasz rade zrealizowac i konsekwentnie do niego daz.Niech Twoj pan zobaczy ze cos sie zaczyna dziac,ze konczysz z bezwolnoscia ,moze nim to troche wstrzasnie.Zycze Ci powodzenia i sily,jak bedziesz naprawde chciala to dasz rade.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
Ja też zastanawiam się jak doszło do tego, że mamy 2 dzieci! - seks bez zabezpieczenia to nie zabawa! Ale jak widać nawet kobiety po 30 okazują się kretynkami, które myslą że skoro facet chciałby i że co mi szkodzi, żeby przedłużyć macierzyński...tym bardziej, że mój dział miał się rozwiązać w pracy... Zachodzę w głowę jak mogłam być taką idiotką?! Tak wiedziałam po pierwszej ciąży, że nie pasujemy do siebie - ale podejmowałam próby ułożenia relacji. Jeśli chodzi o Jego stosunek do dzieci - jest bardzo pozytywny - ma swoje wizje wychowawcze, które nie zawsze pokrywają się z moimi - na tym tle dochodzi do ostrej wymiany zdań...Na każdym kroku podważa moje racje i pokazuje, że nie jestem dobrą matką - i że świetnie by sobie poradził sam. Powiedział, że będzie o dzieci walczył - gdybym zdecydowała się odejść...że ma wystarczająco dużo środków na to, żeby były z nimi. "Ty możesz się wyprowadzić ale tutaj jest dom dzieci" - usłyszałam kiedyś jak przyszło do jednej z powazniejszych rozmów na temat naszego być lub nie być....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
Robi mi uwagi, że daje dzieciom syrop na alergię - który zalecił mi lekarz i który odstawiałam wielokrotnie - obserwując stan dodporności i poziom zachorowań. Ja siedziałam z Nimi jak chorowały notorycznie na zapalenie oskrzeli, ja nie przesypiałam nocy, badania lekarze, wielokrotne szpitale - niekończąca się jazda. Utrzymuje jakąś dietę z jakiegoś powodu a On się wnerwia, że sugeruję mu, zeby nie dokarmiał dzieci byle czym - i zaraz pogadanka po co, na co - że alregie nie istnieją i to mój wymysł w porozumieniu ze służbą zdrowia. Nie jestem nawiedzona - mam dystans do lekarzy, leków, antybiotyków - ale moje dzieci naprawdę mocno chorowały i jeśli na syropie dla alergików od pół roku nie mają kataru to coś jest na rzeczy. Ale On nie rozumie - moja fanaberia - nawet jeśli córka jest wysypana na nogach - co typowe u dzieci alregicznych, a syn przechodził notoryczne obturacje oskrzeli. Ale nie - ja jestem nadgorliwą matką, która jest zaślepiona a nie kocha. Gówno. Jak tego słucham to mi wszystko opada - ile razy chciałam się do Niego zbliżyć - choćby dlatego, że skoro musimy ze sobą zyć to lepiej byłoby żyć na jakimś - minimalnym poziomie bliskości. Mam 30 lat - potrzebuję seksu, ciepła, przytulenia, zainteresowania faceta. Zawsze kiedy miałam ochotę coś zmienić On zabijał mnie najazdami w moim kierunku. Wtedy szybko trzeźwiałam i wiedziałam na pewno, że nie chcę takiej bliskości. Jestem w stanie mieć kogokolwiek innego. Choćby na boku - dla zdrowia psychicznego. To czysta teoria ale szczera i prawdziwa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość saskja n
szukaj pomocy ale nie litosci

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
Szukam opinii - co byście zrobiły na moim miejscu? To nie jest patologiczny związek - nie ma przemocy, czasem przeklinamy ale bez przekraczania granic, nie ma używek, On jest dobrym ojcem dla swoich dzieci - tylko nas nie łączy nic więcej a bardzo dużo dzieli. To tak jakby 2 osoby zajmowały się dziećmi w swojej kolejności - tylko dodatkowo ja jestem na jego utrzymaniu i z racji tego dostaję ciągłe uwagi i docinki. Co jest lepsze? Za wszelką cenę odchodzić czy trwać w tym do czasu aż dzieci podrosną i nie będą wymagały tak dużej opieki. Prawda jest taka, że każdy kolejny związek to dodatkowe problemy - inne ale zawsze obecne. Być samemu jest ciężko - logistycznie chociażby - przy małych dzieciach w tym jednym chorym. Nie szukam litości - jeśli ktoś mnie kiedykolwiek żałuje to ja sama - ale szybko mi mija - dzieci nie pozwalają zatrzymywać się, roztkliwiać, rozczulać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
Szukam opinii - co byście zrobiły na moim miejscu? To nie jest patologiczny związek - nie ma przemocy, czasem przeklinamy ale bez przekraczania granic, nie ma używek, On jest dobrym ojcem dla swoich dzieci - tylko nas nie łączy nic więcej a bardzo dużo dzieli. To tak jakby 2 osoby zajmowały się dziećmi w swojej kolejności - tylko dodatkowo ja jestem na jego utrzymaniu i z racji tego dostaję ciągłe uwagi i docinki. Co jest lepsze? Za wszelką cenę odchodzić czy trwać w tym do czasu aż dzieci podrosną i nie będą wymagały tak dużej opieki. Prawda jest taka, że każdy kolejny związek to dodatkowe problemy - inne ale zawsze obecne. Być samemu jest ciężko - logistycznie chociażby - przy małych dzieciach w tym jednym chorym. Nie szukam litości - jeśli ktoś mnie kiedykolwiek żałuje to ja sama - ale szybko mi mija - dzieci nie pozwalają zatrzymywać się, roztkliwiać, rozczulać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
wiesz nie wiem , co Ci napisac.Mysle, ze jestes sfrustrowana , dolewasz sobie ciagle oliwy do ognia . Cokolwiek zrobisz z takim pesymistycznym nastawienien- nie bedziesz szczesliwa. Moze powinnas znalezc szczescie w sobie samej. Nie w dzieciach, nie w mezu ktory jest dobrym ojcem, ale nie rozumie Ciebie , nie w sytuacji materialnej. Moze powinnas znalezc swoja droge, rownolegla do tej ktora kroczysz. Mysle , ze mozna :-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
zajebista rada - serio...tak własnie postrzegam swoje przetrwanie....odnaleźć szczęście w samej sobie...dzięki Eleene - mówisz tak jak moja jedyna koleżanko-przyjaciółka... Zawsze mówiła "wal tych wszystkich samców" - naucz się być partnerem dla samego siebie... Ale moja natura jest taka - lekko pesymistyczna...i mimo iż uwazam to za jedyne rozwiązanie to ciężko mi być samej - nie jestesmy małżeństwem, przed Nim byłam wolnym strzelcem - miałam zajebiste relacje z facetami - ekscytujące, szalone, namiętne - teraz trwam w pasie i zaczyna mnie nosić...oczywiście, że mogę zacząć uprawiać sport ale ja kochałam być z kimś blisko...a z Nim już nie potrafię.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
czlowiek chcialby dazyc do doskonalosci w relacjach z partnerem.Czasem nie jest to mozliwe . Czasem odejscie tez jest niemozliwe z tych , czy innych powodow.Trzeba dokonac wyboru i jednoczesnie nie wpasc w dol. Dlatego trzeba zadbac o swoje szczescie tak , jak Ty to rozumiesz. Swoja pasja, swoj kawalek pracy, swoje wyjscie z przyjaciolmi, kontakt z rodzina i inne. Buduj swoj malutki swiat cegielkami, ktore jeszcze mozesz znalezc w zyciu i swym otoczeniu.Kto wie , czy jesli nie bedziesz kobieta emanujaca wlasnym szczesciem, blaskiem nie bedziesz na nowo apetyczna partnerka.Moze wtedy inaczej bedziesz wygladac dla partnera . Moze kiedys dojdziecie do wniosku, ze warto ulepszyc ten zwiazek wspolnie? Zycie jest nieprzewidywalne .Warto jednak pomoc mu w jakosci, ktore nam serwuje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
Ja myślę, że muszę budowac ten świat - nie dla ratowania tego związku - bo to już przesądzone ale, żeby ratować siebie i zachować odrobinę siebie na wypadek gdyby jednak (mam taką nadzieję) w moim zyciu kiedyś pojawił się ktoś inny - ktoś, kogo będę jeszcze kochać z wzajemnością - brzmi jak tania bajka. Ale muszę w to wierzyć...każdy szuka miłości...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
jesli losy tego zwiazku sa przesadzone -trzeba to akceptowac. Ratuj siebie budujac swoje wlasne szczescie. Milosc -uwierz ma bardzo duze odcieni.Czasem nie dane jest nigdy jej nawet osiagnac. I to z roznych powodow. Nie oznacza to jednak, ze nie mozna byc szczesliwym czy spelnionym. Zycze Ci duzo sily i znalezienia swego malutkiego szczescia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
W tym rzecz - ja zawsze szczęście utożsamiałam z miłością... Od dziecka sądziłam, że tylko mając 2 ukochanego człowieka - który nas kocha osiąga się pełnię szczęścia (z całym zasobem - również negatywnych "efektów" bycia we dwoje). Teraz nieco się wszystko zweryfikowało - tęsknie za "mężczyzną" - albo wyobrażeniem o nim ale wiem, że świadomość jego posiadania lub braku nie może wpływać bezpośrednio na poziom mojego samopoczucia - czasem owszem - ale nie notorycznie. Nie można tak żyć czekając tylko na możliwość spotkania kogoś wyczekanego - bo to nie życie a wegetacja - ja to rozumiem ale często tak robię... Zamiast zapierdalać za przeproszeniem i wykorzystywać to jedno w sumie życie ja rozpieprzam czas na utyskiwanie nad naszym związkiem, nad brakiem seksu, nad różnicami charakterów...Bo kibel niedomyty...proza jest wszędzie...ale można mieć mdłości od szarej codzienności - zwłaszzca jak jest przesiąknięta fanatycznym pesymizmem. O ile w ogólę mogę to tak określać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
hmmmmm.Twoja wypowiedz utozsamia mi jeszcze bardziej twoj pesymizm. Mysle, ze dodalas sobie tak duzo negatywow do swego swiata , ze nie wygrzebiesz sie sama z tego. Szczescie dla mnie to nie tylko kochajacy partner .Gdyba tak bylo ,to ludzie samotni musieliby w umierac w konwulsjach z tesknoty. Oczywiscie fajniej byloby takowa osobe miec , ale obsesyjne gonienie za miloscia , wcale nie musi przyblizac do niej. Nie wiem, czy umiejetnie wyrazam dla Ciebie swoje zdanie. Probuje Ci tylko wskazac, ze nie zawsze i nie wszyscy musza miec ta ukochana osobe (ktora odplaca im tym samym). Mozesz nigdy takowej nie spotkac, ale czy to ma oznaczac zycie w marazmie i stagnacji? Zawalcz o bycie szczesliwa dla siebie samej - ot tak po prostu.Ty i tylko Ty . Reszta jest twoja otoczka .Wazna .Ale Ty zadowolona to i zadowolenie dla OTOCZKI.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
Masz całkowitą rację. Pozostaje kwestia - jak teorię przekładać na konkretne działania. W tym rzecz - jeśli masz od dziecka przekonanie, że życie w samotności jest straszne to to głeboko zakotwiczone w Twojej głowie. A samotność to dla mnie brak kochanego faceta - tak było przed Nim i jest teraz. Moja przyjaciółka zawsze biła się w głowę i mówiła - Ty kretynko - musisz być szczęśliwa sama ze sobą - a nie utożsamiać to z facetami. Ja niby słuchałam ale ciągle robiłam to samo - romans, ekscytacja, stagnacja, depresja - zamknięte koło. Jak mam z tego wyjsć? Od czego pwoinnam zacząć?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie rozumię takich kobiet
Nie rozumiem ludzi, którzy jedynie potrafią się użalać, narzekać, a nie zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Są takie panny, co zawsze ktoś im pomaga od dzieciństwa: rodzice, dziadkowie, potem chłopak, partner, mąż. To są kobiety w ogóle nieprzystosowane do życia, takie zawsze będą uzależnione od innych ludzi, mężczyzn jak ukwiał od raka putelnika. Dla nich nawet najmniejsza trudność będzie stanowiła problem nie do rozwiązania. Takimi zawsze trzeba będzie się opiekować, brać za nie odpowiedzialność, bo słodkie królewny sobie nie poradzą w życiu. Przypomina mi się taki film "Wzgórze nadziei", gdzie panienka Ada -córka pastora nic pożytecznego nie potrafiła zrobić i gdyby nie Ruby umarłaby z głodu. NArzekać i marudzić tylko w tym są dobre.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość nie rozumię takich kobiet
KObieto obudź się i weż się w garść, bo życie masz JEDNO.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość wikirose
Ja na Twoim miejscu wróciłabym do pracy, wyprowadziła się. Jeśli do tej pory opłaca wszystkie koszta związane z dziećmi i jest z nimi mocno związany, kocha je itd to nie widzę powodu, żebyś miała jakieś obawy ku temu. Wyjdź z domu dla siebie. Pracuj na siebie. Odbierz mu argumenty, przez które mówi, że jesteś na jego utrzymaniu. Jesteś od niego zależna finansowo, jest to dla Ciebie wygodne i dlatego sytuacja jest dla Ciebie trudna. Można to zmienić. Możecie się dogadać w sprawie dzieci, może je odwiedzać tak często jak tylko chce. Jeśli nie będzie chciał pozwolić na to, żeby mieszkały z Tobą, czy w ogóle będzie chciał pozbawić Cię kontaktu z nimi pamiętaj, że w takich sytuacjach prawo stoi po Twojej stronie.. pójdź na poradę do prawnika.. zapłacisz niedużo, a dowiesz się naprawdę o wielu różnych możliwościach w Twojej sytuacji.. To przykre w co się wpakowałaś, ale niestety tak bywa bardzo często, jest mnóstwo takich przypadków jak Twoj, tylko się o tym nie mówi, bo niektóre kobiety się po prostu decydują na takie życie.. Jesteś jeszcze młodą osobą i nie wszystko stracone. Możesz jeszcze spotkac kogoś, kto da Ci szczęście.. ale pamiętaj o tym, żeby być niezależna finansowo (nawet jeśli miałyby być to niesatysfakcjonujące pieniądze) ale nikt Ci nie zarzuci, że żyjesz za czyjeś pieniądze.. Trzymam za Ciebie kciuki, musisz wziąć sprawy w swoje ręce, dobrze obmyślić plan działania i spróbować naprawić swoje życie. Bo kto jak nie Ty? Wierzę, że Ci się uda i będziesz znowu szczęśliwa. Pozdrawiam! :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość na krawędzi
dziękuję wam - to na prawdę cenne co tu usłyszałam.... mam nadzieję, że uda mi się ten plan wdrożyć w życie - piszę CV i zaczynam od nowa...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×