Jejku dziękuję że tak ciepło mnie przyjęłyście:)
Moja historia jest trochu zakręcona, postaram się Wam ją opowiedzieć.
Po ślubie poszłam do pani ginekolog aby sie dowiedzieć co zrobić aby dobrze przygotować się do bycia mamą. Bałam się trochu bo w mojej Rodzinie Babcia i Mama miały mięśniaki. Taki twór który spowodował że Mamie musieli usunąć całą macicę (ale przedtem urodziła nas troje). Przekonywała że u mnie jest wszystko ok. Mamy się starać. Jeden miesiąc, drugi kolejny i nic. Poszłam znowu. Kazała porobić badania. Mi wyszło że wszystko ok, ale mój Mąż miał bardzo małą ilość kijanek. Zaczął brać proviron. Poprawiło się ale dalej nic. Ona twierdziła że jest ok. Ale mnie jakoś niepokoiło jej brak zaangażowania więc z polecenia koleżanek zmieniłam lekarza. Trafiłam na Pana. Ten przy pierwszym usg wykrył u mnie 3 mięśniaki. Ale twierdził że to nie koniecznie jest powód moich problemów. Polecił laparoskopie, że zobaczy co tam u mnie w środku i zobaczymy co dalej. Bałam się trochu więc umówiłam się że zrobi mi to w prywatnej klinice. Zabieg miałam mieć w poniedziałek a w piątek pojechałam do niego z kasą. I przy usg zaczął dumać nade mną. Że może by usunąć te mięśniaki. Ale nie wiem czemu jak zobaczył mojego męża ( jest bardzo drobnej budowy) zaczął nawijać o invitro. Że mamy duże szanse, zadzwonił przy mnie do swojego kumpla który to wykonuje i jak by mnie nie było uzgadniali że muszą mi usunąć te mięśniaki bo wtedy jest duże prawdopodobieństwo że nie donoszę ciąży jak by była.
Więc trafiłam do kliniki. Usunęli mi mięśniaki ale nie laparoskopowo tylko przez cesarskie cięcie bo były duże. Miały 5 cm. Lekarz który mnie skierował był podczas operacji obecny. Pamiętam że po wywiezieniu mnie dalej nawijał do mojego męża o invitro i kazał się zgłosić za 3 miesiące do siebie. A ja zostałam w klinice.
To spowodowało że zaczęłam jeździć do właściciela tej kliniki. Pojawiły się jakieś bakterie, leczyłam je antybiotykami. Mężowi przepisał Undestor i agapurin. Po jakiś 3 miesiącach stwierdził że możemy przystąpić do dzieła i jadłam clostinbeget, później zaszczyki- pregnyl. I miałam kochać się z mężem wtedy kiedy on powie że to te dni. Wtedy przeżywałam horror. Kazał zrobić mi hcg i stwierdził że to jest wczesna ciąża, później przy drugim że jednak się nie utrzymała. Już nie mówiąc o kasie która brał za to. Miałam dość. Myślałam nawet o tym aby sobie coś zrobić:(.
Później zaczęłam rozmowę z koleżanką która miała kiedyś invitro. Ona poleciła mi lekarza. Wspaniały, z poczuciem humoru. Po badaniach wysłał nas na test PCT ( test simsa hinera- po stusunku). Tak się złożyło że polecił nam na wykonanie tego testu Klinikę Leczenia Niepłodności. Więc sobie myślę po co się rozdrabniać, zobaczę co mi tam powiedzą. I tam zrobili nam znowu mnóstwo badań. Mi wyszło że mam minimalnie podwyższoną tarczycę, że w normie ale że ją trochu zbijemy, mężowi zrobiono specjalistyczne badanie nasienia i wyszło że ma bardzo leniwe plemniki. Więc lekarz mnie przygotowuje do inseminacji a Mąż ma w czwartek usg jąder. Narazie jem clostinbeget i w czwartek mam jechać na oględziny :)