Jestem z facetem 10 lat, zyjemy bez ślubu, teraz mamy roczne dziecko. Od zawsze mieszkamy z Jego matką. Odkąd urodzila sie nasza córka przechodzę koszmar, mój facet zaczął pić w kazdy weekend, średnio trzy razy w miesiącu wraca pozno do domu pod wplywem alkoholu, wczesniej sie to nie zdarzało. rozmawiam z nim, klocimy sie, groze mu - juz nic nie dziala - na domiar zlego , jego kochana mamusia jak tylko uslyszy domofon - synus wraca - biegnie do drzwi i mu otwiera a np wczesniej mowilam jej ze skoro chleje i nie odbiera to niech nocuje cham u kolegów pare dni to zmieknie i du*a bo ona leci i syneczkowi otwiera, na drugi dzien zero tematu z jej strony a jeszcze obiadek mu przygrzeje !!!!
trwa to juz dosc dlugo a jakiekolwiek negocjace z nią czy z nim konczą sie tym samym - on na weekend znika a ona go elegancko wpuszcza i dzisiaj juz nie wytrzymalam i zaczelam z nią kłótnie ale to tylko pogorszylo moją sytuacje bo dowiedzialam sie ze "zobaczymy za 30 lat jak wychowam swoje dziecko" i "dopoki nie mieszkamy na swoim to nie moge decydowac czy ona go bedzie wpuszczac do domu czy nie".
myslalam o wyprowadzce ale raz, ze nie mam gdzie, dwa - przed narodzinami córki wzielam kredyt na remont mieszkania (ich mieszkania ), wtedy nie bylo takich problemów...
Nie wiem co zrobić, macie jakis pomysł?