U mnie dzień zgodnie z planem. Rano, o 6,30 zawiozłam męża do pracy, bo sobota to dzień, w którym może najwięcej zrobić, potem pojechałam na zakupy (m.in. Mikołajowe), później było grabienie liści i przygotowywanie obiadu. Kiedy mąż zadzwonił, że skończył pracę, wsiadłam w auto i pojechałam po niego, bo w sobotę komunikacją miejską tłukłby się przeszło dwie godziny. No i nareszcie mam chwilkę dla siebie.