no więc tak: straciłam przyjaciół. co do jednego. to wszystko odbywało się na zasadzie: zostałam olana. po woli wykruszali się jeden po drugim, aż zostałam sama. ból po stracie jednego, drugiego, trzeciego i czwartego skumulował się i po ostatnim wpadłam w dołek. przez 3 miesiące nie mogłam wstać z łóżka, nie chciało mi się iść do pracy, ćwiczyć, wychodzić - no bo z kim?, nic. słuchałam smętów, ryczałam jak bóbr i zajadałam smutki. efekt jest taki, że jestem smutną, zaniedbaną 20-latką bez przyjaciół. ubierałam się w co popadnie, czasem tylko, gdy miałam lepszy nastrój jakoś bardziej o siebie zadbałam, założyłam coś innego niż legginsy i t-shirt. A kiedyś byłam ładną, zadbaną i dobrze ubraną dziewczyną. nie wiem co się ze mną dzieje, chyba trochę z tego wychodzę, ale nadal nie do końca mogę się otrząsnąć. mam wrażenie, że wegetuję, a nie żyję. a chciałabym zacząć ŻYĆ. Chciałabym wrócić do formy, schudnąć, wyglądać dobrze i znaleźć znajomych - bo w przyjaźń już nie wierzę. Często zastanawiam się, co jest we mnie takiego? Przecież skoczyłabym za nimi w ogień.... Jak się uporać z bólem związanym ze stratą przyjaciół? jak zacząć żyć od nowa?