Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Kleopatrix82

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. Cześć Dziewczyny! Od piątku czytam Wasz wątek (niestety wszystkiego nie dałam rady przeczytać) i postanowiłam "dorzucić swoje 3 grosze". Z moim mężem jesteśmy 10 lat (w tym 7 lat po ślubie cywilnym i 4 lata po kościelnym). Wszystko przez 9,5 roku było pięknie (kłótnie, czy sprzeczki były, jak to w każdym związku), jednak w październiku 2010 r (nie cały msc po tym jak się wprowadziliśmy do naszego 2 wymarzonego mieszkania) znalazłam w necie pod zdjęciami jakieś panny, jego wpisy (że ma piękne "kopytka", że jest spełnieniem jego marzeń, wszystkim czego on pragnie oraz jego "klaczkowatym stworzonkiem"). To, że panna wyglądała jak "czarownica" - dosłownie, to już inna kwestia. Byłam w strasznym szoku jak to zobaczyłam, więc oczywiście jak można się domyśleć zrobiłam mu awanturę. Najlepsze to jest to, że on pojechał do swojego kolegi w Katowicach i tam ta panna była, co zobaczyłam na zdjęciach jego kumpla ze wspólnej imprezki ( w necie). Pojechał, bo jak mówił, chciał się z nim spotkać itp. Zapewniał mnie że nic z nią nie było, ale jak tu wierzyć facetowi, który umieszcza takie opisy pod zdjęciami panny, a później się z nią "niby przypadkiem" spotyka się u jego kumpla na weekendowej (!) imprezce?! Powiedziałam, że chce rozwodu, że nie będzie mnie tak traktował, że mam dosyć jego zachowania. On oczywiście przepraszała, mówił, że nic nie było między nią a nim, bo zobaczył na żywo jaka ona była straszna i nie wie czemu tak o niej wtedy pisał. Po jego przeprosinach i obietnicy poprawy, wybaczyłam mu to i dalej próbowaliśmy żyć dalej. W tym czasie założyłam sekcję siatkówki w swoim obecnym mieście i poznałam grupę fajnych ludzi. Mój mąż początkowo chodził ze mną za grę, jednak po pewnym czasie przestał. Oznajmił mi, że kolega z siatkówki się we mnie zakochał, że to się czuję, ze on jest fajny i byłabym z nim szczęśliwa (!), że kolega się wprowadzi do nas, a jemu oddamy część za mieszkanie itp. Musiałam non stop walczyć o to, żeby przestał mi mówić o kimś kto jest dla mnie tylko kolegą. Przyznam się bez bicia, że kolega bardzo wpadł mi w oko (uśmiech, oczy), ale dopóki między mną, a moim mężem nie zaczęło się robić źle, kolegi wcale nie widziałam.Mój mąż twierdził, ze ja się w nim zakochałam itp, ale to nie było zakochanie, lecz zauroczenie, co uświadomiłam sobie dopiero po kilku msc od naszego poznania się. Zresztą to był mój pierwszy raz odkąd jestem z mężem (nigdy wcześniej żaden facet tak mi w głowie nie zakręcił), za to on już miał kilka wpadek tego typu, więc nie powinien mi tego wypominać. Ja w przeciwieństwie do niego, nie pisałam zboczonych komentarzy pod zdjęciami innych osób. Nie ważne. Wytłumaczyłam mu to i miałam wrażenie, że przyjął to do wiadomości, ze miedzy mną a kolegą nic nie było i że to wszystko wyolbrzymia. Niestety, w lutym 2011 znowu znalazłam w necie Jego wpis (już pod zdjęciem innej koleżanki- nie tego typu jak poprzedni, ale jednak się pojawił, co miało się już nie powtórzyć). Złamał słowo, więc powiedziałam że to definitywny koniec. Wyprowadziłam się do rodziców, jednak On po 2 dniach zadzwonił, powiedział, ze tęskni, kocha, ze jestem jego skarbem, że nie chce rozwodu itp. Spotkaliśmy się w neutralnym miejscu na kawie, porozmawialiśmy po czym wróciłam do rodziców. I co zrobiłam? Wybaczyłam mu znowu, no bo do 3 razy sztuka. Po tym kilku dniowym rozstaniu, wróciłam do naszego wspólnego mieszkania i jakoś wszystko powoli zaczęło się znowu między nami układać. Aż tu nagle na początku kwietnia mój mąż oświadczył, że mnie nie kocha, że już od ślubu kościelnego mnie nie kochał, że go zmusiłam do ślubu itp. Później mówił, ze kogoś poznał, za chwilę mówił, że nikogo nie ma, że chce iść do zakonu, później, ze chce mieć rodzinę i dzieci, ale z tego związku dzieci nie będzie, ze ja ich nie chciałam (co jest wielkim kłamstwem) i wiele wiele innych rzeczy, których nie będę opisywała, bo zabraknie miejsca :(( Wyprowadził się z naszego mieszkania prawie 3 msc, temu w tym czasie widzieliśmy się tylko kilka razy. Próbowałam ratować to małżeństwo, mówić mu, ze zrozumiałam błędy jakie popełniałam (bo nikt przecież nie jest idealny), że musi dać nam szansę, ze nie poddam sie bez walki. Jednak histeria, płacz do słuchawki, ze go kocham i nie chcę innego itp nie pomogły. Pytałam się go po co w takim razie było to nowe mieszkanie, po co plany o dzieciach, wakacjach skoro (jak twierdzi) nie kocha mnie od jakiegoś czasu (mimo, że jeszcze na dzień kobiet kupił mi kwiatki i zamówił dla mnie dedykację w telefonie "I just call to say i love you"!) Mówił, że ja tyle razy mówiłam o rozwodzie, wiec teraz on podjął decyzję i koniec. Nie ma odwrotu. Byłam na rozmowie u mediatorki/psycholog , to stwierdziła, że mój mąż może mieć zaburzenia psychologiczne (jego ojciec ma niestety takie) Mąż nie chciał skorzystać z poradni małżeńskiej, powiedział, ze to koniec i już. KU****A tak po prostu!!! Byłam bliska popełnienia samobójstwa, ale dzięki wsparciu znajomych, rodziny ten etap mam na szczęście za sobą. Rozmawiam z jego znajomymi, to każdy twierdzi, ze mój mąż zgłupiał, jeden kumpel użył nawet sformułowania, ze jest "pier...ty". Nikt nie rozumie jego zachowania, oprócz oczywiście teściowej u której byłam i która stwierdziła: "Jak cię nie kocha to ja nic nie zrobię". Zero pomocy z ich strony, mimo, ze tak wiele ze sobą przeżyliśmy.Mimo, ze mój mąż napisał pozew (i mi go przysłał) to mu oznajmiłam (po konsultacji z panią mediator sądową), że taki pozew nie zostanie przez sąd przyjęty, a jeśli już to nie da nam rozwodu, tylko skieruje do poradni małżeńskiej. Zresztą w pozwie były same kłamstwa i oświadczyłam mu, że nie zgadzam się na pisanie kłamstw na temat naszego małżeństwa. Któregoś dnia (nie gadaliśmy bodajże tydzień) powiedział, ze przyjeżdża do domu bo chce obgadać sprawę rozwodu itd. Napisałam mu że nie chcę go widzieć, że jest za wcześnie, muszę ochłonąć itp. Odpisał, że rozumie, ale i tak przyjedzie. Później zaczął mi pisać, ze chce się rozwieść w pokoju, żebyśmy zostali przyjaciółmi itp (!) Poinformował mnie, że nie odchodzi ode mnie ze względu na inną, na co mu odpisałam, że dopiero niedawno mówił co innego. A on na to: "G lat 28, przystojny, piękny uśmiech, oczy, zauroczenie, zakochanie"> Napisał, ze nie ma kochanki, lecz utraconą godność. Długo musiałam mu pisać, że nie ma nikogo, ale jak widać, nie przyjął tego do wiadomości, Pozwu jak nie było, tak nie ma dalej, a rozmawiamy tylko poprzez e-mail, smsy o sprawach mieszkaniowych (sprzedaż mieszkania itp). Przestałam walczyć i zrozumiałam, ze nie jest wart mnie i mojej miłości (o czym nawet mi pisał po tym jak oznajmił, że mnie nie kocha, nawet przepraszał za sytuację, że ma wyrzuty sumienia, bo wie, ze ja cierpię itp.) Najciekawsze to to, że jak napisałam mu ostatnio emaila z zapytaniem co robimy ze sprzętem RTV (jak się dzielimy), filmami, książkami i innymi rzeczami, to mi odpisał "OK". Ręce mi opadły! co to znaczy "OK"? odpisałam mu, ze OK to może sobie pisać, jak bym poprosiła go, żeby kupił mleko po drodze do domu, a nie jak pytam się np za ile mieszkanie sprzedajemy itp!. Odpowiedzi oczywiście nie było (czekam od piątku) i zakładam, że może jeszcze przez jakiś czas się nie pojawić. Wiem, że 3 msc to bardzo krótki okres czasu, ale ja już ten najgorszy etap mam za sobą (dzięki wsparciu wielu osób), tak mi się wydaje. Miałam chwile zwątpienia, obwinianie siebie, ale zrozumiałam, że wina zawsze leży po obydwu stronach. Ja próbowałam ratować to małżeństwo, on nie, ja będę żyła ze świadomością że chciałam spróbować, on ze świadomością, ze przeżył z kimś 10 lat i nie próbował tego naprawić. Przepraszam, że tak dużo napisałam, ale to i tak jest w "wielkim" skrócie. Cieszę się, że trafiłam na tą stronę, bo dzięki niej i Waszym historiom zrozumiałam, ze nie ma sensu błagać o miłość. Czy wróci? Nie wiem, ale ja wiem, że już bym go nie przyjęła. Pozdrawiam Was Dziewczyny serdecznie.
×