Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Pantegram

Zarejestrowani
  • Zawartość

    19
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

7 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. A ogarniasz, że te czeki mają pozwolić ludziom kupić sobie jedzenie i tym samym nie umrzeć z głodu, a nie zapewnić "godne życie na poziomie" za darmo od państwa? Nie sądzę, byś w jakimkolwiek kraju mogła sobie z socjalu opłacić sprzątaczkę, która za ciebie posprząta chałupę.
  2. Ja lubię. I to nie jest przypadek, bo włożyłam dużo wysiłku w znalezienie pracy idealnej dla mnie, takiej, która będzie mi przynosić i satysfakcję, i pieniądze, i nie będzie mnie nudzić... Miałam też trochę szczęścia, bo na to, jakich masz współpracowników i szefa, masz ograniczony wpływ... ale mam taki zawód, że mogę zmieniać pracę jak rękawiczki i jak w jednej firmie mi się nie podoba, to mówię baj i szukam szczęścia w innej. Większość ludzi według mnie chodzi do pracy za karę, bo w ogóle nie zastanawia się, jaka powinna być ich wymarzona praca... Siedzą w pierwszej lepszej robocie, do której ich wezmą, by mieć kasę na życie, zamiast próbować różnych rzeczy, by w końcu znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. Osobiście zaczęłam pracować jeszcze w liceum, będąc na utrzymaniu rodziców, dzięki czemu jeżeli jakaś robota nie była dla mnie, to mogłam ją po prostu szybko rzucić, nie męczyć się w niej i szukać kolejnej. Zaliczyłam sporo różnych gównoprac zanim do mnie doszło, co mogę w życiu robić tak, by chodzić do pracy z uśmiechem na ustach, a nadal zarabiać hajs... Z każdej gównopracy wyciągałam lekcję, do czego się nadaję, do czego mniej, co mogę robić, a czego absolutnie nie chcę, bo nie cierpię tego robić. Potem zrobiłam studia, nauczyłam się języków i kilku innych rzeczy. Dzięki temu mogę pracować tak, jak lubię - w zadaniowym trybie pracy, bez użerania się z klientami, w pracy, która przynosi namacalne efekty, których żaden złośliwy przełożony nie może podważyć, a do tego za dobre pieniądze... Podczas studiów nie miałam życia, ale summa summarum było warto. Polecam każdemu.
  3. Kurde, też mam takie problemy, chociaż trochę inne... Mój też nie był nauczony w domu sprzątać, więc on nie ma w ogóle takiego poczucia obowiązku, że np. raz na tydzień wypadałoby podłogę wymopować, a na święta okna umyć... Jak już się zabierze za sprzątanie, idzie mu to sprawnie, nie marudzi i nie narzeka, ale trzeba mu palcem pokazywać, co jest do zrobienia... Zwłaszcza, że nie jest dokładny, a przynajmniej nie tak dokładny jak ja i nie zawsze widzi, że na podłodze jest jakaś plamka / paprochy, które wypadałoby odkurzyć lub umyć, że na armaturze jest kamień itd. Czy Twój nauczy się robić to szybciej z czasem. Myślę, że tak. Możesz mu też powiedzieć, że jeśli chce sprzątać szybciej, to musi po prostu zagęszczać ruchy... bo o dziwo nie każdy sam z siebie wpadnie na to, że jak będzie szybciej machał mopem, to będzie też robił to krócej -.- Jeżeli jednak nigdy czegoś nie robił i nie ma wprawy, to pewnie faktycznie odpowiednia technika przyjdzie z czasem (chociaż powinien się też starać robić najszybciej jak umie, jeśli nie chce sprzątać godzinami). Co do naczyń to u mnie dopiero zmywarka rozwiązała problem. Z resztą cały czas się boksuję... Ogólnie staram się rozmawiać z moim facetem i czasami ma on takie fajne zrywy, że sam z siebie czy to kibel umyje, czy pranie wstawi... Dodatkowo jak widzi, że zabieram się za sprzątanie, to wtedy od razu garnie się do pomocy... Gorzej, że ja sama ogólnie nie za bardzo lubię sprzątać xD więc nie potrafię nawet siebie zmotywować do roboty, a co dopiero kogoś... Aktualnie próbuję z grafikiem i właśnie takim rozkładaniem sobie sprzątania na cały tydzień, bo mój dotychczasowy sposób - czyli pucowanie chałupy weekendami tak średnio mi odpowiada, bo weekend zmarnowany. Dużo też z chłopakiem rozmawiam m.in. o tym, jak chciałabym, by to sprzątanie wyglądało (też wtedy, kiedy mam dobry humor, a nie tylko wtedy, kiedy już jestem wnerwiona bałaganem) i widzę, że te rozmowy na spokojnie przynoszą fajny skutek.
  4. " Chciałam wrócić do pracy, ale mi nie pozwolił, bo kto będzie się dzieckiem zajmował?? Chyba nie on, bo jemu będzie płakał.. " Postawiłabym sprawę twardo i pogroziła mu rozwodem. Szczerze, serio - po co on sobie dziecko robił, skoro nie chce się nim zajmować? Powiedz twardo, że taki podział obowiązków (ogarnianie chałupy + opieka nad dzieckiem) Ci nie odpowiada. Jest dużo opcji - on może przejąć na siebie obowiązki domowe, skoro dzieckiem zajmować się nie chce, możecie zatrudnić pomoc domową do samego sprzątania albo nianię, można (ok, nie zawsze) pracować na część etatu i wymieniać się opieką nad dzieckiem... Wreszcie można się rozwieść i Pan Mąż może tylko płacić alimenty, skoro w ogóle w sprawy rodzinne angażować się nie chce... To też jest opcja, i warto go o tym uświadomić -.- Nie nastawiałabym się jednak różowo co do przyszłości tego związku, bo on nie tylko miga się od obowiązków domowych, co jeszcze Cię poniża, wyśmiewa, nie szanuje, i to nie tylko w domu, ale i przy znajomych... te jego żarty o tym "jak to by lał" to mogą wcale nie być takie niewinne żarty... Gość już jest przemocowy, to nie jest normalne umniejszać Twój wkład i równocześnie robić z Ciebie kozła ofiarnego "bo dziecko płacze" (no shit Sherlock... które małe dziecko nigdy nie płacze? -.-). Zgadzam się z Einefremde, że będzie tylko gorzej.
  5. Pantegram

    Z rodziną, czy bez?

    Mam podobną sytuację. Z moim ojcem mam okropne relacje właściwie od zawsze (z oziębłych ostatnio przerodziły się we wrogie), w dodatku on od samego początku mojego związku nie akceptuje mojego narzeczonego, a jesteśmy razem już 8 lat. Nie wyobrażam sobie zapraszać go na mój ślub. Z kolei rodzice mojego narzeczonego są świeżo po rozwodzie. Będzie krzywa sytuacja, jak ich zaprosimy z nowymi partnerami. Zastanawiam się nad cichym ślubem za granicą tylko ze świadkami... zwłaszcza, że ani ja, ani mój chłopak nie lubimy być w centrum uwagi, nie lubimy dużych spędów rodzinnych z potańcówami itd. Gdyby nie moje "co rodzina pomyśli" to pewnie już wcześniej byśmy się hajtnęli po cichaczu... To jednak trudna decyzja, by wykluczyć z takiego wydarzenia rodziców. Na chwilę obecną plusy takiego cichego ślubu widzę dwa: 1. Według mnie pandemia to świetna wymówka, by wziąć cichy ślub. Możesz zawsze powiedzieć, że skoro nie mogliście zrobić dużej imprezy dla całej rodziny, to po prostu woleliście zrobić z tego intymne, kameralne wydarzenie, nie narażać nikogo na wirusa, a równocześnie nie czekać nie wiadomo ile ze ślubem, bo ta pandemia to nie wiadomo, kiedy się skończy (może dopiero za kilka lat). 2. IMO na pewno lepiej wziąć cichy ślub tylko ze świadkami, niż dużą imprezę, na którą zaprosisz wszystkich, poza własnymi rodzicami Z tego to dopiero ciężko się wytłumaczyć! Widziałam tutaj jednak na forum topic, gdzie siostra obraziła się za zdjęcie wysłane przez FB z informacją, że już po. Wydaje mi się, że po wszystkim lepiej będzie pojechać do rodziców i poinformować ich o tym zdarzeniu osobiście, aby nie czuli się wykluczeni... A dopiero potem ogłosić to np. na mediach społecznościowych.
  6. Z jednej strony wręcz uwielbiam moje studia, bo dowiedziałam się na nich masy ciekawych i przydatnych rzeczy, z drugiej... ...system oceniania mnie wk#$%%#!!! I nie - nie dostałam póki co złej oceny i nie z powodu oceny się pienię - egzamin, o którym chcę napisać, na razie odwołano z powodu choroby wykładowcy (co też jest barwne, bo dowiedzieliśmy się o tym dzisiaj rano, a egzamin miał być o 14.00), ale już mniejsza o to... Tak się składa, że mamy od rocznika wyżej gotowiec, tj. zestaw pytań, które w poprzednich latach pojawiły się na tym egzaminie. Powinnam więc być zadowolona, prawda? Cóż - nie jestem :/ A przynajmniej nie do końca... Do szewskiej pasji doprowadza mnie świadomość, że gdyby nie ten gotowiec - znowu byłabym zaskoczona pytaniami na egzaminie i jego poziomem trudności!!! To jest o tyle c*****e, że: - psychologia (z tego mam egzamin) to jest taki megazapychacz na moim inżynierskim kierunku, a z tego co widzę, wykładowczyni zrobiła taki sam egzamin dla wszystkich studentów, których uczy... ten egzamin równie dobrze mogliby pisać studenci psychologii na I roku czy studenci jakiegoś kierunku humanistycznego, na którym psychologia jest ważna - zamiast pytań ogólnych, na logikę, mamy pytania szczegółowe np. o nazwisko twórcy danego nurtu psychologicznego, co akurat inżynierowi nie jest szczególnie przydatne tzn. bardziej wartościowe jest, by inżynier miał praktyczną wiedzę ogólną z zakresu psychologii, aniżeli by wkuwał nazwiska, tak, jakby miał strasznie mało do zapamiętywania na inżynierskim kierunku... -.- - zakres kolokwium nie pokrywa się z sylabusem!!! a w szczególności z tym, co było na ćwiczeniach i wykładach... Mam wszystkie slajdy z wykładów przed oczami, bo wykładowczyni je udostępniła... mam bonus za aktywność i frekwencję na ćwiczeniach... i żadnej wzmianki o mechanizmach obronnych sobie nie przypominam, a na tym gotowcu oczywiście - szereg pytań właśnie z tego... Autoprezentacja, praca w grupie, wpływ grupy itp. - takie rzeczy mieliśmy, w gruncie rzeczy ciekawe i dobrze dobrane - dobrze ułożony materiał, wzbogacony o przykłady i ćwiczenia praktyczne, więc realizacja przedmiotu w porządku... ale dlaczego kolos jest z kosmosu? -.- Dlaczego zawiera pytania o tematyce, która nie była nawet wzmiankowana na zajęciach?!? To nie jest pierwszy raz, kiedy na ćwiczeniach mamy obrazowo porównując - napisać program liczący pole koła, a na egzaminie taki, który liczy całkę po ułamku z logarytmami w mianowniku... I ja nie mam nic przeciwko trudnym kolokwiom, generalnie, ale pod warunkiem, że bazują one na tym, co było na wykładach / ćwiczeniach / laboratoriach, a nie tak, że zajęcia sobie, a potem egzamin sobie, z poziomem trudności kompletnie nie przystającym do tego, co było na zajęciach, i właściwie luźno nawiązującym do nazwy przedmiotu... Uważałam na zajęciach, mam ponadprogramową wiedzę z przedmiotu, którą się na zajęciach wybijałam, bo akurat psychologia jest takim moim małym hobby (interesuję się nią), i mimo tej całej dodatkowej wiedzy i starań miałabym problem, by to kolokwium wymaksować.... (dobrze zapamiętuję koncepcje i umiem wykorzystać wiedzę w praktyce, ale takie detale jak nazwiska twórców danego nurtu łatwo uciekają mi z pamięci, więc na tego typu pytaniach bym się wyłożyła) No to jest po prostu śmieszne - umieć ponad program i nadal nie mieć gwarancji oceny bardzo dobrej... po prostu genialne. :/ To nie jest taka pierwsza sytuacja na moich studiach i już mnie po prostu zdrowo to wkurza... Tęsknię niezmiernie za tymi czasami, gdzie dzięki mojej inteligencji i ogładzie mogłam właściwie w ogóle się nie uczyć, a tylko dzięki aktywnemu uczestnictwu w zajęciach mieć wybitne oceny... Teraz moją inteligencję mogę sobie w buty schować, nic mi po niej - dopiero po wyjściu z uczelni do pracy zaczynam mieć profity z tego, że rozumiem to, czego się uczyłam do egzaminów, nie ma to jednak większego odzwierciedlenia w ocenach...
×