karolina_9 0 Napisano wtorek o 11:43 Dzień dobry. Obecnie jestem zaręczona od 2 lat. W ciągu ostatniego roku kupiliśmy z partnerem mieszkanie na kredyt, gdzie wydaliśmy oszczędności swojego życia, bo taka była nasza wspólna decyzja. Moi przyszli teściowie przy zakupie tego mieszkania "pomogli" w taki sposób, że za remont przyszły teściu dostał od Nas pieniądze za robociznę (z kolei mój narzeczony remontował dom rodzinny oraz budował kolejny dom rodzinny w ramach "pomocy rodzinnej" czyli za darmo). Oboje obecnie nie pracują. Moi rodzice z kolei dołożyli nam do wyposażenia, bo wiedzieli, że nam zabraknie - nie prosiłam ich o to, pytali jak wygląda nasza sytuacja w danym momencie i dali nam tę pomoc - nie muszę zwracać tych pieniędzy (praktycznie równowartość robocizny, którą zapłaciliśmy przyszłemu teściowi). Moi przyszli teściowie wiecznie mają postawę roszczeniową. Myślą chyba, że śpimy na pieniądzach. W tym roku już po raz kolejny usłyszeliśmy od nich pytanie kiedy będzie nasz ślub. Zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy, że nie mamy na niego pieniędzy. Niestety temat dalej był ciągnięty, że "to można zrobić obiad na 20 osób i po sprawie". Jednak mój narzeczony odpowiedział swojej mamie, że to jest nasza decyzja, jak nasz ślub będzie wyglądać i to my razem będziemy ustalać, co i kiedy i jak ma wyglądać. Moi rodzice, mimo, że są tradycjonalistami i też na pewno chcieliby, żeby taki ślub się odbył to wiedzą po prostu, że nie mamy obecnie możliwości i ja nie wyczekuję od nich pomocy, bo chcemy to sami wszystko zorganizować. Z moimi rodzicami odbyła się jedna, spokojna rozmowa i wszystko było zrozumiałe, i każdy to zaakceptował, że będą musieli jeszcze trochę zaczekać. Z kolei z przyszłymi teściami nie ma w ogóle rozmowy, jak coś nie jest po ich myśli to mówią: "a nie możecie zrobić tak czy tak", "ale to lepiej będzie tak i tak".. szczerze mówiąc mam dosyć tych scen. Zawsze jak komuś stawiamy granicę i mówimy "nie" to po prostu jest temat ucinany. Tutaj mam wrażenie, że jego rodzice nie słuchają, żyją w jakiejś mydlanej bańce. Wiecznie niezadowoleni, wiecznie ludzie nie spełniają ich oczekiwań. Obawiam się, że w nadchodzące święta po prostu pęknę i wyleję swoją frustrację. Nie wiem jak z nimi rozmawiać, bo każda rozmowa z nimi kończy się na "nie", "my chcemy, żeby było tak i tak". Żaden sensowy do nich argument nie trafia. Moi rodzice to zwykli ludzie, ale mam dużo w nich wsparcia, rozumieją wszystko. Z kolei rodzice narzeczonego, dramat, nawet będąc u nich w domu ciągle jest sztywna atmosfera i wieczne niezadowolenie. Chyba chciałam się tylko wyżalić. Jeżeli ktoś ma jakieś pomysły, jak podejść do tematu to bardzo proszę. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach
DK1982 0 Napisano środa o 04:22 Postawienie granic to nie egoizm, lecz ochrona własnego spokoju – jasno i spokojnie komunikujcie swoje decyzje, nie ulegając presji, bo to Wasze życie i Wasze wybory. Czasem najlepszym rozwiązaniem jest uprzejme, ale stanowcze zakończenie rozmowy, gdy druga strona nie szanuje Waszego zdania. Udostępnij ten post Link to postu Udostępnij na innych stronach