zabulina
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez zabulina
-
Wszystkiego cudownego w Święta dla Was :) Emsy, tak sobie patrzę na Mała i zastanawiam się czy jak będzie sławną - powiedzmy - aktorką, to te zdjęcia będą sobie gazety wydzierać :D Strrrasznie fotogeniczna bestia :)
-
Wspaniałych Świąt :) Gollumico, oni tam dość swoich łez wylewają... Jak to nigdy nic nie wiadomo...
-
Wspaniałych Świąt :)
-
Czytałam już jakiś czas temu. Nie dziwi mnie ta sytuacja którą opisujesz, choć jest to kompletna masakra :o Lekarze raczej poprzestają na tych "informacjach' które wynoszą ze "szkoleń" (na Bermudach na przykład). I inne informacje, np. że możliwości wystąpienia reakcji ubocznych po podaniu szczepionki DPT (przeciw błonicy, kokluszowi, tężcowi) są jak 1 - 1750, podczas gdy możliwość śmierci z powodu zachorowania na koklusz jest jak 1-5 mln. W Polsce przeciw ospie szczepiono jeszcze lata po tym gdy WHO wycofała zalecenie tych szczepień i cały Zachód się szczepić przestał. Z drugiej strony - ja się regularnie szczepię przeciw grypie i to naprawdę poprawiło jakość mojego funkcjonowania. A teraz się jeszcze odczulam, a odczulanie polega na pobieraniu szczepionek zawierających alergen. Także - nie wszystkie szczepionki uważam za "beee", ale szczepienie dzieci przeciw chorobom które już praktycznie nie wystepują (a od kogo miałyby się niby zarazić, skoro wszystkie inne dzieci będą szczepione? :P Jeśli te nieszczepione się zarażą "z powietrza" to pozarażają przecież tylko inne niezaszczepione, te szczepione wszak będą bezpieczne, więc jest to niejako sprawa wyłącznie nieszczepiących rodziców :P ) to dla mnie bezsens.
-
Strasznie Ci współczuję No to co tego dylematu :o jeden z nielicznych przykładów sytuacji, w której nie mam pojęcia, nawet hipotetycznie, jak bym postąpiła :o Agatka, lepiej coś z Błażejem..? Oby do jutra mu się już całkiem polepszyło...
-
Lucy, ja już się umówiłam z mamą że ma być palnik i przynajmniej jedna patelnia do mojej dyspozycji jak wparujemy za 30min Wigilia - mam taką popisową rybę w chipsach (jedyna akceptowana przez większość mojego młodszego rodzeństwa) którą trzeba smażyć tuż przed podaniem, coby się chipsy nie rozkałapućkały. Do tego jest dip czosnkowo -śmietanowo - szczypiorkowy który na szczęście mogę zrobić wcześniej. Jutro też robię jeszcze u siebie paszteciki grzybowe - furę. Tylko się je później podgrzeje w piekarniku. I tyle. Dla mnie amba to jest tygrys syberyjski :D u Ciebie to co innego Lucy? Gollumica - to rozumiem. Faktycznie bez sensu tak się telepać przez pół Polski! Ale dobroci kulinarnych i tak bym sobie nie odmówiła (ja sobie rzadko odmawiam dobroci :P ), najwyżej bym rzecz przesunęła.
-
Miki, gratuluję :) I - choć pewnie męczy Cię już to stwierdzenie - będziemy czekać na zdjęcia :)
-
Jak Mama dostarcza to naprawdę "sam się robi" :D ;) nasze Mamy mogą sobie przybić piątkę, bo moja też regularnie robi 2 bochenki tygodniowo na swoim zakwasie ;) podobno te na zakwasie są zdrowsze niż drożdżowa, ale wymagają regularności której mi brak. Ale M już się zawziął że nauczy się robić zakwas, więc kto wie Mam ma koleżanki które też pieką i jak się którejś zakwas obrazi, to sobie nawzajem pożyczają. Ja się cieszę, że tymi chlebami powoli przekonuję m do "ziarenek" których kiedyś nienawidził. A tak, pomalutku, dodaję mąki razowej, orkiszowej, zmielone siemię, słonecznik, płatki owsiane itp. Stwierdziłam, że ten chleb o którym pisałam jest jednak poniżej moich standardów i jeszcze wczoraj upiekłam drugi :P Tym pierwszym nakarmimy łabędzie jak już wyzdrowieję :) Na szczęście polepszyło mi się już. Agatka, odpoczywaj, należy Ci się :) Szkoda że takie wnioski niewesołe. A masz pomysł, co chciałabyś robić innego? Marcy mnie chyba nie zabije, jak Wam zdradzę, że zrobiła życiowy zwrot o 180stopni i robi studia pielęgniarske, i chce zostać specjalistą laktacyjnym :) Także można w życiu bardzo wiele zmienić, nawet jeśli skończyło się już teoretycznie studia. Tylko łatwiej jest, jak się poczuje, że to "to".
-
Więc tak: zdaje się, że chleby drożdżowe nie lubią, jak się im zdziera górną warstwę metalową łyżką :P Zapadł się w sobie, biedaczek. Dobrze, że tym razem nie dałam dużo mąki orkiszowej bo by było kasy szkoda :P a tak, zjemy sobie takie.. eee... kanapeczki w kształcie dużej litery M :)
-
Uaaa, tym razem zaczyn aż za dobrze wyszedł - po 20 minutach chleb wyruszył na podbój kuchni. Zazwyczaj można go było zostawić "bez opieki" spokojnie na pół godziny. No nic, zdjęłam go trochę i do piekarnika, zobaczymy, czy się reszta nie obrazi.
-
Ja już na szczęście też dawno nie brałam, raz miałam przy anginie na ślubie ten Sumemed - dla dorosłego fajna rzecz, zwłaszcza dla kobiety, bo bierze się krótko więc i mniejsze ryzyko powikłań ze strony "babskich spraw", grzyba na przykład. Jak dokończyłaś stary, to OK. Fajnie, że tak odpowiedzialnie do tego podchodzicie... Nie ma nic miłego w takim przeziębieniu przed Świętami :o Zwłaszcza, że i tak muszę w tym tygodniu jechać na odczulanie choćby się waliło i paliło. Już myślałam, że mi się w tym sezonie uda nie chorować, ale zdaje się że to prezent od przyjaciółki które nas odwiedziła w takim stanie. Jeden z plusów życia pustelniczego :P ale nie na tyle duży, aby przeważył ;) Wciąż ciągnę na chlebie z cebulą i czosnku (jem go już bez chleba, bo bym się spasła). Mocno wierzę że mi to w końcu pomoże. dziś musiałam upiec chleb, bo mi się pieczywo skończyło, i zmarnowałam kostkę drożdży aż mi w końcu mój mistrz domowego zaczynu objaśnił, jak on to robi, bo zawsze zaczyn jest działką M. No to co, jak tam Wasza maszynka..? Pieczesz faktycznie regularnie..? My od jakichś 2 mies pieczemy sobie chlebek, ale drożdżowy - nie wymaga tyle regularności, co ten na zakwasie. Zdrowia dla Was wszystkich No to co, jakbyś miała chwilkę, to bym Cię o zdrowaśkę poprosiła jakoś teraz. Mailnę o co chodzi.
-
Agatka, matko :o nie wyobrażam sobie nawet jaki Sajgon teraz musisz mieć :o Biedny Błażej :o No to co, zdziwiłaś mnie tym Summamedem - to mi się zawsze zdawała taka "siekiera", dla mnie to był antybiotyk ostatniego ratunku jak mnie brało przed ślubem np. Rzeczywiście rozumiem opory, żeby go podać zdrowiejącemu dziecku. Bo kurację poprzednim przeprowadziłaś z całości, prawda? Daj znać jak po kontroli. Holly, no to witaj w klubie ;) Wybieracie się gdzieś na Święta? Nartki, czy coś? Ja skichana :(
-
Oo, super! Bardzo mi brakowało tego lepszego aparatu u Was ;) Jaki dokładnie? :) jeśli to nie sekret. Jak już raz wpadniesz w sidła tej "zabawy", to coś czuję, że będziesz mieć najlepiej obfotografowane szkraby w okolicy ;) No co Ty, przecież czemu miałabym się gniewać? Ustaliłyśmy kiedyś, że dajemy sobie prawo do wyrażania własnych opinii, choćby wbrew drugiej ;) a tak po prawdzie, to Ty więcej dajesz mi do myślenia swoimi normalnymi, "codziennymi" postami niż takimi wprost ;) Ale uważam, że nie ma co o tym myśleć za dużo. To jest (a przynajmniej powinna być) bardziej kwestia serca i dopóki ono się nie odezwie, nie ma nad czym się zastanawiać. A kto wie, może Góra tak to właśnie urządziła, żeby odezwało się w nas dopiero gdy już minie "nasz czas", bo właśnie wtedy urodzi się pewne niechciane dzieciątko, które wówczas adoptujemy? Nigdy nie wiadomo, którędy chadzają te przyczyny i skutki. Opakowałam dziś ostatni prezent :)
-
No to co, myślę, że na starość można się zastanawiać nad wieloma rzeczami, które mają charakter nieodwracalny. A co by było, gdybym jednak wybrała inne studia i została (..)? Co by było, gdybyśmy wyemigrowali do (..)? Itd., itp... i prawda jest taka, że zawsze można znaleźć coś, czego się będzie żałować, jeśli człowiek ma taką rozpamiętującą naturę i nie bierze swoich decyzji na klatę. Wiesz, nigdy nie wiesz, jak to by było, gdybyś nie urodziła Gabi i Wiktora, tylko np. znalazła sobie zawodowo coś, co kochasz i temu poświęciła obecne lata. Ale jesteś szczęśliwa i czujesz się spełniona, więc nie masz po co zawracać sobie głowy takimi rzeczami :) Może i nam zacznie "tykać", choć myślę że to nie jest kwestia tego. Ja naprawdę lubię dzieci, może bardziej, niż przeciętna kobieta. Tylko w wyniku doświadczenia i przemyśleń stwierdzam, że nie. Może się odmieni, może nie. Myślę, że jeśli się odmieni, będzie to raczej kwestią uzyskania stabilności np. względem miejsca zamieszkania niż zegara biologicznego. Przecież my wciąż jesteśmy w ruchu. Teraz mamy niby własne, ale wiemy, że to tylko do 2012, i zbieramy kasę na coś innego.. nie mamy jako takiego "gniazda" to i pisklaki się do głowy nie pchają ;) Zobaczymy. Niedawno rozmawiałam z koleżanką, która pół życia spędziła w kilku zachodnich krajach - Szwecji, Hiszpanii - tam się nikt nie dziwi takim decyzjom. Myślę, że to raczej u nas, w kraju matek-Polek jest jeszcze jakieś nowum :) Wiesz co, wydaje mi się, że jeśli już nie ma zapalenia to jej tego geranium nie aplikuj. Lepiej żeby - w razie czego - nie uprzedziła się do tej kuracji gdy - odpukać - naprawdę będzie potrzebna. Dobrze, że sobie już poradziła :) Dzielna Dziewczyna.
-
Lucy, wiesz co, nie wiem co Ci napisać i chyba nic nie napiszę. W sumie nie da się powiedzieć nic co miałoby sens albo znaczenie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak to jest pragnąć czegoś tak mocno i nie móc tego osiągnąć i patrzeć, jak innym przychodzi to bez trudu. Nie potrafię. Zmieniam temat zatem i zagaduję To ja chyba nawet mogę wiedzieć co robisz ;) Mój M jest na kontrakcie w pewnej firmie, ale pracuje też poza tym w ramach "fuch dodatkowych" jako wdrożeniowiec, analityk właśnie, pewnych systemów ;) Ja się cieszę jak głupia że nie muszę teraz jeździć do Wawy :) Jeżdżę po parę razy w miesiącu, ale wszystko już na szczęście na grudzień załatwiłam. Ja mam taki pomysł, żeby ich wszystkich wsadzić w jedną rakietę i na Księżyc. A Gollumica brzmi na taką, co "czai klimaty" ;) więc wierzę. U nas w weekend wycieczka na Targi Świąteczne (o ile sie wyliżę do końca) bo mamy taki zwyczaj że co roku kupujemy sobie, starannie wybierając, od 1 do 3 małych (proporcjonalnie do naszej, ekhm, choinki) bombek z tych ręcznie robionych. Taki nasz mały ceremoniał przedświąteczny. No i pewnie sobie już machniemy tego wiechecia naszego, bo lubię, jak jest :) Plusem przyjeżdżania do domu rodzinnego dopiero w Wigilię po południu jest to, że nie jesteśmy już zaganiani do ubierania ichniej, prawdziwej, wielkiej i kłującej choinki.
-
E no, myślę, że nawet jakbym nie chciała to bym pokochała, ale ciężko byłoby na pewno - obojętnie, czy by się chciało, czy nie, bo zawsze jest ciężko w pewnym momencie ;) Choć poczucie straty za dawnym życiem pewnie byłoby większe. Geranium w momencie, gdy jest chora. Możesz mieć niejakie trudności żeby ją do tego namówić, jeśli jej nie boli - bo jak boli, to się dziecko na wiele godzi.. ale spróbuj. Jak dobrze owiniesz watką (to jest bardzo ważne, bo te włoski geranium są bardzo sztywne i nieprzyjemne) to nie powinno być źle. Najpierw możesz jej pokazać, jak to ładnie pachnie jak się potrze listek (oby nie stwierdziła tylko, że to śmierdzi ;) ) i że z tego wyfruwają na specjalnych samolotach rycerze którzy walczą z zarazkami w uchu - zresztą, sama pewnie najlepiej wiesz. Pozdrawiam szamając kanapkę z cebulą :P dobrze, że łącze zapachów nie przenosi ;)
-
Te ślimaczki z cynamonem, to sensie, że takie ciastka drożdżowe, a nie mięczaki ;)
-
Aha, listek geranium wkładając do watki trzeba delikatnie zrolować, a później całość trochę rozetrzeć w placach żeby uwolnić olejki.
-
Niewesoło Bidulki.. wszystkie 4.. Wiesz, ja nawet nie wiedziałam że zapaleniem ucha można się zarazić. Sama łapałam to co roku swego czasu. Ale faktycznie dziwne, że na uszko się nie skarżyła. Ból jest nie do opisania przy takim pełnym zapaleniu ucha. Mi parę razy pękła nawet błona bębenkowa i trochę gorzej słyszę na jedno ucho, a jaki to ból!!! Może to takie trochę łagodniejsze zapalenie..? Choć i tak dobrze mówić - łagodne, nie łagodne, wojna z antybiotykiem musiała być masakryczna. Masz geranium? Koniecznie sobie spraw skoro Gabi do przedszkola poszła. I aloes. Ale geranium przede wszystkim. Bierzesz listeczek, owijasz go w cienką warstwę watki (żeby włoski nie drażniły w ucho) i delikatnie wkładasz do ucha. Olejki eteryczne geranium przechodzą przez watkę i walczą z bakcylami. Aloes z kolei używa się przy uchu w formie soku wyciśniętego na watkę, ale to dużo mniej przyjemne i w sumie z mojego doświadczenia wynika że także mniej łagodzące. Co do dzieci, gdyby tylko jedno zmieniło zdanie, to i tak musiałoby się dostosować, bo w tej materii postanowienia z momentu ślubu są wiążące. Obecnie walczę z bólem gardła, zjadłam wczoraj - jak policzyłam - 3 cebule i prawie główkę czosnku :P Ale już mi dzisiaj lepiej. Agatka, a Wy zdrowi..? No to co, gdzie spędzacie Święta? :)
-
Cześć Dziewuchy :) Ale ciiiszaaa.... Jak tam Wasze przygotowania do Świąt? Ja tradycyjnie mam problem z prezentem dla ojca ale też tradycyjnie scedowałam to na siostrę. Ciężki tydzień za nami. W zasadzie to 2 ciężkie. Teraz znowu wróciłam z 3dniowego szkoleniowego maratonu. Kurczę, powoli niezła się robię. Potrafię już poprowadzić szkolenie zupełnie niezależnie od przygotowanych slajdów jeśli widzę, że uwaga słuchaczy idzie nie w tą stronę, co powinna, wymyślić na bieżąco odpowiedni ćwiczenie i z powrotem sprowadzić ich na ścieżkę skupienia :) . Ale nadal kosztuje mnie to masę nerwów i nigdy nie będę tego tak lubić, jak kocham zdjęcia. Zrobiłam duży krok do przodu firmowo. I pożegnałam się z nieuczciwym podwykonawcą. Na moich warunkach. Poza tym odkopujemy życie towarzyskie :) udało nam się już spotkać z AŻ dwoma Parami znajomych, które jeszcze mają do nas cierpliwość :) Co za miła odmiana. Jedni przyjechali z malutką córeczką, takim fajnym pełzakiem. Nie wiem jak to jest, że te szkraby tak do mnie lgną. Młodzi rodzice byli mocno zdziwieni. A ja sobie tak na nią patrzałam, bawiłam się, myślałam, że jest śliczna i w ogóle, ale nie czułam w sobie ukłucia, że też bym chciała. M też nie, zapytałam go o to po ich wyjściu. Chyba gruntuje się w nas ta decyzja coraz bardziej, jakoś nic nas nie jest w stanie przekierować na inne tory. Choć oczywiście nie można wykluczyć że za 2 lata inaczej będziemy myśleli. No, ale mniejsza z tym. Nadal bardzo lubię dzieciaczki i nie zapomniałam nic ze swojego pielęgnacyjnego czy zabawowego doświadczenia, tylko po prostu nie mam w sercu potrzeby "posiadania" własnego. Jak to różnie się w życiu układa.
-
No to co, aż się sama wyszczerzyłam jak poczytałam o tym rechocie :D M był autorem pierwszego rechotu swojego bratanka - chrześniaka, i też to do dzisiaj wspomina ;) Jak to dobrze, że jesteś taka szczęśliwa :) "Moja" Zosia opowiadała mi, że po urodzeniu Mikołaja była tak szczęśliwa (pierwsza była dziewuszka, podobna różnica wieku jest między nimi jak u Ciebie), że potrafiła się gapić na małego i łzy jej ciekły po twarzy - mówiła, że to było niemal jak zakochanie :D I sobie myślała "jaki ty jesteś piękny.. i jaki przy tym zupełnie inny, niż Anielka.." :) Baaardzo miło się słucha takich słów z ust kobiet, o których się wie, że są wspaniałymi matkami :) zresztą, te, które nie są, raczej nie mówią w ten sposób ;) No jasne, że gdybyśmy mieli dzieci to bym tak sobie o umieraniu nie myślała :) właśnie my mamy taki luz, że jesteśmy "kompletni" we dwoje, znaczy się, rodzice może by i po nas popłakali, ale nie jakoś zanadto, bo obydwoje nie jesteśmy ulubionymi dziećmi u siebie ;) więc naprawdę nie byłby to zły pomysł - taki mam zresztą swój wymarzony obraz śmierci - razem katastrofie lotniczej, koniecznie po spowiedzi :P Na starość więc dużo będziemy latali Ja wczoraj w nocy wróciłam ze szkoleń, 3 dni szkoliłam pod rząd, masakra. Takiego maratonu jeszcze nie miałam i bardzo się bałam o swój głos. Temu, kto nie pracuje głosem, ciężko to wytłumaczyć, ale jak się mówi przez bite kilka godzin do grupy kilkudziesięciu osób to w pewnym momencie może przyjść taki charakterystyczny ból - drapanie, że aż oczy zachodzą łzami. Na szczęście w tym roku na weselu miałam okazję spotkać pewnego dość znanego śpiewaka, który dorabia sobie prowadzeniem wesel - i on mi dał długi i porządny wykład o tym, jak mówić, co ssać i pić i łykać a czego nie, i słuchajcie mam taki głosowy power, że dziś nadal mogłabym szkolić :) Jak to wszystkiego trzeba się uczyć... Bałam się też oczywiście z innych względów, to jest naprawdę ciężki kawałek chleba (szkolenia nauczycieli - biznesowe to inna historia) i jakby to nie było tak super płatne to bym to dawno w diabły rzuciła... Tzn satysfakcja owszem, jest, jak biedni, wymięci i wykończeni nauczyciele, którzy siedzą w szkole od 8 rano, po godzinach szkolenia o godzinie 19 żegnają Cię brawami i świetnymi ewaluacjami w ogóle, ale jednak satysfakcja ze zdjęć jest większa, bo wiem, że przy zdjęciach wszystko zależy od mojej pracy. A przy szkoleniach - bardziej od tego, czy mam dobry, czy zły dzień, bo niestety powodzenie szkolenia Rad w największej mierze zależy od osobowości prowadzącego i tego, jak pracuje całym sobą, niż od wiedzy merytorycznej jaką chce przekazać. Bo cóż - po tylu godzinach w pracy, na darmowym (z perspektywy nauczycieli), obowiązkowym szkoleniu po godzinach mało kto ma siłę wchłaniać wiedzę merytoryczną. Non stop jest się w ogromnym napięciu, trzeba szkolenie cały czas na bieżąco dostosowywać do reakcji uczestników, wymyślać na poczekaniu ćwiczenia, jeśli się widzi, że te zaplanowane nie wypalą, zarządzać emocjami, które podczas tych ćwiczeń się wyzwalają, każde zdarzenie umieć umieścić na bieżąco w kontekście tego, o czym się mówi... Ech, trudno to nawet opisać. No, na szczęście mam teraz na chwilę spokój :) Spokój mi się bardzo przyda, bo M ma w sobotę urodziny :) Zamierzam go teraz mocno podopieszczać, mam chwilę spokojniejszą po raz pierwszy od kwietnia. Jutro piekę tort wg dokładnego zamówienia ;) a cały weekend spędzamy wg wymarzonego przez M scenariusza (czyli nie ruszając się z domu :P ). Za niedługo też na mojej stronie wielkie zmiany, muszę zorganizować burzę mózgów i trochę zając się firmą.
-
No dobra, czas reaktywować topik :P Wiecie co, na urlopie uświadomiłam sobie, że chyba wreszcie trochę się uspokoiłam. Pewnie dzięki temu zakupowi mieszkania. Myślałam, że z kredytem będę się wciąż denerwować, a stałam się taka kurczę zen, że aż się dziwię. Skonstatowałam to przy okazji wylotu na urlop. Lecieliśmy z Wawy bo destynacja niszowa. Tam jest niegłupio wyposażony sklep wolnocłowy. M oczywiście, jak zwykle, bardzo nalegał, żebym sobie coś kupiła. To chyba leży w jego ukrytej definicji udanego urlopu moimi oczami :P W każdym razie, łaziłam po tym sklepie i kurczę nie potrafiłam wzbudzić w sobie żadnej żądzy czegokolwiek. Patrzyłam na te wszystkie perfumy i kosmetyki i natychmiast dochodziłam do wniosku, że nic z tego nie potrzebuję - że wszystko mam w takich ilościach, że przy moim zużyciu perfum i kosmetyków kolorowych (czyt: przy tym, ile wychodzę "do ludzi") obecny stan posiadania wystarczy mi do bladej śmierci. No, może ewentualnie puder, bo powoli mi się kończy, ale planowałam jakiś organiczny. Więc kupiliśmy tylko - tradycyjnie - procenty "przeciw zemście" i przy kasie dostaliśmy kupon na 30zł na następny zakup (procenty kosztowały mniej). Wobec tego faktycznie kupiłam ten puder bo wyszedł naprawdę tanio, taniej niż w internetowych perfumeriach. Ale bez jakiegoś szczególnego wow. Później wsiedliśmy do samolotu, a tam nadal odkrywałam swój stopień za-zenienia, bo ni stąd, ni zowąd stwierdziłam, że jak dla mnie, to rozbicie się nie będzie specjalną tragedią - czuję się spełniona, szczęśliwa, mam przy boku ukochanego faceta który w dodatku już siódmy rok jest moim mężem, no i mogę sobie być taki kozak, bo jesteśmy oboje po spowiedzi :P M leniwie stwierdził znad książki, że on osobiście wolałby się rozbić w drodze powrotnej, ale poza tym - OK :P Ten spokój jakoś nadal mam mimo że latam jak kot z pęcherzem po szkoleniach. Zewnętrznie, owszem, dużo się dzieje, ale w środku jest tak, jak trzeba. Gdy wróciliśmy z urlopu po raz kolejny przekonałam się, że przy moich Dziadkach należy uważać ze stwierdzeniami, że "nic mnie w życiu nie zdziwi". Otóż mój Dziadek zanabył sobie komputer. Z internetem, według życzenia. No i mam oto 80-letniego Dziadka który zasuwa na piesze pielgrzymki do Częstochowy i surfuje po necie :D Moje młodsze rodzeństwo weszło z nim w szemraną komitywę i uczą go obsługi w zamian za ponadpedagogiczny ilościowo czas na necie :P
-
.. no ten od żółwi jest najmniejszy ;) oo, zdjęcia mam niezłe, tylko muszę mieć czas żeby je pod maila przygotować, bo duże są... ale dam radę (w końcu) to sama zobaczysz, czemu za tymi żółwiami mi tęskno :) No tak, P już w pracy, a Ty z Dwójeczką... Babcie coś pomagają?
-
Mam syndrom odstawienia od: - męża (miałam go codziennie przez cały dzień przez 2 tyg) - słońca - żółwi (uzależniłam się)
-
Heh, za niedługo pewnie w całości przejdziemy na komunikację mailową :P Kurczę, zimno tu.