Calą noc nie mogłam spać - taka byłam podekscytowana wyjazdem na wycieczkę! Nabawiłam się przez to wrzodów żołdka i skrętu kiszek, ale co tam. Radośnie popierdując biegałam do toalety co 15 minut i obmyślałam plan działania. Nikt mnie tam nie zna i będę mogła realizować swoje marzenia nie nękana przez łowców głów i brygadę antyterrorystyczną. Od zawsze chciałam zjeść 2 kg grzybów i zobaczyć co się stanie.
Wstałam bardzo wcześnie rano, uzbroiłam się w ogromny wiklinowy kosz i wyszłam. Coś mnie podkusiło, zeby zasadzić stolca na wycieraczce sąsiadki. Ahoj przygodo! zawołałam i zostawiłam dorodnego klocuszka na świeżo umytej wycieraczce Pani Fetor. Zaciagnęłam się zapachem zwycięstwa i wywarzyłam frontowe drzwi z półobrotu-z-pierdnięciem. Co za piękny dzień! Ptaki śpiewały niepewnie, świadome swojego nadchodzącego końca. Nagle rozległ się w okolicy donośny bąk. Świergotanie ucichło a nad miastem znów zawisła gęsta chmura gazowa zwiastująca nowy dzień. Wyglądała tak dumnie i majestatycznie! Niech wiedzą, kto tu rządzi - pomyślałam i ruszyłam na przód. Do lasu długa droga, więc wstąpiłam do sklepu z niezdrową żywnościa i zaopatrzyłam się w niezbędny prowiant dostarczający sił witalnych, witamin i mocy do jelit - fasolę. Załadowałam wszystko do kosza i w radosnych podskokach doprawianych bączkami szczęśliwości zmierzałam ku lasowi. Na jego skraju już czekali wycieczkowicze. Dołączyłam do nich z donośnym pierdem i z uśmiechem na ustach (niestety tylko moich)pomaszerowaliśmy w głąb lasu. Tyle tam było grzybów! Zaznaczyłam swój teren, gdzie grzyby rosły jeden przy drugim. To bardzo proste, wystarczy taki teren ogrodzić kałową linią przerywaną - nikt się nawet do twoich grzybów nie zblizy a o zjedzeniu ich nawet nie pomyśli. Gdy tak patrzyłam na moje ogrodzenie rozparła mnie duma i pierdnęłam triumfalnie dając ludziom jasno do zrozumienia kto tu ustala zasady. Zebrałam szybko wszystkie grzyby roznące w obrębie mojego terenu az tu nagle poczułam potworne parcie. Zabulgotało złowieszczo, słychać to było w całym lesie. Poczułam jak coś rozsadza mnie od środka i próbuje się wydobyć na zewnątrz. Drzewa zaczęły się z trzaskiem walić, zwierzęta w popłochu uciekały tratując ludzi. Pobiegłam szukać ustronnego miejsca, gdzie mogłabym się wyzwolić. Nieopodal stała mała grota. Jednym susem znalazłam się w środku i poczęłam czynić swą powinność. Gdy było już po wszystkim zdałam sobie sprawę z tego, ze cala grota jest zasrana. Stałam po kostki we własnym kale i próbując się uwolnić ugrzęzłam! Zassało mi kalosze, przed grotę wyszlam juz tylko w skarpetkach. Zjęłam i je, cale byly brudne. Podniosłam głowę i wryło mnie w ziemię. Przedemną stał Pustelnik z kafeterii i machał groźnie maczugą. "całe życie się przygotowywalem do bycia pustelnikiem! A ty to wszystko zasrałaś, mój dom! Ja ci daam!!!!" i ruszył na mnie. Krzyknęłam przerażona i w terrorze zaczęłam uciekać. W bose stopy wbijały mi się szyszki aż lzy napłynęły mi do oczu. Rozwścieczony pustelnik jednak nie dawał za wygraną i gonił mnie dalej. Zebrałam w sobie calą moc i pierdnęłam potężnie. Ziemia się zatrzęsła a pustelnik padł uderzając w ścianę bąków jakby uderzył z całej siły w szklaną szybę. Zabrałam mu sandały i uciekłam.
Miałam wyrzuty sumienia - zniszczyłam pustelnikowi domek i zrabowałam mu sandały. Dlatego w ramach wynagrodzenia sobie bólu w sercu porządnie zasrałam Pani Fetor wycieraczkę i zaczaiłam się obserwując jej drzwi przez dziurkę od klucza. Wdepnęła w zasadzkę, zaklnęła głośno i dobija się do moich drzwi już drugą godzinę non stop.
P.S - walenie do drzwi ucichło, ale nie dała za wygrana - śpi na wycieraczce i się na mnie czai.