Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Pantegram

Zarejestrowani
  • Zawartość

    19
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

7 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. A ogarniasz, że te czeki mają pozwolić ludziom kupić sobie jedzenie i tym samym nie umrzeć z głodu, a nie zapewnić "godne życie na poziomie" za darmo od państwa? Nie sądzę, byś w jakimkolwiek kraju mogła sobie z socjalu opłacić sprzątaczkę, która za ciebie posprząta chałupę.
  2. Ja lubię. I to nie jest przypadek, bo włożyłam dużo wysiłku w znalezienie pracy idealnej dla mnie, takiej, która będzie mi przynosić i satysfakcję, i pieniądze, i nie będzie mnie nudzić... Miałam też trochę szczęścia, bo na to, jakich masz współpracowników i szefa, masz ograniczony wpływ... ale mam taki zawód, że mogę zmieniać pracę jak rękawiczki i jak w jednej firmie mi się nie podoba, to mówię baj i szukam szczęścia w innej. Większość ludzi według mnie chodzi do pracy za karę, bo w ogóle nie zastanawia się, jaka powinna być ich wymarzona praca... Siedzą w pierwszej lepszej robocie, do której ich wezmą, by mieć kasę na życie, zamiast próbować różnych rzeczy, by w końcu znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. Osobiście zaczęłam pracować jeszcze w liceum, będąc na utrzymaniu rodziców, dzięki czemu jeżeli jakaś robota nie była dla mnie, to mogłam ją po prostu szybko rzucić, nie męczyć się w niej i szukać kolejnej. Zaliczyłam sporo różnych gównoprac zanim do mnie doszło, co mogę w życiu robić tak, by chodzić do pracy z uśmiechem na ustach, a nadal zarabiać hajs... Z każdej gównopracy wyciągałam lekcję, do czego się nadaję, do czego mniej, co mogę robić, a czego absolutnie nie chcę, bo nie cierpię tego robić. Potem zrobiłam studia, nauczyłam się języków i kilku innych rzeczy. Dzięki temu mogę pracować tak, jak lubię - w zadaniowym trybie pracy, bez użerania się z klientami, w pracy, która przynosi namacalne efekty, których żaden złośliwy przełożony nie może podważyć, a do tego za dobre pieniądze... Podczas studiów nie miałam życia, ale summa summarum było warto. Polecam każdemu.
  3. Kurde, też mam takie problemy, chociaż trochę inne... Mój też nie był nauczony w domu sprzątać, więc on nie ma w ogóle takiego poczucia obowiązku, że np. raz na tydzień wypadałoby podłogę wymopować, a na święta okna umyć... Jak już się zabierze za sprzątanie, idzie mu to sprawnie, nie marudzi i nie narzeka, ale trzeba mu palcem pokazywać, co jest do zrobienia... Zwłaszcza, że nie jest dokładny, a przynajmniej nie tak dokładny jak ja i nie zawsze widzi, że na podłodze jest jakaś plamka / paprochy, które wypadałoby odkurzyć lub umyć, że na armaturze jest kamień itd. Czy Twój nauczy się robić to szybciej z czasem. Myślę, że tak. Możesz mu też powiedzieć, że jeśli chce sprzątać szybciej, to musi po prostu zagęszczać ruchy... bo o dziwo nie każdy sam z siebie wpadnie na to, że jak będzie szybciej machał mopem, to będzie też robił to krócej -.- Jeżeli jednak nigdy czegoś nie robił i nie ma wprawy, to pewnie faktycznie odpowiednia technika przyjdzie z czasem (chociaż powinien się też starać robić najszybciej jak umie, jeśli nie chce sprzątać godzinami). Co do naczyń to u mnie dopiero zmywarka rozwiązała problem. Z resztą cały czas się boksuję... Ogólnie staram się rozmawiać z moim facetem i czasami ma on takie fajne zrywy, że sam z siebie czy to kibel umyje, czy pranie wstawi... Dodatkowo jak widzi, że zabieram się za sprzątanie, to wtedy od razu garnie się do pomocy... Gorzej, że ja sama ogólnie nie za bardzo lubię sprzątać xD więc nie potrafię nawet siebie zmotywować do roboty, a co dopiero kogoś... Aktualnie próbuję z grafikiem i właśnie takim rozkładaniem sobie sprzątania na cały tydzień, bo mój dotychczasowy sposób - czyli pucowanie chałupy weekendami tak średnio mi odpowiada, bo weekend zmarnowany. Dużo też z chłopakiem rozmawiam m.in. o tym, jak chciałabym, by to sprzątanie wyglądało (też wtedy, kiedy mam dobry humor, a nie tylko wtedy, kiedy już jestem wnerwiona bałaganem) i widzę, że te rozmowy na spokojnie przynoszą fajny skutek.
  4. " Chciałam wrócić do pracy, ale mi nie pozwolił, bo kto będzie się dzieckiem zajmował?? Chyba nie on, bo jemu będzie płakał.. " Postawiłabym sprawę twardo i pogroziła mu rozwodem. Szczerze, serio - po co on sobie dziecko robił, skoro nie chce się nim zajmować? Powiedz twardo, że taki podział obowiązków (ogarnianie chałupy + opieka nad dzieckiem) Ci nie odpowiada. Jest dużo opcji - on może przejąć na siebie obowiązki domowe, skoro dzieckiem zajmować się nie chce, możecie zatrudnić pomoc domową do samego sprzątania albo nianię, można (ok, nie zawsze) pracować na część etatu i wymieniać się opieką nad dzieckiem... Wreszcie można się rozwieść i Pan Mąż może tylko płacić alimenty, skoro w ogóle w sprawy rodzinne angażować się nie chce... To też jest opcja, i warto go o tym uświadomić -.- Nie nastawiałabym się jednak różowo co do przyszłości tego związku, bo on nie tylko miga się od obowiązków domowych, co jeszcze Cię poniża, wyśmiewa, nie szanuje, i to nie tylko w domu, ale i przy znajomych... te jego żarty o tym "jak to by lał" to mogą wcale nie być takie niewinne żarty... Gość już jest przemocowy, to nie jest normalne umniejszać Twój wkład i równocześnie robić z Ciebie kozła ofiarnego "bo dziecko płacze" (no shit Sherlock... które małe dziecko nigdy nie płacze? -.-). Zgadzam się z Einefremde, że będzie tylko gorzej.
  5. Pantegram

    Z rodziną, czy bez?

    Mam podobną sytuację. Z moim ojcem mam okropne relacje właściwie od zawsze (z oziębłych ostatnio przerodziły się we wrogie), w dodatku on od samego początku mojego związku nie akceptuje mojego narzeczonego, a jesteśmy razem już 8 lat. Nie wyobrażam sobie zapraszać go na mój ślub. Z kolei rodzice mojego narzeczonego są świeżo po rozwodzie. Będzie krzywa sytuacja, jak ich zaprosimy z nowymi partnerami. Zastanawiam się nad cichym ślubem za granicą tylko ze świadkami... zwłaszcza, że ani ja, ani mój chłopak nie lubimy być w centrum uwagi, nie lubimy dużych spędów rodzinnych z potańcówami itd. Gdyby nie moje "co rodzina pomyśli" to pewnie już wcześniej byśmy się hajtnęli po cichaczu... To jednak trudna decyzja, by wykluczyć z takiego wydarzenia rodziców. Na chwilę obecną plusy takiego cichego ślubu widzę dwa: 1. Według mnie pandemia to świetna wymówka, by wziąć cichy ślub. Możesz zawsze powiedzieć, że skoro nie mogliście zrobić dużej imprezy dla całej rodziny, to po prostu woleliście zrobić z tego intymne, kameralne wydarzenie, nie narażać nikogo na wirusa, a równocześnie nie czekać nie wiadomo ile ze ślubem, bo ta pandemia to nie wiadomo, kiedy się skończy (może dopiero za kilka lat). 2. IMO na pewno lepiej wziąć cichy ślub tylko ze świadkami, niż dużą imprezę, na którą zaprosisz wszystkich, poza własnymi rodzicami Z tego to dopiero ciężko się wytłumaczyć! Widziałam tutaj jednak na forum topic, gdzie siostra obraziła się za zdjęcie wysłane przez FB z informacją, że już po. Wydaje mi się, że po wszystkim lepiej będzie pojechać do rodziców i poinformować ich o tym zdarzeniu osobiście, aby nie czuli się wykluczeni... A dopiero potem ogłosić to np. na mediach społecznościowych.
  6. Pantegram

    "Przyjaciel" znowu nas oszukał :/

    Z opisanych przez Ciebie powodów faktycznie lepiej jest mieć jedną ekipę Jeśli jednak faktycznie mieliby bardzo długie terminy, to kolejność prac to: 1. Zmiany murarskie (przesuwanie ścian, otworów drzwiowych) - czyli murarz (albo dowolny budowlaniec). 2. Zmiany w instalacjach elektrycznych, czyli (np. przesuwanie gniazdek) i wodno-kanalizacyjnych (np. przesuwanie grzejników lub przyłączy do kibelka, pralki, jeśli mają być w innym miejscu) - czyli elektryk i hydraulik. 3. Łazienka - lepiej najpierw położyć tam płytki zanim położy się panele, by w razie potrzeby np. skuć wylewkę w łazience dla wyrównania poziomów podłogi. Oprócz tego cięcie i szlifowanie płytek do łazienki może być bardzo pylące. Tu potrzebny glazurnik. Oprócz tego ktoś, kto zamontuje kibelek, kabinę itp. - i to już nie musi być hydraulik. Może to zrobić dowolny budowlaniec albo można to zrobić samemu, bo nie jest to jakieś mocno skomplikowane, ale (!) np. do przykręcenia mebli do ściany trzeba mieć jednak mieć narzędzia, więc fajnie, jak to zrobi ktoś, kto te narzędzia ma i już u siebie remontował / jest taką "złotą rączką". Co ciekawe - nam glazurnik zaproponował wykonanie całej łazienki od A do Z. 4. Kolejna brudna praca, to przygotowanie ścian pod malowanie i tu ilość robót zależy od stanu, w jakim oddał deweloper - na gołe ściany idzie tynkowanie, gładziowanie, grunt i potem farba. Nasze ściany mają już tynk i gładź, ale chłopak je dodatkowo wyszlifuje, by były super gładkie (tego fachowcy zazwyczaj nie robią, bo to dużo pylącej roboty, ale pewnie można dodatkowo zamówić), na to damy farbę podkładową gruntującą i zwykłą farbę. Jeśli po zmianach w instalacjach są bruzdy - trzeba je oczywiście zagipsować. Zrobi to dowolny budowlaniec. 5. Położenie paneli. Jeśli jest równa podłoga, można od razu, jeśli krzywa - można podłogę wyszlifować lub dać samopoziomującą wylewkę. Na to idzie podkład, folia i panel. Same kładzenie paneli pływających (na klik) jest bardzo proste, ale trzeba mieć narzędzia do tego, by te panele przyciąć w końcówce układania. 6. Montaż drzwi i listew przypodłogowych 7. Odpylenie ścian i malowanie. 8. Montaż opraw elektrycznych (gniazdka, żyrandole), meble (nie trzeba elektryka - zrobi to każdy budowlaniec). 9. Wstawianie mebli. Jeśli meble są na zamówienie - wchodzi stolarz. 10. Detale typu dopasowanie listew przypodłogowych do mebli robionych przez stolarza, poprawki, dekoracje. Bardzo dużo rzeczy, jak np. panele, drzwi czy meble do łazienki i kuchni możesz zamówić od razu z montażem. Np. zamawiasz panele w Komforcie - to od razu z ułożeniem, kuchnię w Ikea - z montażem, meble łazienkowe w Leroy Merlin - też z montażem. Wychodzi to nawet atrakcyjnie cenowo, a co ważne - zrobią od ręki, bo zatrudniają dużo podwykonawców. Możesz nawet taki myk zrobić, że nawet jeśli nie zamówiłaś od razu montażu to możesz pójść do nich po namiary do fachowców od montażu My w ostatnim momencie (świeżo po odbiorze) zdecydowaliśmy się na klimę i została nam założona praktycznie od ręki, z bardzo krótkim czasem oczekiwania - właśnie w Leroy Merlin. Wykonawcy pracujący dla marketów budowlanych to zazwyczaj solidne firmy (inaczej pewnie zresztą markety by z nimi nie współpracowały). Dużo prac (montaż mebli, malowanie, położenie paneli, listew) można też wykonać samemu - ale trzeba mieć chociaż trochę narzędzi, a najlepiej też chociaż odrobinę zdolności manualnych a czasem też trochę siły. Jeśli więc jesteś sama, to może spróbuj poprosić o pomoc tatę / wujka / brata. Jeżeli chodzi o wiedzę, jak co zrobić, to jest masę tutoriali na YT (typu kanał Mario Budowlaniec) - gorzej z narzędziami, bo np. możesz sobie kupić karcher do malowania ścian i pomalować sobie ściany jak zawodowiec, tylko co potem z tym karcherem za kilkaset zł? Niektóre cebulaki zwracają z powrotem do marketów budowlanych po remoncie -.- Bardziej przyzwoitą opcją jest wynajem sprzętu. A jak znajdziesz firmę, to może wyjść nawet taniej, niż robienie samemu, nie mając narzędzi i czasu - no ale jeśli masz czekać na malarza 3 miesiące, to wg mnie lepiej zdecydowanie samemu kupić wałki i taśmy i malować. Pamiętaj też, by przy zamawianiu czegokolwiek cięższego, zwracać uwagę na to, czy Ci to wniosą do mieszkania - bo np. wniesienie kilkudziesięciu kg płytek samemu nie jest ani łatwe, ani przyjemne... Ogólnie nie jest to takie trudne, jak się wydaje, ale jeżeli ktoś nigdy nie remontował to tak - może przytłoczyć. Nawet jak ktoś już remontował, to jest milion rzeczy, o których trzeba pamiętać i których trzeba pilnować, więc niestety - jak najbardziej rozumiem stres. Życzę mimo wszystko powodzenia w negocjacjach i udanego remontu!
  7. Pantegram

    "Przyjaciel" znowu nas oszukał :/

    Niestety, popełniliśmy dużo błędów, co do których w dodatku wiedzieliśmy, że są błędami... Ale ze względu na brak czasu + zaufanie olaliśmy czerwone lampki Tej sytuacji jak najbardziej dało się uniknąć. Mój błąd był taki, że ja od początku chciałam firmę tylko na umowę... Byłam jednak bardzo zaabsorbowana projektem mieszkania i dopinaniem budżetu, co uznałam za ważniejsze, no bo skoro remont nam mają robić "zaufani znajomi", no to "umowa może poczekać"... Zwłaszcza, że jak na początku powiedzieliśmy, że chcemy podpisać umowę, to nie oponował - dopiero teraz, jak zaczęliśmy naciskać, że ma podać termin, jaki mamy wpisać do umowy. Mieliśmy już wcześniej niby wszystko dość dokładnie rozplanowane, ale już po odbiorze zmieniliśmy kilka decyzji, zastanawialiśmy się mocno, co jak chcemy urządzić, i np. podjęcie ostatecznych decyzji co do zmian w elektryce samo w sobie zajęło nam dużo czasu. Zajęliśmy się też bardzo mocno zamawianiem wszystkich materiałów, bo na sporo z nich czekaliśmy 3 tygodnie, dlatego dla nas nie było takim wielkim problemem, że kolega jeszcze nie wchodzi (no i mieliśmy inne, głupie problemy na głowie z zamawianiem rzeczy związane). Dopiero teraz, jak już rozwiązaliśmy wszystkie problemy związane z tym, co gdzie chcemy i gdzie to kupimy, zajęłam się umowami - a powinnam zamienić kolejność i najpierw podpisać z tym gościem bardziej ogólną umowę i potem doprecyzowywać zakres prac. Drugi błąd popełnił mój chłopak... Już przy kłótni o pieniądze kazałam mu szukać innych ekip, byśmy awaryjnie mogli wziąć kogoś innego. Wykonał kilka telefonów, ale potem temat olał i zajął się sprawami remontowymi. Gdyby wtedy tak niefrasobliwie nie odpuścił, mielibyśmy teraz mniejszy stres. Głupie jest to, że my już wcześniej odpuściliśmy współpracę z ekipą poleconą po znajomości właśnie dlatego, że gość twierdził, że wycenę zrobi dopiero po wejściu do mieszkania, a przed, to on nie jest w stanie nawet powiedzieć mniej więcej, ile to będzie kosztować - pomimo bardzo dokładnych planów i projektu... A temu koledze pozwoliliśmy zrobić wycenę dopiero po wejściu do mieszkania, co jest mega czerwoną lampką, którą olaliśmy. A jak zadzwoniliśmy do glazurnika, to mu wystarczyła informacja, że 4m2 łazienka i był w stanie podać widełki -.- Także ten - z mojego doświadczenia, jeśli "fachowiec" nie umie wam powiedzieć, ile coś będzie kosztowało (nie chodzi o wycenę co do złotówki no ale ... - można powiedzieć, czy cena to będzie bardziej 5k, 10k, czy 15k - a potem zmienić zdanie i podwyższyć wycenę, jeśli okaże się, że klient życzy sobie jakieś mega niestandardowe rozwiązania) - to to jest oszust, a nie fachowiec, i olać go. Jeśli nie chce podpisać umowy - to to jest oszust, a nie fachowiec, i olać go. Do tego nawet przy tej wycenie remontu było widać, że znajomy sobie dziwnie pogrywa, bo po pierwsze: zwodził mojego chłopaka milion lat (raz pojechaliśmy do niego pogadać o pieniądzach, a on - że nie będzie teraz gadał o pieniądzach, bo nie ma jego majstra; ok, to kiedy możemy umówić się na spotkanie z majstrem - "ja nie wiem, bo jemu się właśnie dziecko urodziło i on nie ma czasu" i tego typu głupie wymówki). Po drugie - jak już był na miejscu i rzucił kwotę z dupy, a mój chłopak zaczął dopytywać, co się składa na tą kwotę i np. ile za ułożenie płytek, a ile za montaż armatury, to nie chciał powiedzieć i twierdził, że "tego tak się nie liczy"... Przyciśnięty do muru podał cenę za montaż drzwi 250 zł/szt., po czym na odchodnym rzucił: "to jak chcesz, bym Ci drzwi jeszcze zrobił, to szykuj 1000 zł" (za 3 szt. drzwi) -.- itp. podobne jajca. No ogólnie to na własne życzenie daliśmy się zwodzić, bo wszystko wcześniej krzyczało: "nie bierzcie tego gościa!!!" ...a nam było po prostu wygodnie myśleć, że ekipę, to już mamy załatwioną, nie musimy się o to martwić i "jakoś to będzie". Piszę to tak ku przestrodze dla innych, co będą szukać ekip.
  8. Pantegram

    "Przyjaciel" znowu nas oszukał :/

    Bardzo współczuję My nie mamy aż tak źle (chociaż jeszcze zobaczymy), bo chociaż w pierwszym zdaniu narzekałam na ludzi, to jednak nam dużo osób zaoferowało swoją pomoc i aż jestem w szoku... Może spróbuj zamiast kompleksowej ekipy umówić oddzielnie fachowców? Nie jest to tak dobre rozwiązanie jak kompleksowa ekipa, trudniejsze, więcej zachodu, trzeba wiedzieć dokładnie, co jest do zrobienia, ale z mojego doświadczenia - łatwiej umówić terminy, można nawet od ręki. Zwłaszcza jak się zamawia w marketach budowlanych (można zamówić kuchnię / łazienkę z projektem na bazie ich mebli i wykonaniem). Inny tip - firmy robiące klimatyzację są w stanie zrobić hydraulikę i elektrykę xD A np. układanie paneli jest łatwe i można to spokojnie zrobić samemu w weekend. Najbardziej denerwuje mnie to zwodzenie nas, bo straciliśmy ponad 3 tygodnie i np. pierwszy lepszy glazurnik, którego znalazłam przez Internet i wygląda legitnie, może przyjechać za miesiąc. Gdybyśmy zadzwonili miesiąc temu, to pewnie wchodziłby już teraz... I tak ze wszystkim. Do tego ten gość nam do teraz mówi, że on "zaraz wejdzie i zrobi w tydzień"!!! Po co?!? W tym momencie mam wrażenie, że on nam to robi na złość i mu zależy na tym, byśmy mieli problem z remontem i go nie zrobili... Nie wiem, czy on jest łasy na kasę i nie chce, by mu hajs za robociznę inna ekipa podebrała, bo przydałaby mu się kasa na dom, czy może po prostu z jakiegoś powodu jest taki w ... fałszywy, że mu zależy na tym, byśmy mieli gorzej Najgłupsze jest to, że on tego remontu u nas miał nie robić sam i jakby chciał, to mógłby wysłać do nas swojego znajomego hydraulika i elektryka, by już zaczęli roboty, a on by potem dołączył (bo u siebie na budowie to on ma innych ludzi)... to nawet tego do tej pory nie zrobił i umowy podpisać nie chce Już ... z tym remontem, ale jak można być tak bardzo nie fair wobec kogoś i nie zdobyć się na głupie postawienie sprawy jasno. Szok.
  9. Praktycznie przez całe moje życie zawodzę się na ludziach i nie mogę na nikogo liczyć, kiedy czegoś faktycznie potrzebuję Jestem w trakcie remontu mieszkania. Stan deweloperski, więc mieszkanie gołe i wesołe - trzeba zrobić wszystko, aby się wprowadzić. "Przyjaciel" mojego chłopaka miał nam zrobić remont tanio, po znajomości. Miał kilka mieszkań pod wynajem, które remontował ze swoją ekipą, widzieliśmy więc, jak robi i że robi ok. Niedługo przed odbiorem mieszkania kupił sobie dom - z rynku wtórnego, więc gotowy do zamieszkania i wprowadzenia się... Zdecydowali jednak z żoną, że ten dom trochę odświeżą i zrobią bardziej pod siebie. Nasze mieszkanie miał remontować zaraz po tym, jak odremontuje swoje (nie robił tego sam, ma ludzi do pomocy, którym płacą). Odebraliśmy mieszkanie. Kolega miał wejść za tydzień (jak skończy swój remont) i wycenić, nie chce powiedzieć, ile chce za remont, chociaż jeszcze przed odbiorem przygotowaliśmy bardzo dokładny zakres prac i udostępniliśmy mu plany, na podstawie których można łatwo wycenić prace... Jak można łatwo zgadnąć, pierwsza kłótnia była o pieniądze, bo po tym tygodniu jak rzucił cenę, to jednak ta cena wcale nie była "tanio", a raczej jeszcze powyżej wartości rynkowej Mój chłopak się wkurzył, chciał szukać już innej ekipy, ale po kłótniach ustalił, że za 3x mniejszą cenę kolega zrobi tylko łazienkę, resztę zrobimy sami. OK, tylko mijają kolejne 2 tygodnie, w trakcie których kolega "kończy remont swojego domu i zaraz do nas wejdzie"... No i dziś, jak miał już wchodzić to stwierdził, że jednak dopiero za tydzień wejdzie, bo on musi u siebie w domu jeszcze cośtam skończyć -.- Przypominam - w jego domu pracuje ekipa kilku wynajętych ludzi, która mu robi remont, a oni w tym domu już od jakiegoś czasu mieszkają, bo dom jest z rynku wtórnego, wyposażony i ogromny, więc spokojnie można go remontować i jednocześnie w nim mieszkać... W odróżnieniu od naszego mieszkania, do którego dopóki nie skończymy remontu - nie możemy się wprowadzić i musimy płacić za wynajem... W dodatku, jak mój chłopak pojechał z nim się kłócić twarzą w twarz, to "przyjaciel" stwierdził, że na pewno wejdzie za tydzień i zrobi remont w tydzień... Ale umowy z nami nie podpisze, bo nie -.- Jak tydzień temu pisałam z nim, by nas nie wystawił, bo już wypowiedzieliśmy umowę na najem mieszkania, to pisał "no co ty, nikt nikogo nie wystawia... przecież jestem waszym przyjacielem, wyluzujcie" -.- Nie rozumiem, dlaczego on to robi. Mógł po prostu powiedzieć, że nie chce remontować naszego mieszkania, zamiast nas zwodzić. Wiedział doskonale, że wynajmujemy, musimy się umówić z wynajmującym na konkretną datę wyprowadzki i że nie możemy sobie odwlekać tego w nieskończoność. Nie ma też wg mnie absolutnie żadnych powodów, dla których nie mógłby przerwać remontu u siebie, zrobić remont u nas, a następnie u siebie skończyć. Mój chłopak jeszcze by mu w jego remoncie pomógł, tak jak przed naszym odbiorem mieszkania mu pomagał... I nie brał za tą pomoc żadnych pieniędzy, bo przecież "kolega" się na pewno odwdzięczy... Taaaa... A jeśli już chciał u siebie robić remont, to mógł powiedzieć wprost, że nie wie, kiedy skończy, i polecić nam, byśmy sobie poszukali może kogoś innego, zamiast stwierdzić, że "za tydzień już wejdę. Na pewno" i przekładać o kolejne tygodnie... Kolejna podejrzana sprawa to ta niechęć do podpisywania umowy. Kłamać w żywe oczy to fajnie, ale podpisać się pod kłamstwem już gorzej... Nawet nie udaje, że mu zależy -.- Mamy już ogarnięte zastępstwo, ale w głowie mi się nie mieści, jak można tak kogoś perfidnie wystawić i dlaczego nie powiedział wprost, że nie chce u nas zrobić remontu, albo że będzie miał czas najwcześniej za miesiąc... Cały czas pisząc/mówiąc, byśmy wyluzowali, bo na pewno wszystko będzie ok, bo jesteśmy przyjaciółmi -.- Dramat.
  10. Z jednej strony wręcz uwielbiam moje studia, bo dowiedziałam się na nich masy ciekawych i przydatnych rzeczy, z drugiej... ...system oceniania mnie wk#$%%#!!! I nie - nie dostałam póki co złej oceny i nie z powodu oceny się pienię - egzamin, o którym chcę napisać, na razie odwołano z powodu choroby wykładowcy (co też jest barwne, bo dowiedzieliśmy się o tym dzisiaj rano, a egzamin miał być o 14.00), ale już mniejsza o to... Tak się składa, że mamy od rocznika wyżej gotowiec, tj. zestaw pytań, które w poprzednich latach pojawiły się na tym egzaminie. Powinnam więc być zadowolona, prawda? Cóż - nie jestem :/ A przynajmniej nie do końca... Do szewskiej pasji doprowadza mnie świadomość, że gdyby nie ten gotowiec - znowu byłabym zaskoczona pytaniami na egzaminie i jego poziomem trudności!!! To jest o tyle c*****e, że: - psychologia (z tego mam egzamin) to jest taki megazapychacz na moim inżynierskim kierunku, a z tego co widzę, wykładowczyni zrobiła taki sam egzamin dla wszystkich studentów, których uczy... ten egzamin równie dobrze mogliby pisać studenci psychologii na I roku czy studenci jakiegoś kierunku humanistycznego, na którym psychologia jest ważna - zamiast pytań ogólnych, na logikę, mamy pytania szczegółowe np. o nazwisko twórcy danego nurtu psychologicznego, co akurat inżynierowi nie jest szczególnie przydatne tzn. bardziej wartościowe jest, by inżynier miał praktyczną wiedzę ogólną z zakresu psychologii, aniżeli by wkuwał nazwiska, tak, jakby miał strasznie mało do zapamiętywania na inżynierskim kierunku... -.- - zakres kolokwium nie pokrywa się z sylabusem!!! a w szczególności z tym, co było na ćwiczeniach i wykładach... Mam wszystkie slajdy z wykładów przed oczami, bo wykładowczyni je udostępniła... mam bonus za aktywność i frekwencję na ćwiczeniach... i żadnej wzmianki o mechanizmach obronnych sobie nie przypominam, a na tym gotowcu oczywiście - szereg pytań właśnie z tego... Autoprezentacja, praca w grupie, wpływ grupy itp. - takie rzeczy mieliśmy, w gruncie rzeczy ciekawe i dobrze dobrane - dobrze ułożony materiał, wzbogacony o przykłady i ćwiczenia praktyczne, więc realizacja przedmiotu w porządku... ale dlaczego kolos jest z kosmosu? -.- Dlaczego zawiera pytania o tematyce, która nie była nawet wzmiankowana na zajęciach?!? To nie jest pierwszy raz, kiedy na ćwiczeniach mamy obrazowo porównując - napisać program liczący pole koła, a na egzaminie taki, który liczy całkę po ułamku z logarytmami w mianowniku... I ja nie mam nic przeciwko trudnym kolokwiom, generalnie, ale pod warunkiem, że bazują one na tym, co było na wykładach / ćwiczeniach / laboratoriach, a nie tak, że zajęcia sobie, a potem egzamin sobie, z poziomem trudności kompletnie nie przystającym do tego, co było na zajęciach, i właściwie luźno nawiązującym do nazwy przedmiotu... Uważałam na zajęciach, mam ponadprogramową wiedzę z przedmiotu, którą się na zajęciach wybijałam, bo akurat psychologia jest takim moim małym hobby (interesuję się nią), i mimo tej całej dodatkowej wiedzy i starań miałabym problem, by to kolokwium wymaksować.... (dobrze zapamiętuję koncepcje i umiem wykorzystać wiedzę w praktyce, ale takie detale jak nazwiska twórców danego nurtu łatwo uciekają mi z pamięci, więc na tego typu pytaniach bym się wyłożyła) No to jest po prostu śmieszne - umieć ponad program i nadal nie mieć gwarancji oceny bardzo dobrej... po prostu genialne. :/ To nie jest taka pierwsza sytuacja na moich studiach i już mnie po prostu zdrowo to wkurza... Tęsknię niezmiernie za tymi czasami, gdzie dzięki mojej inteligencji i ogładzie mogłam właściwie w ogóle się nie uczyć, a tylko dzięki aktywnemu uczestnictwu w zajęciach mieć wybitne oceny... Teraz moją inteligencję mogę sobie w buty schować, nic mi po niej - dopiero po wyjściu z uczelni do pracy zaczynam mieć profity z tego, że rozumiem to, czego się uczyłam do egzaminów, nie ma to jednak większego odzwierciedlenia w ocenach...
×