

zabulina
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez zabulina
-
Hmm.. widzę, że szczere pustki. To chyba będzie nasza ostatnia noc w naszym mieszkaniu (może przed-ostatnia, to się okaże). Wszystko w kawałkach i kartonach. Mam dla Was darmową i na pewno prawdziwą prognozę pogody - ciśnienie idze w górę że hej, bo głowa mi dziś przez cały dzień odpada :( więc pogoda się zmieni... Buziaki!
-
No to co - od trzeciej sekundy filmu zastanawiałam się, czym go walnie ;) Marclea- lae opowiesć! :D Normalnie jak z Monty Pythona ;) biedaku znajdź-Ty wreszcie jakiegoś fachowca pozdrowienia z chiwlki przerwy w pakowaniu i innych potwornościach... yyyh.. chyba musicie przesłać mi trochę dobrej energii.. nie, No to co - od Ciebie nie przyjmuję, sama masz deficyty ;)
-
Marta, strasznie lubię czytać, jak piszesz o Szkrabie :D Choć kwestia o uczłowieczaniu przypomniała mi niejakiego Tytusa ;) Hehe - jutro jedziemy z szafą 2x2,3 niby rozkładaną, ale do części o wymiarze 2,3x0,5 i to z litego drewna :P Bicepsy rosną mi, aż trzeszczy! Aparat przy tym to piórko :P wszystkim!
-
No dobra. Roczne paluszki rybne po rozmrożeniu nie nadaja się do jedzenia nawet z keczupem :P Próbuję dalej...
-
Agatka, weź nie kłuj tak w oczy swoim kocim szczęściem ;) U nas horroru ciąg dalszy :P Muszę się Wam do czegoś przyznać - mam lekkie skrzywienie na punkcie wyrzucania jedzenia. Tzn. bronię się rękami i nogami, jak mam jakieś jedzenie wyrzucić. To szkoła moich Dziadków, którzy pochodzą z dawnych wschodnich terenów Polski i przeżyli głód. Moja Babcia ma takie powiedzenie, że jeżeli ktoś szanuje chleb, to i chleb jego uszanuje (w sensie, że go nie zabraknie). Plus wspomnienie dzieci z Rwandy i nerwica gotowa :P A tu muszę tyle jedzenia wychrzanić!!! Głównie z zamrażarki, której nie rozmrażaliśmy w ogóle w zeszłym roku, bo było za ciepło :P Więc teraz cierpię katusze. Wymyśliłam jeden sposób - będę rozmrażać po kolei te \"przysmaki\" i sprawdzać, czy są jeszcze jadalne :P Jak nie - to z czystym sumieniem wyrzucę:)
-
Hej Validosku:) Co do spotkania - why not? Strasznie tęskniłam za Krakowem, gdzie zostały moje wszystkie w zasadzie koleżanki i Przyjaciółka. Zamieszkam niedaleko Rakowickiego:) wczoraj sprawdzałam na różne sposoby drogę dojścia na Rynek - wyszło mi, że mam 25-30 min na piechotę Cóż, to nie to samo, co mieszkanie na św. Sebastiana za czasów studenckich, ale zawsze to lepsze niż Katowice ;)
-
Dzięki za słowa otuchy.. A wiesz, co mnie uderzyło, gdy pierwszy raz zanocowaliśmy w - pustym jeszcze de facto - mieszkaniu? Że zdążyłam zapomnieć, jak smakuje krakowska woda :P chyba musimy sobie sprawić jakiś filtr, albo zmuszę M do robienia za wielbłąda i zaopatrywania rodziny w baniaki ;)
-
No ładne kwiatki; gdzie Was, moje Drogie, wywiało??? Ja ledwo żyję :o jednak przeprowadzenie całego mieszkania we dwie i tylko dwie osoby to koszmar. Głównie mam dość noszenia ciężarów - zdecydowanie się do tego nie nadaję :P mam zakwasy w mięśniach, o których istnieniu nie miałam pojęcia... a dopiero \"uszczknęliśmy\" tej sterty rzeczy... Rodzice wylecieli - Holly, z Katowic nie ma bezpośrednich lotów do Am.Pd, lecieli z przesiadką w Niemczech. Co u Was???
-
Poprosiłam moderatora, żeby skasował moje te zwielokrotnione wpisy, ale widze, że nic nie zrobione, a teraz się boję, że wykasuje mi ostatnie od tyłu, czyli to, co piszę w tej chwili :P No nic, ryzykuję. Agata - ty paskudo :D Własnie tym się martwię, że niewiedza w tym przypadku może się wyłącznie zemścić :o no ale już trudno, najwyżej zostanę młodą sierotką :P Holly, Agata - ja też marzę o Ameryce Południowej, ale akurat nie o Wenezueli (choć oczywiście najchętniej zabrałabym się z rodzicami do walizki :P ). Mnie najbardziej ciągnie do Peru, Chile.. zobaczyć Patagonię.... i przejechać się kolejką Malinowskiego... Ale to dopiero i tak 3-cie miejsce, które chcę zobaczyć. Pierwsze to zweidzanie Indii, drugie - Angkor Wat, no i Ameryka Południowa plus Machu Piccu. Mam dość precyzyjny plan :) Maniusia - to mi się samo napisało, tak to po prostu wygląda.. ;) jeszcze 2-3tyg tej maskary i będzie spokój.. do następnej przeprowadzki :P No to co - dobrze robicie. Rok pozwoli Wam też ocenić, czy ta pierwsza faza buntu przeciw nowemu miejscu nie była podyktowana emocjami, a faktycznie względami obiektywnymi Ja mojej Mamie własnie perfumy sprezentowałam ;) ale ona sama by sobie w życiu nie kupiła (strasznie na sobie oszczędza), więc to ma wydźwięk troski w tym przypadku;) Co do kupowania prezentów Gwiadkowych - mam na to swój patent:) Po prostu kupuję je przez cały rok, jak tylko zobaczę coś ładnego. Nawet jeśli zdaży się to na wyjeździe wakacyjnym - nie mam oporów. Przez jakiś czas trochę to zawala półki i szafy, ale później nie ma nerwów :) U mnie w rodzinie prym w kupowaniu prezentów wiedzie moja siostra, lat 20. Kurczę, co od niej dostanę, to trafione w 10!! Ona z kolei ma dar zapamiętywania faktów, które mówi się w przelocie i wykorzystywania tego później przy kupowaniu prezentów. Np. kiedyś (nie wiem nawet kiedy) mówiłam jej, że brakuje nam fajnych solniczki i pieprzniczki. I na gwiazdkę dostałam świetny, designerski komplet. Albo podsłuchała, jak się żaliłam, że od tego obrabiania zdjec mam już bąble na nadgarstku. I dostałam podkładkę pod mysz z żelową poduszką.. mogłabym tak opowiadać. Ja nie mam aż takiego talnetu, jak ona.
-
i jeszcze, na dodatek, internet mi się psuje :P
-
PRZEPROWADZKA Horror w (n) aktach. Akt pierwszy. RZECZY są bardzo podstępne. Czatują na swoją ofiarę w pozornie niewinnie wyglądających miejscach - w sklepach, pod choinką, w domu rodzinnym. Wyglądają zupełnie nieszkodliwie, wydają się malutkie i bardzo niezbędne. Szepczą swojej ofierze do ucha: \"weź mnie.. weź mnie.. nie pożałujesz... bardzo się przydam.. i nie zajmuję dużo miejsca - patrz, jaki jestem malutki...\" Omotana ofiara, niczego się nie spodziwając, przygarnia RZECZ, a nawet się z niej cieszy. Rzecz nadal wygląda niewinnie, cieszy swoją nowością, nawet kilka razy zostaje użyta. Ale oto nadchodzi CZAS..... Czas sprawia, że RZECZ gwałtownie zmienia swoją postać... w ciemnościach szaf, w głębi szuflad, RZECZ przechodzi przerażającą metamorfozę... niknie gdzieś jej zwodniczy, nieszkodliwy wygląd... ulatnia się jej niezbędność, co potwierdza gęstniejąca na RZECZY warstewka kurzu... RZECZ ponadto puchnie. Początkowo malutka, a wyciągnięta po latach - wydaje się dużo większa, duż mniej poręczna i absolutnie nieprzydatna.... RZECZ śmieje się wtedy szyderczo w twarz swojej ofierze: \"I co, taka potrzebna byłam??! I co, nie można było ominąć tej wyprzedaży?? Buhahaha!!!\" Ofiara, po niewaczasie odkrywają swą potworną pomyłkę, odkłada szybko RZECZ do szuflady czy na półkę. Próbuje bronić swego honoru, obiecując sobie solennie, że RZECZY na pewno w najbliższym czasie użyje... Ale jest już za późno.. RZECZ triumfuje.... Cichy triumf rzeczy unosi się w mieszkaniu, które wygląda na przyjazne i przytulne. Stan taki może trwać latami. I oto nadchodzi moment, w którym RZECZY ostatecznie przejmują nad ofiarą władzę. Staje się to, gdy ofiara musi się przeprowadzić... RZECZY wysypują się wtedy masowo ze swoich kryjówek. Wylewają się rwącym strumieniem z szaf, szarżują z komody i przypuszczają atak frontalny z kuchennych szuflad. Ofiara jest praktycznie bez szans. c.d..... albo i nie....
-
no to co - serce mi się normalnie kraje, jak piszesz o śniadaniu o 12.03!! Normalnie bo wsiądę w pociąg i wezmę Ci ją na jakiś spacer ;) a`propos - jak tam sprawa ze zmianą Waszego mieszkanka? Kurczę, chyba się załamię - ojciec mi właśnie zadzwonił, że kotś inny ich jednak zawiezie (to w sumie dobra informacja, bo żal byłoby mi Michała - mamy jeden samochód i musiałby zaraz z Pyrzowic jechać do Krakowa do pracy) ale oznalmił też nieco zawiedziony, że jak wszedł sobie na prognozę pogody, to mu wyszło, że tam w Wenezueli teraz leje :o znaczy się - nie sprawdził, kiedy tam jest pora deszczowa! :o no co ja mam z nimi zrobić???? Coraz bardziej się martwię, że coś im sie tam przytrafi :( myślę, że będą tam bohaterami niezliczonych sytuacji komicznych ,ale jakoś mi nie do śmiechu :P chyba poproszę grzecznie, żeby spisali przed wyjazdem testament, bo jeszcze poza moją studiującą siostrą mam jeszcze dwoje rodzeństwa małoletniego, które trzeba będzie jakoś wykształcić :P darujcie ten wisielczy humor, ale tak mnie jakoś wzięło.... :o
-
Pociągająca smarkulo, tak właśnie myślałam, że jak tylko mikroby zorientują się, z kim mają do czynienia, w popłochu uciekną :P ;) Jeżeli Twój brat i mąż są leworęczni, to masz ogromne szanse na urodzenie (hipotetycznego ;) ) leworęcznego dziecka, więc się przyzwyczajaj ;) A_guu obiecała dzisiaj się zameldować - nie wiem tylko, czy tu, czy na \"Świeżo..\" więc trzeba tam będzie zaglądać;) A moja Mamusia ma dziś urodziny.. a wczoraj mieli rocznicę ślubu... i.. hmm.. mój ojciec wymyślił niecodzienny sposób uczczenia tego faktu.. w poniedziałek lecą do Wenezueli :P (zgadnijcie, kto ich musi przytargać na lotnisko 100km, o 4 w nocy? :P ). Moja Mama śmiesznie na to reaguje, bo wcale nie ma ochoty jechać, ale nie chce spawić przykrości ojcu, za to zadaje mi mailem pytania, od których włos się jeży - np. czy mam pożyczyć sandały jakieś do łażenia po dżungli :P i jak się tak zastanawiam nad poziomem naiwności moich rodzicieli względem lasu równikowego, to się zaczynam zastanawiać, czy oni aby wrócą stamtąd żywi :P Oczywiście opierdzieliłam Mamę za te sandały (pomijając węże, które można spotkać albo nie - ale owaty typu skolopendry i inne sympratyczne stworzonka typu pijawki spotkają NA PEWNO i bez porządnych butów trekkingowych ani się rusz) i wypisałam parę porad z rodzaju \"survive\" typu : nie siadaj na niczym, póki tego nie sprawdzisz.. nie opieraj się o drzewo, póki go nie obejrzysz.. nie zakładaj buta, nim nie zajrzysz do środka.. ale na pewno jest milion sytuacji, których ne przewidziałam, i kurczę głupio byłoby stracić rodziców w paszczy jakiejś pantery czy anakondy :P
-
Melduję się ze swoim kubeczkiem [\\_/ :) Maniusia - trochę pomysłów od Ciebie, trochę pomysłów ode mnie (ja miałam tą bieżnię dla wózków z efektami specjalnymi ;) ) i zrewolucjonizujemy życie młodych Mam! :D ;) A ja powoli zabieram się za dalsze pakowanie... :o Kasiaku, co tam u Ciebie? Diabełek - żyjesz?? Holly - życzę postępw w zdrowieniu;) na miesjcu zarazka na pewno nie zostałabym w ciele osoby, któa nie lubi słodyczy i śpi przy otwartym oknie ;)
-
No to co - ja też nie znoszę jesieni :o chyba nikt jej nie lubi. Ale oczywiście Twoje wózkowo - wypadowe perypetie mnie ne dotyczą.. Wyjątek - złota polska jesień, ale w tym roku u nas jej nie było :o Ostatnio w kościele usłyszałam, że początkowo Wszystkich Świętych było obchodzone bodaj w maju, ale któryś z Papieży uznał, że to zbyt radosna pora i wybrał coś.. odpowiedniejszego :P znaczy się, żeby wiernych ciut bardziej podołować, żeby grzeszyć przestali :P Zapomniałam wyrazić swoje zdanie w sprawie second handów, ale chyba dobrze je znacie;) jak miałam czas, to uwielbiałam tam chodzić:) \"grzebać\" też nie umiem, więc chodze na \"wieszakowe\" ciuchy. I wyławiam naprawdę wielkie marki :) A jeżeli chodzi o dzieci, to naprawdę nie ma lepszego rozwiązania - raz, że rzeczy są naprawdę piękne (jak jeszcze myseliśmy, że będziemy mieli własne dzieci, też od czasu do czasu coś ślicznego kupowałam, jak mi wpadło w oko;) ale teraz te skarby już poszły w świat :) )a dwa - że nie żal jednak tych pieniędzy, i dziecko może się w związku z tym czuć w swoich ciuszkach swobodnie - mama się nie trzęsie nad każdą kałużą czy błotem, żeby dziecko nie daj Boże nie upaprało spodenek za 60zł :P
-
Cześć Dziewczyny! Dianusia - tak sobie o Tobie myślałam i nie wiem, czy mnie \"zamuliło\", czy co, że zapomniałam Ci napisac o najlepszym (obok naświetlania) sposobie na takie deprechy. Ćwiczenia fizyczne. Trzeba się porządnie zmęczyć. I nie mam tu na myśli 10brzuszków w domu (choć dobre i to..) ale jeśli tylko możesz wykroic sobie 30min czasu, powinnaś zapisać się na jakiś aerobik albo na basen. Efekt murowany, jakem Zabulina :) No to co Kochana - buzia w górę! Nie wiem, czy zrobienie awantury operatorowi cokolwiek da (jeśli tak - to też to zrobię :P ) ale przede wszystkim - takie historie będą do nas wracać co jakiś czas... Mam taką koleżankę, która wyszła za mąż tego samego dnia, co ja. I ona, gdy rodziła, o mało nie umarła (razem z dzieckiem), w ostatniej chwili wzięli ją na cesarkę. A jej mąż odchodził od zmysłów, ponieważ raptem 2 miesiące wcześniej jego najlepszy przyjaciel stracił przy porodzie i dziecko, i żonę.... Nie ma na to dobrego wytłumaczenia.... my, którzy tu jeszcze chwilowo zostajemy, po prostu musimy się pilnować, żeby żyć jak najlepiej Holly, Ty smarkulo! :P a myślałam, że takiego tytana wirusy się nie imają ;) Kasiak - my z M mamy taką ulubioną wizję śmierci - razem, jako staruszkowie, najlepiej w katastrofie lotniczej ;) więc na starość będziemy dużo latać;) zawsze wyspowiadani i gotowi ;) hehe. Kiedyś Maniusia - i co z tym kabaczkiem??? :)
-
martaanna - ja też nie miałam przekonania do dyni, póki nie spróbowałam tej zupki:) Zupkę - krem z dyni często też podaje się maluchom (choć nie aż tak maleńkim, jak Lesinek), oczywiście z innego przepisu;)
-
Martaanna - for U Zupa dyniowa: średnia dynia 100ml słodkiej śmietanki 2 żółtka 2 l bulionu 5-6 ząbków czosnku gałka muszkatołowa bagietka, masło, oliwa, sól pieprz Dynię kroimy na pół i wydłubujemy ręką te bebechy ze środka (to nawet przyjemne uczucie ), czyli te \"wąsy\" i pestki. Wywalamy to. Najtrudniejszy moment - dynię trzeba obrać ze skóry. Ja robię tak, że kroję ja na pół, znowu na pół itd, aż powstaną łatwe do \"okorowania\" kawałeczki Dynię bez skóry kroimy na małe kwawłki - tak wielkości pudełka zapałek. Roztapiamy w rondlu (albo rondlach - ja to robię zawsze na 2 garnki) masło - ilośc wg uznania, ale chyba 3 łyżki max - wrzucamy dynię i dusimy na maśle jak długo się da bez przypalenia. Później wrzucamy do duszącej się dyni 3-4 ząbki cczosnku. I duużo gałki - naprawdę dużo! Ja daję conajmniej 1/4 paczki! Nie bać się tego, ta przyprawa to drugi najważniejszy po dyni składnik. Ale jak się ktoś boi, to najpierw niech sypnie trochę, a później dosypie więcej. Podlewamy bulionem. Gotujemy, aż dynia będzie mięciutka, a cała kuchnia pełna aromatu Miksujemy dynię. Ja to robię w blenderze, ale pewnie można i mikserem. Otrzymujemy puree w przepięknym kolorze intensywno złotym Dolewamy resztę bulionu (na tym etapie mam już wszystko w jednym garnku), pieprz - najlepiej biały -, sól, i wlać śmietankę - ale najpier ją zahartować. Zagotować. gasić ogień, zahartować żółtka. Dodać. Bagietkę pokroic na plasterki, usmażyć na maśle z oliwą, natrzeć czosnkiem Pożerać ze smakiem!
-
maniusia - wiesz, co może być ekstra dodatkiem do kabaczka?? Serek Złoty Ementaler :) :) :) wrzucasz go przed zmiksowaniem, tylko najpierw go zahartuj w mleku.
-
Maniusia, ja modyfikację tego przepisu stosowałam już chyba do wszystkich dyniowatych :D w moim domu rodzinnym babcia wyhodowała cukinie - giganty, zrobiłam z jednej taką zupkę i mama nie mogła się nadziwić, że to \"z tych ogródkowych śmieci??\" ;) tylko wtedy uważałabym z gałką, nie do wszystkiego pasuje. Myślę, że trzeba zachować cały proces robienia, ale przyprawy dobrać do warzywa:)
-
Zupa dyniowa: średnia dynia 100ml słodkiej śmietanki 2 żółtka 2 l bulionu 5-6 ząbków czosnku gałka muszkatołowa bagietka, masło, oliwa, sól pieprz Dynię kroimy na pół i wydłubujemy ręką te bebechy ze środka (to nawet przyjemne uczucie;) ), czyli te \"wąsy\" i pestki. Wywalamy to. Najtrudniejszy moment - dynię trzeba obrać ze skóry. Ja robię tak, że kroję ja na pół, znowu na pół itd, aż powstaną łatwe do \"okorowania\" kawałeczki:) Dynię bez skóry kroimy na małe kwawłki - tak wielkości pudełka zapałek. Roztapiamy w rondlu (albo rondlach - ja to robię zawsze na 2 garnki) masło - ilośc wg uznania, ale chyba 3 łyżki max - wrzucamy dynię i dusimy na maśle jak długo się da bez przypalenia. Później wrzucamy do duszącej się dyni 3-4 ząbki cczosnku. I duużo gałki - naprawdę dużo! Ja daję conajmniej 1/4 paczki! Nie bać się tego, ta przyprawa to drugi najważniejszy po dyni składnik. Ale jak się ktoś boi, to najpierw niech sypnie trochę, a później dosypie więcej. Podlewamy bulionem. Gotujemy, aż dynia będzie mięciutka, a cała kuchnia pełna aromatu:) Miksujemy dynię. Ja to robię w blenderze, ale pewnie można i mikserem. Otrzymujemy puree w przepięknym kolorze intensywno złotym :) Dolewamy resztę bulionu (na tym etapie mam już wszystko w jednym garnku), pieprz - najlepiej biały -, sól, i wlać śmietankę - ale najpier ją zahartować. Zagotować. gasić ogień, zahartować żółtka. Dodać. Bagietkę pokroic na plasterki, usmażyć na maśle z oliwą, natrzeć czosnkiem:) Pożerać ze smakiem! :)
-
No to co - to będziemy się łączyć w niebo-w-gębowatości, bo my dziś późnym wieczorem spodziewamy się gości (zaczyna się seria wizyt \"pożegnalnych\" ;) ) i też zrobiłam :) tylko, nie napisałam jednej rzeczy jeszcze- tego sie raczej nie da pokroić tak, jak twardego ciasta. Im dłużej leży, tym ma bardziej stałą konsystencję, ale i tak jest raczej kremowe i można je nakładać nożem, ale można i łyżką :) ale tak ma być - jak na wakacjach śródziemnomorskich jadłam tiramisu, to właśnie takie było :) dianusia - dobrze prawi No to co:) porozpieszczaj siebie odrobinę, zrób sobie fajną maseczkę, pomaluj paznokcie... Agatka - no właśnie to miałam na myśli pisząc \"głaskanie kota gratis\" ;) i tak pewnie nas obje, bo mamy miękkie serca, ale kuwety już mu nie wstawimy ;) hehe, postraszyłam Vichy bojkotem i dali spokój :P ciekawe tylko, na jak długo...
-
hmm, widzę, że w sumie nie za dużo pisałyście. No to co - mascarpone dużo łatwiej kupić, niż się wydaje. U mnie nawet w osiedlowym sklepie jest - polskiej firmy co prawda, ale świetny:) amaretto niekonieczne - w sumie to sama dodałam ten szczegół, w przepisie była po prostu wódka - ale ja pamiętam z innego tiramisu, drugiego pod względem \"najlepszości\", jakie jadłam, że tam było własnie amaretto :) wiesz, ja mam troche luźne podejście do przepisów - dużo rzeczy zmieniam bez zastanowienia. I polecam to podejście, oszczędza czas, nerwy i daje niekiedy spekrtakularne rezultaty ;) Takie domowe \"fusion\" ;) choć bez mascarpone oczywiście jednak się nie obejdzie;) a_guu, pisz teraz regularnie, cokolwiek, bo zaczynamy Ci kibicowac na całego i Twoja nieobecność będzie nam podnosić adrenalinę;) Holly -
-
Dam, dam - nie mój wlasny wymysł, więc jestem tylko szafarką, a nie strażniczką;) Najlepsiejsze na świecie tiramisu: składniki: 500g serka mascarpone szklanka cukru paczka podłużnych biszkoptów 4 jajka mocny napar kawowy - 2 łyżki (może być rozpuszczalna) w szklance wody ok.100ml wódki i tyle samo amaretoo (albo innego dobrego likieru - jak kto lubi:) ) gorzkie kakao naczynie - najlepiej podłuźne i dośc wysokie, np. brytfanka na keks - a jeszcze lepiej żaroodporne, żeby później widac było ładnie wszystkie warstwy:) wykonanie: utrzeć żółtka z 3/4 szklanki cukru na gładką masę(przemyślenia własne - latwiej pójdzie z cukrem pudrem). Dodać mascarpone i miksować na wolnych obrotach do uzyskania jednolitej masy. Białka ubić z pozostałą 1/4 szklanki cukru. Połączyć z masą - delikatnie. Zrobić napar z kawy, CAŁKOWICIE go wystudzić. Dodać alkohol. W tak przygotowanym płynie nurzać biszkopty (króciutko! około 2 sek, inaczej się rozkałapućkają). Układać na dnie naczynia wartwę namoczonych biszkoptów - jeden koło drugiego. Posypać kakao. Na to część masy (gdzieś 1/3 - zależy od naczynia). Znowu kakao. I znowu biszkopty. I znowu kakao. I znowu masa.. do wyczerpania:) Na górze powinien być krem i kakao. I teraz najtrudniejsza część :( po tym, jak już wszystko jest gotowe, już się wylizało garnek i wiadomo, jakie to pyszne, trzeba to szczelnie owinąć folią i włożyć do lodówki - na minimum 5 godzin, ale o niebo lepsze jest na drugi dzień! :( to była próba charakteru :P UWAGA WŁASNA - następnym razem zrobię je bez białek. Utrę całość cukru z żółtkami. Białko, choćby sztywne jak nie wiem, po jakimś czasie trochę się upłynnia i psuje efekt wizualny, a w sumie nie dodaje smaku. Smacznego ;)
-
no to co - bo widzisz, to się nazywa talnet :) iektórym nie trzeba poradników, a innym nawet poradniki nie pomogą ;) Hehe- rozsmieszyłaś mnie tym opisem Gabi przychodnianych perypetii :D Pamiętam, jak byłam na szczepieniu z moją siostrą. Siedziało na krzesłach chyba z 10 mam z dzidziakami. I nagle z gabinetu dobiegł rozpaczliwy krzyk niemowlaka. I to było naprawdę komiczne - obserwować, jak jeden po drugim, niczym klocki domina, te dzieciaki zaczynały ryczeć :D To podobno głęboko zakodowany mechanizm ewolucyjny - robić alarm, jak coś zagraża;) A jak mi już siostra urosła, do rozmiaru \"chodzącej\", to upała się, że do gabinetu na szczepienie chce wejść sama. Po jakiejś sekundzie patrzę, a tu drzwi gabinetu się otwierają, i fruuuu! tyle ją widzieli :P a sporóbujcie sobie złapać zdesperowanego 4latka :P Dianusia - pod lampę marsz! naświetl się porządnie i wykurz ta deprechę! ;) Holly - ostatnio wspominałyśmy z moją kuzyneczką, jak mieszkałam pod samym Wawelem i urządzałyśmy sobie babskie spacery nocą po bulwarach:) zastanawiając się, jak będzie wyglądać nasza przyszłośc za lat, powiedzmy, 10 :) Fajne są takie wspomnienia! Co do Twojej przygody - opowiem Wam kawał:) Dwóch mechaników samochodowych pracuje w warsztacie. Nagle podchodzi do nich atrakcyjna blondynka i nieśmiało mówi: - Przepraszam bardzo.... mam problem.. zatrzasnęłam sobie kluczyki w samochodzie.. a mam tam w środku torebkę, klucze, wszystkie rzeczy... na szczęście zostawiłam lekko uchylone okno - czy mają panowie jakiś kawałek drutu, żebym mogła go wepchnąc przez okno i wyciągnąć sobie kluczyki ze stacyjki..? Mechanicy spoglądają na siebie, w końcu jeden mówi: - Mamy taki drut, ale wie pani, ja może lepiej pójdę z panią - spróbuję pani pomóc. I poszedł z blondynką. Drugi mechanik w tym czasie wrócił do pracy. Po chwili patrzy, a ten pierwszy wraca do warsztatu, zataczając się ze śmiechu. - Z czego się śmiejesz??? - pyta - A, bo ta baba tym drutem próbuje wyciągnąć kluczyki ze stacyjki... - mówi pierwszy, krztusząc się ze śmiechu. - No i co w tym śmiesznego?? - Bo widzisz, w samochodzie siedzi druga blondynka i dyryguje: \"trochę niżej..\" \"teraz trochę w lewo...\" :)