Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...
Zaloguj się, aby obserwować  
Gość gość

Szpital Pulmunologiczny w Bystrej

Polecane posty

Gość gość

Szpital Pulmonologiczny w Bystrej Śląskiej okiem córki pacjenta . Ojciec chorował na raka płuc z przerzutami, zmarł. Całość od rozpoznania do końca trwała 3mc. Opiszę moje "wrażenia", które pozostaną w mojej pamięci do końca życia. Jedni polecają ten szpital,a jedni twierdzą że to umieralnia. Oczywiście wszystko zależy od oddziału, na który się trafi. Jeśli rak jest operacyjny, na pewno są duże szanse na ...2 lata życia,natomiast jeśli delikwent trafia na oddział 1, to dzisiaj wiem że jest to koniec. I nie jest to nadużycie - na "1" co drugi dzień ktoś umiera.Zresztą, wchodząc na oddział wisi duża kartka z instruktażem dotyczącym odbioru zwłok. Z pełną odpowiedzialności opiszę szpital i warunki jakie tam panują ku przestrodze innych. ODDZIAŁ: Oddział w całkiem niezłym stanie jak na stary szpital, sanitariaty czyste. Obiady bardzo skromne, ale to jak wszędzie. Na korytarzu jest automat z kawą, miejsce do poczytania gazety, świetlica do spędzenia ostatnich chwil z rodziną. Wokół budynku jest ładny park, jest gdzie zaparkować. Pod tym kątem nie jest źle. W pobliżu szpitala jest kilka sklepów i kiosk z gazetami. Co mnie zdziwiło na początku, w tym oddziale można wszystko, absolutnie wszystko. Nie trzeba zakładać obuwia ochronnego, nie obowiązuje okienko odwiedzinowe, można siedzieć z pacjentem od wczesnego świtu do późnej nocy, można nawet przyjść z psem do pacjenta w odwiedziny.Sam ordynator dr Pawlak przychodzi z psem na oddział w weekendy. Pacjenci wychodzą sobą na papieroska przed budynek, a ci w lepszej formie "na jednego" do pobliskiego baru.Generalnie wszystkie chwyty dozwolone. Oczywiście w kilku miejscach wisi informacja, że nie wolno palić. Szkoda tylko, że nikt tego nie przestrzega. Popiół i smród z papierosów jest wszędzie, a co za tym idzie permanentny przeciąg (świetna sprawa dla ludzi chorych na płuca).Popiół jest w kabinach prysznicowych (brodziki to popilniczki), popiół pływa w wc, palą pacjenci w oknach, przed budynkiem,za budynkiem. Palą pracownicy w szatni, palą też lekarze, pielęgniarki i salowe. Ordynator przechadza się po oddziale z e-papierosem, jako cholera wie - promocja zdrowia. Pacjenci też dostają zgodę na e-papierosa jeśli ktoś lubi. No limits. Po zwróceniu uwagi pielęgniarce, z prośbą o jakąkolwiek reakcję, że kiedy człowiek chory na płuca bierze prysznic w lutym, to kopcenie w oknie otwartym na oścież nie jest wskazane - pielęgniarka odszczekuje "a co ja temu człowiekowi przed śmiercią będę zabraniać ostatniej przyjemności". Jedna wielka śmierdząca palarnia przy pełnej aprobacie personelu. Co więcej, lekarze wiedzą że pacjencji "jedynki" są skazani na śmierć, wiec niektórzy już nawet mówią rodzinie, żeby nie zabraniali palenia pacjentowi /ojcu,mężowi,matce/ bo to i tak już nic nie zmieni.Tylko do cholery czemu inni mają cierpieć?! Lekarze: Ordynator dr Pawlak jest najbardziej bezpośredni i wali prosto z mostu jak jest. Informowanie rodziny pacjenta o zbliżającej się śmierci traktuje jak rozmowę o czymś najzwyklejszym na świecie. Pewnie zdążył przywyknąć, ale dla rodziny to zawsze będzie straszny cios. Dr Chalecki ma dni lepsze i gorsze, jest tak zabiegany że dopołudnia lepiej się do niego nie odzywać bo można zostać potraktowany jak student pierwszego roku. Jeśli ma czas, wszytsko grzecznie wytłumaczy. Nie daje nadziei, ale nie mówi też wprost że to koniec. Niby człowiek się domyśla, ale jeszcze się w nim tli nadzieja. Nie wiem co jest gorsze. Dr Chalecki ignoruje też wiele symptomów choroby, które zgłasza pacjent - dzisiaj wiem, że to jest na zasadzie, że zmarłemu i kadzidło nie pomoże. Nomen omen. Nie mniej jednak dopóki pacjent żyje, to takie traktowanie jest to chamskie i niegrzeczne. Odnośnie kwalifikacji kadry nie mogę się jednoznacznie wypowiedzieć bo nie jestem lekarzem. Ojcu dwa razy wykonano bronchoskopie, dwa razy wykonaną ją źle z wielkim stresem dla ojca. Ojciec był pokrwawiony i zmasakrowany. Ostatecznie na histopatologii napisano "prawdopodobnie" rak taki i taki. Na to "prawdopodobnie" ojciec dostał chemie, która zamiast tego raka zmniejszyć, doprowadziła go do rozpadu i w jednej chwili cały organizm został zajęty nowotworem. Nie chcę nikogo obwiniać, ale na pewno podanie chemii (złej lub za mocnej) przyśpieszyło śmierć. Dzisiaj mając taką wiedzę jaką mam odnośnie nowotworów, wiem że przy tak zaawansowanym stadium nowotworu leczenie cytostatykami tylko przyśpiesza śmierć bo zabija to ostatni zdrowego ciała. Dlaczego lekarze zatem próbują nieudolnie leczyć ? a no dlatego, że leczenie takie delikwenta chemią i naświetleniami to ok 24tyś które mozna wyszarpać z NFZ. Zresztą dużo ludzi świadomych swojego stanu po prostu rezygnuje z leczenia,dzisiaj już wiem dlaczego. Dodam jeszcze, że zanim ojciec rozpoczął swoje pseudo-leczenie to w szpitalu był równo 3tygodnie bo ciągle lekarze przesuwali terminy najpierw jednej bronchoskopii, później drugiej a na koniec podanie chemii. Każdy dzień to przecież pieniążki z NFZ. A ludzi przez ten oddział przewijają się setki... I wszytskie te historie są podobe. Próbując rozmawiac z lekarzami, że przecież rak to walka z czasem, dr Chalecki sprowadzał mnie do pionu, że na tym etapie choroby, to jeden czy dwa tygodnie nic nie zmienią. Zmieniłyby - choćby to, że ojciec czułby się lepiej ze świadomością że coś się dzieje, że się leczy, że działa, a nie tylko czekać na zmiłowanie i dobrą wolę lekarza. Pielęgniarki: Święte, bezczelne krowy które mogą wszytko. Wszytsko jest ok dopóki pacjent chodzi, za przeproszeniem zwymiotuje w kiblu, pospaceruje po korytarzu i wraca do łóżka. Sam zje, sam się umyje i sam wyjdzie do wc. To jest świetna sprawa.Sytuacja się komplkuje, kiedy księzniczki muszą ruszyć tyłki i coś zrobić.Najgorsze są weekedny, kiedy jest tylko lekarz dyżurujący najczęsciej jakiś przypadkowy z innego oddziału, to paniusie oglądają caly dzień w nakciapie tv, piją kawkę i nie robią dosłownie nic.Z tego co się dowiedziałam, jak były strajki pielęgniarek - Bystra najbardziej rozrabiala.Szkoda tylko, że ich roszczenia nia mają nic wspólnego z jakościa wykonywanej pracy. Ojciec był ostatnie 3 tyg w szpitalu jako pacjent obłożnie chory. Nie został ani razu umyty przez personel. Na początku sama walczyłam, ale nie chciałam krępować ojca więc musiałam załatwiać prywatnie opiekunkę, która ojca kąpała, goliła i przebierała. Nikt ojca nie nakarmił, pomijam juz fakt że jedzenie było podawane zimne i wielki foch był, kiedy grzecznie prosiłam czy mogę ojcu podgrzać obiad w mikrofalówce. W ogóle to czy ojciec zjadł (albo raczej czy był w stanie sam zjeść i czy to co mu podano było zjadliwe dla człowieka w jego stanie) nikogo nie interesowało. Salowa przywoziła, po pół godzinie odebrała talerz pusty lub pełny bez żadnej kontroli personelu. Jakby rodzina nie dopilnowała jedzenia, to pacjent osłabiony chorobą nowotworową szybciej zmarłby tam z głodu niż na raka. Raz byłam świadkiem, jak pielęgniarka podała kobiecie obłożnie chorej dosłownie dwie łyżki zupy i powiedziała "najadłas się juz, prawda?" i poszła. Pielęgniraki zwracają się per "ty" do pacjentów. Nie mnie oceniać, ale człowiek w stanie agonalnym,zwłaszcza straszy chyba zasługuje na resztki szacunku?? Pielęgniarki nie przebierają pościeli - co jest bardzo męczące dla pacjenta z problemem nietrzymania moczu, dopiero na wyraźne żądanie rodziny - pielęgniarka wymienia pościel z wielkim fochem. Nie wyrażają też zgody na dodatkową kaczkę i pacjent leży sobie w łóżku w towarzystwie żółciutkiej śmierdzącej kaczuszki, dopóki ktoś z rodziny tego nie wyleje. Pielęgniarki nie udzielają żadnych informacji, za każdym razem plantują do lekarzy, a jedli rodzina mocno naciska mówią "a pani nie wie, że na raka się umiera?!" Kolejna sytuacja - ojciec chciał iść do wc - poprosiłam o pomoc pielęgniarkę żeby ojca nie krępować - pielęgniarka do mnie z "wielką buzią" że ona też ma kręgosłup i mam sama ojca podnosić z ubikacji, a poza tym ojciec ma chodzić na kaczkę bo one (pielęgniarki) też mają kręgosłupy i ona wyraża zgodę na pomoc tylko na "dwie kupy dziennie". Kolejna sytuacja - dostałam ochrzan od pielęgniarki - tej samej co akcja w wc - że opiekunka która przychodzi do ojca prywatnie przeszkadza jej w wykonywaniu pracy! O zgrozo, bo jak ta kobieta myje ojca, to ona nie może podpiąć kroplówki zgodnie z harmonogramem. Szkoda tylko, że ten jej harmonogram nie obejmuje pomocy pacjentowi obłożenie choremu w czynnościach higienicznych i fizjologicznych rano. Jeśli chodzi o podawanie lekarstw - stawiają choremu człowiekowi leki na półeczce i wychodzą. Nikt nie poda wody, nikt nie dopilnuje czy pacjent je zażył. Ojciec raz próbował wziąć leki, ale nie miał siły (ani możliwości) ich zapić wodą co się skończyło bólem żołądka, a drugi raz leki wypadły ojcu na podłogę i też nikt nie zwrócił na to uwagi dopóki ja nie wpadłam z "reklamacją" do dyżurki wesolutkich koleżanek. Ja oczywiście byłam tam postrzegana jako wróg numer jeden, który ciągle coś chce i ciągle ma jakieś uwagi. Jedna z pielęgniarek stwierdziła nawet, że na tym oddziale to już mnie wszyscy znają, tyle nie to nie jest komplement. Chamskie krowy które z niesieniem pomocy nie mają nic wspólnego. Jedna pani pozwala sobie też na wulgarne żarty typu viagra w kroplówce itp - co kto lubi, dla mnie to jest nie do przyjęcia. Jeśli chodzi o palenie - pełna aprobata. Tak jak pisałam powyżej, pielęgniarka mi mówi "a co ja mu będę przed śmiercią ostatnią przyjemność odbierać", a że pety i popiół pływają w kiblu i brodziku, a co to komu przeszkadza skoro i tak wszyscy palą. Przecież papieros w oknie jest ważniejszy niż mokry, goły pacjent pod prysznicem w lutym. Zarówno pielęgniarki jak i salowe kopcą w szatni, kurtki i torby pacjentów capią na kilometr fajkami. Nikt z tym nic nie robi, jeszcze personel wymienia się głupawymi uśmieszkami wchodząc i wychodząc z szatni jakby na przekór tego całemu rakowi myśląc "bo przecież mnie to nie dotyczy". Niestety nie mogę powiedzieć ani jednego dobrego słowa o pielęgniarkach na "jedynce". Na pewno nie jest to personel z powołania, a to co robią nie ma nic wspólnego z pielęgnacją pacjentów. Jedynie mogę pochwalić Panie Salowe, które mimo braku wykształcenia medycznego, mają wspaniałe podejście do pacjentów i niosą pomoc w potrzebie. Pielęgniarki podchodzą do pacjentów na zasadzie przecież i tak umrze, więc po co się wysilać. Lekarze mają mnóstwo pracy, nie ogarniają czasowo tych setek ludzi przewijających się przez oddział przez co chwilami są niegrzeczni i nie są w stanie poświęcić nawet 2minut na udzielenie rodzinie informacji na którą się czeka z wielką nadzieją...... bo przecież nadzieja umiera ostatnia. jeśli ktoś chce na priv: diska@gazeta.pl - opowiem więcej. Ogólne - oddział śmierci.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bądź aktywny! Zaloguj się lub utwórz konto

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować  

×