Aja
Zarejestrowani-
Zawartość
1325 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Aja
-
Kurcze, to przestaje być śmieszne w takim wypadku. I to zawsze vinvikta. Coś z tym trzeba zrobić. Albo chociaż ostrzec innych, by uważa li na wiarygodność tych badań.
-
Widziałam ale tego jeszcze nie przerabiałam więc nie pomogę. Zato może ktoś umie zinterpretować wynik cytokin. Ogólnie masa strzałek i wszystko poza norma. Ale nie wiem co to znaczy
-
U nas było dokładnie to. 0%a we wszystkich innych badaniach 5-6%
-
Hej. Jestem mocno rozczarowana invicta Warszawa i postanowiłam się z wami podzielić tym. Pod koniec marca robiliśmy tam badania nasienia i wyszły fatalnie. Więc po kilku dniach abstynencji powtórzylismu ja, i wyszły bardzo dobre. Co więcej, mamy w sumie 6 badań nasienia z różnych laboratoriów i 5 ma zbliżone bardzo wyniki. A ten jeden jedyny z invikty odbiega od normy. Więc napisaliśmy reklamacje. Nie dość, że musieliśmy 30 dni czekać, a potem i tak sami się upomniec o nią bo zapomnieli. To reklamacje rozpatrzył, oczywiście negatywnie, prawnik. Nie odnosząc się wogole do wyników badań ani nic. Nie poczuwają się do błędu bo nie da się go udowodnić prawnie. Masakra. Słyszałam że mają parcie tylko na kasę. i jak widać się potwietdza. Przykre. Więcej nic u nich nie zrobię.
-
W skrócie i dużym uproszczeniu to sytuacja kiedy w macicy jest zagnieżdżony zarodek i rozwija się teoretycznie ciąża. Pęcherzyk ciążowy rośnie. Beta rośnie. Tylko w pęcherzyku nie rozwija się zarodek człowieka. Pęcherzyk ciążowy jest pusty.
-
Niby tak. Ale dlaczego jak tylko już zacznę myśleć pozytywnie to wszystko zaczyna się walic
-
Już się naprawiło. Chodziło o ten długi wywodd o adopcji. Ale widzę że już jest normalnie tylko wstawił się wstecznie tak jakby
-
Skąd wy bierzecie ten optymizm.... Zazdroszczą. Ja w moich staraniach ucieszyłam się tylko 2 razy. Przy pierwszym transferze w 6 tygodniu gdy pojawiło się echo zarodka. I na następnej wizycie dowiedziałam się że zarodek wchlonal się wcscianke pęcherzyka ciążowego. A drugi raz jak po 3 zerowych betach w końcu zobaczyłam dodatnią betę. I na następnej wizycie dowiedxial się że beta nie przyrasta. Więc chyba nie dane jest mi się cieszyć.
-
Też miałam puste jajo płodowe. W pierwszym transferze. I tu akurat wszyscy lekarze się zgadzają że to błąd na poziomie komórkowym i nie ma nic wspólnego ani z immunologia ani z in vitro. Po prostu się zdarza. Losowo. No ale potemialam jeszcze 4 transfery i nic. Tylko jedna ciąża biochemiczna. Więc trzeba szukać.
-
Unie lekarz po 3 procedurach i 5 transferach i tak ich by nie zlecił, bo twierdzi że to nie ma potwierdzeniaedycznego. Ale że ja się uparłam to puścił mnie do immunologa twierdząc że a nóż widelec coś wymyśli. I Lewandowski powiedział to samo. To nie immunologia. No ale z kolei nic nie robić to bez sensu. Część lekarzy jest bardziej otwarta na takie nowinki. I zleca wcześniej. Po 2-3 nie uda ym transferze. Więc ogólnie są podzieleni w tej kwestii. No i faktycznie to dopiero raczkujące badania i leczenie jest potem gracje na chybił trafił, a nóż się uda. Ale czasem się udaje. I skoro nie ma pewności co pomogło, to jeśli tylko nie szkodzi to wolę się zabezpieczyć.
-
Hej. Coś popsulam i post który wstawiłam wyświetla się jako ukryte. Wiecie jak to naprawić może?
-
Hej. Coś popsulam i post który wstawiłam wyświetla się jako ukryte. Wiecie jak to naprawić może?
-
My zanim zaczęliśmy on vitro to już chcieliśmy adoptowac. Jakieś to takie oczywiste było dla mnie. Ja nie mogę urodzic. To dziecko nie ma rodzica, to trzeba policzyć nas razem. Ale jak zaczęliśmy już konkretnie działać w temacie to się zalamalam. To nie ma nic wspólnego z pomocą dziecku. Biurokratyczny koszmar. Założenia chore. Powiem ci więcej absurdów. 1. Z góry zakłada się, i mówi w prosty, że działają na rzecz dobra tylko o wyłącznie dzieci i rodzice adopcyjni ich nie interesują. Mają być idealnie i spełniać warunki. Przejść wszystkie próby itd. Traktowani zupełnie przedmiotowo. Straszne. Ale czego się nie robi dla szczęścia. 2. Dzieci do adopcji jest bardzo mało. Dużo mniej niż rodzin czekajacych na dzieci dlatego Czaka się latami na dziecko. Więc skąd tyle dzieci w domach dziecka i domach małego dziecka? Z biurokracji. Adoptować można tylko dziecko z uregulowana sytuacja prawną. A u nas jest przekonanie ,że nawet najgorszy pijak, czy inny typ przemocowy i patologiczny jest lepszym domem dla dziecka niż adopcyjny, sprawdzony, który przeszedł tysiące testów. Bo rodzic genetyczny, co też nie za duże prawda, bo czasyo nie wiadomo czyje to dziecko. Tak czy siak bardzo trudno pozbawić rodzica praw. Więc dziecko trafia do domu dziecka, roku dziękuję c obiecuje poprawę, pół roku jest git, dziecko wraca do domu, po 3 tygodniach znów dom dziecka i tak w kółko. . . Ale adopcja nie do to przecież jego rodzice. Dochodzi nawet do takich padsnoji, że kobieta traci prawa rodzicielskie do dziecka. Dziecko idzie do adopcji. Ona rodzi drugie. Ono też zaczyna trafiać do ośrodków opieki społecznej i nie można jej go odebrać, bo może się zmieniła i z tym będzie inaczej. I cała procedura od nowa. 3. I mój ulubiony absurd. W Polsce adoptować dziecko może małżeństwo lub osoba samotną. Ale jeśli nie mam ślubu, ale mieszkam z meszzczyzna bez ślubu to nie jestem ani małżeństwo ani osoba samotną według nich i nie mogę adoptować wogole. Musielabym się rozstać z partnerem i mieszkać osobno, żeby wogole moc adoptować. Albo ślub. 4. Prawa które są na piśmie ale nie istnieją realnie. Osoby samotne mogą się starać o adopcję. Ale jeśli nie będzie to adopcja w rodzinie, to mimo przejścia pozytywnie procesu, dziecka w praktyce nie dostaną bo para jest zawsze uznawana za lepsze dla dziecka. I dzieci pójdą do par. A skoro nie starcza nam CH nawet dla par. To osoba samotną nigdy się nie doczeka.i drugie. Adopcja dziecka poniżej 0,5 roku to mit. Nawet jak dadzą ci 6 tygodniowe dziecko (tylea matka po porodzie na ostateczną decyzję, wcześniej nie może zrzec się praw) to biurokracja trwa tyle, że dziecko i tak pierwsze pół roku spędzi w instytucjach. Nie mówiąc już o tym, że w grę wchodzą tylko łapówki żeby dostać tak małe dziecko. Dlatego my się poddaliśmy. Adopcja nas pokonała absurdami i instytucjonalnie. Szukaliśmy też zagranicznej. Ale tu lepiej nie jest.
-
Hej. Super że wraca ci chęć do działania. Masz immunologa który zlecił ci badania czy sama się badasz?
-
4 lata starzu małżeńskiego potrzeba, a my dopiero mieli byśmy oficjalnie ślub. Potem 1,5 roku przygotowań i średnio 2-4 lata czekania na dziecko. Przepisy mówią że różnica wiekuiedy dzieckiem a rodzic m nie może być większa niż 40 lat. Więc zanim spełnimy te oczekiwania wszystkie to będę mieć ok. 45 lat. Więc dxi cło nalodsze to 5 letnie... Ale raczej dadzą starsze.
-
Asusena i jak się czujesz po transferze? Mam nadzieję że wszystko jest super. Daj znać proszę.
-
Żeby s wiedziała jaki mętlik. I nie mam pojęcia kogo słuchać. Teraz najważniejsze żeby Jakub trzymał się dzielnie. To super że samodzielnie oddychać. Oby co dzień przychodziły coraz lepsze informacje.
-
Jakub to piękne imię. Tak samo dałam mojemu bratu. Co do mnie to nic się na razie do przodu nie posuwa, co źle na mnie działa. Nie nawiedzę bezczynności. Immunologię robię dalej, czekam na wynik cytokin, bo nie mogłam ich zrobić wcześniej że względu na ciążę biochemiczna w lutym i na początku marca. I wtedy kolejna wizyta i immunologa, jeśli będzie taka opcja bo teraz to nic nie wiadomo. Z wcześniejszych badań wyszły mi nieprawidłowo przepływy w tętnicach macicznych i mutacje pai i MTHFR. Byłam też u Lewandowskiego na konsultacji, i on twierdzi, że to nie immunologia tylko za slabe zarodki albo błędy przy transferze bo mam liczne zrosty w szyjce i bardzo mały otwór. I że nie mam pco ale mam nadmiar pęcherzyków w jajnikach i przez to się będę źle stymulować. Z kolei immunolog twierdzi że to słabe zarodki i poprawimy je immunologią. A mój lekarz że że to nie immunologia, a zarodki są silne. I trzeba robić transfery, aż się uda bo nie da się zbadać co poszło nie tak. Acz chwilowo są zamknięci, a ja czekam na immunologię, więc i tak czekać muszę. Także im więcej się badań i im więcej lekarzy odwiedzam tym mniej wiem. A ich diagnozy się wykluczają. Oszaleć można. A no i na dobitkę dowiedziałam się że jak chce adoptować dziecko to najwcześniej za 7-8 lat. I ok. 6 roku życia, nie młodsze. . . No więc tak...
-
Hej. Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie, bo cały 2019 rok czytałam was nie udzielając się. Pamiętam was wszystkie bardzo dobrze. Ciebie też. Twój syn jest mały, ale dzielny. No i ma ponad kilogram. To już coś. Wierzę w niego i przesyłam moc pozytywnej energii. Wierzę że wszystko będzie dobrze.
-
Ja jak czytam to wszystko, co różne osoby pisza, i porównuję z moimi doświadczeniami i odczuciami, to wydaje mi się że jestem jakaś nienormalna. Bo u mnie wszystko było na odwrót. Decyzję że in vitro podjelismy w jakieś 15 sekund. Skoro nie da się inaczej to in vitro. To proste. Nie miałam obaw. Cieszyłam się że działamy. Chciałam już wszystko jak najszybciej. Po 5 latach leczenia mnie przez "trzeba poczekać i się uda" nareszcie działam. To była miła odmiana. Zastrzyki. W sumie to się cieszyłam że się nauczę robi c je sama, bo nigdy nie wiadomo co się w życiu przyda. Mi mógł robić je partner bez problemu, bo jest ratownikiem medycznym. Ale ustaliliśmy, że lepiej będzie jak sama je będę robić. Dla wprawy. I wszystkie robiłam sama. Przy pierwszym były emocje. Nie powiem. Ale potem jakos poszło. Ból. I złe samopoczucie. No tu to wogole kosmos. Badanie drożności nie bolało mnie wcale. Wogole go nie czułam. W czasie stymulacji czułam się trochę gorzej. Trochę ciągnęły mnie jajniki. Ale w sumie to nie wiem ile na prawdę, a ile dodała mi wyobraźnia. Pracowałam cały czas. Może trochę na zmniejszonych obobrotach. Ale nigdy nie brałam zwolnienia. Pozatym cieszyłam się tym, że coś czuję, że coś tam się dzieje, bo to znaczy że działa. Pęcherzyki rosną. Po pierwszej i trzeciej punkcji czułam się dobrze. No powiedzmy znosnir. Ale na pewno nie umierałam jak straszą. Przy czym moje jajniki po 3 punkcji miały po 15 cm i wszyscy twierdzili że powinnam czuć się źle. Po 2 punkcji bolał mnie bardzo brzuch. Faktycznie. 3 dni wyjęte z życia na leżenie plackiem. No ale jak trzeba to trzeba. Dałam radę. Wytrzymałam. Jest cel to trzeba się liczyć z trudnościami. I z tym że nie zawsze będzie łatwo. Ja nawet przy poronieniu jakoś bardzo fizycznie nie cierpiałam. Bolalo, owszem. No ale czasem musi boleć. Trzeba przetrwać i tyle. Więc dla mnie fizyczna strona to nie problem. Raczej nie eycofalabym się z leku przed bolem. Zwłaszcza że nie jest to ból nie do wyttzymania. Daje dyskomfort. No ale nikt nie powiedział że będzie latwo. Posiadanie dziecka to wyzwanie. Ciąża, nie przespane noce, pogryzione piersi, ból kręgosłupa. Potem wcale nie będzie łatwiej. Więc trzeba być przygotowanym na bol. A dla nas zaczyna się ono po prostu wczesniej. A jak już boli całkiem mocno to powtarzam sobie, że boleć to będzie dopiero poród, a teraz to tylko pieszczoty. Jedyne co stanowi dla mnie realny problem w in vitro to lęk, że może się nigdy nie udać. Że robisz wszystko jak trzeba. I i tak nie wychodzi. I nie do końca wiadomo co zrobić żeby wyszło. I czy by wyszło jakbyś zrobiła inaczej. Niepewnośc. Niewiedza. Bezradność. Wieczne czekanie, bez wpływu na to co się wydarzy, i czy wogole kiedykolwiek się uda...
-
Jak się czujesz? Już wszystko w porządku? Z tymi tabletkami to ciekawe. Aż dziwne. Mam nadzieję z już swoje wycierpiała i teraz spotka cię tylko lepsze
-
I jak tam rozwój wypadków?
-
Wiesz co. Mnie o dziwo nie bolało prawie wcale. No może jak taki bardzo silny okres. Ale nie tak jak tu dziewczyny opisywały, że umierały. Ja nie. Nawet skurczów nie miałam jakoś bardzo. Chyba że nie rozpoznał że to skurcze....
-
Ja mam tak średnio 3 razy dziennie. A z poronieniem jest trudno. Ono wraca. Niby już ci się wydaje że jest ok. I dopada cię znów. Nie jest łatwe. Ale na pocieszenie mogę ci napisać o mojej koleżance. Nie widziałam jej 8 lat. Ostatnim razem na jej ślubie. Zadzwoniła do mnie przedwczoraj. Co się okazało. Mama 3 chłopców. "No pięknie pomyślałam, zaraz się zacznie..." No i faktycznie zapytała czy mam dzieci. I zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, zawahałam się co odpowiedziec, bo w sumie mam 2 dzieci tylko martwe, czy nie mam? To wystarczyło zeby domyśliła się że coś jest nie tak. I powiedziała coś co wbiło mnie w fotel. "Nie martw się, ja poroniłam 6 razy, ale jak już urodzi się dziecko, to się o tym zapomina". Tak po prostu. Bez skrępowania bez żalu. Jakby mi o ciastkach opowiadała. Zapytałam jak może tak luźno do tego podchodzić. Mówi, że inaczej nie da się żyć dalej, ale na to trzeba czasu.
-
Pewnie masz rację i nie ma się co przejmować. Zazdroszczę tego optymizmu. Ja bym już po ścianach chodziła że strachu że zarodki rozmroza, potem się okaże że transfer trzeba odwołać i co wtedy? Można je zamrozić z powrotem? Ale ja jestem niepoprawna pesymistką. Choć wolę określenie realistką. Po prostu mi wiecznie coś się przytrafia nie tak.... Będzie dobrze. Poniedziałek już tuż tuż.