Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

enia1

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez enia1

  1. YEEZ w momencie w którym próbujesz komuś pomoc to staje się Twoim problemem. Czy chcesz czy nie dobrowolnie go na siebie bierzesz.... Kiedy piszesz - jeśli mnie nie rozumiecie to już wasz problem, bądź ich problem... to się mylisz. Możesz tak czuć, ale nie możesz tak pisać. Nikt cię nie zmusza do tego byś dalej przekonywała. Nie chcesz nie musisz. Jednak pisząc w ten sposób jesteś odbierana jako zadufana w sobie osoba. Swoją postawą przekazujesz podświadomą treść w stylu jak to małe dzieci mówią \"jak nie to nie, bez łaski\" I to nie ma nic wspólnego z wiedzą jaką przekazujesz Styl pisania niestety odkrywa wnętrze człowieka nawet przed samym sobą. Ja u siebie zauważam mankamenty, choć chętnie bym posłuchała rady w stylu jak ja tobie podałam, bo pewnie jeszcze wszystkiego nie widzę ;) Przecież chcesz pomóc ludziom więc staje się to również twoim problemem bo wzięłaś go na siebie. Dlatego Ewa sugeruje ci inny sposób i dlatego ty uważasz że cię neguje. Ja uważam podobnie jak Ewa, że można patrzeć na świat z miłością. Nie zawsze mi się to udaje, ale sam fakt że próbuję czyni mnie z dnia na dzień silniejszą w tej dziedzinie ;) No i masz analizę :D
  2. yeez - ty sama sobie to prawo odbierasz. Mało tego stosujesz projekcję... "A co najniebezpieczniejsze dla osób postronnych, posługujesz się agresywną terapią/formą wspierania, w międzyczasie dopiero poznając potrzeby osób potrzebujących. To nie poligon doświadczalny. Tu są żywi ludzie. Poznajesz swoje możliwości bycia potrzebną kosztem innych. Nie tędy droga. Oducz sie bycia potrzebną. Wtedy na luzie będziesz wspierać." Tu się z Ewą zgadzam! oducz się bycia potrzebną bo stajesz się wówczas toksyczna. Wyraźnie widać z wpisów, że Ewa do wszystkiego podchodzi na luzie a ty z nerwowością. Spytaj sama siebie dlaczego? Co tak naprawdę ci nie pasuje, znaczy że musisz to zmienić... ale w sobie Pozdrawiam PS poczytaj swój wpis ostatni do Ewy i skieruj go do siebie. Bo piszesz tam do siebie. Ja tak to widzę.
  3. to nie sprzyja budowaniu dobrych relacji z ludźmi i przyjaźni z nimi.
  4. Ewa mnie też zakłuło to że Yeez od razu oceniła osoby które tu nie pisza na forum. Yeez moj mąż bardzo często mawiał "to nie mój problem" nawet jak zwracałam mu uwagę żeby nie puszczał tak głośno muzyki na działkach, bo niektórzy sąsiedzi są starsi i wolą ciszę i świergot ptaków od muzyki. Na co on "jak nie lubią muzyki to ich problem".
  5. NIE WIEM CO ROBIĆ!!! Nawet nie umiem tego wyrazić. Znowu dół. W głowie kołowrotek. On sie stara poprawić, a we mnie tkwi zadra. jestem dla niego wredna, nie przyjemna. Szybko sie denerwuje. On mi tłumaczy, że mężczyźni robią kobietom gorsze rzeczy. Że ktoś mi nakład do głowy, ze on jest potworem. I, że ja go ranię bo ie chcę sie do niego przytulić, podac ręki. Patrzeć sie na niego usmiechnąć. Rozdziera mnie krzyk!!!!!!!!!! Dlaczego mnie to spotyka!! Mam dość!!! Potrzebuje pomocy, tracę zmysły. Czy żeczywiście jest w tym moja wina. CO ROBIĆ???? BADŹ konsekwentna w tym co robisz Nie daj sobie nic wmówić, zwłaszcza winy Nie musisz się do niego przytulać jeśli nie masz na to ochoty... to co on mowi to manipulacja. Myśli że słowami cię urobi. I pewnie nie raz to robił. Jak doprowadził cię do stanu że jesteś zła i smutna, to musi ponieść konsekwencje że nie chcesz się do niego przytulić. Oni muszą się nauczyć że o relacje w związku oni też muszą dbać ... nie tylko my. Moj dokłądnie tak samo postępował. Mowiam \"nie jestem wesołą ani w nastroju do przytulania, więć nie będę. Ale zanim się tego nauczyłam było jakiś czas ciężko. Ciężko jest stawiać granice kiedy się tego wcześniej w danym przypadku nie robiło bo się kochało i dbało o relacje nie chciało robić przykrości i tego typu duperele.. myślisz żę nasi faceci tak do tego podchodzą ? nie oni chcą i muszą to mieć. Zdobyć, czy ty tego chcesz czy nie. Ale ja już jestem rozwiedziona. Już po wszystkim i jestem zadowolona. Tymbardziej, że ostatnio przypadkiem dowiedziałam się o jego poglądach na życie. Oni się nie zmienią. Nic nie zrozumiał niczego się nie nauczył ... niestety jest jeszcze gorzej... bo dorobił sobie ideologie do aktualnego stanu. Nie dziwi mnie to, przecież jakoś musiał zamaskować popełnione błędy przed samym sobą. Zanegować rzeczywistości by poczuć się dobrze. To padalec. Kompletnie stracony. Lepiej trzymać się od niego z daleka.Szczęśliwy bo już nie ma żadnych zobowiązań i jeszcze się tym chwali naokoło. Może się rozwijać, bo przy mnie nie mógł. Coż za bzdura... No taak obowiązki, dzieci, to dla niego za wiele... to po co brał ślub? Przecież bierze się go by założyć rodzinę. Po co mi dupę zawracał? Zmuszałam go do tego? Prosiłam się? Siłą do ołtarza prowadziłam i więziłam go przez te lata? Teraz ma generalnie to gdzieś i jeszcze się tym chwali... I to komu? Starym, wspólnym znajomym.. Znów mu ktoś bzdur do głowy nakładł i on uznał to za swoje. kompletnie ześwirował. Czasem zastanawiam się czy on ma swój rozum. Szkoda, że mnie tak słuchać nie chciał tylko wolał zawsze słuchać znajomych. D..pek szkoda słów.
  6. ból duszy - dobrze zrobiłaś. Na szczęście twój instynkt samozachowawczy zadziałał w porę. A jeśli chodzi o jego rodzinę, zależy ci na niej? nie przejmuj się tym co mowią. Co mają mówić innego. To przecież w tej rodzinie twój były wzrastał i sie wychowywał. Take ma wzorce. Może oni lepiej zaadoptowali się do chorych sytuacji. Ale to nie znaczy żę oni mogli to ty też musisz. Co to to nie. Trzymaj sie badx twarda i nie daj sobie nic wmówić - zwłaszcza winy , bo o to tu chodzi. Zwłaszcza przez nich. Nie poddawaj się wątpliwościom.
  7. \"Enia jest postawą: JESTEM WINNA...choć aktywowanie się takiej postawy wynikło z zachowania się eksa. Domniemywam, że przed ślubem była osobą pt: JESTEM DOŚĆ ZDROWA.\" Mimo to jednak to jest mi bliższe Krzywdzona? nie mam poczucia skrzywdzenia. Wiele z postaw męża było mi zrozumiałych, ale nie oznaczało, że się na nie godziłam. Gdybym się godziła i była podporządkowana, pewno żyłoby mi się spokojniej w pewnym sensie. A z czasem zaczęłabym być wykorzystywana. Może doszłoby do ewidentnej przemocy emocjonalnej, łącznie z poniżaniem. Tu nie było poniżania. Czasem zastanawiam się też nad przemocą. On po prostu nie czynił wysiłku by mnie zrozumieć. Tak jak patrzę z dystansu, byłam uwikłana w jego emocjonalną chorobę. Bo zależało mi na związku, na porozumieniu, takim które pomogło nam ruszyć z miejsca. Zależało mi na tym abyśmy oboje się w związku czuli lepiej. W pewnym sensie dbałam o siebie, bo starałam się określić siebie i co moim zdaniem nie gra. Ja jak mam problemy biorę się z życiem za bary po prostu. I próbuję je rozwiązać. I wtedy robię wszystko co w mojej mocy. Tyle mogę napisać o sobie ze swojej strony. Resztę mogą dopowiedzieć ci co mnie znają. Dobrze znają. Lecz jemu na tym nie zależało... Miał to co chciał... jemu z tym było świetnie. I czuł się w związku doskonale. na przekór wszystkiemu co się działo. Nawet jak się wściekałam na niego, to go czasem bawiło. Ze ma taką kobiecą i niepokorną żonę. Nie brał serio pod uwagę tego co mnie denerwowało. Wysyłał mi potem jakieś esemeski z wierszykami i o tym jak on kocha swoją złośniczkę. Zabawne? Być może. Na początku. Ale jak każdy problem pozostaje zastrzelony śmiechem i nie rozwiązany, to przestaje być to zabawne. Jęśli dwoisz się i troisz by się dogadać czytasz lektury bo nie pojmujesz co robisz źle że ci to nie wychodzi, a on po rozmowie przytaknie ci i dalej robi swoje, przestaje być zabawne. Jak pomimo twojej złości on uparcie usiłuje cię skłonić do seksu, przestaje być to zabawne. To wszystko gra na początku małżeństwa, jak się jest młodym i jak się poznaje. Pomaga to rozładować wiele napiętych sytuacji. Ale po 13,14 15 latach? Problemy w końcu muszą być rozwiązane zanim się nawarstwią. Po to by relacje były czyste i oparte na zrozumieniu drugiej strony. Dlatego nie czułam toksyki związku na początku. Jemu wogole nie zależało na relacjach. Jak zależało to w wybitnie egoistyczny sposób. By poprawić swój własny wizerunek we własnych oczach. Lub gdy czegoś potrzebował. Po to mu służą relacje. Tak został niestety wychowany.
  8. mówiąc terminologią analizy transakcyjnej... mój wewnętrzny rodzic jest za głośny ;)
  9. errata - "dzwoniły mu w uszach to co powiedział kiedyś" powinno być "dzwoniło mu w uszach to co powiedziałam kiedyś" (ta paskudna autokorekta ;) chyba przestanę jej używać)
  10. "Zadowalam się czasem drobiazgami" - to znaczy to tak wygląda jakbym się zadowalała choć w rzeczywistości tak nie jest. Ja po prostu czasem z niektórych rzeczy nie robię problemów. I to są takie sprawy, które jednak są problematyczne dla innych. Dla mnie liczy się nie powierzchowność, tylko to co siedzi wewnątrz człowieka. Ale czasem to nie jest dobre. Ostatnio miałam dobry przykład. Coś widzę, że znów sobie zaszkodziłam pomijając powierzchowność pewnego człowieka, widząc jego prawdziwą wartość. On siebie za tę powierzchowność nie jest w stanie znieść. Wobec tego skoro mnie to odpowiada (to znaczy on tak myśli), że ja jestem do niczego - oczywiście to moje tylko dywagacje. Może to nie prawda. W każdym razie nie mobilizuje go już do zmian. Ja nie chcę nikogo zmieniać. Nigdy nie chciałam. Zawsze uważałam, że ludzie powinni sami nad sobą pracować i cieszyłam się gdy to robili, smuciłam gdy nie. Oczywiście mówiłam co uważam i jak ja to widzę, ale zawsze wybór należał do innych.
  11. no i wywołano mnie do tablicy :) przed związkiem czułam się zupełnie normalną osobą. Nie było mowy o współuzależnieniu, kochałam siebie więc znałam ten stan. Wiedziałam do czego wracać i może dlatego było mi teraz łatwiej niż innym. Ten stan przyświecał mi przez całe małżeństwo. Z czasem zaczęłam czuć jakieś braki, jakby mi czegoś ubywało lecz nie mogłam tego dookreślić. Zaczęłam poszukiwać rozwiązań. Często rozmawiałam (?) a raczej monologowałam na ten temat z moim małżonkiem. Byłąm świadoma tego żę o problemach trzeba mówić i trzeba je wspólnie rozwiązywać. To brzmi zabawnie \"monologowałam\" to tak jakbym robiła wykłady, jakbym była matką która udziela reprymendy dziecku. Lecz nie to było moim zamiarem. To wyglądało tak gdyż trudno było doczekać się jakiejś odpowiedzi, wypowiedzi, refleksji, choć cienia zrozumienia z drugiej strony. Często kończyłao się tak że zgadzał się ze mną i robił swoje... Ale dzięki za wasze pytanie teraz pojęłam skąd mi się to wzięło. To mówienie jakby z ambony. Wytrenowałam się przez te lata. Ponieważ myślałam że coś chyba ze mną nie tak, że nie mogę się dogadać, zaczęłam szukać różnych sposobów różnych odpowiedzi, potwierdzeń lub rozwiązań problemu, który uważałam muszę dookreślić, żeby go rozwiązać. Sęk w tym, że nie wzięłam pod uwagę tego, że jemu też powinno na tym zależeć. Powinno mu zależeć na tym by nasza relacja układał się poprawnie. Jemu nie zależało na tym. Twierdził że wszystko jest w porządku, bo on dobrze się czuł... nic dziwnego skoro to ja skakałam koło niego. nawet gdy określałam swoje oczekiwania zawsze spodziewam się ze to zrozumie i zadba o to, lecz nie wyciągałam konsekwencji. Zawsze uważam że za relacje są osdpowiedzialne dwie strony - to dlatego. Wszystko byłoby ok gdyby on też tak uważał. Ale on w swoich własnych oczach był doskonały. Nawet jeśli nawet czasem w to wątpił to i tak sam siebie okłamywał. Te historie, które całymi dniami opowiadał właśnie ku temu służyły. A ja czasem traktowałam to jako, chęć pookładania sobie spraw, poprzez dyskusję ... ja czasem tak robię. No to wyrażałam swoje opinie na dane tematy które poruszał... Ale przechodziły bez echa. Wiecie co myślę ze to nas zgubiło że jak się poznaliśmy sądziliśmy, że nadajemy na jednej fali. To w pewnym sensie była prawda. Ale nawet jedna fala czasem się różni bo nie ma dwóch takich samych osób. Jednak tylko ja o tym wiedziałam, choć jak widać nie do końca. On zawsze uważał, że to co on pomyśli to ja myślę tak samo. że niezależnie co zrobi to ja zaakceptuję choć w rzeczywistości tak nie było. On jakby był ślepy na rzeczywistość. Nie słuchał więc (tzn nie docierało to do jego wnętrza) i robił to co sam uważał za słuszne. Gdy doprowadziło to go do klęski, nagle moje słowa wypowiedziane dawno temu nabrały niesłychanej wartości. I to go wewnętrznie dobijało. Ja o wszystkim wiedziałam. ja to czułam i rozumiałam.Rozmawiałm z nim o tym ale... on nadal nie słuchał na bierząco, dzwoniły mu w uszach to co powiedział kiedyś, jednocześnie czuła strach żę ja wiem lepiej że go rozpracował i że jestem dla niego zagrożeniem. że mogę go teraz zmanipulować. I nie ważne było że ja nie manipuluję że jestem szczera, nie ważna była istota sprawy tylko gdzie kto i z kim i dlaczego ja uważam go za człowieka bez wartości (to nie ja - to była jego projekcja, sam się za takiego uważał, ale żadne słowa rozsądku do niego nie docierały) Ja miałam rozpracowanego jego pod koniec naszego małżeństwa na maksa. Ale nie byłam tylko na jego usługi... nie czułam się w jakiś sposób winna sytuacji, raczej wciągnięta w jej rozpracowywanie i rozwiązywanie, raczej przeciążona obowiązkami. Zdawałam sobie sprawę, że jego zazdrość jest chora i że to nie ja ponoszę za nią odpowiedzialność. ja jedynie starałam się przemówić mu do rozsądku. Miałam też świadomość że on ma problemy ze sobą, ale on chciał mnie nimi obarczyć zamiast się wziąć z nimi za bary i rozwiązać. Tak jak ja to robiłam wcześniej. To byłą moja działka. Zawsze. Nawet potem. nikt za nikogo nie jest w stanie rozwiązać emocjonalnych problemów niestety. Taka jest prawda. Czy czułam się winna? Raczej czułam jakąś nadodpowiedzialność. Czy czułam się krzywdzona? Tak, jego oskarżeniami. Jego dręczeniem mnie, ale stawałam w swojej obronie i niestety była walka. Ja niestety mam coś takiego. Poczucie nadodpowiedzialności. Od siebie wymagam wiele, od innych prawie nic. I to mnie często gubi. Dodatkowo wiele rozumiem, i zbyt wiele czasem jestem w stanie wybaczyć. Tych których kocham będę chronić z całych swoich sił. Nienormalna jestem. Szkodzę czasem w ten sposób sobie. Zadowalam się czasem drobiazgami. I to się za mną ciągnie. Choć wiele chcę i tak naprawdę chcę osiągnąć pełnię, mam coś takiego, że przedstawiam się jako osoba niewiele wymagająca od innych (bo właśnie wiele ludzkich słabości jestem w stanie zrozumieć i wybaczyć) Czas z tym skończyć. Nie mam pojęcia do jakiego typu mój związek zakwalifikować. Pozwalam wam na analizy jak macie ochotę. Choć to już za późno bo już chyba się zaczęły ;) Ale chętnie poczytam. Dziękuję za możliwość wypowiedzi :) Pozdrawiam.
  12. \"twierdzące, ze są niewinne...są to osoby skrajnie bezrefleksyjne. Ale też skrajnie dogamtyczne i zapatrzone w swój dość ograniczony życiowo cel. Są bardzo zagubione wewnętrznie. Gdy taka osoba znajdzie się w związku... to lecą wióry 24 godziny na dobę\" goniąc kormorany- czyżbyś opisała mojego męża? Idealnie opis pasuje łącznie z wiórami. Ja zawsze swoim dzieciom mówię. Jak jest związek jakikolwiek, przyjaźń lub związek siostrzany (na względnie równym poziomie) i jeśli się n ie układa to winę w jakimś stopniu ponoszą dwie strony. Choćby tak : jedna bo wykorzystała druga bo dała się wykorzystać. Podobnie jest z kłótniami, ponoszą winę dwie strony bo dają się ponieść emocjom i nie dążą do porozumienia. Za relacje odpowiedzialne są dwie strony relacji. W rożnym stopniu i na różnych płaszczyznach, ale tak trzeba podchodzić do tego. Jeśli jedna ze stron nie czuje się winna, z czasem zostanie obwiniana przez stronę, która pracuje nad związkiem. Prosty sposób do zniszczenia relacji. I odwrotnie jeśli osoba która czuje jakąś odpowiedzialność ma do czynienia z druga dodatkowo obwiniającą o wszystko... tworzy się bardzo toksyczny związek związek. Jak widać ze stron topiku dość silny i trwały, ale wykańczający psychicznie osobę odpowiedzialna. Ja w sumie nie miałam, aż tak źle :) Dopiero przez ostatnie 3 lata beznadziejnie. Może dlatego że mój eks nie wiedził co zrobić ze swoją refleksją, bo nie miał okazji uczyć się tego od dziecka :(. Zawsze wypierał ją i upychał w podświadomości. Aż w końcu nie było więcej miejsca.
  13. yeez \"wykorzystajmy te momenty roznicy zdan do dalszej nauki, ktora pomoze i nauczy jak wrealu radzic sobie w takich sytuacjach nie gubmy z oka celu celem jest pomoc i wyjscie z toksycznych zwiazkow orazdalsza nauka\" no wreszcie... :D ja jestem za, a nawet bardzo :D
  14. Renta czemu się czepiłaś czterech umów. Nie rozumiem.. I nie mogę tego zaakceptować. przecież w poście pisze ze idzie wszystko dobrym trybem... nie widzę niczego co mogłoby wkurzyć. Renta, co z tobą?
  15. żalu jednak musisz się pozbyć, by być całkowicie wolną. Zaakceptuj to, zapomnij i żyj dalej.... To doświadczenie czegoś cię nauczyło, a to nie powód do żalu, jesteś bogatsza o coś, o co - to ty już wiesz. Wzrastasz doroślejesz, rozwijasz się. Takie jest życie. Całe.
  16. no cóż no cóż Noo brawooooo... w Ciebie też w pewnym momencie zwątpiłam. I to kolejny dowód na to że liczy się cel, a nie sposób jego osiągania. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Pisz czasem by dziewczyny wiedziały, że można z tego wyjść na prostą. Nieś im nadzieję. Pozdrawiam
  17. aaa i zapomnij o słówku "na pewno" wróżka jesteś czy co? :D "Na pewno" to coś było ale nikt nigdy nie wie co będzie... Powodzenia
  18. czasem poezja pomaga, czasem muzyka, nawet ta klasyczna. Daj sobie trochę czasu dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie i wtedy nie myśl o niczym innym, oddaj się temu słuchaniu patrzeniu czytaniu cała. Ja lubię czytać Paulo Coelho. Jest taki zbiór spisanych przez niego przypowieści-refleksji, nie tylko własnych "Być jak płynąca rzeka"
  19. ktoss - bo to nie była miłość. Miłość nie pragnie wymiany... Ty czegoś oczekiwałaś od ludzi którym coś dawałaś... Poczytaj de Mello Przebudzenie to zrozumiesz o czym piszę. Chcesz ćwiczyć miłość? Dam ci proste ćwiczenie. Idż do parku, usiądź w ciszy i obserwuj jaki świat jest piękny, każda trawka żyje swoim życiem każdy listek na drzewie, jakie piękne są te drzewa, jak pięknie ptaki śpiewają. Poczujesz się cząstką tego świata. Tak jak one tak samo i ty jesteś piękna. Tak samo trawka bywa czasem niedoskonała ... bo np nie potrafi chodzić :D A jakże jest piękna jakże cieszy się każdym promieniem słońca, jak kwiatki obracają się w jego kierunku.... Brzmi infantylnie być może. Ale to dzieci mają miłość w sobie niczym nie zaburzoną... one potrafią wszystko dojrzeć, to po czym oko dorosłego się prześlizguje... Z drugiej strony taki kwiat cieszy twoje oko, i nie chce nic w zamian. Lub, kup sobie pieska... ujrzyj jego miłość. Jego bezwarunkową miłość. Obserwuj go jak najczęściej i ciesz się pobytem z nim... po prostu ciesz się i niczego nie oczekuj... Reszta przyjdzie sama... Ale jak pisałam wyżej do siódemki, każdy ma inną drogę, ważny jest cel... Być może ta moja droga nie będzie ci odpowiadać... wsłuchaj się w Siebie a ją na pewno odnajdziesz. Teraz jak już znasz cel...
  20. Siódemko - poczułaś jej smak -rozkoszuj się nią...nie dziękuj mi za pytania tylko ja dziękuję za odpowiedzi. Myślę, że dziewczyny które są w drodze kiedyś ci też podziękują. Bo o to mi chodziło. Myślę, że trzeba dużo tu pisać również o celu do jakiego dążymy i żeby dziewczyny widziały jak się z tym czujemy. Myślę że nakreślenie celu wyobrażenie go sobie pomaga w jego realizacji. Czasem inna droga zostanie obrana niż ta sugerowana, ale czy to ważne jaka ona będzie? Ważny jest cel. Dlatego ja tak lubiłam poprzednie wpisy Ewy. Widziałam jak ona się z tym czuje... I podobało mi się to. To dało mi wyobrażenie o celu. To co napisałam to są moje aktualne myśli na ten temat... Może to wiosna uderza mi do głowy, ale nie sądzę. Jeśli tak niech uderza mi cały rok :D Teraz to tylko czasem facet mi do jednego potrzebny :D. Problem w tym, że to nie może być byle kto. Moja miłość własna nie pozwala na byle jakość. Ale i z tym można sobie poradzić ;) Możliwe też, że na swej drodze nie znajdę nikogo kto by chciał dzielić ze mną swe życie i ja chciałabym dzielić z nim (choć teraz wydaje mi się mało prawdopodobne) Ale czy to takie zmartwienie? Dzielenie z kimś życia to też pranie jego skarpetek znoszenie czasem jego dziwnych zachowań, które nie pasują tobie... Wiem, że jak jest miłość wzajemna , a tym samym wzajemna troska o relacje, to nie problem... Ale... na razie mi dobrze tak jak jest. Jakbym miała znosić kogoś byle by być z kimś... to wole być sama. A jak się pojawi odpowiednia osoba - to przestanie być problemem bo się w jakimś stopniu będziemy mogli dogadać... tak ja to widzę.
  21. I jeszcze o braku zaufania w związku... Dlaczego on niszczy? Tak mi się nasunęło po spotkaniu z pewną dziewczyną... Jest związek. Próbują oboje coś w życiu osiągnąć. On próbuje sił w działalności gospodarczej, ona pracuje normalnie. Oboje spotykają się z ludźmi. Ona często jeździ po konferencjach i spotyka tam również biznesmenów. Rozmawia z nimi, obserwuje jak oni zadziałali, że doszli do jakiś pieniędzy z myślą, że wyniki obserwacji przekaże swojemu mężowi i rozkręcą dobry interes. No i któregoś dnia przekazuje swoją sugestię jemu. Ponieważ w tym związku nie ma zaufania.. wiadomo do czego to prowadzi... Rozmowa nie dotyczy już meritum, tylko pytań a skąd to wiesz a kto to był, a gdzie go poznałaś aha na konferencji, pewnie się z nim przespałaś, bo na konferencje tylko jeżdżą tacy co marzą o rozrywkach na boku (tak nawiasem mówiąc to bzdura - owszem zdarzają się i tacy, ale nie może to przesądzać o jakości i sensie konferencji) I rozmowa zamiast wzmocnić związek - bo oboje poczuliby, że idą w jednym kierunku, że dążą do tego samego (gdyby on raczył to zauważyć, a nie zaślepiony uczuciem zazdrości sprowadzał na temat oboczny) - tak naprawdę go osłabia.
  22. Teraz ja odpowiem... Jak ja czuję miłość, ona mi wystarcza. Nie jest potrzebny mi nikt, tak naprawdę. Jednak cieszyłabym się gdybym mogła się dzielić swoją miłością z kimś na kim mi zależy z kimś kto rozumie świat podobnie jak ja. Jednak jak ten ktoś nie chce - ja też nie chcę automatycznie. Przestaje mi na tym kimś tak mocno zależeć, bo czuję bezsens tego związku... Bo po prostu on jest bezsensowny. Nie walczę, bo o miłość się nie walczy... Albo ona jest albo jej nie ma. I to nie teoria. Ja tak czuję...I nie mam najmniejszej ochoty o nią walczyć. Czuję, że walka tylko pogorszyłaby sprawę ... ja to czuję. I cieszę się tym co mam i dostaję. Bo to wszystko jest już ekstra dodatkiem. Ale dlatego tak czuję bo dotarłam do miłości własnej i z nią mi jest dobrze. Akceptuję siebie taką jaka jestem. I nie pozwolę już komuś tego odebrać. Mogę się dzielić z kimś kto uważa podobnie i chce dzielić się ze mną swoją miłością. Jeśli nie trudno. Już nie wpływa to na moją samoocenę. Dzielę się tym co mam z innymi ludźmi. Nie chcą brać trudno, nie odwzajemniają się - trudno, przecież to ja chcę się dzielić, bo mam tego pełno. Owszem, gdy ktoś mnie wykorzystuje - widzę to i nie pozwalam na to by umniejszał moją samoocenę. Stawiam granice. Ot co. Cała moja rola gracza ;) Mam już przykład i obserwuję siebie na tym przykładzie ... ale to za wcześnie by o tym pisać.
  23. dobra :) kończę już to mądrzenie się. Nie wiem co ja mam z tym :( powinnam książki pisać :) tylko styl mam nieco kiepski :( Spadam Pozdrawiam wszystkich na topiku
  24. ktosss - problemów nie da się mierzyć, tak jak nie da się mierzyć miłości. Problem jest taki duży jakim go odczuwamy. Każdy w życiu ma coś do przepracowania w sobie, każdy. Jedni to robią drudzy nie i poddają się swoim instynktom. Twój w porównaniu z innymi jest mały, ale dla ciebie duży i to jest ważne. To jest ważne dla CIEBIE. Nie przeglądaj się w cudzym lustrze nie porównuj do innych. Bo pomyślisz że skoro taki mały to nie ma się czym przejmować i nie ma co rozwiązać. Będzie się wciąż za tobą ciągnął. Spróbuj wykorzystać ten kryzys do zmian. Ten kryzys o czymś Ci mówi, bo się pojawił... wsłuchaj się w siebie. Na to potrzeba czasu ale będzie dobrze... Zobacz co pisze Siódemka i Niebo. Ja też nie miałam, patrząc obiektywnie, aż tak dużego problemu jak Siódemka, ale dla mnie był on ogromny. Bo to emocje decydują o tym jak duży jest ten problem. Bo wszystkim z nas tu będących brakowało lub brakuje nadal miłości do siebie. Dbałości o siebie o swoje emocje i uczucia. Dbałości o to by było jak najwięcej tych dobrych.
  25. corobić - nie jesteś jeszcze graczem... ale to nic, okres złości minie, warunek nie możesz być niecierpliwa. Pozwól sobie na nią. No może nie okazywanie jej, ale jej odczuwanie. We mnie były kiedyś ogromne pokłady złości. Teraz ich nie mam, za to wykorzystuję ją tam gdzie jest potrzebna :) asertywnie... nie agresywnie. Czasem przeobrażam ją w inne formy jak widzę, że porywam się z motyką na słońce, lub zauważam jej bezsens. Bo czasem i taka jest ta złość. No i popatrz na moją stopkę. Pozwól przeszłości minąć, jak się z nią pogodzisz minie ci złość i agresja w stosunku do M. on już taki jest i to jego problem. Ty już wiesz, że zasługujesz na coś więcej niż daje ci M. Twój problem jest taki co TY w tej sytuacji zrobisz... Ale do tego potrzebne jest wydobycie się z tej mgły... tylko akceptacja sytuacji może w tym pomóc.
×