Wiele się słyszy o synusiach mamusi, ale co w przypadku kiedy to synuś tatusia?
Nie zliczę, ile razy zostałam wystawiona w trakcie lub przed spotkaniem, bo TATA coś od niego chciał. Narzeczony ma 24 lata, a dalej biega jak tylko tata kiwnie placem. I to nawet wtedy, kiedy mam straszny dzień i potrzebuje wsparcia.
Dzisiaj np jechaliśmy dla niego po garnitur ślubny, wszystko fajnie pięknie i nagle BUM! Muszę już jechać bo TATA...
I tak jest ciągle. Tata to, tata tamto, a to że go potrzebuje albo że byliśmy umówieni to już nic.
Mieszka z rodzicami, ale zaczynam mieć obawy że jak za 2 miesiące pójdziemy na swoje to będzie tak samo. Zamiast po pracy do naszego domu pojedzie do domu rodziców bo TATA. Ja już mam dość. Nie wiem jak z nim rozmawiać, mowilam mu już wiele razy że mnie to boli bo mnie ciągle dla niego wystawia ale w drugą stronę nigdy nie było. Do tego stopnia tatusiuje, że jak zmarł mój pies z którym byłam od 12 lat (musiałam go uspac) to zamiast być przy mnie wolał siedzieć w domu, bo jak tata nie będzie widział że on coś robi tylko ciągle gdzieś jeździ to UWAGA... będzie zły.
I nie, jego tata nie jest schorowany i nie potrzebuje opieki. To pełen energii 50 letni pracoholik.
Po prostu już nie mam siły, siedzę i płaczę kolejny dzień przez to samo. Nie chcę to zostawiać z takiego powodu ale nie chce też cierpieć przez całe życie, będąc na samym dole hierarchii jego ważności.
Rozmawiałam wiele razy z nim na ten temat, mowilam jak się czuje, pokazywałam nawet wpisy z pamiętnika. I nic. Dalej to samo. Jesteśmy razem cztery lata. I kiedyś taki nie był, dopiero gdzieś od pół roku około. Nie mam już pomysłu co robić skoro rozmowy i prośby nic nie dają