Nie wiem. Nie potrafię tego zrozumieć.
Jak się kiedyś rozstaliśmy, to mówił że codziennie o mnie myślał. Może już nie myśli. Pewnie nie kocha. Jak ktoś kocha, to nie odchodzi. Więc to logiczne wytlumaczenie. Pewnie wstyd było przyznać się do kochanki. W końcu to skaza na jego idealnym wizerunku.
Jest sam. Chyba się kompletnie stoczył.
A druga sprawa, że zawsze uciekał od zobowiązań. Gdy kobieta oczekiwała deklaracji, to uciekał. Wszystkie związki kończyły się gdy robiło się poważnie. Aż wpadl i uciec nie mógł.
2 dni przed rozstaniem zapewniał, że wszystko ułoży. A wyszło jak zawsze. Powiedział, żebym się z nim nie kontaktowała. Że musi sam do tego dojść. Dziś smieje się z samej siebie. Dopiero po miesiącach zrozumiałam, że nie zamierzał się odzywac. Że miała to być metoda na to, żebym dała mu spokój.
W sumie do dziś nie wiem co było prawdą a co było kłamstwem.
Nie ufam już samej sobie. Miesiącami spędzałam z Nim po 10-12h dziennie.