witam.widze,ze bardzo sie wspieracie na forum.dobrze miec kogos kto przezyl to samo co my.chcialabym opowiedziec komus swoja historie....
poronilam w tamtym tygodniu.... dali mi leki poronne.mysleli,ze mlody organizm sam sie oczysci. w szpitalu chcialam byc sama czego zaluje caly czas,maz nie mogl byc ze mna.jest za granica.
po tebletkach przez szesc godzin wilam sie z bolu wymiatujac,z dreszczami,goraczka.pozniej to zastrzyki przeciwbolowe nie wiele pomogly.bylam cala we krwi. po osmi godzinach jak to lekarze okreslili,kiedy"wypadlo" wszystkozabrali mnie do jakiegos brudownika grzebic w tym mowili cos a akcie zgonu,ale niewiele do mnie dotarlo...
chcialam tylko wrocic do domu.myslalam,ze jest po wszystkim. okazalo sie,ze trzeba lyzeczkowac. nie uspali mnie.testowali na mnie pierwszy raz gaz.nic nie pomogl.zrobili to na zywca. nie wiem jak to przezylam.do tej pory mam zakwasy od prezenia ciala i chodzis nie moge od zastrzykow.
dla spoleczenstwa moje dziecko nie zaistnialo.dla mnie bylo najwazniejszym,najkochanszym malenstwem,dzieckiem,nie plodem...choc to byl 8/9 tydzien. najlepsi przyjaciele nie odezwali sie slowem,jedna kolezanka stwierdzila zebym pomyslala o plusach tej sytuacji... zalosne.... rodzina twierdzi,ze juz czas wracac do normalnosci. "to sie czesto zdarza" "to byl dopiero osmy tydzien" "zrob cos ze soba" "mloda jestes,wszystko przed toba" "ludzie maj wieksze tragedie" to slyszalam. z dwa tygodnie mam wrocic do pracy.nie wiem jakim cudem. nie wiem jakim cudem mam zyc jak nie moge nawet myslec.jak wy sobie z tym poradzilyscie.prosze napiszcie cos.... pozdrawiam....