Studiuję farmację, mama ma aptekę. Studia są nawet ciekawe, bo większość zajęć to praktyka, same laborki. Albo sobie analizę trzasnę, albo maść zrobię, w mikroskop się pogapie... Ale potem wracam do domu i muszę ryć jakiś bezsensownych wzorów i nazw chemicznych leków, rzeczy które kompletnie mi się do niczego nie przydadzą... No coż... I jeszcze wkurza mnie, że przez te studia jestem taka zawieszona w związku... Nie wiele się zmieniło od czasu kiedy byłam w liceum, a to już trzeci rok studiów. Zaręczyliśmy się ale nic z tego nie wynika. Wróciłam do domu i dojeżdżam na zajęcia 60km, żeby częściej się widzieć z narzeczonym. Nie stać nas na wynajem, a ja nie dostanę ani stypendium ani kredytu studenckiego... A większość znajomych mieszka, albo przynajmniej planuje w najbliższym czasie zamieszkać razem... Dobija mnie to wszystko.