ŚIiwka
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez ŚIiwka
-
Cześć, na razie nie piszę, bo u mnie generalnie kryminał, pod każdym względem: dzieci chore, w pracy kłopoty (stara sprawa) i kupa innych, prywatnych problemów, których nie mogę tu opisywać. Nawet romansów mi się odechciało... Eh, życie... :-(
-
Cześć Laseczki! :-) Zgadnijcie, co robię o tej porze w niedzielę przy kompie??? Nie zgadniecie - PRA-CU-JĘ!!! A w przerwach...czytam sobie Was i uśmiecham się z rozczuleniem :-D
-
Mila - czekamy na Ciebie, wyżal się! Ktoś niedawno tu napisał, że nie jesteśmy szczęśliwe... Tak się nad tym długo zastanawiałam i dochodzę do wniosku, że poczucie szczęścia wiąże się z naszymi oczekiwaniami. Jeżeli "pułap szczęścia" ustawimy sobie wysoko, np. dużo kasy, piękna chata, idealny mąż, dzieci jak z obrazka, zdrowie, super kochanek, super praca, super znajomości, zero problemów, "fura, skóra i komóra" itd. itp. (można mnożyć w nieskończoność), to okaże się, że takich szczęśliwców można na palcach jednej ręki policzyć, a i tak zawsze i w każdej chwili mogą czuć się nieszczęśliwi, bo... nuda, bo strach, że to wszystko w jednej chwili może prysnąć jak bańka mydlana, bo wypadki każdemu się zdarzają. Wydaje mi się, że poczucie szczęścia, to umiejętność docenienia tego, co mamy i umiejętność zachowania odpowiedniego dystansu i umiaru, realności oczekiwań. Wszystko jest relatywne - dla osoby ciężko chorej szczęściem będzie możliwość spędzenia kilku dni poza szpitalem. Jeżeli tak podejść do sprawy, ja mam chyba jednak poczucie szczęścia - mimo dopadającej depresji, mimo przemęczenia, mimo kłopotów ze zdrowiem dziecka, mimo zmiennych nastrojów i "występów" M., mimo... tęsknoty do K. Jestem na swój sposób szczęśliwa, bo bardzo wiele z celów, które sobie stawiam udało mi się jednak zrealizować, bo mam rodzinę, cudowne dzieciaki, jakoś, mimo trudności, funkcjonuje moje małżeństwo (w pojęciu moich znajomych to nawet rewelacyjnie :-P :-D), coraz fajniej realizuję się zawodowo (choć oczywiście są trudności) i mnóstwo plusów jeszcze by się znalazło. Co do sytuacji z K., też myślę, że mam dużo szczęścia, bo On Jest! nie ucieka, wiele dla siebie znaczymy i generalnie super mi się z nim układa, pomimo (a może właśnie dlatego...) że nie pozwoliliśmy sobie na pójście na całość i spełnienie lub chociażby dyskusję o naszych marzeniach. Staram się to wszystko doceniać i przyznam, że pomaga mi to w trudnych chwilach, gdy depresja i rozpacz staje się "czarna". Wychodzi na to, że można cieszyć się życiem i być szczęśliwym nawet wtedy?... Sama jestem zaskoczona tym, co tu napisałam :-D
-
Cześć, Pozdrawiam, Czytam! U mnie bez zmian oprócz chaosu początkoworocznego. Makabryczny dla mnie okres, bo trzeba wszystko podogrywać, dzieciaki zaopatrzyć, jednocześnie pracując, robiąc kapitalny remont i organizując wszystkie roboty pod nieobecność męża, który wykombinował dwutygodniowy wyjazd... makabra i już prawie padam, a tu jeszcze tyle czasu zostało do jego przyjazdu. Mila, ja mam wrażenie, że nasi mężowie mają bardzo podobne temperamenty i wiem, jak takie teksty potrafią wyprowadzić z równowagi i zdołować, jak się ma czasami ochotę walnąć tym wszystkim! Ja co prawda pyskuję w takich okolicznościach i nie znoszę tego cierpliwie (M. raczej nie miałby odwagi zarzucić mi publicznie tego, co czasami wygaduje w domu, bo wie, że nie słuchałabym pokornie, tylko nagadałabym mu tak, że jemu byłoby wstyd przed znajomymi, toteż woli nie ryzykować), ale i tak strasznie taka sytuacja wysysa wszelkie siły życiowe skutecznie utrudniając mi rozwój osobisty. Nie znoszę tego, chociaż wiem, że to tylko szczeniackie zagrywki z jego strony, służące podbudowaniu własnego wizerunku kosztem baby. Jakiś czas temu spojrzałam na moją "sytuację" z tej drugiej strony i muszę przyznać, że dało mi to nowy punkt widzenia: mianowicie zostaliśmy zaproszeni do nowej sąsiadki - bardzo atrakcyjnej singielki, mniej-więcej w moim wieku i widziałam, jak mojemu M. zaświeciły się do niej oczka ;-) Ona raczej go nie prowokowała, ale... i tak poczułam emocje, o które bym się nie podejrzewała. I zaraz pomyślałam sobie o żonie K., która pewnie ma podobne odczucia w związku ze mną. Poczułam się wrednie i pomyślałam sobie, że chyba nie jestem w stanie zaserwować jej czegoś "takiego"... Taka chwila otrzeźwienia mnie dopadła i trzy dni chodziłam z mocnym postanowieniem, że dość, że nie brnę w ten układ! Ale czwartego dnia przyśnił mi się K. (rzadko mi się to zdarza, ale jak już, to długo mnie potem to męczy) i znów zaczęłam strasznie za nim tęsknić, w związku z czym moralność i wyrzuty sumienia zostały zepchnięte na plan dalszy :-P Na szczęście teraz mam tyle zajęć, że nawet nie mam czasu myśleć... Na dodatek dziecka chorują, jakieś wirusisko dopadło :-( Elewacjo, nie wydaje mi się, żeby A. chciał Cię cynicznie i z zimną krwią wykorzystać. On Cię próbuje oczywiście wykorzystywać, ale raczej... patologicznie i wampirycznie ;-) Takie mam odczucia. Kocham mojego męża, gdy zachowuje się normalnie i mam ochotę rzucić go w trzy diabły i zagrać na nosie, gdy "świruje" na nieznośnego bachora. Gdyby nie te chwile normalności, pewnie dawno bym to zrobiła...
-
Dzięki Elewacjo! Skąd Ty bierzesz te swoje genialne diagnozy??? Trafiłaś w samo sedno, jak zwykle zresztą! Jak się nad tym zastanowić, to faktycznie tak to może być, tylko ja mam emocjonalne "przyćmienia" i trudno mi wtedy zachować obiektywizm. Ale na szczęście mam tu Ciebie i Laski, które potrafią sprowadzić mnie z obłoków na twardy grunt. Bardzo tego potrzebuję! Swoją drogą marzę o tym, żeby M. był tak prostolinijny jak K.
-
Cześć Laseczki! Jestem wzruszona tym, że o mnie pamiętacie! Ja tylko krótko, bo późna pora, a wcześniej nijak nie miałam możliwości dorwać się do kompa bez świadków ;-) Melduję, że jestem, żyję, ale od razu po powrocie z wakacji rzuciłam się w wir pracy a mąż teraz ma wolne i siedzi w domu, więc nie za bardzo mam warunki do pisania. Wczoraj nadrobiłam zaległości forumowe i bardzo zmartwiło mnie samopoczucie Muszelki, ale widzę, że dziś już progres, więc bardzo mnie to cieszy! Zielonej gratuluję uporania się z uczuciami do A. Wszystkie Czarodziejki serdecznie pozdrawiam i ściskam! U mnie po wspólnie spędzonym z M. urlopie lepiej, bo poświęciłam go na "remont" naszego związku, tzn. postawiłam sprawę twardo i była jatka przez pierwsze trzy dni urlopu, a potem... pan M. załapał i stara się (z różnym skutkiem) do dziś, więc na razie jest nieźle. Ale nie mam wątpliwości, że gdy zacznie się cały kierat w pracy, to mu się pogorszy i pewnie wróci stare. Myślę, że te jego zachowania, to przede wszystkim nerwica i próba odreagowania stresu. Wiecie, co jest dla mnie zaskakujące? To, że jak jest dla mnie milszy, lepszy i bardziej zrównoważony, to zdecydowanie mniej myślę o K. Czyli wychodzi jednak, że to moje "zadurzenie" byłoby ucieczką od problemów małżeńskich... Muszę przyznać, że mam wciąż chwile słabości - na zmianę tęsknię i mam głupie uczucie idiotyczności całej sytuacji. Czasami mi głupio... na myśl o spotkaniu z K., że go wciągam w całą tę sytuację, że zachowuję się prowokacyjnie względem niego. Chociaż tak naprawdę, to nie mam pojęcia, jak on to odbiera. Może wcale nie zauważa, a ja wyolbrzymiam? Nie mam obiektywnego spojrzenia, a zapytać go nie śmiem oczywiście ;-) Miałam ostatnio śmieszne i ciekawe doświadczenie - ewidentnie zaczepiał mnie i prowokował młodszy o 15 lat ode mnie syn znajomej. Ostatnio widziałam go, gdy był dzieciakiem. A teraz - przystojniak taki, że każdą laskę mógłby okręcić dookoła palca. Mój typ męskiej urody. Nie powiem - było miło: chłopak łapał mnie wzrokiem, gadał jak moje echo, nawet komplementował dość bezczelnie przy M. (że niby taką dobrą żonkę ma :-P) i... przy swojej matce. Zrobił wszystko, żeby przytrzymać mnie za rękę, lejąc piwo do kufla, który trzymałam :-D, a gdy zostaliśmy na chwilę sami, zaczął się ze mną droczyć i przekomarzać. Najśmieszniejsze, że byłam ubrana bardzo na luzie (stary podkoszulek) i kompletnie bez makijażu - więc wyglądałam, jak wyglądałam. Oczywiście nie zamierzam kontynuować tej znajomości, ale przyznam, że całkiem rozrywkowo do tego podeszłam :-D, dobrze się bawiłam. A co najciekawsze - do tej pory zazwyczaj nie zauważałam takich "subtelności" w zachowaniu facetów. Wygląda na to, że historia z K. rozwinęła moją spostrzegawczość. Dzięki ci K. za edukację! No i miało być krótko :-D Ale pewnie nie będę teraz miała możliwości pisać, więc to na zapas było! Buziaki! Ś.
-
Ja na razie spadam na urlop. Dzięki za wszystko! Po przyjeździe napiszę coś więcej. Trzymajcie się, buziaki!
-
I usunąć tę spację po jedynce :-)
-
Coś mi się kiepsko zlinkowało, może teraz: http://kobieta.gazeta.pl/kobieta/1,96115,7994124,Czy_trzeba_zabic_te_milosc_.html A jak nie, to trzeba wkleić ręcznie :-)
-
Żyć się nie da w tym upale! U mnie też gorąco, a to za przyczyną mojego M. Dwa dni temu masakra: najpierw się nie odzywał cały dzień i tylko rzucał wściekłe spojrzenia. Na moje stwierdzenie, że traktuje mnie jak wroga najgorszego i próbę rozmowy dowiedziałam się, że mam cyt. "zamknąć ryj i spier...", a najlepiej żebym wzięła z nim rozwód tak jak moja matka z moim ojcem, bo to u mnie rodzinne. Nie ma jak kulturalna wymiana zdań w polskiej rodzinie inteligenckiej! :-P Oczywiście cała afera w sytuacji, gdy mam kolejną trudną sytuację w pracy i potrzebuję wsparcia jak diabli - więc jak zwykle usłyszałam, że to moja wina, bo nie umiem dogadać się z szefem i nie wiem, o co mu chodzi, a tak w ogóle to najlepiej, żebym rzuciła pracę w cholerę i zaczęła być normalną żoną, wtedy się nie będzie wściekał! A od wczoraj milutki jak gdyby nigdy nic: nawet był baaardzo namiętny wieczór - najpierw nie miałam w ogóle ochoty, bo mnie tak szybko nie przychodzi puszczanie w niepamięć, ale tak się starał, że w końcu rozpalił mnie do czerwoności. Co jak co, ale To potrafi gnojek jeden! Chore to wszystko, mam dość tej huśtawki. A on najwyraźniej bez tego nie potrafi funkcjonować. Wizyta "znajomych" udała się super - wbrew moim obawom! Po prostu to jest tak, że jak On się zjawia, to wszelkie moje dylematy rozpływają się jak we mgle, wszystko normalnieje, staje się proste, oczywiste i spokojne. Było serdecznie, K. miły i kochany, M. miły i serdeczny (przy ludziach jakoś potrafi!), żyć nie umierać ;-). Może żona troszkę bardziej na dystans niż ostatnio (ale, kurde, ma w końcu powody - a głupia nie jest, żeby nie widzieć jak blisko jesteśmy). Były sytuacje takie, że ktoś musiałby być głuchy i ślepy jednocześnie, żeby nie zauważyć, jak intuicyjnie się dogadujemy: identyczne słowa w tej samej chwili, identyczne gesty, porozumiewawcze spojrzenia, a wszystko zupełnie spontanicznie. Trudno nad tym zapanować. No nie wiem, teraz prawie dwa miesiące "abstynencji" mnie czeka. Boli jak cholera! A mój M. jest zazdrosny o całkiem innego kolegę, który co prawda ma dość "obcesowy" styl i luźno sobie gadamy, ale kompletnie mnie nie kręci jako facet. Ten drugi kolega przysłał mi kilka wspierających smsów w związku z sytuacją w pracy i M. o tym wiedział. Taka ironia - i ta awantura miała raczej związek z nim, niż z K. Obłęd. Trzeba na urlop, najchętniej sama... :-(
-
Masz rację Elewacjo! Nic tak nie upadla i nie dołuje, jak świadomość, że straciło się klasę i godność. Przegrać i na dodatek poniżyć się, to prawdziwe samobójstwo dla poczucia własnej wartości. A ja? Ja - mimo że często dopada mnie poczucie prawdziwej beznadziei - staram się pracować nad swoimi emocjami i "przerobić" je na pozytyw. Chcę widzieć dobre strony sytuacji: to że mam przyjaciela najlepszego, jakiego sobie można było wyobrazić, któremu zależy na mnie, dobrze mi życzy i pokazuje to czynem, ma wspólne plany co do naszego rozwoju zawodowego, jest bratnią duszą pod każdym względem i właściwie już się przyzwyczaiłam do tego, że rozumiemy się bez słów - jest to na tyle oczywisty dla nas stan, że aż zdziwienie budzi, gdy się okazuje, że w czymś się nie zgadzamy. Zresztą po krótkiej wymianie zdań zazwyczaj okazuje się, że było to zwykłe niedogadanie się, a tak naprawdę myśleliśmy o tym samym :-) Całe życie czekałam na taką bliskość duchową z drugim człowiekiem! Nawet z najbliższą przyjaciółką nie jesteśmy tak podobne, bo ona ma inny temperament ode mnie i pod tym względem bardziej przypomina mojego męża. Myślę, że on daje mi wszystko, co żonaty mężczyzna może uczciwie dać innej kobiecie. A że ja widzę coś więcej między jego słowami i chciałabym więcej? ;-) Czy to mało? Chyba ogromnie dużo i drżę, żeby tego nie spieprzyć jakimś fałszywym krokiem, brakiem umiaru i nieposkromieniem. Wspólna imprezka już wkrótce... Tortura prawdziwa: mieć kogoś na wyciągnięcie ręki i patrzeć bezczynnie z przekonaniem, że tak trzeba.
-
Aaaa... Za kilka dni spotykamy się w gronie rodzinnym. Mam tremę! Trzymajcie kciuki, żebym nie narobiła głupot i nie zachowywała się jak idiotka.
-
Mila - normalnie mnie trafia, gdy czytam o takim chamstwie faceta. Nie wiem, czy Cię to pocieszy, ale mój M. też potrafi rzucić strasznie chamskie teksty, jak jest wkurzony. A potem jakby nigdy nic - nawet nie przeprosi! Ja to kładę na karb jego "niepoczytalności" w chwilach wzburzenia i dlatego to jeszcze znoszę. Oczywiście nie pozostawiam tego bez komentarza i wie, że po takim występie ma u mnie prze... ;-) Potem się łasi, bo wie, że ja mściwa nie jestem i po jakimś czasie mi puszcza. Ale, jak powiedziała Nova-ja, takie zachowania zabijają powoli miłość (u Niej - co prawda - jest inna przyczyna) i jesteśmy dalej razem siłą przywiązania. Agresja to potworna toksyna... Ja wiem jedno - i mój mąż też chyba ma tego świadomość - że gdyby kiedykolwiek mnie uderzył, to koniec, drugiej szansy bym nie dała. Nova-ja, ja też widzę siebie w Twoim opisie :-) Zwłaszcza w tym, że szukasz na zewnątrz tego, na co nie możesz liczyć ze strony własnego męża. Przyczyny mamy różne, bo ja akurat na brak seksu i jego jakość nie narzekam i nie tego szukam u K. (chociaż niewątpliwie nie jestem obojętna na jego męski urok), ale mechanizm zjawiska jest podobny. Poza tym, Twoja historia jest dla mnie takim trochę scenariuszem na przyszłość i może ostrzeżeniem, żebym nie dążyła na oślep do "spełnienia", bo może się okazać, że szczęście będzie krótkie, a koszty zbyt wielkie. Tak bardzo boję się, że stracę wszystko, łącznie z szansą na tę niezwykłą przyjaźń opartą na pokrewieństwie dusz! Pozdrawiam Was wszystkie, będę pisać w miarę możliwości.
-
Revolucjo, byliśmy na terapii kilka lat temu. Pomogło tak na ok. 1,5 roku, potem wróciło stare. Wiesz, moim zdaniem terapia małżeńska w naszym przypadku może coś zmienić na dłużej, jeżeli mąż (a ja przy okazji też) podda się najpierw terapii indywidualnej. Rozmawiałam z nim o tym wielokrotnie, właściwie zawsze po stresujących scysjach, jakie prowokował. On teoretyczną świadomość problemu ma - czyta sporo literatury psychologicznej (udało mi się go zachęcić do tego). Niestety, nie wykazuje żadnej woli, żeby terapię zastosować w praktyce. Omija temat szerokim łukiem: niby chce, ale - a to nie ma czasu, a to coś tam... zawsze się wykręci. A ja mam rozumieć, że on ma problemy i skoro wiemy, że ma problem, to ja to mam zaakceptować i pogodzić się z losem, po prostu! ;-) Czytałam o zaburzeniach osobowości typu borderline i myślę, że on może się pod to kwalifikować. Bez ruszenia tego problemu raczej nic się nie poprawi... :-(
-
Muszelko Kochana - to właśnie ta cholerna chemia nie daje Ci spokoju, przez nią wciąż to powraca. To taki "odruch warunkowy" Twojego znarkotyzowanego nim mózgu ;-) Tak, tak, podlegamy tym samym prawom, co zwierzątka eksperymentalne niestety :-P Laseczki, nie wkurzajcie się na mnie za te wywody pseudonaukowe, ale ja tak mam, że wszystko muszę sobie zracjonalizować, mam masakrycznie ścisły umysł i muszę mieć wszystko w odpowiednich przegródkach :-D Wiem, że to może irytować, zwłaszcza w zestawieniu z emocjami (mój mąż jest najlepszym przykładem - przy jego emocjonalności doprowadza go to czasami do furii). Elewacjo :-) Święte Słowa! Też tak sądzę, co... nie zmniejsza w niczym moich rozterek i cierpień :-P Rozum idzie swoją ścieżką, a serduszko..., he, he :-D Fakt, że rozmyślam, chociaż właściwie nie mam na to kompletnie czasu, dzieciaki już w domu i w pracy wakacji też nie mam - wręcz przeciwnie: mam teraz potworną i beznadziejną robotę do przewalenia! A skupić na niczym się nie potrafię, A niech to wszyscy diabli! Potwornego doła mam. :-( Pozdrowienia dla wszystkich! Ś.
-
Muszelko, ja myślę, że żonka mogła jakąś intrygę na Twój temat ukręcić i on się na to łapnął. Albo wręcz napisał to pod jej dyktando. Tak czy siak - to jest mięczak i nie wart Ciebie tchórzliwy dupek, bo facet z jajami miałby odwagę, żeby porozmawiać patrząc Ci prosto w oczy. Szkoda czasu i nerwów na tego palanta. Teraz widzisz wyraźnie, że o Twoich zyskach emocjonalnych w tym układzie nie ma mowy - pokazał swoje prawdziwe, marne oblicze w całej krasie. Może i dobrze, bo przynajmniej nie masz złudzeń, co do tego, jakim człowiekiem on jest i nie będziesz podsycać chemii, która Cię nakręca, złudzeniami o jego wspaniałości (co robię np. ja i dlatego tak się męczę ;-)). A z samą chemią sobie poradzisz prędzej czy później. Buziaki i głowa do góry! Śliwka
-
Miluniu - u mnie po staremu ;-) Czyli nic specjalnego. Chwilowo jestem sama, bo M. z dzieciakami wyjechał. K. też nie ma. Niedługo ma się zjawić na chwilę w Polsce, może się spotkamy, może nie... Planujemy jeden wspólny projekt za jakieś dwa miesiące, więc chyba trzeba będzie się jakoś spotkać w końcu, ale to zależy od jego możliwości czasowych. W ogóle nie wiem, jak się to potoczy po jego przyjeździe - czy będziemy mieli takie możliwości kontaktu, jak dotychczas? Może się całkiem inaczej to ułożyć. Napisałam dzisiaj dość łzawe i radykalne podsumowanie swojego życia, swojej kiepskiej ostatnio relacji małżeńskiej oraz wątpliwości i obaw związanych ze znajomością z panem K. Wyszło smutno, skasowałam wszystko, nie odważyłam się umieścić tego na forum. Nie bardzo widzę rozwiązanie sytuacji, bo radykalne nie wchodzi w grę (za wiele ofiar dookoła), a dalej żyć w czymś takim też ciężko. M. się raczej nie zmieni. Mimo że wciąż go kocham, jest to jednak toksyczny dla mnie związek, w którym wsparcie dostaję sporadycznie i nie wtedy, gdy go naprawdę potrzebuję. Za K. tęsknię obsesyjnie wprost, może sobie coś uroiłam w związku z nim, może to pozory, może oczekiwanie na coś, czego nie mam w małżeństwie? Nawet teraz, gdy go nie ma, dostaję dowody jego troski o mnie i serdecznego zaangażowania w naszą znajomość (poprzez przypadkowe relacje innych osób). Nie wierzę, że to tylko koleżeńska przysługa. Widzę też, jak wpłynęłam na jego rozwój zawodowy przez ten okres naszej bliższej znajomości - po prostu dostał skrzydeł i pięknie toczy się jego kariera, a w najważniejszych jego projektach widzę moją inspirację, nasze rozmowy i przemyślenia. Podobnie jego wkład w moich - tyle że strasznie trudno mi teraz skupić się na czymkolwiek, rozsypuję się na kawałki. Tak naprawdę, to wszystkie biedne jesteśmy - każda na swój sposób...
-
też nie śpię... i tęsknię... :-(
-
Elewacjo, masz we wszystkim rację! Zarówno ja teraz postrzegam zachowania mojego M. w ostrym kontraście ze spokojem i zrównoważeniem K., jak i M. wyczuwa mój większy dystans. Ale to takie trochę błędne koło, które zaczęło się już dawno temu: huśtawki od miłości do agresji - od wielu lat ze strony mojego M. i moje daremne próby równoważenia go. Żywcem dr Jeckyll i mr Hyde. Było niestety coraz intensywniej pod tym względem, a potem... poznałam K. i to był dla mnie szok, że można inaczej, że można nie dostawać szału o każdą bzdurę i w spokojny sposób reagować na nawet najbardziej stresujące sytuacje. K. trafił w moją ogromną potrzebę poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji emocjonalnej. M. widzi, że ja teraz reaguję nieco inaczej niż kiedyś, z większą pewnością siebie, nieustępliwością i bez strachu. I to go chyba nakręca, bo nie wie, co jest grane. Nie wiem, czy słusznie typuje, ale generalnie jest zazdrosny o każdego faceta w moim otoczeniu, nawet o najbardziej niedorzeczne przypadki ;-) Natomiast o K. nie mówi złego słowa, pozwolił sobie tylko kilka razy na lekkie złośliwostki i niekontrolowane emocje na twarzy. To mi mówi, że chyba wyczuwa tu prawdziwe zagrożenie. Zwłaszcza to milczenie zupełnie niezwykłe dla niego... A ja się staram nie dawać mu dodatkowych powodów do zazdrości. Tak więc spirala się nakręca, ale przyczyna pierwotna nie tkwi w moich rozterkach sercowych - bo mimo tych wszystkich perypetii wciąż nie mam niechęci do mojego M. - tylko są to całe lata podkopywania mojego poczucia bezpieczeństwa i braku wsparcia, wręcz agresji w trudnych dla mnie sytuacjach (rozumiem, że on tak odreagowuje swój własny strach). Zaczynam rozumieć mechanizm, który powoduje, że kobiety przez całe lata zgadzają się na przemoc domową - po prostu Potwór jest Potworem z przerwami, a w przerwach bywa Księciem i to daje złudną nadzieję na poprawę. Ta nadzieja właśnie trzyma kobietę przy nim. Cieszę się, że się "leczysz" z uzależnienia od myślenia o A. Ten dystans, który słusznie ustanowiłaś, pozwala Ci trzeźwo spojrzeć na sytuację. Trochę Ci zazdroszczę tej trzeźwości, a z drugiej strony mam nadzieję, że ja za kilka lat, jak już opadną mi "klapki" zauroczenia K., nie będę miała kaca i nie okaże się, że go nadmiernie idealizowałam, a to zwykły palant był ;-) Ale na razie jest idealnie...
-
Hej! Byłam za granicą w sprawach zawodowych i trochę odetchnęłam od codzienności, ale po przyjeździe znów jatka - M. do granic wytrzymałości rozbujał huśtawkę nastrojów i jak zwykle w trudnych dla mnie momentach (decydują się losy bardzo ważnego dla mnie projektu i właściwie jest to dla mnie zawodowe być albo nie być) zrobił mi dziką awanturę, że... nie chcę z nim sypiać, po czym obraził się. Bzdura kompletna! W ogóle nie przyjmuje do wiadomości, że jestem zestresowana i przemęczona, a na brak seksu naprawdę nie może narzekać! A teraz jest słodki i tylko się dziwi, że ja jestem spięta :-( Mam tego po dziurki w nosie!!! A kolega już pojechał i tylko maile pozostają :-( Dół generalnie. Przed wyjazdem zrobił mi bardzo miłą niespodziankę i zostawił na mailu. Ale mi go brak! Przeczytałam co u Was i widzę, że ogólna stagnacja. Pozdrawiam, Ś.
-
Na razie wybywam na krótko :-) Pozdrawiam, A płynę cały czas! Hejki!
-
Tylko że ja go kocham, a i on ma do mnie... głęboką skłonność. I tu jest problem - trudno w tych warunkach o czystą przyjaźń. Staram się nie zatonąć, ale trzymam się resztką sił.
-
Zielona - a ja dziękuję Tobie, za ten topic! Nawet nie wiesz, jak bardzo pomaga i ratuje! Gdybym nie mogła się tu wygadać, pewnie zrobiłabym mnóstwo głupot - może nawet łącznie z tym najgorszym rozwiązaniem... Ostatecznym... Revolucjo - mój M. też powiedział, a właściwie wykrzyczał o wiele słów za dużo i to nie po raz pierwszy. Zasada jest taka, że im dłużej między nami jest znośnie, a nawet fajnie, tym gorszy wybuch potem. Ten ostatni raz w jego wykonaniu chyba mnie złamał, on się teraz stara, ale... ja już nie ufam. :-( Wiem, że gdy tylko zaufam, on zaatakuje znowu. Oczywiście, że to mnie pcha w stronę K. Bo on mnie szanuje, nigdy nie rani, nie manipuluje, jest niewiarygodnie prostolinijny i bezpośredni. Dodatkowo utwierdza mnie to, że M. nawet tłumacząc się ze swojego ostatniego "występu" próbował odpowiedzialnością za swoją agresję obarczyć mnie, że to ja tak naprawdę zawiniłam - swoją... obojętnością, brakiem reakcji na jego poczynania. On albo niczego nie rozumie, albo nie chce sam przed sobą się przyznać, że ma problem potężny. A... jeżeli chodzi o seks, to jest super. To chyba jedyna dziedzina, w której dobrze się dogadujemy. Szczerze mówiąc - idealnie by było, gdyby K. był moim mężem, a M. - moim kochankiem ;-) Chociaż nie wątpię, że seks z K. może być bardzo fascynujący :-P Buźka dla Wszystkich! P.S. Informuję uroczyście, że od dziś będę używać skrótów, M=mąż, K=kolega, żeby się nie napracować zbytnio :-P, nota bene skróty mają niewiele wspólnego z ich imionami ;-)
-
Dzięki Elewacjo! :-) Od dłuższego czasu myślę o tej "rewolucji" ;-) Wstrzymują mnie dwie rzeczy - nasze małe dzieci (wymagające wyjątkowo dużego zaangażowania ze względu na poważną chorobę jednego z nich, samej byłoby mi trudno wszystkiemu sprostać).Po drugie - Jego małe dzieci i żonę. Ostatnia rzecz, jaką chciałabym zrobić, to tu namieszać i przyczynić się do czyjegoś cierpienia! Gdyby nie to, nie miałabym żadnych wątpliwości, co robić... Tym bardziej, że ostatnio miałam znów kilka obserwacji świadczących o jego skrywanym uczuciu do mnie - m. in. wypytywał znajomych, czy będę, chociaż nie miał do mnie żadnego interesu, a potem (gdy się spotkaliśmy) wcale się do tego nie przyznał ;-) Widzę, czuję, że mu bardzo zależy, tylko nie ma śmiałości (pewnie z tych samych powodów, co ja), żeby mi to oficjalnie okazać. Ale to pęknie... albo się zaczniemy unikać. To jest dynamiczne, zbyt bliscy sobie jesteśmy, żeby to trwało w nieskończoność w takim układzie...
-
Nova - pierwsze, co pomyślałam to to, że on jest ukrytym homoseksualistą. A jeżeli nie, to może ma jakąś traumę z dzieciństwa związaną z dotykiem, albo wręcz z przemocą na tle seksualnym? U mnie kicha ogólna - potężna awantura z mężem, nawet mi się nie chce opowiadać, bo schemat do bólu sprawdzony, tzn. ja jestem winna wszystkich nieszczęść jego życia, bo nie czytam w jego myślach, ale jak od niego odejdę, to będzie znaczyło, że powielam mój wzorzec rodzinny, więc mamy się razem męczyć dalej, bo tak trzeba i już! (to oczywiście jego wersja - a moja jest taka, że on mnie "używa" i ja mu do różnych rzeczy "służę", a głównie - do odreagowywania permanentnego stresu. To jest jego model bliskości). Wyżył się, więc będzie teraz spokój przez jakiś tydzień... Ja już tak nie chcę... Już chyba widzę powód moich "rozterek" emocjonalnych i głupich miłostek. Po prostu szukam normalności i zdrowej bliskości, pakując się w relację niemożliwą... Sytuacja naprawdę dołująca, bo w pracy też kicha z tym starym projektem, w który włożyłam trzy lata pracy i strasznie potrzebuję teraz wsparcia, bo wszystko mogą diabli wziąć. Mąż oczywiście mnie obwinia, że wszystko to moja wina, bo... podeszłam zbyt ambitnie, a trzeba było to olać i zająć się domem (bo on przecież wszystko za mnie robi ;-) ) Tak więc jest do dupy i mam już serdecznie dość, nawet o flirtowaniu mi się nie chce myśleć...