To bylo pewnego dnia w centrum handlowym. Chodziłam sobie po sklepach, kumpela kupiła b. dobre pączki z bitą smietaną - jakos nie zrażało mnie do zjedzenia ich to, że godzinę wcześniej zjadłam pieczone mięso z sosem pieczarkowym. Pożarłam pączka, poszłam do Colloseum i tam zabrałam się za wybór sylwestrowej spódnicy. Zależało mi na brązowej, sztruksowej z falbankami. Przeglądałam ciuchy, kiedy poczułam wiercenie w brzuchu. Zerknęłam na kalendarz leżący na ladzie - akurat miesiąc temu dostałam okres, więc przeraziłam się, bo u mnie nie zaczyna się kropelkami, a solidnym krwawieniem więc powiedziałam kumpeli, żeby poczekała na mnie w sklepie, a ja muszę wstąpić do toalety. No i poszlam Ściągam gacie, ale czysto. Ponieważ jakoś nie mam zaufania do toalet publicznych, a raczej czających się na deskach zarazków uniosłam kuper lekko w górę i zaczęłam.. pluć kupą! Z przerażeniem stwierdziłam, że nie mogę zatrzymać kupnej fontanny i patrzyłam tylko jak gowno rozbryzguje się za mną na scianie. Czym predzej sie wytarlam, powierzchownie to oczyscilam (ale zostały brązowe mazy) i wyczekałam aż wszyscy weszli do kabin, albo nikogo nie bylo w toalecie. Wyparowałam stamtąd jak z procy...