witajcie Dziewczyny (i chłopaki tez).
Od niedzieli czytam Wasz topik, próbuję się pocieszyć i podnieść z mamrazmu rozstania.
Wczoraj minął miesiąć od kiedy nie jesteśmy razem, ale dopiero po tym miesiącu wiem, że to już definitywny koniec, wcześniej dawał mi nadzieję, że jeszcze coś da się uratować, a ja głupia wierzyłam i chyba przez to, że się odzywałam do niego - pisałam na gg/ smsy, wyszło jak wyszło, w koncu miał mnie dosyć :( eh... a j nadal go kocham, tak bardzo, serce mi sie kraja, do niedzieli żyłam chyba w szoku, że już nie jesteśmy razem, ale mieliśmy ostatnią rozmowę (na gg) i kiedy napisał "chcę odejść" dotarło do mnie, że to już "game over", poryczałam się jak dziecko, cała się trzęsłam, nie chciało mi się żyć, straszne to było, jakby ktoś wyrwał mi serce ręką i jeszcze je zmiażdżył :.( eh... niby miesiąć już, ale boli jak cholera :( pierwszy tydzień cały przeryczałam i przesiedziałam na łóżku, zero życia, i tylko żyłam (wtedy) nadzieją, że on jeszcze wróci...
Byliśmy razem 14 miesięcy, ostatnie pół roku to dość częste kłótnie, głownie o brak czasu na spotkania, ale potrafiliśmy się dogadać, pogodzić, ja jakiś czas temu chorowałam poważnie, byłam już tym wszystkim załamana, myślałam, że nie wyjde z tego cało :( ale jakos przeżyłam, za to została mi depresja, która lubi wracac co jakiś czas... okres przed bożym narodzeniem był tez juz okropny, nie moglismy sie dogadac, on mial duzo pracy, ja nauki (studiuję) nie mielismy za duzo czasu dla siebie, i jeszcze te moje regularne kłopoty ze zdrowiem, czesto chodzilam smutna, żaliłam mu się choć nie chciałam, bo chyba nikt nie lubi zamartwiać ukochaną osobę... czasami wolałam zagryzc zęby i powiedziec, ze jest ok i jakos sama sie z tym uporac, tylko, ze jak potem to wychodzilo na jaw, to były awantury, ze nie mówię mu wszystkiego :( i mi i jemu było ciezko zaufac drugiej osobie, bo mielismy za sobą ciezkie przezycia z poprzednich związków, z czasem tez sie dowiadywałam, ze On tez nie mówil mi wszytskiego (np ze mial kryzys, bo jakis głupek pisal do niego na mój temat same kłamstwa, ale wyjasnilismy to sobie i On wiedzial ze to nieprawda, co o mnie pisano...) ale ja jakos to przetrawilam, ze nie podzielil sie tak powazną rzeczą od razu, tylko prawie po 4 m-cach... mówil, ze nie chciał mnie tym ranić... (wtf??) eh... :(
Po ostatnim Sylwestrze zaczęło sie już bardzo psuć, on zaczął się oddalać, wymawiać pracą, nawet jak miał wolne, to mówil, ze jest zajęty i się nie spotkamy, a ja głupia czekałam, ze to minie :( ze jak przejdzie moja sesja i jego ciezki okres w pracy, to sie wszystko poprawi i będzie ok... ale tak nie było, sesja nie minęła, a ja usłyszałam, ze on nie chce życ w kłamstwie, ze bardzo się zmieniłam (to fakt, po najcięższym okresie w chorobie mialam juz inne spojrzenie na wszystko, z czasem w koncu udalo mi sie osiągnąć cos dla mnie waznego i to mnie zmieniło... nie byłam juz zakompleksioną dziewczynką). Teraz, to widzę, zę jak mi udało się zdobyć, to co próbowałam od bardzo dawna, to w zamian zaczęło się psuć miedzy nami, a raczej on sie oddalał, bo ja spokojnie mogłabym przetrwac te kłotnie i tez ciezki okres braku czas, zeby byc dalej razem. Może nie dawałam mu wsparcia jakiego potrzebował? :( widzialam ze jemu tez jest ciezko, starałam sie go wspierac, choc mi samej było niełatwo, głównie przez depresję, ale byłam przy nim, moze nie zawsze ciałem, bo zawsze sie popraostu nie da... eh... a i serce mi pękało jak widzialam, ze jemu jest ciezko :( a ja go jeszcze obciążam swoimi problememi, takie błędne koło :( nie wiedziałam, co robić - mówić wszystko, żalić sie, czy zacisnąć pięści i jakoś samemu przetrwac i nie dołować dodatkowo ukochanego... eh... :(
wg mnie i tak źle, i tak niedobrze :(
Nie mam już czego ratować, usłyszałam tylko, że to rozstanie to moja wina, że ja "zabiłam tą miłość", ze miałam szansę u niego, ale ją straciłam... Choć jeszcze miesiąć wczesniej pisał, ze jesli bym sie zmienila, to by do mnie wrócil... (w sensie zmienila --> głownie pokonała chorobę i depresję), napisal to, mimo iz jak mówil, mial zasade, ze "dwa razy do tej samej rzeki nie wchodzi", nie wiem czy kłamał wtedy, ze wróci, czy co :( teraz widze, że to wg mnie nie było szczere... A jeszcze na początku lutego przyjął moje zaproszenie na spotkanie walentynkowe pod koniec miesiąca. Chciałam mu pokazac, ze mi nadal zalezy... i to był błąd. Nie wiem po co przyjął zaproszenie? Chciał sie najesc i obejrzec film w kinie za free??!!
W niedziele chciałam jeszcze z nim pogadac (znów na gg) co było źle, ale odpowiedzial tylko, ze nie chce sie tłumaczyc ze swoich decyzji i ze nie jestem gotowa na taką rozmowe (moze i nie byłam, ale nie chciałam juz wracac do tej rozmowy za czas jakis, bo nie chce w nieskonczonosc rozdrapywac ran, tylko załatwic to od razu, bolało by bardziej, okropniej, ale przynajmniej miałabym to za soba... :( ) powiedział NIE naszej rozmowie, nie prosiłam więcej, bo więcej juz nie bede, skaowałam jego nr gg (nie wiem czemu nie zrobiłam tego od razu, w styczniu, po rozstaniu, tylko dołowałam sie i żyłam nadzieję, czytając jego opisy) i powiedzialam sobie, ze sie juz nie odezwe. koniec upokorzen :(
Serce tak bardzo boli!!!!!!!! :(