Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Gość gość

Komu nie powiodło się małżeństwo?

Polecane posty

Gość gość

Mam pytanie- czy jest tu ktoś, kogo związek wygasł, kto jest rozczarowany małżeństwem. Dzisiaj dochodzę już ostatecznie do wniosku, że niestety mój mąż to niewypał:( Przed ślubem taki zaradny, pracowity- po ślubie wychodzi jego kombinatorstwo, lenistwo. Uwierzcie mi, ja po prostu się wstydzę za niego przed rodziną, znajomymi. Jestem z nim już chyba tylko ze względu na dzieci, ale coraz więcej jest chwil, kiedy myślę, że szczęśliwsza byłabym bez niego... Któraś z Was tak ma?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ja właśnie jestem na skraju załamania. Mąż nigdy może nie był jakoś specjalnie praktyczny i życiowy, wiedziałam że pewnymi sprawami ja będę musiała się zająć, ale wychodziłam za zupełnie innego człowieka. Okazywał mi ciągle ciepłe uczucia, zwracał na mnie uwagę, dużo rozmawialiśmy, spędzaliśmy razem czas, fizyczna bliskość też była non stop, po prostu było nam przy sobie przyjemnie. Miał dużo zapału i chęci żeby coś ze sobą robić, dużo pomysłów, nawet jeśli to były niekonwencjonalne pomysły na życie i zarabianie to jakoś to się kręciło. Natomiast teraz jest kompletny dół. I to do tego stopnia że chyba po raz pierwszy od początku naszej znajomości, poza moją ciążą, nie uprawiamy seksu już od dłuższego czasu. Nie rozmawia ze mną kompletnie, nie słucha mnie, albo co gorsza- udaje że słucha, potwierdza mimochodem a potem zdziwiony że ja się wkurzam, przecież on nic takiego nie pamięta. Nic ze mną nie ustala, okłamał mnie w bardzo istotnej sprawie- ale obrażony stwierdził że wcale mnie nie okłamał, nie chciał mnie oszukać tylko zapomniał że jakieś tam ustalenia robił i był pewny że mi prawdę mówi. Podjęliśmy wspólnie dość poważną decyzję co do planów na najbliższe miesiące, a to pociągnęło za sobą duże zmiany- olał te plany kompletnie, zostałam, że tak powiem, z ręką w nocniku. Mogłabym oczywiście wziąć się w garść i wszystkim się sama zająć, ale szczerze mówiąc, nie mam już ani siły, ani ochoty. Ostatnie problemy finansowe rozwiązał robiąc długi, bez ustalenia ze mną, a dobrze wiedział że dla mnie to niedopuszczalne. W złości zwyzywał mnie dodatkowo, co też jeszcze jakiś czas temu byłoby nie do pomyślenia, i nawet nie usłyszałam "przepraszam", uznał że skoro był zezłoszczony to miał prawo, a powód co z tego że błahy, jakiś był. Też momentami jest mi wstyd, jak rozmawiam z rodziną i znajomymi, wstyd mi mówić o tym co on robi, czym się zajmuje. I zawsze mnie śmieszyło jak ktoś mówił że jest razem z mężem czy żoną ze względu na dziecko, uważałam że lepiej jakby rodzice byli osobno a w domu zdrowa atmosfera. Ale widzę jak dziecko potrzebuje nas obojga, jak bardzo się cieszy jak jesteśmy we troję, a znam synka na tyle że wiem też jakby przeżywał jeżdżenie między dwoma domami i dwojgiem rodziców. Nie ma mowy o tym żebym jak wyłącznie zajęła się dzieckiem, bo mąż mimo wszystkiego co się wali w naszym związku, jest dobrym, czułym, troskliwym ojcem. Tyle że czas z dzieckiem to nie wszystko i przeraża mnie to jaką postawę życiową mały będzie mógł obserwować. Twierdziłam zawsze że rozwód to porażka i nigdy do tego nie dopuszczę w swoim małżeństwie, ale powoli chyba do tego dorastam. Nie wyobrażam sobie dalszego życia ze swoim mężem, zwłaszcza że on nie widzi problemów, non stop słyszę "ale w czym problem, o co ci znowu chodzi". Nie widzi swoich błędów- nie twierdzę że ja jestem idealna, ale ja swoje dostrzegam i zawsze go słuchałam, brałam pod uwagę jego zdanie. Gdybym wiedziała że coś to pomoże, poszłabym na terapię małżeńską, ale to nic nie da bo to jak z alkoholikiem który się nie przyznaje że ma problem. Dla niego to nie problem, dla niego jest wszystko ok, jedynym jego problemem są awantury które ja urządzam. Tyle że rozwód to kolejne sprawy którymi ja miałabym się zająć, bo to przecież ja tego chcę. Nie mam do tego siły, nie mam nerwów, momentami mam ochotę siedzieć tylko i patrzeć w ścianę. Tak, w takiej sytuacji jak teraz, też wiem że byłoby mi lepiej bez niego, może gdzieś tam tłuką mi się jeszcze resztki nadziei, ale już za dużo razy słyszałam "zajmę się tym, zaufaj mi, poradzę sobie, nie musisz się tym martwić" żebym wierzyła w to co mówi. Raz za razem czułam się jak skopana bo znowu jak idiotka uwierzyłam i czekałam z nadzieją bo może faktycznie coś zrozumiał i będzie lepiej, teraz wiem że już nie będzie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
To ja- autorka. Piszesz tak, jakbyś pisała o mnie i naszym związku- z tym, że ja nie mam nadziei i szczerze, to chyba nie chcę, żeby się ułożyło. Zawsze ceniłam sobie mężczyzn zaradnych, pracowitych i sama też uważam się za taką osobę i uwierz mi, że taki właśnie był mój mąż na początku. Od 1,5 roku mniej więcej powoli, powoli wychodzi to, jakim jest kombinatorem- długi? Tak samo! Z tym, że ja pracuję i to ja opłacam rachunki, kredyt, niańkę, on dokłada się do wydatków na jedzenie, dzieci, opłaca paliwo do samochodu, z tym, że wiem, że kombinuje na lewo i na prawo, jakby coś sprzedać, żeby było. Mnie jego długi nie interesują w sensie takim, że wiem, że w razie czego będę musiała je spłacić- jak narazie nie są to duże kwoty i wiem, że popycha jedną ratę drugą, pozatym jego zdolność kredytowa jest żadna, więc wiem, że nie zadłuży nas po uszy. Do pracy się pali, owszem, ale w każdej, dosłownie w każdej jest mu źle, żali się wszystkim dokoła, jak to go tam nie krzywdzą, a potem z czasem wychodzi szydło z worka, że dupa z niego, nie pracownik. Łapie w międzyczasie jakieś zlecenia i tak pcha do przodu. Masakra jakaś po prostu. Poza tym jest głupi. Po prostu głupi tak, ze już nie chce mi się słuchać jego durnych filozofii. Ech, szkoda gadać, tak naprawdę to myślę, że po prostu chyba poczułabym ulgę, gdyby go nie było.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Mój mąż to Dr Jekyll / Mr Hyde. Przed ślubem Dr Jekyll: ciepły, uczynny, kochający człowiek. Jakiś czas po ślubie zaczął z niego wychodzić Mr Hyde. Obecnie mieszkamy oddzielnie i jesteśmy w zawieszeniu. Mąż nie chce ani próby rekonstrukcji związku (twierdzi, że to JA się muszę zmienić), ani złożyć pozwu o rozwód (choć już rok temu zadeklarował, że złoży - zapewne chodzi o to, żebym złożyła ja, i to ja była tą "złą").

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ja też już nie mam nadziei. Z pracą bywało różnie, sama zauważyłam po pewnym czasie różnicę między tym co mówił a tym jak było faktycznie. Jeszcze jak mu odpowiadają propozycje to je przyjmuje i pracuje chętnie, ale momentami zachowuje się jak światowej klasy specjalista który czeka na odpowiednią propozycję. A w tej kwestii miał luz zupełny, wiem jak ważna jest dobra atmosfera w pracy i nigdy nie stawiałam mu ograniczeń- powiedziałam że ja się dostosuję, może pracować w takiej formie w jakiej mu odpowiada, w jakim miejscu chce, możemy się przeprowadzić, i w Polsce i za granicą, może robić to co mu odpowiada. A ma możliwości i umiejętności żeby samemu zapracować na wszystko i to bez stresu, tyle że to wymaga organizacji i wysiłku. Też pracuję, ale z założenia miała to być dodatkowa praca, żebym wyszła z domu, mogła sama jakoś się rozwijać i żeby było na dodatkowe wydatki- w końcu przeszłam z pół etatu na cały i momentami moja praca była głównym, jeśli nie jedynym źródłem dochodu. Długi zrobił w rodzinie, co według niego nie jest niczym poważnym- według mnie wcale nie lepsze, może i gorsze niż bankowe. Dla mnie- kolejny powód do wstydu. Nie zajmuje się kompletnie finansami, opłaty są na mojej głowie, jakbym nie zapłaciła rachunków i zostawiła pieniądze na koncie to by nawet nie myślał że na coś konkretnego mogą być potrzebne, poszłoby na życie. Też mam po uszy jego wszystkich mądrych teorii, jego fajnych i praktycznych poglądów, bo z tego co mówi to właśnie ma fajne słuszne podejście do życia, z którym się zupełnie zgadzałam. Nigdy na niczym innym się nie skończyło poza gadaniem, najpierw mnie dziwiło że kiedy ma okazję- nie wprowadza tego w życie, a teraz już odpuszczam. Żeby chociaż jego zachowanie było inne! Rozumiem że są niebieskie ptaki, że nie każdy jest stworzony do ciężkiej pracy, sama byłam wychowana w bardzo praktycznej rodzinie, uczona obowiązków i pracy tak wcześnie jak się dało, on- zupełnie inaczej. Byłabym w stanie na nas zarobić, ale gdyby on zajął się domem i dzieckiem, gdybym nie wpieniała się ciągle że brudno, że tu połamane a tu się urwało, że na mojej głowie szczepienie dziecka i rozliczenia podatkowe. Jak go poznałam robił coś chociaż w swojej pasji, był aktywny, podobało mi się to i nigdy go nie zniechęcałam, sam się zniechęcił, powoli pasja przeszła z praktyki w siedzenie na forach tematycznych. Nie interesuje go zmiana miejsca zamieszkania chociaż nam wszystkim to potrzebne, nie interesuje go nawet wyjazd na wakacje, nie wyraża żadnych chęci ani życzeń- do wszystkiego się może dostosować jak ja się tym zajmę. Załamuje mnie też to co się ze mną stało, byłam bardzo aktywna, powoli wszystkiego mi się odechciewa, chodzę ciągle poddenerwowana, z przyjemnością wychodzę z własnego domu do pracy albo cieszę się kiedy zostaję z synkiem sama, wieczory we dwójkę mnie po prostu odrzucają. Też już nie mam nadziei że coś się ruszy, w głowie mi się nie mieści moja własna głupota i beztroska, momentami dławi mnie bezsilność że coś takiego zafundowałam synkowi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
moj zawsze zrzuci wine na mnie choc on jest winny.... dzisiaj przegial na maksa mam dosc

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Też już dziś mam dość, rok temu już by mnie totalnie załamało to co się dziś stało, a dzisiaj- to kolejne z serii "przegięć"... Dużo znosiłam i wytrzymywałam ale więcej już nie mogę, bo i po co? Jemu nie zależy, on się dostosuje, mam wrażenie że jak wyskoczę z propozycją rozwodu to też uzna że "będzie jak ja chcę" i mogę się tym zająć. Nie mam siły złościć się, krzyczeć, przestałam płakać po kątach i coraz mniej mnie wszystko rusza.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Złapałam się na tym że wszystko co robię kręci się wokół jego potrzeb, jego pracy, jego planów (które potem olewał zresztą, ale ja jako jedyna traktowałam je poważnie i starałam się dopasować), wokół tego żeby miał odpowiednie warunki do tego co robi... To że ja robiłam wszystko jak trzeba było przyjmowane za naturalne, jakbym się urodziła z wbudowanym oprogramowaniem do samodzielnego życia, jego za każde małe wypełnienie obowiązków i każdy sukces trzeba było głaskać po głowie i chwalić, po czym momentalnie spoczywał na laurach. Do głowy mu nie przyszło dbać o to żebym i ja miała dobre warunki i dobrą atmosferę skoro tyle z siebie daję, przecież i tak daję radę, po co się starać. Ja nie mogę mieć gorszego dnia, tzn. mogę- nie iść do pracy, nie rozliczyć się z urzędem, nie zapłacić rachunków, nie ugotować obiadu, nie sprzątać, ale nikt tego za mnie nie zrobi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Ja tkwie w toksycznym związku

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
ja tez tkwilam w takim zwiazku....przed slubem sielanka,po slubie wieczne oszczerstwa ze strony jego rodziny i upokarzanie. tydzien temu miala miejsce nasza pierwsza o ostatnia sprawa rozwodowa. z rozwodem jest jak z rzyganiem:nie chcesz tego,ale jak juz to zrobisz,to czujesz ulge ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość pryorrr
Pytanie do tych narzekających: ile lat mieszkałyście przed ślubem ze swymi przyszłymi mężami?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
No tak, jak zwykle, zauroczenie, dogadzanie, pokazywanie, jaka to ja piekna, zaradna, a potem slub-cel osiagniety, szybko pieluchy i rozczarowanie ze maz nie jest ksieciem z bajki i nie chce sie zmienic pod dyktando laluni. A biedna myslala, ze po slubie zycie bedzie sielanka i maz odgadnie jej pragnienia i podporzadkuje pod jej oczekiwania.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Łatwo oceniać jak się nie jest w takiej sytuacji. U mnie też było pokazywanie jacy to nie jesteśmy fajni- z obu stron. Po latach mężowi spadły standardy, nie czuje potrzeby robienia ze sobą czegokolwiek. Czy chciałam żeby się zmieniał? NIe, chciałam żeby był takim człowiekiem za jakiego wyszłam, tymczasem dopiero po latach wyszło że w pewnych kwestiach oszukiwał, a w innych po prostu się zmienił. Czy chciałam żeby się domyślał? Nie, były wielogodzinne rozmowy, tłumaczenie, proszenie, przeczekiwanie... Mieszkaliśmy przed ślubem rok, dziecko po dwóch latach małżeństwa. Faktycznie, gdybym wiedziała że tak może być- powinnam przeczekać jeszcze parę lat, w tym momencie na dziecko bym się nie zdecydowała. Za dużo naiwności za którą teraz płacę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość żona od 8 lat
Ja uważam że każdym małżeństwie nastepuje kiedyś kryzys oraz wypalenie. W żadnym związku nie będzie jak na początku -po kilku latach, nie porywajcie się z motyką na słońce i nie żyjcie w przekonaniu że gdzieś tam czeka ksiąze na rumaku- fajnie jest ale na początki jest fascynacja ogień lecz nie trwa to wiecznie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
Jest dokłądnie tak jak piszę żona od 8 lat. Na poczatku jest namietnosc ale po latach to mija. Miłosc przechod******olejny, moim zdaniem, powazniejszy etap. Zresztą milosc ktora sobie slubujemy to nie motyle albo fascynacja, tylko postanowienie ze uczynie kogos szczesliwym pomimo wszystko. malzenstwo nalezy pielegnowac, relacje, przyjazn, wedlug mnie po latach jest lepiej niz na poczatku bo sie znamy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
oczywiscie, ze po latach cos sie zmienia! ale czy przyjmujecie do wiadomosci i przechodzicie do porzadku dziennego nad tym, ze maz przesatje sie zwyczajnie WSZYSTKIM interesowac? nic nie robi? olewa? o.O no prosze ja was! to wspolczuje :O bo osoby, ktore przynajmniej zauwazaja swoja przykra sytuacje chca cos zrobic by to zmienic, po co sie na boga meczyc? order cierpietnicy dostaniecie pod koniec zycia? ;) jezeli rozmowy nie pomagaja, ani pomoc specjalisty (jezeli w ogole zdecyduje sie maz na cos takiego) to nie warto meczyc sie! drugiego zycia nie bedziesz miec ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Gość gość
u mnie tez kryzys -i zgadzam się ze uczucia trzeba pielegnowac itp...tylko ze musza tego chcieć obydwie strony ,a mój maz ma to gdzies.....zamiast się cieszyc z tego co mamy czyli siebie ,fajne dzieciaczki to woli jeczec jaki mu zle.....i za wszystko obwiniać mnie

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

×