Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość ciekaawyyy

Dlaczego niektórzy mężczyźni zamiast założyć rodzinę wolą chodzić do burdelu?

Polecane posty

Gość gyhujik
Jak kobiety dziś poza seksem nic nie są w stanie zaoferować mężczyźnie w dodatku facet musi zawsze inicjować, jest on ciągle oceniany, wszystkiego się od niego wymaga- ma on robić za dwoje, kobiety mają rozczeniową posawę, ciągle zrzędzą, marudzą, że za mało itp. to po co brać krowę z której jest mało pożytku skoro można kupić mleko w kartoniku?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość fctl
A z kim tu zakładać rodzinę? Te niby porządne są tylko mniej przechodzone niż prostytutki. 15 czy 1500 partnerów - też mi różnica.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość IMO12370
Edzia - gdzie te obiecane cycki? :classic_cool:

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
IMO na redytube :p mówię ci aż taki nieogarnięty jesteś ? Swoją drogą co ode mnie chcecie ? Chce rodzinę mieć i tyle i nic wam do tgo

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
mnie nie przeszkadzałoby założenie rodziny z byłą prostytutką jeśli byłaby zdrowa, piękna i wierna, czasy są trudne i młode dziewczyny muszą sobie jakoś radzić

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
"czasy są trudne i młode dziewczyny muszą sobie jakoś radzić" I to znaczy, żeby od razu się miałyby wypinać?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
na syrii dobrze im się powodzi i nie chcą sprzedawać kobiet .. ostatnio kobiety na sprzedaż są tylko w afryce, ale ja nie lubie czarnych i zasyfionych z genetycznie obwisłym biustem

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
A teraz parę zdań subiektywnym okiem faceta po trzydziestce, który jest sam. Dlaczego? Sam nie wiem. Myślę, że złożyło się na to wiele czynników. Szczególnie przystojny nigdy nie byłem- ale nie byłem najbrzydszy. Miałem jednak w życiu poważny problem- kłopoty ze wzrokiem, które dysklasyfikowały mnie między innymi jako kierowcę, i były źródłem innych problemów. Dobrze wiem co kobiety myślą o mężczyznach bez prawa jazdy i niepełnosprawnych- dla nich to zwykli nieudacznicy. To poczucie, że dla żadnej kobiety nie będę nikim wartościowym mnie bardzo dołowało. Do swojej pierwszej licealnej miłości nawet nie miałem odwagi podejść. A potem studia- pomny wcześniejszych doświadczeń zbliżyłem się do jednej dziewczyny. Wydawało mi się, że jest nam ze sobą dobrze. Po roku rzuciła mnie- dla mojego kolegi- przystojny, zdrowy, i z bogatego domu- na odchodnym powiedziała mi, że nigdy nie zwiąże się z takim nemokiem jak ja. Po latach dowiedziałem się, że pięć lat po ślubie porzucił ją z dwójką dzieci. Ta sytuacja na długo zaważyła na moich relacjach z kobietami. Myślę, że wtedy straciłem wiarę w miłość i uczucia. Wprawdzie przez jakiś czas przełykałem gulę, będąc na ślubach i weselach moich znajomych. Ale u takich osób jak ja często pojawia się syndrom "ja wam jeszcze pokażę!". Doszedłem do wniosku, że skoro nigdy nie założę rodziny muszę osiągnąć sukces zawodowy. Postawiłem wszystko na pracę. Mając trzydziestkę na karku prowadziłem własną firmę (wykonuję wolny zawód). Milionerem wprawdzie nie jestem (moja niepełnosprawność nie ułatwia mi pracy) ale zarabiam nie najgorzej. Z jednej strony ratowało to poczucie mojej wartości- wprawdzie nie mam rodziny ale tutaj odniosłem jako taki sukces. Z drugiej strony ten stan rzeczy dodatkowo zredukował moje szanse na poznanie kogoś (czasu dla siebie miałem naprawdę mało, nie mówiąc o spotkaniu z kimś). Mnie jednak taka sytuacja odpowiadała- przestałem wierzyć w miłość i uczucia, i straciłem potrzebę wejścia w jakiś związek. Ale kiedy miałem 32 lata sytuacja się zmieniła. Poznałem (oczywiście w pracy) wyjątkową kobietę- Barbarę. Nie chodzi o to, że była ładna. Ona była wobec mnie po prostu miła i sympatyczna. Przywróciła mi moje poczucie wartości- w sferze innej niż praca. Dla niej nie byłem tylko pracującym całą dobę nemokiem, któremu z uwagi na chorobę wszystko zajmuje więcej czasu. Była jedną z nielicznych osób które chciały porozmawiać ze mną na tematy poza zawodowe, i dla której moja samotność i niepełnosprawność nie były tematem do żartów typu „chodź tu, babę zobaczysz”. Poczułem wobec niej to czego nie czułem wobec kobiet przez wiele lat. Był jeden problem- była już zaręczona. Wiem, że kochała kogoś innego, i że nie zerwie z nim- tu byłem bez szans. Zaprosiła mnie nawet na swoje wesele, z którego musiałem się wykręcić. Dlaczego- bałem się, że swoim smutkiem zepsuję jej całą imprezę. W noc w którą odbywało się to wesele coś we mnie pękło- przepłakałem dobrych parę godzin. Pomimo, że był to dla mnie kolejny bolesny zawód, coś we mnie pękło. Przypomniałem sobie co znaczy być zakochanym- nawet jeśli nieszczęśliwie. Ożyły też przykre wspomnienia. Trochę czasu zajęło mi, zanim nie wyleczyłem się z tego uczucia- do dzisiaj pracujemy razem. Zacząłem zastanawiać się dlaczego właściwie jestem sam, przed czym uciekam w pracę. Teraz moja sytuacja była inna niż 10 lat temu. Nie byłem tym samym gołym studentem nemokiem, ale kimś kto osiągnął w jakimś stopniu przynajmniej sukces zawodowy, kto już coś miał (poza samochodem- z oczywistych względów). Trochę pomogła mi moja zawiedziona miłość. Myślę, że na pewnym etapie domyśliła się o co chodzi, i próbowała mi uświadomić, że dla wielu z kobiet potrafię być wartościowy (wystarczy, że poza kasą będą patrzeć na inne wartości takie jak uczciwość, lojalność, pracowitość, czy poczucie humoru). Zaprosiła mnie na jakąś imprezę, na której poznałem jej przyjaciółkę- Anię. To nie było uczucie od pierwszego wrażenia- właściwie to trochę ją zignorowałem. Ogólnie kiepsko się bawiłem. Po imprezie moja zawiedziona miłość zrobiła mi awanturę- że nie jestem jedynym człowiekiem z problemami, i chyba sam chcę sobie zapracować na swoją samotność (moi rodzice już nie żyli), a moimi kompleksami powinien zająć się psycholog. Według niej powinienem porozmawiać z jej koleżanką, którą zignorowałem. Niebawem znowu, spotkałem się z Anią. Nawiązaliśmy dobry kontakt. Też była po trzydziestce, z problemami i po przejściach. To był nasz wspólny mianownik. Myślę, że Barbara zdawała sobie sprawę z tego, że przypadniemy sobie do gustu. Aktualnie jestem z Anią- myślę że jesteśmy szczęśliwi. Dlaczego to piszę- po to żeby żaden kretyn nie miał odwagi napisać, że jeśli mężczyzna jest sam w wieku 30 lat, to jest skazany na samotność.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×